Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Dominator (1988)
Tracklista:
1. Rising Up 04:48
2. Nova Battlestar 05:41
3. Reach For The Sky 05:31
4. Warrior Of The Wasteland 05:15
5. The Invaders 05:25
6. The Fugitive 04:20
7. Dominator 04:42
8. Road Of Eagles 06:08
Rok wydania: 1988
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Russ North - śpiew
Andy Wood - gitara
Lee Payne- bas
Jon Brown - perkusja
Gdy CLOVEN HOOF reaktywował się w połowie lat 80-tych, z "żywiołów" pozostał tylko Air - czyli Lee Payne. On własnie przygotował materiał na ten album. "Dominator" to płyta o charakterze konceptu SF i rasowy heavy metal, jakiego na Wyspach w tym czasie (i do dziś) jak na lekarstwo. Album został wydany przez Heavy Metal Records z Wolverhampton w lipcu 1988 roku.
Wnioski z doświadczeń NWOBHM zostały wyciągnięte - płyta ma mocne brzmienie, wyraziste melodie i ociera się o to, co można dziś nazwać power metalem, czy może raczej heavy power, bo tempa nie są zawrotne, a konstrukcja utworów typowa dla tradycyjnego metalu lat 80-tych.
Pierwsze, co się nasuwa to samo brzmienie. Typowe dla tego okresu heavy metalu, ale i swoiste. Wokal wysunięty, gitara gdzieś na równi z potężnym, dudniącym basem, który tu wygrywa melodie i wspiera gitarzystę. W pewnym sensie szkoda, że drugiego gitarzysty tu nie ma, z drugiej jednak strony, wtedy na pewno Lee Payne nie pokazałby wszystkich swoich, sporych w końcu, umiejętności. Perkusja ustawiona trochę dziwnie - bębny przepotężne, a blachy znów mało słyszalne. Ogólnie dosyć surowa produkcja, porównując wygładzone i dopieszczone albumy brytyjskie, jakie się w tym czasie pojawiały. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę skromny budżet, to myślę, że narzekać aż tak bardzo nie można.
O samy wokalu Northa wypowiem się bardzo pozytywnie. Ma i skalę, i wyczucie metalowego śpiewania. Wytykano mu, że się gubi, że wypada z rytmu... No może czasem i wypada, czasem śpiewa jakby obok - i tu przykładem jest już na początku "Rising Up". Mnie ten numer jednak bardzo się podoba, bo łączy surowość wykonania z niezwykle ciekawą melodią. "Nova Battlestar" na ogół zbiera oklaski przy otwartej kurtynie. Do tej pory nie wiem za co i nie dołączam się. Dobra melodia w dobrym, odegranym sprawnie i nieco przydługim heavy metalowym utworze. Może ten element amerykański w samych riffach o tym decyduje..."Reach For The Sky" to już jest konkretny, metalowy wykop z zapożyczeniem z "Breaking The Law" Judasów. Znakomite, wokalne wykonanie tu dochodzi i bardzo dobre solo gitarowe. Ta melodia ma w sobie taką stalową elegancję. Najlepsze solo Wooda jest jednak w "Warrior Of The Wasteland", rozpędzający się z metalowej ballady o dużym ładunku klimatu do surowo brzmiącego, classic metalowego killera. "The Invaders", zbudowany trochę podobnie, także należy do bardzo udanych. "The Fugitive" to przede wszystkim refren o wielkiej sile rażenia i myślę, że to najlepiej zaśpiewany przez Northa kawałek na tej płycie. Tytuł znany z płyty IRON MAIDEN, a IM słychać tutaj, przy czym w solówce gitarowej to już z całą pewnością. Tytułowy "Dominator" rozczarowuje swą bezradnością, bym nawet powiedział, że wokal nie zgrywa się z riffami, jakieś to niespólne i chaotyczne granie... rzekłbym niegodne tej płyty. Ostatnie nagranie - "Road Of Eagles" w zasadzie pochodzi jeszcze z roku 1982, zostało jednak przystosowane do nowych warunków i nowego stylu zespołu. Fajny, bojowy numer, ale jakby więcej ciężaru tu potrzeba. Ciekawa część druga z tym "ooooo" w średniowiecznym stylu, no i bardzo oryginalne ozdobniki gitarowe w paru miejscach.
Album to zacny i jedynie należy żałować, że zespół ten miał zazwyczaj tak złą prasę w "oficjalnych", muzycznych mediach. Odkryty na nowo w ostatnich latach na fali renesansu NWOBHM i pochodnych należy do czołówki, której nie wypada pomijać.
Ocena: 8.5/10
12.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - A Sultan's Ransom (1989)
Tracklista:
1. Astral Rider 05:15
2. Forgotten Heroes 04:41
3. D.V.R. 02:49
4. Jekyll And Hyde 03:28
5. 1001 Nights 05:28
6. Silver Surfer 03:43
7. Notre Dame 05:45
8. Mad, Mad World 02:29
9. Highlander 03:40
10. Mistress Of The Forest 06:50
Rok wydania: 1989
Gatunek: heavy metal/power metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Russ North - śpiew
Andy Wood - gitara
Lee Payne - bas
Jon Brown - perkusja
Nie jest ważne w tym momencie, czy CLOVEN HOOF stanowił część NWOBHM, czy też nie, ani to, czy grał tu bardziej heavy metal z elementami power czy odwrotnie.
Ten zespół powołany do życia ponownie przez Payne po upadku Ekipy Czterech Żywiołów nagrał rok po roku dwa albumy, których wartości przecenić nie można, tym bardziej, że posiłkowania się twórczością IRON MAIDEN czy JUDAS PRIEST są śladowe tylko ilości, i bardzo dobrze. CLOVEN HOOF był w tamtym czasie wyszydzany przez tak zwaną oficjalną krytykę muzyczną z taką samą zaciekłością co w początkach działalności. Trudno powiedzieć czy z powodu swoich proamerykańskich muzycznych ciągot, czy też dlatego, że nie układał się ładnie w tym pudełeczku z napisem "Druga Fala NWOBHM", gdzie zespoły w rodzaju THUNDER czy THE ALMIGHTY grały melodyjnego rocka z turbodoładowaniem, tak miłego dla brytyjskiego konserwatywnego słuchacza. Ten album wydała wytwórnia FM Revolver Records z Woverhampton, ale nie powiązana z Heavy Metal Records
Tu CLOVEN HOOF gra metal i nawet jeśli "Astral Rider" to tylko dobry metalowy numer, to nie można po nim oceniać całości płyty. Już "Forgotten Heroes" to znakomity utwór o epickim rycerskim charakterze z rockowym podejściem do tematu, a nawet pewnymi próbami grania nieco bardziej złożonego w części instrumentalnej. "D.V.R." to zwarty i krótki power metalowy atak w stylu amerykańskim i dużo tu pokazali jak na niecałe trzy minuty. "Jekyll And Hyde". Zwykle pod tym tytułem kryje się utwór w formie tandetnego czarno-białego horroru, nudny i rozwlekły. CLOVEN HOOF tymczasem daje numer rytmiczny, zbudowany z tych riffów przypisywanych NWOBHM, które pojawiły się gdzieś około roku 1984. Znakomicie grają i szkoda jedynie, że "1001 Nights" jest potraktowany w tej arabskiej baśniowej tematyce zbyt dosłownie. W "Silver Surfer" znów dumny, nieco surowy power metal, jakiego się w Anglii nie grało raczej, a "Notre Dame" to opowieść i smutna i melodyjna, gdzie dzwony, głosy w tle i gitara akustyczna dopełniają całości w udany sposób. Tu jeden jedyny raz słychać echa IRON MAIDEN, ale te najlepsze na szczęście, także tam, co i jak gra gitarzysta basowy.
Tak przy okazji. Russ North w głosowej dyspozycji w tamtym czasie był znacznie lepszym wokalistą niż Bruce Dickinson. Bolesna dla fanów Bruce'a prawda, ale takie są fakty. Wykonanie od strony instrumentalnej jest znakomite. Ta sekcja rytmiczna dudni, grzmi i syczy, a sola gitarowe Wooda godne uwagi i różnorodne. Łagodny, ale zdecydowanie zagrany "Mad, Mad World" to jeśli chodzi o refren, ozdoba tej płyty. Prosty, genialnie prosty rockowy motyw dostosowany do potrzeb melodic metalu. "Highlander" jest wspaniały w tym skromnym wykorzystaniu szkockiej nuty w true epickim numerze i jest tu coś z THIN LIZZY, ale po głębokiej transformacji nowszych czasów. No i wreszcie na koniec ten niezwykły "Mistress Of The Forest" z neoklasycznym wstępem, pięknymi głosami w tle i bogatą aranżacją w dalszej części, o lekko folkowym zabarwieniu galopadami power metalowymi
Słucha się tej płyty z wielką przyjemnością także dlatego, że została znakomicie wyprodukowana. Kapitalny soczysty i krystalicznie czytelny sound w każdym aspekcie, a równocześnie nie ma tu mowy o sztuczności brzmienia. Naturalne, korzenne metalowe brzmienie epoki. Ni mniej, ni więcej.
Nieważne, co mówili "znawcy" o tej płycie w roku 1989 i na ile to przyczyniło się do ponownego zaniechania działalności przez ten zespół. CLOVEN HOOF został odkryty na nowo i należycie doceniony w wieku XXI przez ogromną rzeszę ludzi, która ceni tradycyjny heavy metal niezależnie od panującej w danym momencie mody.
CLOVEN HOOF z lat 1988-1989 jest tego zdecydowanie wart.
Ocena: 8,9/10
12.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Eye of the Sun (2006)
Tracklista:
1. Inquisitor 04:43
2. Eye Of The Sun 04:23
3. Cyberworld 05:14
4. Kiss Of Evil 06:16
5. Eye Of The Zombie 04:46
6. Absolute Power 04:09
7. Whore Of Babylon 04:49
8. Golgotha 04:15
9. King For A Day 04:29
10. Angels In Hell 07:36
Rok wydania: 2006
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Matt Moreton - śpiew
Andy Shortland - gitara
Lee Payne - bas
Lynch Radinsky - perkusja
Tym albumem, wydanym przez Escape Music w czerwcu 2006 CLOVEN HOOF otwiera swój trzeci rozdział działalności nagraniowej.
Dwa pierwsze zapisał w latach 80-tych, początkowo jako Cztery Żywioły potem, w czasie gdy heavy metal tradycyjny w Wielkiej Brytanii był w okresie schyłkowym.
Przez jednych uwielbiany, przez innych wyszydzany, nigdy nie stał się sławny i jak wiele innych odszedł w niebyt. Gdy jednak nastała moda na stare zespoły z okresu NWOBHM, powrócił z inicjatywy lidera Payne'a w roku 2001. Nie udało się odbudować poprzedniego składu, choć Russ North mógł na tym nowym przygotowywanym albumie zaśpiewać. Płyta została nagrana ostatecznie w zestawieniu Payne i muzycy nowi, bliżej nieznani i z wokalistą Mattem Moretonem. Głos mocny, męski ciekawy i heavy metalowy, taki bardziej w tradycji amerykańskiej niż brytyjskiej i stworzony do śpiewania dobrego, rasowego heavy metalu.
CLOVEN HOOF nigdy nie był grupą prostych riffów NWOBHM, w swym drugim wcieleniu grał heavy metal znacznie mocniejszy i ciekawszy, aby w trzecim zagrać po prostu heavy metal taki dla heavy metalu tylko.Ten album jest zarazem tradycyjny i ozdobiony ornamentami nowoczesności, nie wybiega jednak poza ten nudnawy brytyjski heavy, wyrastający z doświadczeń JUDAS PRIEST, jaki zdominował scenę klasycznego grania w Anglii w XXI wieku.Po raz kolejny słychać te same zagrywki znane od lat w "Inquisitor" i w końcu ile można słuchać takich kompozycji? Problemem tego albumu jest monotonia, może nie w sensie bezpośredniego podobieństwa poszczególnych utworów, ile w sposobie ich prezentacji, z przeciąganymi w nieskończoność jednostajnymi refrenami i rzemieślniczymi solami gitarowymi, przedzielającymi te utwory w połowie. Coś drga lekko, gdy sięgają do brytyjskiej tradycji rocka w zmetalizowanej formie w "Eye Of The Sun", ale pop metalowe rozwiązania w "Cyberworld" natychmiast ponownie zniechęcają, tak jak i w tej jednostajności średnich temp "Kiss Of Evil", gdzie "urozmaicenia" z krzykliwymi wokalami pobocznymi Payne'a to zupełne nieporozumienie. "Eye Of The Zombie" i "Absolute Power' to znów zarówno próba wejścia na stadiony amerykańskie, jak i użycia środków wyrazu młodych, zbuntowanych grup metalowych określanych jako grających nowocześnie. Payne nie powinien się tak odmładzać. "Whore Of Babylon" to może jest nawet najlepszy utwór na tym albumie. Zadziorny i z zadatkami na heavy metalowy przebój i klarownym, prostym refrenem, niemniej to i tak nic szczególnego.Heavy metal melodyjny dla heavy metalu z dobrym riffem i nic ponadto. "Golgotha" to jednak po akustycznym wstępie mieszanka radiowego refrenu i heavy power w średnim tempie i ta kompozycja nic tu nie wnosi. Fakt, natarcie potem to nieco ożywia, ale w sumie chaos i szkoda tego ładnego, delikatnego interludium w tym wszystkim. Trochę ogranego, surowego mroku w "King For A Day" rozproszonego fatalnym refrenem i wreszcie na koniec trochę więcej niż do tej pory pomyślunku w "Angels In Hell"z klawiszami i budową klimatu do czasu jednak, gdy przechodzą do melodyjnego heavy power grania, ponownie pozbawionego inspiracji.
Payne jako twórca repertuaru nie miał tu po prostu pomysłu na dobre kompozycje. Ani w konstrukcji, ani w melodii. Jest to płyta bez wyrazu i jasno określonego stylu, poprawnie odegrana i bardzo dobrze zaśpiewana przez Moretona, który faktycznie robi co się da, aby jakoś te kompozycje wyprowadzić na prostą. Owszem, rycząca gitara, głośna, mocna perkusja to są elementy rasowe i solidnej realizacji odmówić nie można, lecz to za mało, aby mówić, że CLOVEN HOOF powrócił z tarczą.
Przeciętna płyta z heavy metalem, mającym się nijak do muzyki, jaką grał ten zespół wcześniej i jaką wcześniej Payne proponował w kwestiach kompozycyjnych.
Po prostu heavy metal dla heavy metalu.
Ocena: 5.2/10
23.08.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Who Mourns For The Morning Star (2017)
Tracklista:
1. Star Rider 04:38
2. Song of Orpheus 03:34
3. I Talk to the Dead 04:38
4. Neon Angels 03:38
5. Morning Star 06:18
6. Time to Burn 04:41
7. Mindmaster 03:57
8. Go Tell the Spartans 06:01
9. Bannockburn 07:14
Rok wydania: 2017
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
George Call - śpiew
Luke Hatton - gitara
Christopher Coss - gitara
Lee Payne - gitara basowa
Danny White - perkusja
Wiele było tych etapów w historii CLOVEN HOOF, a ostatni rozpoczął się, gdy Lee Payne nawiązał w roku 2015 współpracę z amerykańskim wokalistą George Callem, najbardziej znanym jako filar heavy metalowego ASKA. Grupa nabrała charakteru brytyjsko-amerykańskiego tym bardziej, że perkusistą został Danny White, też z ASKA, który zagrał na ostatnim albumie tego zespołu z 2013 roku. Rezultatem tej współpracy był ten LP, wydany w kwietniu 2017 przez High Roller Records.
CLOVEN HOOF stanął jedną nogą w UK, a drugą w USA i ten album jest zdecydowanie ukierunkowany na heavy/power, a nawet USPM w nowszym wydaniu i ma wiele wspólnego z płytą ASKA "Absolute Power" z 2007 roku. Call operuje podobnie mocnym, zdecydowanym głosem, atak dwóch gitar jest bezwzględny i pewne cechy dramatycznego heroizmu, choć topornie, podane są w amerykańskiej manierze. Ile w tym metalu brytyjskiego? Jeśli szukać odniesień do chlubnych lat 80tych to niezbyt dużo, choć próby na pewno są. Praktycznie w każdej kompozycji, te są jednakże pod względem melodii cieniem tego co najlepsze w historii CLOVEN HOOF. Bardzo to typowy heavy/power, w zasadzie siłowy nie tylko przez ekspresyjny i rozkrzyczany wokal Calla, ale i nieskomplikowaną filozofię konstrukcji utworów. Poprawne jest granie szybkie i mocne w Star Rider, dynamicznym, niemal painkillerowym Time to Burn... Mindmaster to pewna próba zagrania nowocześniejszego heavy/power, ale ta nowoczesność to najwyżej czasy "Rippera" Owensa w JUDAS PRIEST.
Ten bardziej rockowy w swoich podstawach heavy metal wyspiarski nie wyróżnia się niczym w ogranych motywach trochę ponurego Song of Orpheus, czy lżejszego clalssic metalowego Neon Angels. Semi balladowy, mocno zagrany Morning Star jest zbyt długi do tego, co mają tu do zaprezentowania, a sama melodia jest ponownie bardzo ograna w brytyjskich obszarach tradycyjnego heavy.
Epickość przebija się dosyć śmiało w refrenie twardo zagranego I Talk to the Dead i jest tu coś lepszego, coś bardziej interesującego także w pełnej dramatycznego mroku części instrumentalnej zdominowanej przez solówki wysoko strojonych gitar. Oczywiście, w tej epickiej kategorii na pierwszym miejscu jest Go Tell the Spartans, ta kompozycja ma jednak liczne mielizny, psujące kapitalne podniosłe fragmenty mistrzowsko odśpiewane przez Calla. A za tymi momentami sąsiadują zupełnie kiepskie, w rachitycznej manierze słabych brytyjskich grup heavy, grających kiedyś NWOBHM. Także solo gitarowe jest staranne, ale jakoś chyba przerysowane w dramatyzmie. Potem znów jakieś cytaty z RUNNING WILD, zupełnie niepotrzebne. Potencjał po części zmarnowany...
Na koniec Call śpiewa źle, po prostu źle, na początku heroicznego epickiego, historycznego songu Bannockburn, który rozkręca się potem riffami z Phantom Of the Opera IRON MAIDEN, i tyle tu mamy odniesień do NWOBHM. Gdyby początek był inny i mocniej rozpoczęli w stylu tego, co dzieje się tu w części drugiej, to może wrażenie monumentalizmu i mocy byłoby znacznie większe. Po raz drugi potencjał zmarnowany, albo co najmniej niewykorzystany w należyty sposób.
Taka sobie w sumie produkcja, typowa dla heavy power w mniej drapieżnej odmianie, nieco płaska, choć sekcja rytmiczna ustawiona dobrze z ekspozycją basu Payne'a, a Call dobrze słyszalny, mimo ściany dwóch stalowych gitar.
Dobrze odegrany i bardzo dobrze zaśpiewany zestaw kompozycji bez większej oryginalności i chwytliwości, a w opcji epickiej niewykończonych jak należy. Czwarta płyta po reaktywacji zespołu i po raz czwarty CLOVEN HOOF nie oferuje nic, co bardziej zapadałoby w pamięć.
ocena: 7/10
new 14.04.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Age of Steel (2020)
Tracklista:
1. Bathory 05:43
2. Alderley Edge 06:33
3. Apathy 04:19
4. Touch the Rainbow 04:40
5. Bedlam 04:58
6. Ascension 05:05
7. Gods of War 04:43
8. Victim of the Furies 04:27
9. Judas 04:54
10.Age of Steel 04:59
Rok wydania: 2020
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
George Call - śpiew
Ash Baker- gitara
Christopher Coss - gitara
Lee Payne - gitara basowa
Mark Bristow - perkusja
Informację o pojawieniu się piątej po reaktywacji płyty CLOVEN HOOF i drugiej z Callem jako wokalistą przyjąłem z umiarkowanym zainteresowaniem. Album z 2017 nie wyróżniał się niczym szczególnym, a solidny skład z tamtego okresu znowu się zmienił, przy czym trudno uznać nowego gitarzystę prowadzącego Asha Bakera czy perkusistę Marka Bristowa za postacie znane i rozpoznawalne nawet w obrębie UK. Album o mało oryginalnym tytule "Age Of Steel" wydała tym razem Pure Steel Records w kwietniu 2020.
Gdyby całościowo ta płyta zawierała kompozycje takie jak Apathy, to zapewne po raz kolejny można by napisać w podsumowaniu - "ot, taki dobry heavy/power bez historii" i stwierdzić, że może George Call powinien się zająć jakimś bardziej obiecującym projektem, chociażby nową płytą ASKA. Gdyby bardzo dobre klimatyczne rozpoczęcie tego LP w postaci pełnego symfonicznych i gotyckich elementów epickiego heavy w Bathory było tu czymś wyjątkowym, to można by napisać "CLOVEN HOOF rzucił na starcie najcięższe działa i najlepszych wojowników, a potem po prostu grają dobry heavy/power".
Tak jednak nie jest. Jest ogromne zaskoczenie, bo ta płyta jest po prostu znakomita. Jest znakomita w cytatach z tego co najlepsze w brytyjskim heavy metalu ostatnich 40 lat (fantastyczny cytat z IRON MAIDEN w pięknym, dumnym Alderley Edge !) oraz tworzeniu rewelacyjnego metalowego stopu z amerykańskim epickim heavy/power spod znaku, chociażby pierwszego LP JAG PANZER i na pewno także tego najbardziej rycerskiego ASKA.
Moc, moc absolutna dominuje na tej płycie i co jeden utwór to lepszy, nie, nie lepszy, na równi znakomity i rozpoznawalny w epickiej rycerskiej konwencji heavy/power, która w Wielkiej Brytanii od dziesiątków lat jest bardzo skromnie reprezentowana na tak wysokim poziomie. Refleksyjny song Touch the Rainbow jest przecudowny w melodii z wyraźnymi echami IRON MAIDEN i tym klimacie angielskim, a Call po prostu fenomenalny w tym wokalnym natarciu w stylu Bruce Dickinsona! Niesamowite, porywające i poruszające są te kolejne kompozycje. Jaki ogromny ładunek melancholijnego dramatyzmu zawiera w sobie Bedlam. Co za refren! Moc i maestria! I jeszcze więcej mocy i epickiej maestrii w potoczystym i heroicznym Ascension. Co za podziały rytmiczne! Jaki patos! I znowu bardziej maidenowsko w kapitalnym rycerskim Gods of War i tu znowu czarują w refrenie, co ciekawe przywodzącym miejscami skojarzenia z wczesnym HELLOWEEN z Kiske.
Jak tu się nie zachwycić także rytmicznym i niezwykle atrakcyjnym melodycznie Victim of the Furies, który ciągnie niestrudzenie Call od pierwszej do ostatniej chwili. Elegancko podana energia całego zespołu, brawo! Dramatyzm opowieści Judas wskazuje jaką metalową inteligencję potrafi wykrzesać z siebie CLOVEN HOOF, a wokalny aktorski przekaz George Calla godny jest najwyższego szacunku. Trochę więcej Ameryki, coś z "Absolute Power" ASKA w zamykającym ten album Age of Steel, ale ten monumentalny heroiczny patos sięga dużo dalej i na pewno w Złote Lata 80te classic heavy USA.
Och, jakie piękne sola grają ci gitarzyści, praktycznie we wszystkich utworach, jakie to maidenowskie, jakie brytyjskie, jakie zniewalające starannością i pietyzmem. Basy lidera świeże jak chyba nigdy dotąd, nowy perkusista wyborny! Do tego trochę wyjątkowo gustownie umiejscowionych pomiędzy gitarami klawiszy i niech ktoś powie, że klawisze do heavy/power nie pasują. I Call! George dewastuje w każdym stylu, jaki tu prezentuje, i to jego najlepszy występ od wielu, wielu lat.
Jeśli produkcja "Who Mourns For The Morning Star" była przeciętna, to tym razem soczyste brzmienie gitar, doskonałe umiejscowienie Calla w przestrzeni, grzmiąca perkusja i inteligentnie rozplanowanie tła po prostu zachwyca. Dawno nie słyszałem równie dobrze zrealizowanej płyty z UK w tym gatunku.
Wspaniała płyta. Najlepsza płyta wydana pod szyldem CLOVEN HOOF. Triumf Lee Payne i całej ekipy, która pracowała przy stworzeniu tego dzieła.
ocena: 9,8/10
new 25.04.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Time Assassin (2022)
Tracklista:
1. Guardians of the Universe 04:33
2. Liquidator 03:19
3. Lords of Death 04:23
4. After Forever 04:06
5. Time Assassin 04:41
6. Beltaine Fire 05:16
7. Highway Man 05:09
8. Tokyo Knights 04:35
9. Carnival of Lost Souls 05:24
Rok wydania: 2022
Gatunek: power metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
George Call - śpiew
Ash Baker- gitara
Christopher Coss - gitara
Lee Payne - gitara basowa
Mark Bristow - perkusja
Po znakomitym "Age of Steel" CLOVEN HOOF w barwach wytwórni Heavy Metal Records z Wolverhampton prezentuje w marcu 2022 kolejny album. Skład bez zmian, jednak muzyka nieco odmienna.
Jest to album, który trzeba rozpatrywać w kategoriach USPM. Inaczej się po prostu nie da. Determinuje to absolutnie amerykańska maniera wokalna Calla, który tu jest znakomicie rozkrzyczany i epicko dramatyczny, ale także styl gry gitarzystów odbiega tym razem od dosyć rozpoznawalnych wzorców brytyjskich, choć to już zaznaczało się na albumie poprzednim. Moc gitar, bardziej ostrych niż ciężkich, jest tu słyszalna cały czas. Pewne siłowe elementy typowe dla USPM pozbawione są thrashowych naleciałości, a może są one po prostu dobrze zamaskowane przez nieraz nieoczekiwane odmienne ornamentacje wpływające na złamanie zasadniczej konwencji kompozycji, jak w riffowo rozdzierającym na strzępy Liquidator. Dbałość, by kompozycje miały atrakcyjne melodie jest też bardzo duża i nawet sięgają po stare sprawdzone patenty JUDAS PRIEST w bardzo udanym, dynamicznym openerze Guardians of the Universe. Apogeum nastawienia na zapadającą w pamięć melodię to romantyczny, heroiczny i pełen emocji After Forever. W tytułowym Time Assassin i Highway Man nawałnica riffowa zbliża grupę do USA na odległość jednego cala i jest to pokaz, że nie tylko Amerykanie potrafią zagrać USPM na tak wysokim poziomie. W Lords of Death dokładają do rycerskiego stylu pewną ilość mroku, może nawet progresywnego podejścia w budowaniu refrenu, który ma pewne cechy symfonicznego metalu, pompatycznego, patetycznego i majestatycznego. Jednak tego patetycznego heavy metalu jest najwięcej w Beltaine Fire i ta kompozycja jest bezwzględnie najbardziej zapadająca w pamięć. Na drugim biegunie jest bardzo przeciętny, bezbarwny Tokyo Knights.
O ile riffowa ściana jest na tej płycie ogólnie wyborna, to do solówek można mieć czasem zastrzeżenia. W pewnych utworach są przekombinowane, na granicy stylu progresywnego, nie zawsze wpasowane w epickie motywy przewodnie, choć kilka razy wyszło to znakomicie jak w Carnival of Lost Souls, ta kompozycja stoi jednak nieco na innej muzycznej płaszczyźnie niż pozostałe. To heavy/power melodyjny, a równocześnie ambitny w formie i ubrany w atrakcyjną formułę aranżacyjną, wielowątkowy, gdzieś w tle teatralny i są tu reminiscencje chociażby duńskich ROYAL HUNT i EVIL MASQUERADE, w mocniejszej postaci.
Sound zasadniczo także bliższy klasyce USPM z USA niż classic metalowi z Albionu. Może tylko perkusja bardziej schowana niż można by się spodziewać na płycie z realnym USPM.
Ta płyta z pewnością spodoba się w USA. Głód dobrego USPM jest tam duży, a zespoły w większości kierują się w stronę NWOTHM. Jak się okazuje, nie trzeba być Amerykanami, by zagrać jak Amerykanie, ale trzeba mieć w składzie Calla, by miało to wymiar pełnego autentyzmu gatunkowego.
ocena: 8,5/10
new 19.03.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Cloven Hoof - Heathen Cross (2024)
Tracklista:
1. Benediction 00:47
2. Redeemer 03:52
3. Do What Thou Wilt 04:02
4. Last Man Standing 04:19
5. Darkest Before the Dawn 04:38
6. Vendetta 03:47
7. Curse of the Gypsy 04:47
8. Frost and Fire 04:26
9. Sabbat Stones 05:33
10.The Summoning 06:04
Rok wydania: 2024
Gatunek: heavy metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Harry Conklin - śpiew
Luke Hatton- gitara
Christopher Coss - gitara
Lee Payne - gitara basowa
Ash Baker - perkusja
Chris Dando - instrumenty klawiszowe
W roku 2022 odszedł George Call, jednak jakąś słabość do amerykańskich wokalistów ta ekipa ma, bo małą sensacją była informacja, że w miejsce Calla pojawi się w 2023 Harry "Tyrant" Conklin z JAG PANZER. Ash Baker przesiadł się na perkusję oraz ponownie pojawił się klawiszowiec Chris Dando. Odnowiony skład przedstawia 31 maja 2024 kolejny album, a wydawcą jest niemiecka wytwórnia High Roller Records.
Obecność w składzie Conklina wskazywałaby na kontynuację brytyjskiego grania amerykańskiego heavy/power z "Time Assassin". Tymczasem mamy duże zaskoczenie, bo w roku 2024 CLOVEN HOOF wraca do swoich dawnych muzycznych czasów z lat 1988-1989 i szkoły grania heavy metalu z Wysp z tego okresu. Tu rodzi się najważniejszy problem. Owszem, Conklin to uznany i ceniony wokalista górujący nad potężną ścianą zazwyczaj dwóch gitar, ale tutaj, gdzie trzeba wykazać się nieraz sporą dawką rockowego feelingu i wyczucia tradycji brytyjskiego stylu wokalnego, w classic metalu po prostu nie pasuje. Gitary są tym razem lżejsze niż poprzednio, zdecydowanych i zmasowanych ataków prawie nie ma, a te mocniejsze natarcia w szybszych kompozycjach są klasycznie brytyjskie i typowe dla CLOVEN HOOF z lat 80tych, a nie dla USPM czy heavy/power z tego kraju. Conklin nie jest w stanie zmienić swojego głosu ani charakterystycznej maniery wykonawczej i tak jakoś muzyka mija się gdzieś ze śpiewem. "Tyrant" jest w dobrej, ale nie doskonałej dyspozycji, ale też może po prostu śpiewa ostrożniej te rzeczy, które realnie są poza jego ustaloną w JAG PANZER konwencją. Conklin po prostu tu nie bardzo pasuje do tego wszystkiego...
Pod względem samych kompozycji to jest różnie i na pewno nie jest to album na poziomie tych z końca lat 80tych.
Zwraca uwagę Vendetta, bo tu melodia jest bardzo dobra, ale ktoś z większym wyczuciem stylu angielskiego wokalu zdecydowanie bardziej by tu pasował. Interesujące są dalekie echa metalu neoklasycznego w niektórych momentach. Semi balladowy song Curse of the Gypsy jest bardzo brytyjski, choć może może i DIO tu słychać i jest to jedyny moment, gdy "Tyrant" w udany sposób się przeobraża w Dio, szczególnie w refrenach. Interesująca partia instrumentalna jest stopem tego co było w latach 80tych i nowszych trendów, jakim uległ CLOVEN HOOF w XXI wieku. Kontrowersyjny jest Sabbat Stones, który ma dużo wspólnego z BLACK SABBATH Martin Era i to doskonale słychać w refrenie. Taki numer dla Martina właśnie, Conkin się tu oczywiście stara, ale to jednak nie to... Sama melodia jest jednak bardzo dobra.
Niezły poziom zespół prezentuje w Frost and Fire oraz Darkest Before the Dawn, bliskim stylowi z "Time Assassin" i tu akurat "Tyrant" jest na swoim miejscu. Dobra dynamika i ci gitarzyści wiedzą jak uderzyć mocno i melodyjnie, podobnie jak w Redeemer, tu jednak ta bardzo ograna już melodia nie bardzo przekonuje. Być może jednak sola tu zagrane są jednymi z najlepszych na tym albumie. Oczywiście, trzeba mieć także na uwadze umiejętnie wplecione w Darkest Before the Dawn zapożyczenia z IRON MAIDEN w ozdobnikach gitarowych.
Jest tu jednak sporo takiego nudnego brytyjskiego heavy metalu, zabarwionego w refrenach hard rockiem i do tej kategorii należą Last Man Standing, Do What Thou Wilt (z kiepskimi klawiszami, niestety). W finałowym The Summoning jakoś nie bardzo się mogą zdecydować w jakim stylu grać i tak to brzmi jak zebrany w całość zlepek różnych pomysłów. Nie bardzo to wyszło...
Mix i mastering wykonał Mistrz Patrick W. Engel, ale nie jest to jego szczególnie wysokiej klasy robota. Niby wszystko jest na miejscu, ale barwy i głębi brakuje. Tak się gitar nie ustawia w takiej muzyce. Bas słyszalny bardzo słabo, perkusja dosyć sucha.
Brytyjski heavy metal z amerykańskim wokalistą USPM. To w tym przypadku nie jest dobrze dobrana para do jednego powozu.
ocena: 7,2/10
new 31.05.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|