16.06.2018, 10:49:29
Almah - Motion (2011)
Tracklista:
1. Hypnotized 05:16
2. Living And Drifting 04:01
3. Days Of The New 04:38
4. Bullets On The Altar 04:32
5. Zombies Dictator 04:39
6. Trace Of Trait 04:25
7. Soul Alight 04:19
8. Late Night in '85 03:44
9. Daydream Lucidity 05:12
10. When And Why 03:44
Rok wydania: 2011
Gatunek: melodic heavy/power metal
Kraj: Brazylia
Skład zespołu:
Edu Falaschi - śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe
Paulo Schroeber - gitara
Marcelo Barbosa - gitara
Felipe Andreoli - bas
Marcelo Moreira - perkusja
Ocena: 8/10
17.09.2011
Tracklista:
1. Hypnotized 05:16
2. Living And Drifting 04:01
3. Days Of The New 04:38
4. Bullets On The Altar 04:32
5. Zombies Dictator 04:39
6. Trace Of Trait 04:25
7. Soul Alight 04:19
8. Late Night in '85 03:44
9. Daydream Lucidity 05:12
10. When And Why 03:44
Rok wydania: 2011
Gatunek: melodic heavy/power metal
Kraj: Brazylia
Skład zespołu:
Edu Falaschi - śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe
Paulo Schroeber - gitara
Marcelo Barbosa - gitara
Felipe Andreoli - bas
Marcelo Moreira - perkusja
Edu Falaschi. Fanom brazylijskiej sceny power metalowej osoba dobrze znana, zapewne najbardziej z tego, że zastąpił w ANGRA Andre Matosa. ALMAH to zespół również znany, przy czym początkowo był szyldem dla wokalisty, który przy pomocy zaproszonych muzyków nagrał pierwszy album "Almah" w roku 2006. Potem ALMAH przekształcił się w zespół w pełnym tego słowa znaczeniu i Falaschi zgromadził w nim muzyków ze swojego kraju a przy tym dosyć znanych i występujących w różnym czasie w cenionych i rozpoznawalnych zespołach jak BURNING IN HELL czy DARK AVENGER.
Ta trzecia płyta ALMAH wydana we wrześniu przez Laser Company Records pokazuje, że mocniejszy power i heavy power w Brazylii to nie tylko TRIBUZY czy HIBRIA. Muzykę z "Motion" należy rozpatrywać w kategoriach tych podgatunków, a fani etnicznych wstawek czy progresji jako takiej wiele tu dla siebie nie znajdą. Sam Falaschi głosowo znajduje się gdzieś w strefie Bruce'a Dickinsona, gitary mają stosowną moc, podobnie zresztą jak sekcja rytmiczna, gdzie dominuje głęboki bas i gęsty zestaw perkusyjny. Bez marakasów, ksylofonów i odgłosów amazońskiej dżungli w tle. Mimo tego płyta nie jest zwyczajna i mainstreamowa i pewien ciepły latynoski szlif odróżnia ją od przypisanych do dowolnego zakątka świata, gdzie się melodyjny heavy power gra. Określenie melodyjny ma tu kluczowe znaczenie, bo melodii nie brak, atrakcyjnych refrenów zwłaszcza i można odnieść wrażenie, że w ekspozycję tychże zespół celuje najbardziej. Formę wokalną Falaschiego w ANGRA można uznać za kontrowersyjną, tymczasem w prostszym i mocniejszym graniu ALMAH prezentuje się bardzo dobrze.
Już na początku "Hypnotized" pozwolił sobie na długi ostry okrzyk dla wypróbowania siły głosu i potem radzi sobie do końca na równym, solidnym poziomie. W refrenach przemienia się w śpiewaka bardziej łagodnego i operującego w wyższych rejestrach, a gdy ustępuje miejsca gitarzyście, to najwięcej można usłyszeć takich solówek, które zwykło nazywać się wykraczającymi poza ogólnie przyjęte kanony power i heavy. Tyle w zasadzie udziwnień i komplikacji.
Znakomity w swej melodyjne prostocie "Living And Drifting" przebojowy rasową metalową przebojowością a przy tym bardzo swobodnie zagrany. Tu można też posłuchać, jak fajnie basista Felipe Andreoli sobie poczyna. Luz i elegancja. Świetnie słucha się rozmarzonego wolniejszego "Bullets On The Altar" z jednymi z najlepszych na tym LP wokalami Edu Falaschi. Podobny w klimacie "Trace Of Trait" także udany, ale już tak za serce nie chwyta. W niektórych kompozycjach akcenty modern metalowe i ciekawe wstawki rockowe z chórkami, szczyptą groove, post grunge i innych rzeczy jak w "Days Of The New". Nie zawsze te połączenia są łatwe do zaakceptowania jak w "Zombies Dictator" ze skandynawskim czy może niemieckim refrenem i brutalnymi zagrywkami post thrashowymi plus screamo, ale całościowo się to trzyma kupy. Klawisze oszczędne, ale na przykład w "Soul Alight" tworzą świetny klimat i choć ta melodia jest pospolita, to aranżacja nadaje temu smaku i to również jest dobry kawałek. Zresztą, słabego grania tu nie ma, album jest równy i ciekawy od początku do końca, a rozleniwienie w "Late Night in '85" wyjątkowo relaksujące. Może jedynie jedyny numer, który można by uznać za progresywny, czyli "Daydream Lucidity" z lekka odstaje, przy czym stylem na pewno. Na zakończenie akustyczna ballada, typowo amerykańska, z jednej strony osobista z drugiej jednak otwarta i klasyczna dla podbarwionego southern i rockiem drogi grania.
Wysoka kultura wykonania, swoboda, ale i pewna powściągliwość, o którą gorącokrwistych Latynosów na ogół się nie posądza. W ekipie instrumentalistów słabych punktów brak.
Lekko rozczarowuje może samo brzmienie, zrealizowane fachowo, ale bez cech swoistych i wyróżniających, szczególnie jeśli chodzi o sound gitarowy. Tu jest z lekka szarawo i bardzo zwyczajnie.
Jeśli ktoś szuka w melodyjnym heavy power czegoś więcej, niż oklepanego riffowania, tu na pewno to znajdzie. Nie jest to album porywający, ale z pewnością udany.
Ta trzecia płyta ALMAH wydana we wrześniu przez Laser Company Records pokazuje, że mocniejszy power i heavy power w Brazylii to nie tylko TRIBUZY czy HIBRIA. Muzykę z "Motion" należy rozpatrywać w kategoriach tych podgatunków, a fani etnicznych wstawek czy progresji jako takiej wiele tu dla siebie nie znajdą. Sam Falaschi głosowo znajduje się gdzieś w strefie Bruce'a Dickinsona, gitary mają stosowną moc, podobnie zresztą jak sekcja rytmiczna, gdzie dominuje głęboki bas i gęsty zestaw perkusyjny. Bez marakasów, ksylofonów i odgłosów amazońskiej dżungli w tle. Mimo tego płyta nie jest zwyczajna i mainstreamowa i pewien ciepły latynoski szlif odróżnia ją od przypisanych do dowolnego zakątka świata, gdzie się melodyjny heavy power gra. Określenie melodyjny ma tu kluczowe znaczenie, bo melodii nie brak, atrakcyjnych refrenów zwłaszcza i można odnieść wrażenie, że w ekspozycję tychże zespół celuje najbardziej. Formę wokalną Falaschiego w ANGRA można uznać za kontrowersyjną, tymczasem w prostszym i mocniejszym graniu ALMAH prezentuje się bardzo dobrze.
Już na początku "Hypnotized" pozwolił sobie na długi ostry okrzyk dla wypróbowania siły głosu i potem radzi sobie do końca na równym, solidnym poziomie. W refrenach przemienia się w śpiewaka bardziej łagodnego i operującego w wyższych rejestrach, a gdy ustępuje miejsca gitarzyście, to najwięcej można usłyszeć takich solówek, które zwykło nazywać się wykraczającymi poza ogólnie przyjęte kanony power i heavy. Tyle w zasadzie udziwnień i komplikacji.
Znakomity w swej melodyjne prostocie "Living And Drifting" przebojowy rasową metalową przebojowością a przy tym bardzo swobodnie zagrany. Tu można też posłuchać, jak fajnie basista Felipe Andreoli sobie poczyna. Luz i elegancja. Świetnie słucha się rozmarzonego wolniejszego "Bullets On The Altar" z jednymi z najlepszych na tym LP wokalami Edu Falaschi. Podobny w klimacie "Trace Of Trait" także udany, ale już tak za serce nie chwyta. W niektórych kompozycjach akcenty modern metalowe i ciekawe wstawki rockowe z chórkami, szczyptą groove, post grunge i innych rzeczy jak w "Days Of The New". Nie zawsze te połączenia są łatwe do zaakceptowania jak w "Zombies Dictator" ze skandynawskim czy może niemieckim refrenem i brutalnymi zagrywkami post thrashowymi plus screamo, ale całościowo się to trzyma kupy. Klawisze oszczędne, ale na przykład w "Soul Alight" tworzą świetny klimat i choć ta melodia jest pospolita, to aranżacja nadaje temu smaku i to również jest dobry kawałek. Zresztą, słabego grania tu nie ma, album jest równy i ciekawy od początku do końca, a rozleniwienie w "Late Night in '85" wyjątkowo relaksujące. Może jedynie jedyny numer, który można by uznać za progresywny, czyli "Daydream Lucidity" z lekka odstaje, przy czym stylem na pewno. Na zakończenie akustyczna ballada, typowo amerykańska, z jednej strony osobista z drugiej jednak otwarta i klasyczna dla podbarwionego southern i rockiem drogi grania.
Wysoka kultura wykonania, swoboda, ale i pewna powściągliwość, o którą gorącokrwistych Latynosów na ogół się nie posądza. W ekipie instrumentalistów słabych punktów brak.
Lekko rozczarowuje może samo brzmienie, zrealizowane fachowo, ale bez cech swoistych i wyróżniających, szczególnie jeśli chodzi o sound gitarowy. Tu jest z lekka szarawo i bardzo zwyczajnie.
Jeśli ktoś szuka w melodyjnym heavy power czegoś więcej, niż oklepanego riffowania, tu na pewno to znajdzie. Nie jest to album porywający, ale z pewnością udany.
Ocena: 8/10
17.09.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"