Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - La llama eterna (1997)
tracklista:
1.La llama eterna 05:08
2.El mundo perdido 06:29
3.El despertar 01:17
4.Vicio letal 04:52
5.Esclavo de la ira 05:36
6.Avalon, la morada del rey 01:12
7.Excalibur 06:22
8.Sigue así 04:43
9.Rainbow Warrior 05:58
10.Juego cruel 06:05
11.La taberna 03:30
12.Avalanch 12:33
13.El cierre de la taberna 02:01
rok wydania: 1997
gatunek: melodic power metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
Juan Lozano Valledor - śpiew
Roberto García - gitara
Alberto Rionda Martínez - gitara, instrumenty klawiszowe
Francisco Fidalgo - gitara basowa
Alberto Ardines Álvarez - perkusja
Zmieniały się nazwy, zmieniały się składy... Ten w pełni ukształtowany AVALANCH rozpoczął swoją działalność w roku 1994, gdy część współzałożycieli odeszła, a pozostali, czyli Alberto Ardines i Juan Lozano Valledor zaprosili do współpracy Alberto Rionda oraz dwóch członków rozwiązanego właśnie pierwszego składu WARCRY..
Debiut grupy, wydany nakładem własnym (pod szyldem Bunker Records) w roku 1997 był specyficzną wypadkową pomysłów i wizji poszczególnych członków zespołu na melodyjny metal.
Muzycy pozostawali pod wpływem RHAPSODY i to słychać w rozbudowanym, power metalowym Avalanch, stanowiącym bez wątpienia pierwsze credo ekipy, jednak speed power, jakim interesowali się ex członkowie WARCRY ma tu swoje nadzwyczaj eksponowane miejsce (El mundo perdido, Vicio letal, Excalibur, Sigue así, La taberna). Te speed power metalowe momenty i fragmenty są dobre, ale wykonawczo i pod względem melodii wzbudzają tylko umiarkowane zainteresowanie w dobie obecnej, choć w roku 1997 były z pewnością w Hiszpanii czymś nowym.
Realnie ani jedna z tych szybkich kompozycji nie jest jednorodna, elementy symfoniczne szkoły włoskiej pojawiają się często, podobnie jak ozdobniki ze sfery progresywnej, niejednokrotnie w pewnym stopniu zaburzające epicki fantasy klimat tych utworów. Od czasu do czasu sięgają po wzorce neoklasyczne, lecz tylko jeden utwór, otwierający tytułowy La llama eterna ma zdecydowanie neoklasyczny charakter i to z tych szybszych najbardziej stylistycznie jednorodny utwór, gdzie grupa zdecydowanie pozostaje pod wpływem twórczości Malmsteena. Gra gitarzysty jest wyborna od początku do końca i Alberto Rionda jest nie tylko shrederem najwyższych lotów, ale i muzykiem pełnym inwencji w innych podgatunkach, które na LP można usłyszeć. Natomiast występ Juana Lozano należy uznać za kontrowersyjny. Czasem prezentuje się znakomicie, zwłaszcza we fragmentach epickich, czasem zaś amatorsko, głównie wtedy, gdy grają coś w bardziej iberyjskich klimatach, a grają na przykład w Juego cruel, sumie w utworze ciekawym główną latino metal melodią, ale nie dziwnie dobranymi ozdobnikami i odniesieniami do klasycznego rocka. Czasem się mówi, że ten album zapoczątkował słynne średnie hiszpańskie tempa romantycznego metalu iberyjskiego, jednak gdy się przysłuchać tym momentom na płycie, to w zasadzie BARON ROJO jest tu dla AVALANCH wiodącą inspiracją. Jest trochę naiwnego wzorowania się na epickim power metalu lat 80tych w Rainbow Warrior, tu jednak stali się wzorcowi dla wielu grup grających przede wszystkim taką muzykę w Hiszpanii, Meksyku i Ameryce Południowej po dzień dzisiejszy. Pojawiają się i tenor i sopran w Excalibur, i flet i chóry, tyle, że mimo starań to jednak ubogi krewny RHAPSODY... Dużo się tu dzieje i czasem by się chciało, by działo się mniej.
Jest także kilka błędów produkcyjnych, które zresztą ciągnęły się w realizacji hiszpańskich płyt z power metalem przez kilka następnych lat i to na pewno raczej słaba ekspozycja wokalisty, nieco za suche brzmienie gitary poza solami, czy podrzędnie ustawiony bas.
Jest to płyta nierówna, czasem drażniąca nieuzasadnionym mieszaniem gatunków i na pewno nie progressive power metalowa, jak się czasem o niej pisze. To album raczkującego hiszpańskiego narodowego power metalu, który za granicą nie został dostrzeżony, ale wraz z wydanym w tym samym roku albumem SARATOGA "Mi ciudad" stał się fundamentem specyficznego stylu ibero-hiszpańskiego melodyjnego metalu. W roku 1998 grupa przedstawiła angielsko języczną wersję tej płyty "Eternal Flame", wydaną przez włoską Underground Symphony, ale poza Włochami cieszyła się ona bardzo umiarkowanym zainteresowaniem.
ocena: 7,7/10
new 18.07.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - Llanto de un héroe (1999)
tracklista:
1.Intro 01:48
2.Torquemada 06:26
3.Por mi libertad 06:06
4.Pelayo 07:16
5.Vientos del sur 06:54
6.Polvo, sudor y sangre 01:05
7.Cid 05:11
8.¿Días de gloria...? 06:01
9.No pidas que crea en ti 05:06
10.Cambaral 06:07
11.Aquí estaré 05:27
12.Llanto de un héroe 05:04
rok wydania: 1999
gatunek: melodic power metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
Víctor García González - śpiew
Roberto García - gitara
Alberto Rionda Martínez - gitara, instrumenty klawiszowe
Francisco Fidalgo - gitara basowa
Alberto Ardines Álvarez - perkusja
Koniec lat 90tych to eksplozja epic fantasy power metalu we Włoszech i popularność tego gatunku rozlała się daleko poza Italię. AVALANCH zdecydował się przedstawić album w podobnym stylu i ukazał się on w kwietniu 1999 roku nakładem własnej, niezależnej wytwórni Flame Records. Płyta została nagrana z nowym wokalistą Víctorem García Gonzálezem, po tym jak Juan Lozano Valledor odszedł w roku 1998.W 2000 pojawił się na trzy lata w składzie EDEN, ale niczego z tym zespołem nie nagrał. Víctor García nie był w AVALANCH postacią nową, w połowie lat 90tych grał w tej grupie na gitarze, a dołączył po rozwiązaniu WARCRY w 1998.
Wysokie techniczne umiejętności muzyków pozwoliły na stworzenie kompozycji dopracowanych w szczegółach, atrakcyjnych pod względem melodii, i te oferują znacznie więcej niż to, co proponowały grupy w rodzaju KALEDON, HIGHLORD czy HEIMDALL. Szybko, dynamicznie w speedowych nieraz tempach, wykorzystując maestrię w solach obu gitarzystów i unikając bezpośredniej konfrontacji z symfoniczno - neoklasycznym stylem RHAPSODY Hiszpanie barwnie opowiadają historie fantasy magii i miecza, rozpoczynając w udany sposób od Torquemada.
Víctor García González śpiewa lepiej, niż Juan Lozano na debiucie i ten epicko heroiczny styl wychodzi mu bardzo dobrze. Słucha się go także lepiej, niż wielu wokalistów włoskich tego okresu, bo unika on męczliwego wspinania na wysokie rejestry i oszczędza słuchaczowi nieuzasadnionych, ekstatycznych okrzyków. Rionda buduje partie klawiszowe oszczędnie, jest to plan równoległy, ale pasaży wiodących jest bardzo mało, a jeśli już, to jak w Torquemada są to wysmakowane i lekko, i cofnięte, partie symfoniczne zagrane w minimalistyczny sposób. Grupa rezygnuje z kontrapunktowej aranżacji, typowej dla pierwszej płyty i teraz te kompozycje mają jeden zasadniczy i zdecydowanie wiodący wątek melodyczny. Oczywiście iberyjski pierwiastek jest mocno akcentowany i pod tym względem wyróżnia się żarliwy Por mi libertad oraz wysmakowany Cambaral, gdzie klimat budowany jest dwutorowo - przez złożone riffy gitarowe, fragmentarycznie thrashowego pochodzenia i romantyczny wokal. Dłużyzny niezdecydowanego stylistycznie kolosa Avalanch znikają i tu najdłuższy Pelayo to tylko siedem minut power metalu w nieco wolniejszym tempie, dostojnego i majestatycznego. Plusem strony lirycznej tej płyty jest sięgnięcie do hiszpańskiej historii i literatury, nie tylko zresztą w Torquemada, Pelayo czy Cid. Cid w tym dumnym speedowym pędzie prezentuje się nadzwyczaj elegancko. Szybki, zadziorny, bojowy melodic power to No pidas que crea en ti, jakby nieco cięższy w gitarach niż inne utwory, jednak także obdarzony dumnym, romantycznym refrenem i może tylko sola tym razem są miejscami zbyt chaotyczne. I pod koniec zwiewny, niemal fanfarowy Aquí estaré, trochę mający w sobie ze starej szkoły HELLOWEEN. Nie zabrakło songu łagodnego, Vientos del sur o charakterze hymnu z tłem symfonicznym, nieco w manierze pompatycznego AOR, wybornie zaśpiewanego przez Víctor García. Czystego wykorzystania neoklasyki jest mało i pozwolili sobie na to tylko w umieszczonym na zakończenie instrumentalnym Llanto de un héroe. Pewne progresywne pulsacje gitarowo klawiszowo gitarowe pojawiają się w ¿Días de gloria...? i ten utwór trochę odbiega od głównego nurtu albumu, będąc wczesnym przykładem progressive melodic metalu AVALANCH.
Jakościowo produkcja jest bardzo dobra, przebija większość naiwnie brzmiących albumów włoskich, choć pozostaje w bezpiecznych obszarach gatunku. Mastering wykonał, co ciekawe, Brytyjczyk Timothy Young w studio w Londynie, ten sam który zrobił mastering "Ride The Lightning" METALLICA i jest to jedna z nielicznych płyt z epic fantasy power metalem, która została poddana temu procesowi w Wielkiej Brytanii. Współpraca z tym inżynierem dźwięku została zresztą przedłużona przez AVALANCH w następnych latach.
No, trochę zagrali na nosie Hiszpanie Włochom na ich sztandarowym obszarze muzycznym. Nawet bardzo zagrali.
ocena: 9,5/10
new 19.07.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - El Angel Caído (2001)
tracklista:
1.Hacia la luz 01:35
2.Tierra de nadie 05:58
3.El ángel caído 06:52
4.Xana 05:37
5.La buena nueva 00:36
6.Levántate y anda 05:32
7.Alma en pena 06:31
8.Corazón negro 04:53
9.Delirios de grandeza 04:23
10.Antojo de un Dios 06:17
11.El séptimo día 00:51
12.Las ruinas del Edén: Acto I 03:39
13.Las ruinas del Edén: Acto II 04:39
14.Las ruinas del Edén: Acto III 02:08
15.Santa Bárbara 01:36
rok wydania: 2001
gatunek: melodic power metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
Víctor García González - śpiew
Alberto Rionda Martínez - gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie perkusji
Gdy przeszedł czas na nagranie kolejnego albumu, w zespole panowała dosyć dziwna sytuacja. Część członków była intensywnie zajęta przygotowywaniem płyty reaktywowanego WARCRY i w studio nie pojawiła się ani sekcja rytmiczna, ani Roberto García. Jednym z bardzo zajętych był także oczywiście Víctor García González, ale Rionda jakoś go w końcu namówił do nagrania partii wokalnych do nowych utworów. Rionda był na tyle zdeterminowany, że postanowił sam nagrać wszystkie partie instrumentalne, przy czym perkusja została przez niego po prostu zaprogramowana. Pojawiło się kilku gości, w tym Leo Jiménez z SARATOGA w wokalach pobocznych i dodatkowych oraz w wokalach pobocznych wielce obiecujący Ramón Lage.
Album został wydany przez własną wytwórnię Flame Records w roku 2001, a na rynek Ameryki Łacińskiej przez meksykańską Agora w tym samym czasie.
Programowana perkusja w roku 2001 to nic emocjonującego, bo technika komputerowa w tym zakresie była jeszcze w tym czasie niezbyt mocno rozwinięta i pukający jednostajnie automat jest w pewnym sensie niegodny znajdowania się w jednej przestrzeni muzycznej z kunsztowną grą Rionda jako gitarzysty i klawiszowca. Dobrze, że Víctor García podszedł do swego zobowiązania jak zwykle poważnie i wokalnie jest to jego kolejny niezwykle udany występ w AVALANCH.
Muzycznie AVALANCH, a w zasadzie Riona jako twórca tych kompozycji, pozostaje w szeroko rozumianym kręgu melodyjnego metalu, szeroko rozumianym, bo obok typowego melodic power, wzorowanego na scenie włoskiej i szwedzkiej są tu także odniesienia do metalu symfonicznego i progresywnego, a wsłuchując się uważniej, można wyłowić i inne inspiracje. Te różne podgatunki często się przenikają w obrębie kompozycji i tak właśnie prezentuje się interesujący fantasy melodic power z akcentami progresywnymi Tierra de nadie.
Jest także pewna dawka klasycznego heavy epickiego w dostojnym tytułowym El ángel caído, w dalszej części przechodzą jednak do szybszego power metalowego grania, a najciekawszymi są tu akcenty i motywy neoklasyczne. Gdyby nie te wstawki progresywne i neoklasyczne pewnie można by przyrównać AVALANCH do lepszej wersji włoskiego KALEDON, bo styl narracji jest podobny. Rzecz jasna iberyjski romantyzm podnosi na wyższy niż włoski poziom takie utwory jak Xana, czy szybki Corazón negro.
Może się na pewno podobać śmiałe wykorzystanie power/thrashowej estetyki riffowej w Levántate y anda, jednak ostatecznie zmierza to w kierunku progresywnego heavy metalu, któremu nadano cechy epic fantasy. Ogólnie można odnieść wrażenie, zwłaszcza po wysłuchaniu Alma en pena, że Riona chciałby tu stworzyć pewien nowy podgatunek heroicznego grania, niejednoznacznego w środkach artystycznego wyrazu i może w jakiś sposób cofający AVALANCH do roku 1997. Przepiękny jest zagrany w umiarkowanym tempie Delirios de grandeza, zapewne najbardziej elegancki i pozbawiony zbędnych ornamentacji utwór z tej płyty. AVALANCH jednak na łatwiznę nie idzie i komplikacja oraz zróżnicowanie to jest wizytówka zespołu. Ponownie wielowątkowy muzycznie jest balladowy i sentymentalny Antojo de un Dios i tu można najwięcej usłyszeć z metalu progresywnego. W sumie dobre to jest, ale może trochę za trudne i zbyt wysublimowane jak na ogólny klimat tego albumu. Finałowa część albumu to Las ruinas del Edén w trzech aktach, poprzedzony instrumentalną miniaturą El séptimo día i tu jest zarówno progressive power, jak i coś z epiki w akcie I, ambientowość i łagodny refleksyjny nastrój łamany ciężkimi riffami gitary w akcie II i realnie progresywny metal melodyjny w akcie III. W zamyśle ambitna rzecz, jednak wyszło to tylko po prostu dobrze.
Kompozycje są tu bez wątpienia wysokiej klasy, niemniej jeden człowiek nie jest w stanie udźwignąć jak należy wszystkie instrumenty i wykonawczo to płyta staranna, ale ostrożna i to oczywiście jest najbardziej słyszalne w przypadku sekcji rytmicznej. Co do soundu, to jest raczej delikatny, pastelowy, zwiewny, a mix jakby zbyt płaski. Basu ogólnie prawie nie słychać, planów dalszych w interesującej formie jest niewiele.
W roku następnym muzycy AVALANCH, powiązani z WARCRY, zostali z zespołu usunięci, w tym także Víctor García. Wraz z basistą Francisco Fidalgo przystąpił do kompletowania nowego składu. Nowym wokalistą został doceniony przez Rionda Ramón Lage.
ocena: 8/10
new 28.07.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - Muerte y Vida (2007)
tracklista:
1.Ángel de la muerte 06:36
2.Muerte y vida 05:23
3.Pies de barro 05:31
4.Hoy te he vuelto a recordar 05:27
5.Aprendiendo a perder 05:50
6.Otra vida 05:52
7.Caminar sobre el agua 06:01
8.Quién soy 04:44
9.Sombra y ceniza 05:31
10.La prisión de marfil 04:39
11.Bajo las flores 06:24
rok wydania: 2007
gatunek: progressive melodic power metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
Ramón Lage - śpiew
Alberto Rionda Martínez - gitara
Dany León - gitara
Francisco Fidalgo - gitara basowa
Marco Álvarez - perkusja
Roberto Junquera Ferreira - instrumenty klawiszowe
Trudno odmówić uroku i perfekcji romantyczno - poetyckiej albumowi "Los poetas han muerto" wydanemu przez AVALANCH w nowym składzie z Ramónem Lage jako wokalistą w roku 2003, trudno uznać jednak tę płytę za metalową w pełnym słowa znaczeniu. No, może co najwyżej rock progresywny z metalowymi ornamentacjami, a i to nie zawsze.
AVALANCH dalej tą drogą nie poszedł i następna płyta "El hijo pródigo" jest już znacznie mocniejsza. Wydana została w maju 2005 przez Xana Records. Progresywnie? Tak, ale i w jakimś stopniu modern, a może nawet alternatywnie tu zagrali i wyszło powszednio...Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Pozycja AVALANCH tym albumem, przyjętym chłodno została poważnie zachwiana. Coś trzeba było zmienić. W listopadzie 2007 roku Santo Grial Records wydaje "Muerte y vida" i to jest krok w dobrym kierunku.
Poetyka "Los poetas han muerto" łączy się tu power metalem progresywnymi i w znacznym stopniu z łagodną stroną epickości fantasy "El ángel Caído" i tak brzmi Ángel de la muerte, bogaty w melodyjne pulsacje gitar, a Ramón Lage śpiewa przepięknie, romantycznie, aktorsko to wszystko interpretując. Nie jest tak do końca łatwa w odbiorze płyta, zwłaszcza dla kogoś nastawionego na iberyjski power metal głównego nurtu. Ma jednak specyficzny klimat, może nawet bardziej szwedzki, niż hiszpański i warto wsłuchać się w wypieszczone i zagrane z ogromną dbałością niuanse, takie kompozycje jak lekko mroczny w zwrotkach Muerte y vida, czy też Pies de barro świetnie prowadzonym przez może nawet evergrey'owe gitary z jasnym, sentymentalnym refrenem. Oni to wszystko tak pięknie grają, jakby zupełnie bez wysiłku to im przychodziło... Ten styl wykonania jest urzekający i często po prostu hipnotyzujący, nawet gdy odchodzą nieco od power metalu w mniej gitarowo nasyconych Hoy te he vuelto a recordar i Bajo las flores w kierunku progressive metalu w czystszej postaci.
Delikatny, zbudowany na gitarach akustycznych i odległym planie symfonicznym Aprendiendo a perder mocno nawiązuje do stylu "Los poetas han muerto", ale taka kompozycja jest tu potrzebna, bo mocnych progresywnych riffów power metalowych na tej płycie jest wystarczająco dużo. Tak jak sentymentalnie rozpoczynającym się Otra vida i nostalgicznie, refleksyjnie w melodii się rozwijającym. Bardzo interesujący jest Caminar sobre el agua oniryczny, a potem mocny gitarowo, zagrany w specyficznych tempach, przy zdecydowanym wsparciu klawiszowym, progresywny, ale taka progresywność połączona z melodią refrenu daje frapujący efekt. Melodyjny, progresywny power metal w zdecydowanie latino stylu to piękny, pełen ciepła Quién soy, a ta najbardziej progresywna partia instrumentalna to majstersztyk. Potem jednak jest dużo mniej interesujący Sombra y ceniza i niekoniecznie ten utwór musiał się na tej płycie znaleźć. Ogólnie pod koniec nieco to wszystko przygasa, bo łagodny heroiczny pędzi raczej po linii KALEDON i tylko te extreme wstawki odróżniają tę kompozycję od typowego grania z Italii. Nie do końca słuszne było także umieszczenie na sam koniec tak nastrojowego songu jak Bajo las flores, gdzie po długim czasie pastelowego grania czegoś się oczekuje, jakiegoś przełomu, a ten nie nadchodzi. Wyciszają, koją w ładnym refrenie, ale ten album to jednak wymagałby jakiegoś bardziej godnego zwieńczenia.
Jest to LP raczej zdecydowanie gitarowy i można odnieść wrażenie, że niewątpliwy talent Roberto Junquera nie jest tu w pełni wykorzystany. Czy mogło być inaczej w przyszłości, tego już nikomu nie było dane sprawdzić, bo zdecydował się odejść z zespołu w roku 2008.
Jeśli szukać najlepiej brzmiącej do tej pory płyty AVALANCH, to trzeba wskazać właśnie ten album. To szczytowe osiągnięcie Alberto Rionda i śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że to jego w ogóle najlepsza produkcja w karierze, ale pod warunkiem, że sound zbliżony do EVERGREY uważa się za wzorcowy w melodyjnym progressive power...
Tak naprawdę to każda kolejna płyta AVALANACH jest inna. To chyba najbardziej poszukujący hiszpański zespół z tych światowego formatu. Tu odnaleźli coś, co kiedyś po drodze zgubili, ale odnaleźli inaczej.
ocena: 8,5/10
new 31.07.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - El Secreto (2019)
tracklista:
1.El oráculo 04:56
2.Demiurgus 05:09
3.El caduceo 06:51
4.Katarsis 04:59
5.El peregrino 03:55
6.Alma vieja 05:15
7.La flor en el hielo 05:41
8.El alquimista 04:35
9.Decepción 03:54
10.Luna nueva 05:55
rok wydania: 2019
gatunek: progressive melodic power metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
Israel Ramos Solomando - śpiew
Alberto Rionda Martínez - gitara
Jorge Salán Gonzalez - gitara
Dirk Schlächter - gitara basowa
Mike Terrana - perkusja
Manuel Ramil - instrumenty klawiszowe
Gdy w roku 2007 AVALANCH przedstawił wysokiej klasy album "Muerte y vida" wydawało się, że kariera zespołu jest ponownie na dobrej drodze. Tymczasem nastąpiła przerwa, po której z nowym klawiszowcem (Chez García) zespół przypomniał o sobie w roku 2010 mało przekonującym albumem "El ladrón de sueños" z metalem zasadniczo progresywnym. Potem, w 2011 zaskoczyli zupełnie innym stylistycznie, ale wydanym z angielskimi tekstami "Apocalypse" będącym heavy/power metalową ilustracją do świata obrazów fantasy braci Royo. W sierpniu 2012 członkowie AVALANCH zdecydowali się na czasowe rozwiązanie zespołu, by nieco od siebie odpocząć i zająć innymi projektami. Alberto Rionda założył niebawem ALQUIMIA. Gdy w roku 2016 Alberto Rionda zdecydował się reaktywować AVALANCH, z różnych powodów nie pojawili się w nim jego dawni członkowie i grupa przekształciła się w ekipę międzynarodową, ze słynnym Mike Terana jako perkusistą, basistą szwedzkim basistą Magnusem Rosénem (niegdyś w HAMMERFALL) i wokalistą ALQUIMIA Israelem Ramosem. Nowy skład nagrał na nowo album "El ángel Caído" w 2017, ale wszyscy raczej czekali na nagrania premierowe...
Te w końcu pojawiły się na albumie "El Secreto", który został przedstawiony publiczności przez własną wytwórnię Ataque! w marcu 2019 roku, przy czym płyta ukazała się także wersji angielskojęzycznej jako "The Secret" i to już w lutym tego roku. W tym czasie basistą AVALANCH był już były członek GAMMA RAY Dirk Schlächter, a klawiszowcem Manuel Ramil najbardziej znany z WARCRY.
Album zawiera muzykę, która godzi progresywne inklinacje Albero Rionda z bardziej melodyjnym power metalem i jest w pewnym sensie muzyczną kontynuacją "Muerte y Vida", ponieważ i klimat ogólny jest podobny i użyte środki wyrazu artystycznego także. Po części wyrasta to także z doświadczeń wyniesionych z ALQUIMIA, choć tu muzyka jest w odbiorze nieco trudniejsza. Niemniej specyficzna chwytliwość jest to wszechobecna i poetycki nieco mroczny klimat wypełnia wycyzelowane w szczegółach kompozycje w umiarkowanych tempach, mocno obudowane planem klawiszowym takie jak El oráculo, La flor en el hielo czy El caduceo i w tych utworach historia jest opowiedziana w bardzo gustowny i zróżnicowany sposób.
Ten ciepły iberyjski styl romantyczny słychać w Demiurgus o progresywnym zabarwieniu aranżacji oraz lżejszym, bardziej przebojowym Katarsis z sentymentalnymi partiami z gitarą akustyczną. Pięknie brzmi latino power metal w nieskomplikowanym i niedługim El peregrino, zdecydowanie przekonuje do siebie także wysmakowany song Alma vieja w wolnym tempie, gdzie jest i emocjonalny, aktorski przekaz wokalny i wykorzystanie łagodnego planu drugiego, pianina i gitary akustycznej. Nawiązaniem do pompatycznego stylu ALQUIMIA jest wyborny, spokojnie rozegrany i na swój sposób nowocześnie epicki El alquimista, a w Decepción można wychwycić sporo przystępnej delikatnej w melodii progresywności.
Zakończenie jest znakomite. Luna nueva ma w sobie wszystko, co czyni atrakcyjnym latino power metal z elementami symfonicznymi.
Wykonanie jest sumą talentów wszystkich członków tej grupy. Israel Ramos jako zjawisko samo w sobie nie musiał tu niczego specjalnie udowadniać Terrana to Terrana, a ze Schlächterem najwyraźniej gra mu się tu wyjątkowo dobrze. Manuel Ramil jest nadzwyczaj kreatywny i nawet bardziej niż w swoim czasie w WARCRY, a Jorge Salán gra piękne rzeczy do spółki z Riona, udowadniając, że na metalowej scenie hiszpańskiej zasłużył na znacznie więcej niż tylko niedługi w sumie czas spędzony niegdyś w MAGO DE OZ. Alberto Rionda jako producent powierzył mastering Rolandowi Grapowowi i zdecydowanie jest to najlepiej brzmiący album AVALANCH, choć niektórzy nieco krzywią się na lekko modern rozmyty sound gitar.
Tymczasem w roku 2021 rozeszły się drogi AVALANCH i Israela Ramosa. Jego miejsce zajął utalentowany brazylijski wokalista Alírio Bossle Netto (ex AGE OF ARTEMIS, obecnie też SHAMAN) i to zapewne z jego udziałem należy oczekiwać nowej płyty.
ocena: 9/10
new 2.08.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Avalanch - El Dilema de los Dioses (2023)
tracklista:
1.Expulsando a mis demonios 05:46
2.Ceniza 04:21
3.Cuatro elementos 03:48
4.Sonrisa de un ángel 05:27
5.Sentido 04:09
6.Confianza ciega 03:56
7.Horizonte eterno 04:03
8.Tumbas y reyes 04:05
9.El dilema de los dioses 05:06
10.Más allá de las tinieblas 02:51
rok wydania: 2023
gatunek: progressive melodic heavy metal
kraj: Hiszpania
skład zespołu:
José Antonio Pardial - śpiew
Alberto Rionda Martínez - gitara
Fernando Campos - gitara basowa
Mike Terrana - perkusja
Manuel Ramil - instrumenty klawiszowe
Historia AVALANCH dzieli się na epoki i wyznaczają je kolejni wokaliści, znani, wspaniali, wpływowi, niczego nie ujmując Alberto jako liderowi i artystycznej duszy zespołu. W roku 2023 rozpoczęła się nowa epoka za sprawą José Antonio Pardiala. Nowa twarz, nowy głos. To on śpiewa na "El dilema de los dioses", albumie AVALANCH wydanym w kwietniu przez Maldito Records.
Progresywny, melodyjny heavy metal, z elementami symfonicznymi i power. Klasyczny AVALANCH. Tym razem jakby lżejsze brzmienie, gitara Rionda delikatniejsza, na pewno jednak nie ze względu na Pardiala, bo choć śpiewa ogólnie nie za mocno, ale ma i siłę, moc i pazur, gdy pewne rzeczy trzeba w wielu kompozycjach uwypuklić. Bardzo dobrze śpiewa, przy czym im ostrzejszy, tym jednak lepszy. On by się sprawdził w dynamicznym heavy/power, rozdzierał by na strzępy, na strzępy! Tu jednak trzyma się konwencji wyważonej, wygładzonej, eleganckiej i aksamitnej, bo ten album w takiej estetyce jest zbudowany. Tak się prezentuje Expulsando a mis demonios, formalnie bogaty symfonizacjami Manuela Ramila na planie drugim, o interesującym klimacie. Lekko, progresywnie i nawet metalu niewiele w Ceniza, do momentu gdy dobry melodic power metalowy refren się nie pojawia... Tym razem klawiszowe partie brzmią i nowocześnie, i przywodzą na myśl takie bardzo dawne czasy AVALANCH. Progresywnie, ale to w końcu AVALANCH. Ta progresywność ubrana jest w Cuatro elementos w kontrowersyjną przebojowość, bo wracają do lat 80 tych w heavy motywach gitary i soundu klawiszy i to jest w porządku, ale ten romantyczny, radiowy refren jest w opcji latino metalu zupełnie wyeksploatowany. To wrażenie powszedniości szybko rozprasza Sonrisa De Un Ángel, poetycki utwór o wysmakowanych, łagodnych liniach melodycznych i złożonych aranżacjach, i tu refren już napędza całość jak należy. Sentido to jednak pewne zaskoczenie. Na plus, bo wydawało się już, że będzie na tym albumie ciężko o balladowy song w czystej postaci, sentymentalny i pełen emocji, z gitarą akustyczną w tle. Jest i jest to bardzo, bardzo ładne, i bez pretensji na progresywność. A jest także coś, a raczej ktoś z poprzedniej epoki w Confianza ciega - to tym razem już jako gość specjalny Israel Ramos Solomando. Szkoda tylko, że ta kompozycja jest zupełnie nieudana i nic tu nie wnosi w żadnej kategorii i w żadnym obszarze muzycznym. Coś dla radia, coś dla niezbyt wybrednych konsumentów melodyjnego rocka i tyle. W Horizonte Eterno dzieje się różnie. Trochę użytkowego rocka wypełniającego po prostu przestrzeń, trochę ambitniejszych momentów klasycznych w klawiszach i masywnej gitarze dla ogólnego stylu AVALANCH. Kontrowersyjnie, ale z przebłyskami, to na pewno. Konkretniejszy jest gęsty i niepokojący, budowany przez klawisze klimat Tumbas y reyes i tu jest nawet nieco ryków rodem z metalcore, a wszystko ostatecznie podlane tak melodyjnym metalem (refren), jak i progresywnym (partia instrumentalna). O, i dawką heroizmu, co na tej płycie jest nad wyraz osobliwe.
Pewnie by się chciało usłyszeć więcej takich wstępów, jak ten z tytułowego El dilema de los dioses, jednak ma muzyka z tego albumu jedną zasadnicza wadę. Kończy się zupełnie inaczej niż się zaczyna, za często skręca w rejony, w które wkracza niepotrzebnie. A już zupełnie nieciekawe rejony to akustyczna kołysanka (?) Más allá de las tinieblas. No, w każdym razie takie coś akustyczne i bardzo przesłodzone nie metalowo, a nawet nie rockowo. Bywa i tak.
José Antonio Pardial jest odkryciem, to na pewno. Reszta to lekkie rozczarowanie, a dla fanów tego, co w AVALANCH rzeczywiście najlepsze - nawet spore.
ocena: 7,7/10
new 24.04.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|