Judas Priest
#16
Judas Priest - Redeemer of Souls (2014)

[Obrazek: R-5952910-1407241402-7220.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dragonaut 04:26
2. Redeemer of Souls 03:58
3. Halls of Valhalla 06:03
4. Sword of Damocles 04:54
5. March of the Damned 03:55
6. Down in Flames 03:56
7. Hell & Back 04:47
8. Cold Blooded 05:35
9. Metalizer 04:37
10.Crossfire 03:52
11.Secrets of the Dead 05:41
12.Battle Cry 05:18
13.Beginning of the End 05:09

Rok wydania: 2014
Gatunek: heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Rob Halford – śpiew
Glenn Tipton – gitara
Richie Faulkner  – gitara
Ian Hill – gitara basowa
Scott Travis – perkusja

Po wydaniu kontrowersyjnego konceptualnego albumu o Nostradamusie JUDAS PRIEST na kolejne kilka lat zawiesił działalność nagraniową. W roku 2011 skonfliktowany z managerami grupy K.K. Downing opuszcza zespół, a jego miejsce zajmuje grający dotąd zmetalizowanego hard rocka Richie Faulkner (VOODOO CIRCLE, LAUREEN HARRIS).
Wreszcie w lipcu 2014 roku ukazuje się nakładem Sony kolejny album zespołu, gdzie następuje powrót do grania klasycznego heavy metalu w brytyjskiej tradycji, pod którą zresztą grupa w swoim czasie położyła podwaliny.

Do "Painkillera" tu raczej daleko i JUDAS PRIEST odgrzewa bardziej pomysły i stylistykę z "Angel Of Retribution". Tradycyjny heavy metal w wykonaniu JUDAS PRIEST miał się znacznie lepiej. Tu zespół jest ospały i gra wymęczone prościutkie kompozycje, oparte na kilku riffach i pozbawionym charyzmy wokalem Halforda.
Straszna to monotonia w Dragonaut, w Secrets of the Dead, w niby epickim Sword of Damocles z fatalnym śpiewem Halforda, zarówno chrypiącym jak i tym wysokim w drugiej części. Okropnie prymitywny jest Metalizer, przypominający karykaturę motoryki z "Painkiller" i z tak zawstydzającym refrenem, że te z "Turbo" to przy tym dzieła sztuki.
Takie bezpłciowe granie heavy metalowe na granicy hard rocka jak March of the Damned, Down in Flames grają w UK zespoły, które kiedyś w czasach rozkwitu NWOBHM coś znaczyły, a teraz grają tylko aby grać cokolwiek. To jest absolutnie beznadziejny kawałek. W Hell & Back tę ekipę rzuciło aż do "Rocka Rolla" i niepotrzebnie, bo takiego retro-proto-heavy metalu z 1974 roku nie bardzo jest teraz komu słuchać. No chyba, że JUDAS PRIEST kieruje swoją muzykę tylko do zatwardziałych fanów szkoły brytyjskiej, dla których heavy metal poza Wielką Brytanią nie istnieje.
Rycerski, bojowy pomysł na heavy metal jest w tytułowym Redeemer of Souls, ale zagrane jest to tak, jakby wszyscy nałykali się prochów na uspokojenie i mieli za kilka chwil zasnąć. Co za potworny brak energii... A przecież zagrany znacznie szybciej i dynamiczniej mógłby być autentycznym killerem. Szybciej zagrany jest Halls of Valhalla, jednak tylko przez chwilę wydaje się, że naprawdę coś z tego będzie. A to też solidna w sumie melodia i wyróżniający się refren.
Battle Cry to trzeci taki rycerski kawałek, najsłabszy z tych trzech, z marnym refrenem i marną wolną częścią epicką.Jest też coś w bardziej stylu mocno zagranego alternatywnego rocka (Cold Blooded) oraz coś, co ma być chyba w zamyśle mixem lat 70tych i nowoczesnych trendów metalowych, a rezultat to najgorszy numer na płycie.
Beginning of the End - oniryczny song rockowy i pewnie płyta z tylko takimi kompozycjami byłaby bardziej interesująca niż ta metalowa łupanina jaką tu zaserwował ten zespół - ikona.
Sola na tym albumie są bardzo przeciętne, a nawet często słabe. Można odnieść wrażenie, że są to po proste odegrane przerywniki tam gdzie należałoby się ich spodziewać. Faulknera praktycznie tu nie słychać, Travis nie ma czego po prostu grać.

Lochness to był świetny, nie wymagający mocy numer. Klimatyczny i heavy bez napinania się. Nie można jednak budować całego heavy metalu na braku realnej energii...
Beginning of the End to dobry tytuł na zakończenie tej płyty. Tyle, że ten początek końca zespołu miał miejsce znacznie wcześniej.


ocena: 3,5/10

new 18.12.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#17
Judas Priest - Firepower (2018)

[Obrazek: R-11767817-1522030471-5140.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Firepower 03:27
2.Lightning Strike 03:29
3.Evil Never Dies 04:23
4.Never the Heroes 04:23
5.Necromancer 03:33
6.Children of the Sun 04:00
7.Guardians 01:06
8.Rising from Ruins 05:23
9.Flame Thrower 04:34
10.Spectre 04:24 
11.Traitors Gate 05:34
12.No Surrender 02:54
13.Lone Wolf 05:09
14.Sea of Red 05:51

rok wydania: 2018
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Rob Halford - śpiew
Glenn Tipton - gitara
Richard  Faulkner - gitara
Ian Hill - gitara basowa
Scott Travis - perkusja

9 marca słynna wytwórnia Columbia Records przedstawiła najnowszy album JUDAS PRIEST.

Wyłamię się.
Jest oczywiste, że dla tych, którzy piszą recenzje na zamówienie ten jest cudowny, wspaniały albo co najmniej bardzo dobry. Znam mechanizmy rządzące kosmopolitycznym, konsumpcjonistycznym podejściem do heavy metalu w świecie biznesu. Ustawione, ukartowane, wystudiowane przygotowanie towaru do sprzedaży w każdej możliwej formie, w każdym zakątku świata, każdemu. Rozumiem też zachwyty tych, którzy znają tylko JUDAS PRIEST i IRON MAIDEN, a szczytem ciężkiego grania jest Czarny Album METALLICA. To wybaczalne, bo wynika z niewiedzy.
Tak, wyłamię się.
JUDAS PRIEST nagrywał płyty różne, od takich sobie do genialnego "Painkiller". Tak, nagroda Grammy w roku 1990, ale po prostu nie mogło być inaczej.
Co tu mamy w roku 2018? Zbiór riffów zagranych w średnich tempach, wciąż takich samych i wciąż nudnych w dziesięciu, a może i więcej kompozycjach.
Zachwycajcie się, wasze prawo, ale ja tu nie jestem w stanie tego nawet opisać track by track, bo po prostu nie ma czego oceniać. Dwa jaśniejsze punkty Lightning Strike i Traitors Gate to nic wielkiego, ot zagrane z nieco większym zębem heavy metalowe numery, jakich nagrywa się co roku na pęczki. Lone Wolf to chyba groove, albo jestem już zupełnie głuchy. Niemniej, jak na groove tak nawet średnio. Sięgają dna w popowym Sea of Red. Potworne.
Co z tego, że Halford nie brzmi tym razem jak staruszek? Do czego ma tu śpiewać? Gitary poza ustalonymi ramami dostępności dla przeciętnego słuchacza praktycznie nie istnieją.
Żal mi Travisa. Nie sposób ożywić muzyki, gdy zasypiają gitarzyści. Więcej tu godnego pożałowania muzykowania UDO w mundurku JUDAS PRIEST, niż judasów. Ileż to płyt z podobnym graniem, nagranych w przydomowych studiach i wydanych w ramach self release, słyszałem przez te lata? Tyle, że tamte zespoły nie zgarniały za to milionów, a co najwyżej cięgi od złośliwych recenzentów.

Wyłamałem się, ale przynajmniej jestem szczery.
"Painkiller"? Ktoś oczekiwał Painkillera?
Killera nie ma. Pozostał tylko Pain.

Ocena: 5,5/10

new 7.07.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#18
Judas Priest - Nostradamus (2008)

[Obrazek: R-1373723-1355771588-6528.jpeg.jpg]

tracklista:
CD1: Act 1
1.Dawn of Creation 02:31
2.Prophecy 05:26
3.Awakening 00:52
4.Revelations 07:05
5.The Four Horsemen 01:35
6.War 05:04
7.Sands of Time 02:36
8.Pestilence and Plague 05:08
9.Death 07:33
10.Peace 02:21
11.Conquest 04:42
12.Lost Love 04:28
13.Persecution 06:34

CD2: Act 2
1.Solitude 01:22
2.Exiled 06:32
3.Alone 07:50
4.Shadows in the Flame 01:10
5.Visions 05:27
6.Hope 02:09
7.New Beginnings 04:56
8.Calm Before the Storm 02:05
9.Nostradamus 06:46
10.Future of Mankind 08:29

rok wydania: 2008
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Rob Halford - śpiew
Glenn Tipton - gitara
K.K. Downing – gitara
Ian Hill - gitara basowa
Scott Travis - perkusja
oraz
Don Airey - instrumenty klawiszowe

"Nostradamus" to niewątpliwie najbardziej ambitny projekt muzyczny JUDAS PRIEST. Rozbudowany do ponad 100 minut koncept oparty o historię Nostradamusa musi budzić respekt, przynajmniej zanim pozna się jego zawartość.
A gdy się pozna...

Nie bardzo przypominam sobie jakiś konceptualny album zespołu grającego heavy czy heavy power metal, który można by uznać za wybitny i zjawiskowy. Tak jest również w przypadku tej płyty, określanej czasem jako metal symfoniczny.
To co jest na tej płycie symfoniczne, jest słabe albo co najwyżej przeciętne, jest dodatkiem, a nie sensem, nie tworzy też żadnej atmosfery. Nie ma tu ani rozmachu, ani głębi. To dodatki do interludiów, wstepy i zakończenia, zrobione drogą programowania przez gitarzystów i po części zaproszonego tu wybitnego klawiszowca Dona Airey'a. Nie wiem, jak duży wpływ miał Airey na to, co tutaj zagrał, ale to jeden z jego najsłabszych występów gościnnych, blady i wskazujący na brak pomysłów. Jeden tylko instrumentalista grający smyczkiem został tu wymieniony wśród wykonawców. Jeden. Peter Whitfield.

Zazwyczaj koncepty z dawnymi epokami w tle mają to uwypuklone w muzyce, choć w jakiś tam sposób. Tu praktycznie tego nie ma. Jest typowy zestaw riffów JUDAS PRIEST ogranych już wcześniej. Jeśli jakiś monumentalizm i podniosłość się pojawia, to dopiero w Act 2 i tu można wyróżnić rzeczywiście znakomity Exiled. Samo zakończenie tego albumu też nie do końca przekonuje, bo Future of Mankind to piękne sola, znakomita częśc instrumentalna, ale poza tym to po prostu dobry heavy/power metal, który paninem wycisza w końcu Airey.

Układ całości jest bardzo schematyczny - szybszy lub wolniejszy heavy/power metal, potem miniatury o po części niemetalowym charakterze i tak w kółko. Metalowa opera? Nie. Sam Halford, choć śpiewa tu bardzo dobrze, a miejscami po prostu rewelacyjnie, to za mało, by to określenie było prawdziwe. Mnóstwo zespołów o znaczniej mniejszej sławie stworzyło nieraz piękne metalowe opery, bo wsparł ich tłum gości - wokalistów z najwyższej półki, świetnych chórzystów, wokalistek rockowych i operowych. Partie były rozpisane na postacie, były duety i porywające chóry wspierające opowieść. Tu jest tylko Halford. Halford przez 100 minut.

Samo wykonanie instrumentalne nie wykracza poza poziom tego z "Angel of Retribution" (2005). Mało w tym pasji, mało prawdziwego zaangażowania. Kilka solówek gitarowych na wybornym poziomie nieczego tu nie ratuje, tym bardziej, że także Travis realnie wnosi bardzo mało. To, co stanowiło urok Loch Ness, tu nuży. Album jest po prostu za długi i być może gdyby było to 60-70 minut bardziej wyselekcjonowanej muzyki ogólne wrażenie byłoby lepsze.
W warstwie fabularnej, lirycznej nie jest źle, choć więcej tu można dowiedzieć się o stanach duszy bohatera, niż o nim samym jako postaci historycznej.

Płyta została wyprodukowana przez Downinga i Tiptona, którzy w tworzeniu symfonicznej metal opery doświadczenia żadnego nie mieli. Specjalnie dużego nie miał też wówczas odpowiedzialny za mastering Darius van Helfteren, który dopiero potem zasłynął przy tworzeniu albumów EPICA, WITHIN TEMPTATION, REVAMP czy XANDRIA. Tu po prostu jakoś tam wmontował i ustawił te sztuczne orkiestracje i symfonizacje w dosyć zwyczajny, brytyjski sound gitar.
Jako zestaw kompozycji z gatunku heavy/power metal płytę można uznać za dobrą. W zasadzie nie ma tu kompozycji wyraźnie słabych w tej kategorii. Jednak jako koncept (w formie) oraz album z ambicjami symfonicznej metalowej opery "Nostradamus" swojej roli nie spełnia.
Pomnik muzyczny postawiony Nostradamusowi, z daleka może i prezentujący się okazale, ale z bliska odrzucający prymitywizmem wykonania i nie najwyższą jakością materiału.

ocena: 6/10

new 23.01.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#19
Judas Priest - Invincible Shield (2024)

[Obrazek: 1194676.jpg?1841]

tracklista:
1.Panic Attack 05:25
2.The Serpent and the King 04:19
3.Invincible Shield 06:21
4.Devil in Disguise 04:44
5.Gates of Hell 04:37
6.Crown of Horns 05:45
7.As God Is My Witness 04:35
8.Trial by Fire 04:21
9.Escape from Reality 04:24
10.Sons of Thunder 02:58
11.Giants in the Sky 05:03
12.Fight of Your Life 04:15
13.Vicious Circle 03:00
14.The Lodger 03:46

rok wydania: 2024
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Rob Halford - śpiew
Glenn Tipton - gitara
Richard  Faulkner - gitara
Ian Hill - gitara basowa
Scott Travis - perkusja

Dla tych, którzy znają tylko JUDAS PRIEST i IRON MAIDEN wydarzenie na miarę eksplozji Galaktyki, dla publiczności bardziej wyrobionej, kolejny album JUDAS PRIEST, wydany 8 marca 2024 przez Sony Music równocześnie na całym świecie.

JUDAS PRIEST obecnie to jeden z ogromnego Legionu Classic Heavy Metal. Czego tu można oczekiwać?
Ciekawe... Wyborna forma wokalna Roba Halforda. No, to jest kolosalna różnica w stosunku do płyty poprzedniej. Ataki w wyższych rejestrach rodem z "Painkiller" i wcale nie gorsze. No brawa, brawa dla Mistrza. Jasne, że te pierwsze kompozycje, czyli jak Panic Attack i The Serpent and the King są w opcji melodii może niespecjalnie wyraziste, ale gra duetu Tipton - Faulkner jest kapitalna i jest tu pazur tego energicznego JUDAS PRIEST z dawnych lat oraz wspaniałe rozgrywanie solówek i tu nawet Faulkner dostojnie dotrzymuje placu Genowi. Wyborny atak w manierze heavy power w Invincible Shield, to najlepsze co zespół zaprezentował od dziesięcioleci w tym zakresie i mamy po prostu kolejny numer na "Painkiller". Zachwycają w części instrumentalnej i refren też nad wyraz udany. Takie wolniejsze granie jak w Devil in Disguise od razu powoduje, że się zaczyna przypominać płyta poprzednia, gwoli sprawiedliwości trzeba jednak przyznać, że refren jest barwny i melodyjnie dramatyczny. Gates of Hell, także zagrany w średnim tempie, już jednak niczym szczególnym się nie wyróżnia. Takie rockowe ciągoty nigdy nie były JUDAS PRIEST obce, tu też mamy lżejszego kalibru melodyjny rock w radiowym stylu Crown of Horns i może to i przyjemne dla ucha, ale niekoniecznie dla fana heavy metalu i te mocne gitary, które się tu w pewnym momencie pojawiają, tego zmienić nie mogą. Potem ponownie się ożywiają w pełnym zaciekłych riffów As God Is My Witness i mogło być znakomicie, ale trochę to wygładzają za bardzo w melodii. Niemniej, jest to ponownie warty uwagi numer w starym, a raczej bardzo starym stylu zespołu. Wstęp do Trial by Fire najlepszy do tego momentu na tym albumie, lekko posępnie i melancholijnie to się potem rozwija i tu bardzo starannie grupa podeszła do budowania klimatu poprzez kilka melodyjnych motywów, wzajemnie się tu uzupełniających i płynnie przechodzących jeden w drugi. Interesująco, słychać, że to robią ludzie o bogatym muzycznym doświadczeniu. Okazuje się także, że nawet gdy mocno zwalniają, to niekoniecznie muszą grać w nudny sposób i ponury, mocno miejscami akcentowany basem Escape from Reality wypada okazale, w czym ogromna zasługa wokalnej interpretacji Halforda. Jest nawet kilka chwil stonera... Próbują iść podobną drogą klimatu w średnich tempach i dobrze, choć bez rewelacji się to prezentuje w Sons of Thunder. Krótka kompozycja, gdzieś może nawet sięgająca drugiej połowy lat 70tych w opcji muzyki JUDAS PRIEST. Takiego zdecydowanie rycerskiego, epickiego heavy metalu nie ma tu do Giants in the Sky. Jest zdecydowanie, jest stalowa pięść w górze i określony majestat, ale takie rzeczy się teraz na świecie gra znacznie lepiej. A w Fight of Your Life to już czysta mieszanka gitar metalowych JP z lat 70tych z łagodniejszym, współcześnie metalowo przebojowym refrenem (może nawet najlepszym z całej płyty). W Vicious Circle tak prawdziwe ryczą gitary, że można tylko powiedzieć - klasyczny heavy w najczystszej postaci i taki NWOTHM, jakiego większość zespołów grających w tym nurcie nie odważa się zagrać. A czym tu ma być The Lodger, to tego do końca nie rozumiem.

Thomas James Allom to inżynier dźwięku, który pracował nad dwoma pierwszymi albumami BLACK SABBATH w roku 1970. Weteran Weteranów, który dla JUDAS PRIEST produkował albumy w latach 1980-1988, potem miał bardzo długą przerwę w kontaktach z heavy metalem. Wrócił jako producent "Firepower", a teraz zajął się także masteringiem. Tak sound jest znakomity, idealnie dopasowany do stylu muzyki, gustownie uwypuklone są sola gitarowe i mega profesjonalnie ustawiony został głos Halforda,
Album z trzema ostatnimi bonusowymi kompozycjami to godzina muzyki solidnej, choć nieco nierównej. Przyznać jednak należy, że proporcje pomiędzy numerami szybkimi i wolniejszymi są tym razem ustawione w bardzo przemyślany sposób. To nie jakiś album z najwyższej półki zespołu, nie jest to jakieś super osiągnięcie, ale na pewno jest to LP przełomowy dla przezwyciężenia pewnej twórczej niemocy, od tak dawna krępującej ten legendarny w końcu zespół.


ocena: 8/10

new 17.03.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości