Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Overkill (1979)
Tracklista:
1. Overkill 05:10
2. Stay Clean 02:38
3. (I Won't) Pay Your Price 02:53
4. I'll Be Your Sister 02:51
5. Capricorn 04:11
6. No Class 02:37
7. Damage Case 03:01
8. Tear Ya Down 02:38
9. Metropolis 03:33
10. Limb from Limb 04:53
Rok wydania: 1979
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
"Fast" Eddie Clarke - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
O tym zespole napisano już tak dużo, że zapewne wszelkie wstępy historyczne są zbędne.
Album "Overkill", wydany przez Bronze Records w marcu 1979, często nazywany jest przy okazji wszelkich omówień pierwszym prawdziwym wyrażeniem stylu MOTORHEAD, którym faktyczny debiut "Motörhead" z 1977 w zasadzie nie był. Zdecydowanie trzeba natomiast wspomnieć tu o killerskim numerze "Motorhead", wcześniej wydanym też na singlu wraz z mniej znanym "City Kids", bez którego chyba żaden koncert się nie obył, i który jest do dziś nie tylko wizytówką zespołu, ale i jasnym i prostym przykładem stylu, jaki ten band obrał i utrzymuje w zasadzie do chwili obecnej.
Przejście zespołu Kilmistera z małej wytwórni Chiswick do uznanej Bronze dało grupie oczywiście znaczne większe możliwości zaprezentowania swojej muzyki, nie zmieniło to jednak tego credo, zapisanego w sztandarowej kompozycji "Motorhead". Wśród raczej ułożonych i na ogół eleganckich albumów hard rockowych tego okresu wyróżniał się - jak wtedy pisano - brudnym, łomotliwym, chuligańskim brzmieniem, prostactwem kompozycji i prymitywnymi tekstami oraz brakiem umiejętności wokalisty. Opinie takie ukazały się natychmiast po wydaniu LP i nawet wytwórnia obawiała się, czy wydatnie nie wpłynie to na spadek sprzedaży albumu. Konsument bywa jednak przekorny i ten chuligański rock'n'roll sprzedawał się zupełnie nieźle.
Lemmy zastosował tu prostą receptę - jak to śpiewał kilka lat potem Blackie Lawless HARDER FASTER (tylko Blackie to miał chyba coś innego na myśli jak pamiętam...)
Krótkie, poniżej 3 minut numery "Stay Clean", "(I Wan't ) Pray Your Price", "I'll Be Your Sister", "No Class", "Damage Case" i "Tear Ya Down" to jak dla mnie istota i główny atut tego albumu. Szybkie, proste oparte rokendrolowym i punkowym fundamencie granie pełne pozornie nieczystych zagrań, dysonansów i minimalizmu. Granie zarazem brutalne i pełne wdzięku, bezczelne i radosne, choć nie tak radosne jak wiele ich płyt późniejszych. W utworze "Overkill" zastosowany został ciekawy zabieg, gdyż zagrany został jakby dwa razy pod rząd, przez co jest kompozycją na tym albumie najdłuższą. Piorunujące wrażenie robi także "Limb For Limb", nieco bardziej przypominający utwory z debiutu. Ciekawostką dotyczącą tego utworu jest fakt, że drugie solo zagrał tu dostojnie sam Lemmy. Zespół z łatwością pokonał ograniczenia wynikające z grania w składzie trio, głównie dzięki bardzo aktywnemu wykorzystaniu basu przez Kilmistera oraz niby prostej, ale jednak pełnej finezji gry Clarke'a, ujawniającej się w pełnej krasie w agresywnych, melodyjnych i czytelnych solach. Na tym tle godnie prezentuje się również perkusista "Zwierzak" Taylor, którego doświadczenia muzyczne w tym czasie były jeszcze bardzo skromne.
Album być może zasługiwałby u mnie na miano kultu absolutnego, gdyby nie dwa numery wolniejsze i jakby nie do końca pasujące do całości przekazu - czyli "Metropolis" i "Capricorn" - mało melodyjne i topornie brzmiące w przyjętej stylistyce. Aż się tu prosi w to miejsce pełen wigoru "Too Late, Too Late" z pilotującego ten album singla.
Jeśli nawet uznać, że ten LP nie jest najlepszy w karierze MOTORHEAD, to z całą pewnością jest najbardziej wpływowy. Wytyczył nie tylko dalszą muzyczną drogę MOTORHEAD, ale stał się wzorem pewnego podgatunku metalowego grania i położył podwaliny pod wiele płyt epigonów MOTORHEAD, którzy z lepszym lub gorszym skutkiem podążali lub podążają ścieżkami motocyklowego rokendrola pana Kilmistera.
Ocena: 9/10
7.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Bomber (1979)
Tracklista:
1. Dead Men Tell No Tales 03:04
2. Lawman 03:57
3. Sweet Revenge 04:13
4. Sharpshooter 03:17
5. Poison 02:57
6. Stone Dead Forever 04:54
7. All The Aces 03:23
8. Step Down* 03:41
9. Talking Head 03:43
10. Bomber 03:45
Rok wydania: 1979
Gatunek: Heavy Metal/Rock'N'Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
"Fast" Eddie Clarke - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Album "Bomber", wydany przez Bronze Records w październiku 1979, to konsekwentne pójście za ciosem po "Overkill", przyjętym z uczuciami mieszanymi, ale nie bez echa. Grupa fanów brudnego chuligańskiego rock'n'rolla rosła w siłę niemal z dnia na dzień i szybkie wydanie kolejnej płyty leżało zarówno w interesie wytwórni Bronze, jak i zespołu, tym bardziej że powoli nadciągała NWOBHM i to właśnie w niej upatrywano wiodącą siłę ciężkiego grania w UK na kolejne lata.
MOTORHEAD w owym czasie miał już spory dorobek i z zebraniem i dopracowaniem materiału na ten LP wielkiego problemu nie było. Inna rzecz, że kompozycje, jakie się na tym krążku znalazły, nie we wszystkich wypadkach dorównywały tym z "Overkill", gdzie na pierwszy ogień poszły kompozycje najlepsze lub też mówiąc inaczej najbardziej kontrowersyjne. "Bomber" to płyta dużo bardziej ułożona, może nawet nieco schematyczna i asekurancka. Tym razem utwory oparte są o podobne schematy kompozycyjne, zmiany tempa są ograniczone do minimum, a melodie po części bardziej radiowe i wygładzone. Oczywiście nie oznacza to, że MOTORHEAD przeistoczył się w zespół grający na sobotnich potańcówkach dla grzecznej brytyjskiej młodzieży klasy średniej. Jest to nadal przesycony piwem i spalinami heavy metal, jak na owe czasy brutalny i bezkompromisowy. W samym brzmieniu można jednak dostrzec większą dbałość o szczegóły i bardziej wypolerowane i upozowane brzmienie. Nieco więcej ciepła niż poprzednio, mniej garażu, jednym słowem lepsza produkcja - ale czy lepsza dla MOTORHEAD?
Pod względem kompozycyjnym pierwsza część płyty lekko rozczarowuje.
"Dead Men Tell No Tales" jako otwieracz dobry, ale gdzieś tego eksplodującego dynamitu w lekko monotonnym numerze brak. Dobry, dosyć surowy "Lawman", ale już "Sweet Revenge" to taki zamulacz, jakie grupa niestety proponowała potem na swoich albumach coraz częściej. Solidny, głównie poprzez refren "Sharpshooter" i raczej letni "Poison" o autobiograficznym podtekście. Gdyby następne utwory były równie mało atrakcyjne, można by mówić o nieudanej próbie zdyskontowania poprzedniego sukcesu. Na szczęście to co najlepsze mamy dalej i taki jest zamaszysty, przebojowy rasowy killer "Stone Dead Forever" z najciekawszymi zapewne na tym albumie zagrywkami Clarke'a. "All The Aces" to rytmiczny numer z kartami w tle, które dla zespołu jeszcze będą miały znaczenie w najbliższej przyszłości. "Step Down" wolniejszy i nasycony rockiem należy do moich ulubionych z tych nieco odmiennych stylowo nagrań ekipy Lemmy'ego. "Talking Head" ocenia się różnie, bo wydaje się taki nieco trudny do zapamiętania, ale w tym miejscu i na tej płycie wypada znakomicie. Sztandarowy i tytułowy "Bomber" zostawiony jest na deser i deser to znakomity. Dynamiczny i melodyjny numer stał się nieodłącznym składnikiem setlist MOTORHEAD, a 500 kilogramowa kopia bombowca z okresu II Wojny Światowej stała się nieodłącznym atrybutem i wizytówką zespołu na koncertach.
MOTORHEAD na tym albumie pokazał się jako zespół zgrany, dojrzały, ale w moim mniemaniu nie do końca szczery. Bardzo dobra płyta z muzyką wyrachowaną i obliczoną , co stawia "Bomber" jednak dużo niżej niż pełen impertynenckiego luzu "Overkill".
Ocena: 8/10
7.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Ace of Spades (1980)
Tracklista:
1. Ace of Spades 02:49
2. Love Me Like a Reptile 03:23
3. Shoot You in the Back 02:39
4. Live to Win 03:37
5. Fast and Loose 03:23
6. (We Are) The Road Crew 03:12
7. Fire, Fire 02:44
8. Jailbait 03:33
9. Dance 02:38
10. Bite the Bullet 01:38
11. The Chase Is Better Than the Catch 04:18
12. The Hammer 02:48
Rok wydania: 1980
Gatunek: heavy metal/rock'n'roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
"Fast" Eddie Clarke - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Jeśli traktować poprzedni album "Bomber" jako taki malutki wypadek przy pracy, to z pewnością "Ace of Spades", wydany przez Bronze Records w listopadzie 1980, jest w sensie pomysłu i wykonania niemal bratem bliźniakiem "Overkill". Kilmister i spółka wracają do koncepcji krótkich, dynamicznych, rokendrolowo-metalowych uderzeń wyładowanych melodyjną agresją, brudem dźwiękowym, nieporządkiem (oczywiście pozornym) i luzem pędzącego na harleyu motocyklisty.
MOTORHEAD znów postawił na granie maksymalnie uproszczone, niemal prostackie i prymitywne, ale niesamowicie wciągające. Ten album jest szybszy niż poprzedni, więcej tu gitarowych ataków Clarke'a i chuligańskiego basu Kilmistera, który też nie usiłuje udawać, że umie ładnie śpiewać.
Album rozpoczyna zapewne najlepszy opener w historii grupy, czyli "Ace of Spades" z refrenem, który przeszedł do historii metalu i ta kompozycja rozbudza mocno apetyty na speed rokendrolową jazdę bez trzymanki. "Love Me Like a Reptile" to jednak niepotrzebne wyhamowanie, zwolnienie i zbyt łagodny refren nastawiony na radiową przebojowość. Utwór ten miana radiowego hitu nie zdobył nigdy, bo wyeliminowały go inne potężne asy z rękawa. Rękaw obfity i sypnął już po chwili kompozycją "Shoot You in the Back". Taki twardy kawałek, nie za szybki, surowy, ale siła oddziaływania ogromna, co jest zasługą cieżko i brutalnie wykonanego refrenu. W "Live to Win", który często określany jest jako credo zespołu, refren zdecydowanie bardziej melodyjny i z ciekawym wykonaniem wokalnym. W kategorii przeboju zapewne nietrudno mu tu przyznać palmę pierwszeństwa. "Fast and Loose" jest taki, jak wskazuje tytuł i ta kompozycja napędza maszynę tego LP i kieruje w dobrą stronę. W moim odczuciu niezbyt dobrze wypada tu "(We Are) The Road Crew", jakby bez energii, ale za to z nie bardzo zrozumiałych dla mnie przyczyn (tekst?) bardzo często pojawia się na albumach koncertowych MOTORHEAD. Rzadko można za to na nich usłyszeć kapitalny "Fire, Fire" z niesamowitymi chórkami czy rytmiczny i niemal kroczący "Jailbait". "Dance" to agresywne, melodyjne wyładowanie energii i w pewnym sensie protoplasta nagrań zespołu, które zaczęły dominować dopiero wiele lat później. "Bite the Bullet" to niejako króciutki wstęp do "The Chase Is Better Than the Catch" z doskonałym speed metalowym riffem głównym, jednak to, co potem następuje to trochę tego szarego MOTORHEAD, który ujawnia się gdy melodia jest mało zadziorna, a tempo zwolnione. Na koniec jednak cios w głowę młotem w "The Hammer" i chciałoby się tak obrywać jak najczęściej. W pewnym sensie idealne zamknięcie płyty totalnym wyładowaniem metalowej energii, spopielającej wszystko dokoła nieprawdopodobną mocą riffów i klasyczną kilmisterowską manierą wokalną.
Mimo kilku małych potknięć mamy do czynienia z bezkompromisowym albumem o kolosalnej sile rażenia. Tą płytą MOTORHEAD udowodnił, że w realiach narastającej dominacji NWOBHM grupa ma zapewnione miejsce w czołówce metalowego grania na Wyspach.
Ocena: 8,8/10
8.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Iron Fist (1982)
Tracklista:
1. Iron Fist 02:53
2. Heart of Stone 03:02
3. I'm the Doctor 02:39
4. Go to Hell 03:07
5. Loser 03:51
6. Sex and Outrage 02:08
7. America 03:36
8. Shut It Down 02:38
9. Speedfreak 03:20
10. (Don't Let 'em) Grind Ya Down 03:06
11. (Don't Need) Religion 02:40
12. Bang to Rights 02:39
Rok wydania: 1982
Gatunek: heavy metal/rock'n'roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
"Fast" Eddie Clarke - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Wydanie słynnego koncertowego albumu "No Sleep 'til Hammersmith" w 1981 roku to okres największej świetności i sławy MOTORHEAD. Grupa, stojąc u szczytu potęgi, próbuje zdyskontować sukces, nagrywając kolejny LP z muzyką dokładnie taką, jaka przyniosła jej rozgłos i zebrała armię oddanych fanów. Bronze Records wydaje go w kwietniu 1982 roku.
Znów otrzymujemy porcję silnych i szybkich ciosów zadanych w kompozycjach krótkich, zwartych i podanych z bezwzględną chuligańską surowością, do jakiej MOTORHEAD już zdecydowanie zdążył wszystkich przyzwyczaić. Brudny, ciężki otwieracz "Iron Fist" jest nie tylko heavy metalową petardą, ale i jednym z ulubionych numerów coverowanych przez inne zespoły. Może tego rokendrola tu mniej, ale za to ile metalowej mocy! "Heart of Stone" również raczej ciężki i pozbawiony ozdobników i gdy wydaje się, że dostaniemy album dla twardzieli, wskakuje nagle kapitalnie tanecznie rozbujany i pełen przebojowego luzu "I'm the Doctor". Tym razem MOTORHEAD pokazuje, jak można w średnim tempie i w zabawny sposób zdemolować słuchacza. Potem niestety gorzej, bo "Go to Hell" to takie granie bez pomysłu, a teoretycznie bardziej liryczny "Loser" po kilkunastu sekundach obejmuje niesławną funkcję albumowego zamulacza. Z letargu budzi "Sex And Outrage" i te dwie minuty bezustannego ataku to najlepszy z tych krótkich kawałków, jakie MOTORHEAD umieścił na swoich albumach. Bezczelna zawiadiacka erupcja mocy. Szkoda, że chwilowa, bo "America" to takie melodyjne nudzenie i na tym LP zdecydowanie obniża poziom całości. Ponownie wzrasta ciśnienie przy pełnych dynamizmu i drapieżności "Shut It Down" i "Speedfreak", gdzie klasę pokazuje Clarke. "(Don't Let 'em) Grind Ya Down" także bardzo dobry, pozbawiony jednak tej mocy dwóch poprzednich, a potem płyta mocno siada w utrzymanym w dziwacznym tempie i wyjątkowo słabo zaśpiewanym "(Don't Need) Religion". Jak zwykle na koniec masakrujący numer w postaci mocno niedocenianego "Bang to Rights" z niemal groźnie brzmiącym refrenem.
Album nierówny i choć kanony produkcyjne i zasady wykonania wszystkiego zachowane, to płyta słabsza od poprzedniej "Ace Of Spades". Takie pewne zmęczenie materiału nastąpiło chyba.
Materiał zmęczony, w tym także metal pęka i pękł także wydawać, by się mogło nierozerwalny łańcuch spinający to trio. Odchodzi niebawem Clarke i tak kończy się pierwszy okres w historii zespołu, który sam do tworzenia metalowej historii się bardzo przyczynił.
Ocena: 8,2/10
8.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Another Perfect Day (1983)
Tracklista:
1. Back At The Funny Farm 04:12
2. Shine 03:10
3. Dancing On Your Grave 04:27
4. Rock It 03:55
5. One Track Mind 05:54
6. Another Perfect Day 05:26
7. Marching Off To War 04:10
8. I Got Mine 05:21
9. Tales Of Glory 02:54
10. Die You Bastard 04:33
Rok wydania: 1983
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Brian Robertson - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Gdy z zespołu odszedł Clarke, w niedługim czasie zastąpił go inny, znany i uznany w tym czasie gitarzysta Brian Robertson, poprzednio występujący w THIN LIZZY i własnym zespole WILD HORSES. Do tej pory pełnił on funkcję tego pana od melodii, teraz zaś przyszło mu się zmierzyć z prostym i momentami skrajnie prymitywnym graniem motocyklowych rokendrolowców. Choć zazwyczaj wszystkie kompozycje na albumach MOTORHEAD podpisane były nazwiskami wszystkich członków grupy to zawsze ten kierunek muzyczny wytyczał jednak Lemmy. Teraz po raz pierwszy przyszło mu nagrać album będący wypadkową własnej wizji i muzycznych upodobań Robertsona, zakorzenionych w bluesie, rocku klasycznym i brytyjskiej hard rockowej tradycji lat 70tych.
Ta płyta, wydana przez Bronze Records w czerwcu 1983, jest inna niż poprzednie, choć to nadal MOTORHEAD.
Brutalna, rokendrolowa agresja oparta czasem na punkowej manierze ustąpiła tu miejsca melodiom wysublimowanym, dużo spokojniejszym i zagranym wolniej oraz z dużą dbałością o szczegóły. Po raz pierwszy Kilmister został lekko zepchnięty na dalszy plan, bardziej wtopiony w sekcję rytmiczną i po raz pierwszy MOTORHEAD nagrał płytę gitarową, i to gitarową w sensie wykorzystania tego instrumentu nie tylko jako emitera metalowej energii.
Robertson zagrał tu bardzo transowo, wielokrotnie powtarzając te same riffy, czasem bez zmian, czasem w zmieniających się konfiguracjach, ale zawsze te kompozycje opierały się na melodiach bardzo prostych pod względem formalnym, ale wycyzelowanych w szczegółach. To, co cechowało MOTORHEAD wcześniej, czyli to bałaganiarstwo i niechlujstwo ustąpiło miejsca misternym splotom riffów, tworzących kompozycje o zastanawiającej sile oddziaływania i klimacie. Robertson pozostawia tu jedynie miejsce na wokalne zaistnienie Kilmistera, przy czym zmusza go do śpiewania, prawdziwego śpiewania. Ciekawe, że Lemmy z tym zadaniem sprawił się bardzo dobrze, pozostając sobą, ale bez tego wulgarnego artykułowania, jakie cechowało go na płytach wcześniejszych. "Back At The Funny Farm" jako otwieracz jest doskonałym przykładem głównej zawartości albumu. Średnie tempo, rytmiczność, trochę smutna melodia i ten nieuchwytny element desperacji, jakiego nigdy wcześniej na płytach MOTORHEAD nie było. Ukoronowaniem i najdoskonalszym wyrażeniem tego nieco dziwnego mariażu dwóch wizji metalowego grania jest "Shine". Kompozycja w cudowny sposób łączy rokendrolowy charakter grania MOTORHEAD z elegancją brytyjskiego podejścia do hard rockowego grania. Perła w koronie nagrań MOTORHEAD, szkoda tylko, że zazwyczaj pomijana na koncertach... jak cała ta płyta w zasadzie.
"Dancing On Your Grave" jaklo smutna melodyjna kompozycja jakoś zachwytu nie wzbudza, może z powodu takiego niezbyt dopasowanego refrenu. "Rock It" to ugrzeczniona i bardzo poprawna wersja agresywnych, podobnych kawałków z lat wcześniejszych, brak tu jednak tego fajerwerku i snopa iskier, jaki podobne semi rock'n'rolle rozsiewały wcześniej.
Potem jednak album już do końca wypełniają kompozycje wspaniałe, po części monumentalne i transowe jak ponury "One Track Mind", czy epicki w swej wymowie "Marching Off To War". Tu ujawnia się kunszt Robertsona jako gitarzysty, który momentami po prostu hipnotyzuje i czaruje, także w wystudiowanych solach. "Another Perfect Day" w tym towarzystwie długich kompozycji wypada nieco słabiej, ale i tu części instrumentalnej słucha się z prawdziwą przyjemnością. W "I Got Mine" Robertson dokłada jeszcze odrobinę gniewu i chłodu i mamy kolejny killer. Aby tradycji stało się zadość krótki szybki "Tales Of Glory", ale ten utwór zdecydowanie w charakterze tradycyjnego heavy metalu i też trzeba przyznać, że wypada niezmiernie okazale. Wreszcie na koniec dochodzi do głosu Kilmister w brutalnym i prostackim "Die You Bastard", którego obrazoburczego charakteru nie zdołała zmiękczyć nawet gitara Robertsona.
Album ma wyjątkowo jak na MOTORHEAD staranną produkcję, brzmi ciepło i miękko, ale tam, gdzie to konieczne także surowo i brutalnie. Gitara Robertsona jest tu punktem centralnym i elementem najbardziej dopieszczonym.
MOTORHEAD inny, MOTORHEAD przez wielu ortodoksyjnych fanów odrzucony.
Poniekąd odrzucony także przez samego Kilmistera, bo z tej płyty praktycznie niczego w repertuarze koncertowym nie zostało. Przygoda Robertsona w MOTORHEAD była krótka. Wskutek rozbieżności na tle muzycznym i z powodu nadużywania alkoholu, także przed i w trakcie koncertów Kilmister usunął go z zespołu. Na pewien czas MOTORHEAD ucichł, ale muzyka z tej płyty pozostała i dopiero po czasie zaczęła zdobywać sobie szerszą sympatię i zrozumienie.
Inny MOTORHEAD, ale równie piękny. W przypadku muzyki z tej płyty można takiego określenia użyć bez obaw.
Ocena: 9/10
9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Orgasmatron (1986)
Tracklista:
1. Deaf Forever 04:25
2. Nothing Up My Sleeve 03:11
3. Ain't My Crime 03:42
4. Claw 03:31
5. Mean Machine 02:57
6. Built for Speed 04:56
7. Ridin' with the Driver 03:47
8. Doctor Rock 03:37
9. Orgasmatron 05:27
Rok wydania: 1986
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Michael "Wurzel" Burston - gitara
Pete Gill - perkusja
Okres 1983-1986 to lata dla MOTORHEAD burzliwe, wypełnione zmianami i chwilami zwątpienia. W pewnym momencie Kilmister stanął w obliczu konieczności zbudowania składu od nowa, przy jednoczesnym zachowaniu muzycznej tożsamości zespołu. Złamana została zasada trio i pojawiło się dwóch nowych gitarzystów, raczej mało znanych i na scenie brytyjskiej drugoplanowych. O ile Clarke i Robertson byli pewno rodzaju gwiazdami i posiadali wykreowany własny styl, to ani Campbell, ani Burston nie wykazali się dotąd niczym szczególnym i znalazło to także odzwierciedlenie na tym albumie. Na płytę przyszło czekać trzy lata, choć pierwsze nagrania w nowym składzie powstały już wcześniej i znalazły się na kompilacjach i singlach. Po raz pierwszy i ostatni na studyjnym albumie można usłyszeć byłego perkusistę SAXON Gilla, który nieco wcześniej z powodu kontuzji musiał opuścić macierzystą formację i zastąpił Taylora.
Płyta, wydana w sierpniu przez małą wytwórnię GWR, stylistycznie była powrotem do grania prostszego, szybszego i bardziej dla MOTORHEAD klasycznego, co nie oznacza, że była powrotem na miarę najlepszych płyt. Na tej płycie wyraźnie zdominowanej przez tradycyjne pomysły Kilmistera gitarzyści pełnią bardziej funkcję odtwórczą niż kreatywną i spodziewanego w przypadku dwóch gitar totalnego ataku nie ma. Ta płyta w pewnym sensie jest motorheadowym odpowiednikiem albumów brytyjskich, jakie powstały po opadnięciu fali NWOBHM i powolnemu ukierunkowywaniu się na to co nazywane bywa tradycyjnym heavy metalem. Oczywiście w przypadku MOTORHEAD ten rokendrolowy styl jest nadal elementem dominującym, zagubiła się jednak gdzieś ta spontaniczność, niechlujstwo i uroczy muzyczny bałagan, jaki cechował MOTORHEAD w epoce Clarke'a. Gitarzyści bardzo starają się wypaść jak najlepiej, ale czasem wychodzi to zbyt sztywno i zbyt schematycznie. "Deaf Forever" znany też z singla, z chórkami dosyć toporny i obarczony sztampowym heavy metalowym podejściem drugiej połowy lat 80tych. Gdy zaczynają grać szybciej i bardziej luzacko, dostajemy wysokiej klasy "Nothing Up My Sleeve", z tym razem zawadiackimi partiami gitarowymi, a gdy wkracza rockowa agresja, demoluje drapieżny "Claw". Do najciekawszych kompozycji zaliczyć można też niezwykle swobodnie wykonany "Ain't My Crime", w którym słychać, że między sobą obaj nowi gitarzyści dogadują się bardzo dobrze. Typowy kilmisterowski numer "Mean Machine" także wysokiej klasy i te nieco ascetyczne, ale szybko zagrane numery Lemmy'ego to po raz kolejny mocna broń.
Druga część tego LP jest jednak słabsza. Kawałki "Built for Speed" i "Ridin' with the Driver" mimo pozornego luzu, wczesnej motocyklowo-autostradowej konwencji MOTORHEAD, brzmią jakoś mało świeżo i niezbyt szczerze. Trochę chyba jeszcze gitarzyści nie bardzo wiedzieli, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Prościutki bujający "Doctor Rock" miły dla ucha, ale nie na takich kompozycjach MOTORHEAD zbudował swoją sławę i potęgę. "Orgasmatron" zaś jest nieco kontrowersyjny. Nasycony transowymi riffami i utrzymany w tempie wolniejszym w sumie lekko zamula, a ponadto słychać, że to co w nieco podobnych numerach Robertson powiedział sam, tego tu Burston i Campbell nie potrafią we dwóch.
Kilmister lekko schowany za gitarami na tej płycie i w wielu kompozycjach dostojnie statystuje. Gill jako doświadczony perkusista zrobił swoje jak należy, grając w sposób prosty do prostych zazwyczaj melodii. Lemmy uwolniony od kajdan linii melodycznych Robertsona śpiewa po swojemu, coś jednak z tego melodyjnego modulowania mu na tej płycie zostało.
Brzmienie tego LP nie jest zbyt dobre. Wyeliminowanie tego brudku dźwiękowego zaowocowało soundem suchym i chwilami wręcz sterylnym, do tego z małą głębią. Przestrzenność realizacji nigdy nie była dla MOTORHEAD istotna, tu jednak to spłaszczenie jest zbyt wyraźne.
Mimo pewnych wad i nierównego poziomu kompozycji płytę należy uznać za bardzo dobrą. Nie ma tu kompozycji zdecydowanie nieudanych, jest też kilka pomysłów bardzo świeżych.
Ogólnie jest MOTORHEAD, a to dla fanów spragnionych takiego grania wtedy i dziś jest najważniejsze.
Ocena: 8,2/10
10.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Rock 'n' Roll (1987)
Tracklista:
1.Rock 'n' Roll 03:49
2.Eat the Rich 04:34
3.Blackheart 04:03
4.Stone Deaf in the USA 03:40
5.The Wolf 03:28
6.Traitor 03:17
7.Dogs 03:48
8.All for You 04:11
9.Boogeyman 03:07
Rok wydania: 1987
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Michael "Wurzel" Burston - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Wkrótce po ukazaniu się albumu "Orgasmatron" Gill opuszcza ekipę Lemmy'ego, a w składzie pojawia się ponownie Phil "Philthy Animal" Taylor! Wytwórnia GWR kontraktuje kolejny LP i MOTORHEAD w szybkim tempie przygotowuje materiał na nową płytę. Niesprawdzona plotka głosi, że sama muzyka powstała w ciągu jednej nocy, a Lemmy potem tylko dopisywał teksty w miarę konkretyzowania poszczególnych utworów. Jak by tam nie było, we wrześniu 1987 Kilmister i spółka zaprosili fanów na kolejną przejażdżkę harleyem...
Panowie nie uprzedzili jednak, że trzeba się będzie bardzo mocno trzymać.
Żywiołowość i energia bijąca z numerów z tej płyty jest po prostu porażająca. Tytułowy kapitalny otwieracz Rock 'n' Roll to rokendroll na miarę najlepszych klasyków, jednak usypiający czujność słuchacza, bo zazwyczaj każdy otwieracz MOTORHEAD to jazda bez trzymanki ze strzałką szybkościomierza wychyloną maksymalnie w prawo.
Dalej po prostu niszczą i demolują. Twardy, nieubłagany w potężnych refrenowych zaśpiewach Blackheart to jedna z najbardziej surowych kompozycji zespołu od lat. Nieco wolniejszy, rytmiczny z wbijającym się w mózg refrenem Stone Deaf in the USA jest refleksją Kilmistera nad specyfiką życia w USA, po jego przeprowadzce do Los Angeles. The Wolf wyróżnia się kapitalnym motywem przewodnim z genialnym riffem podstawowym, a supermocny Traitor jest kolejną emanacją surowości w atrakcyjnej melodycznie oprawie, podobnie jak Boogeyman zamykający ten LP. Najwięcej serca i łagodności tym razem w pięknym All For You, utrzymanym średnim tempie i dalekim od łzawej ballady. Na płycie znalazł się także wyborny numer Eat the Rich z filmu pod tym samym tytułem, w którym Kilmister zagrał jedną z głównych ról. Może tylko Dogs nieco odstaje od całości, ale reszta killerów sprytnie to maskuje.
Powrót Zwierzaka ożywił zdecydowanie sekcję rytmiczną i zarówno bas jak i perkusja są teraz żywą benzyną, jak za dawnych, najlepszych lat.
Natarcia duetu gitarzystów mają nieprawdopodobną motorykę, przywodzącą miejscami skojarzenia z thrashową estetyką tworzenia ściany dźwięku wysuniętej na plan pierwszy. Kilka znakomitych solówek jest na tej płycie i tak się jakoś dzieje, że za każdym razem jakaś inna zwraca baczniejszą uwagę. Zwraca też uwagę solidna forma wokalna Kilmistera i mamy do czynienia z mocnym wyrazistym śpiewaniem niestłumionym przez bezwzględny atak gitar.
Produkcja i brzmienie na tym LP jest oceniana różnie. Pewien taki lekko rozmazany brudek dźwiękowy tym razem został zastąpiony przez ostry, klarowny i niebywale surowy sound z wyraźnie zaznaczonymi poszczególnymi instrumentami i trochę bardziej schowanym niż zwykle basem. Mnie się takie brzmienie takich właśnie utworów tu bardzo podoba.
Album, jak każdy poprzedni cieszył się zainteresowaniem fanów.
Moim zdaniem jest to najlepszy LP zespołu w ogóle. Ogólnie niedoceniony przebłysk absolutnego geniuszu Lemmy'ego o jego kompanów.
Po wydaniu tej płyty Kilmister wyruszył w wielką trasę koncertową po świecie, a po jest zakończeniu, zespół związał się z wytwórnią WTG, która należała do koncernu Sony. Jednak na kolejną płytę trzeba było czekać cztery długie lata.
Ocena: 9,8/10
10.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - 1916 (1991)
Tracklista:
1. The One To Sing The Blues 03:07
2. I'm So Bad (Baby I Don't Care) 03:13
3. No Voices In The Sky 04:12
4. Going To Brazil 02:30
5. Nightmare - The Dreamtime 04:40
6. Love Me Forever 05:27
7. Angel City 03:57
8. Make My Day 04:25
9. R.A.M.O.N.E.S. 01:26
10. Shut You Down 02:41
11. 1916 03:44
Rok wydania: 1991
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Michael "Wurzel" Burston - gitara
Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja
Po wydaniu albumu "Rock'n'Roll" ekipie Kilmistera wiodło się różnie. Rozpoczęła się wędrówka po świecie, koncerty nieraz w bardzo dziwnych miejscach, kolejne przeważnie niezauważone przez szerszą publiczność kompilacje, single i albumy koncertowe. Nagle jakoś moda na MOTORHEAD przeminęła. Część dotychczasowych fanów przywdziała garnitury i rozpoczęła politycznie poprawną egzystencję, z porannym słuchaniem w radio aktualnych list przebojów politycznie poprawnych wykonawców, nowa fala metalowców z kolei w większości zafascynowana była nowszymi, cięższymi brzmieniami. Jako zjawisko powoli narastało grunge i dla dinozaura, za jakiego MOTORHEAD już w tym czasie był uznawany, pozostawało coraz mniej miejsca.
Czas mijał, nowej płyty nie było i wreszcie nagle zimową porą 1991 roku... Ale co to jest? Trąbki, ponure elegijne ballady i jakiś punk rock! To MOTORHEAD?
Tak, to MOTORHEAD ze swym jak do tej pory najbardziej kontrowersyjnym albumem zatytułowanym "1916", który WTG Records wydała w lutym.
Kilmister w tym przypadku okazał geniusz, o jaki zapewne nikt tego sympatycznego brzydala by nie podejrzewał. Najprościej było nagrać płytę klasyczną, typową i w ramach zdefiniowanych dotychczasowym stylem, ale czy taki album poruszyłby rock/metowych konsumentów? Zapewne najczęstszy komentarz brzmiałby "O, Lemmy nagrał kolejny fajny krążek, lubię ich, ale ostatnio tyle fajnych rzeczy się pojawiło" i MOTORHEAD odszedłby dostojnie na dalszy plan metalowej sceny, otoczony kultem swojej coraz węższej grupy oddanych fanów. Lemmy musiał czymś zaskoczyć, czymś zaszokować, przy czym pozostając wierny ideałom MOTORHEAD i tych, którzy przy grupie wiernie trwali, mimo wszelkich przeciwności. Lemmy wyszedł z propozycją muzyczną do wszystkich, niezależnie od koloru skóry, upodobań muzycznych i społecznego statusu i wrzucił na jeden krążek muzykę o dużym stylistycznym rozrzucie, licząc, że do każdego trafi coś innego.
No i trafiło.
"Angel City" to przecież szczyt muzycznego kiczu, pełen trąbek, i sięgającej chodnikowych kaset nachalnej przebojowości. No jak tego nie zanucić bez uśmiechu? Kapitalny przykład muzycznej pop kultury, łączącej pokolenia i gusta ludzi, obdarzonych przy tym dystansem do tego co słuchają. Ortodoksi krzyczeli - "Zdrada!", "Koniec MOTORHEAD!", "Lemmy się sprzedał reklamiarskim rozgłośniom radiowym". Nic bardziej mylnego. Lemmy tym kawałkiem marketingowo i strategicznie pobił konkurencję, która sztywno trzymając się skostniałych kanonów powoli i dostojnie szła na dno metalowego oceanu światowego.
Szokującą, jak na to, co do tej pory prezentował zespół kompozycją, jest tytułowy "1916", bardzo smutny hołd oddany młodym brytyjskim żołnierzom, którzy polegli w roku 1916 w czasie I Wojny Światowej. Bez gitar, bez patosu - cicho, skromnie i z ogromnym ładunkiem emocji i wzruszenia. Te emocje, ale już ubrane w dynamiczne, niemal monumentalne riffy to kolejny wolny utwór "Love Me Forever". Jest w nim wielka przebojowość, ale taka szlachetnie podana i podobnej kompozycji wcześniej MOTORHEAD też jeszcze nie zaprezentował.
Jeśli czasem MOTORHEAD nazywany był ideowym i muzycznym spadkobiercą RAMONES, to na tej płycie jest to powiedziane w sposób jasny i klarowny, bo czymże innym niż quasi coverem RAMONES jest króciutki "R.A.M.O.N.E.S.", z tekstem będącym też czym w rodzaju hołdu i słynną frazą "Bad boy rock, bad boy roll". Ta określenie doskonale pasuje do obydwu zespołów. "Going To Brazil" też w dużej mierze można odnieść do muzycznej spuścizny RAMONES. Zespół Lemmy'ego to jednak przede wszystkim heavy metalowy rokendrol i takiej muzyki tu również nie brakuje. Melodyjny, rozpędzony i taki pozornie toporny "I'm So Bad (Baby I Don't Care)" prezentuje się tu świetnie i zaciera pewien niedosyt po średnim tym razem otwieraczu "The One To Sing The Blues". "No Voices In The Sky" lżejszy, na luzie zagrany, spokojnie pretenduje do miana przeboju, natomiast wybornie prezentują się ostre i zdecydowane z nutką brutalności i chuligańsko wykonane "Make My Day" i "Shut You Down". Taki MOTORHEAD bardzo klasyczny i tradycyjny - tym razem przede wszystkim dla tych, którzy marzą o 100% MOTORHEAD w MOTORHEAD. Tym razem, w przeciwieństwie do albumu "Rock'n'Roll" nie obeszło się bez lekkiego zamulacza w postaci "Nightmare - The Dreamtime". Jest to dobra, częściowo transowa kompozycja, z tym zgrabnie podanym sennym koszmarem w tle, ale skoro miało być tu strasznie, to można było bardziej ten horror uwypuklić. Trochę tu przestojów i nudzenia jest niestety.
Ta płyta jest z pewnością najbardziej starannie wyprodukowanym albumem MOTORHEAD, gdzie wszystkie instrumenty słychać doskonale, a całość jest klarowna i oparta gdzie to konieczne na dopieszczonym planie drugim. Jest też albumem, gdzie Lemmy stara się śpiewać, oczywiście na ile leży to w jego możliwościach. Z melodiami i różnorodnymi pułapkami, jakie kryją te kompozycje, poradził sobie dobrze, a w utworach wolnych i wymagających wyrażenia emocji, nawet bardzo dobrze.
Ogólnie MOTORHEAD pokazał się jako zespół zgrany i swobodnie przemieszczający się wśród wielu konwencji i stylów. Grupa przypomniała o sobie w stylu godnym zespołu kultowego i album cieszył się wielkim powodzeniem, a kompozycje z niego długo gościły na różnych listach przebojów. W kategorii "pamiętajcie o nas!" w roku 1991 chyba tylko Ian Gillan swoją płytą "Toolbox" narobił równie dużo pozytywnego zamieszania.
Ocena: 8.5/10
11.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - March or Die (1992)
Tracklista:
1. Stand 03:31
2. Cat Scratch Fever (Ted Nugent cover) 03:51
3. Bad Religion 05:01
4. Jack the Ripper 04:37
5. I Ain't No Nice Guy 04:15
6. Hellraiser 04:33
7. Asylum Choir 03:40
8. Too Good to Be True 03:35
9. You Better Run 04:50
10. Name in Vain 03:05
11. March or Die 05:42
Rok wydania: 1992
Gatunek: Heavy Metal/Rock 'N' Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Mick "Wurzel" Burston - gitara
Tommy Aldridge - perkusja
Gdy w roku 1991 albumem "1916" MOTORHEAD powrócił na metalową scenę, może nie triumfalnie, ale w sposób udany, Kilmister postanowił wykorzystać formułę albumu wielowątkowego i zróżnicowanego stylistycznie także na płycie kolejnej, której fani domagali się jak najszybciej i szybko się ona zresztą pojawiła nakładem tym rzem znanej wytwórni Epic w sierpniu 1992. Pojawił się problem obsady stanowiska perkusisty, bo po raz kolejny z zespołem pożegnał się Taylor i na tym LP zagrał tylko w najwcześniej przygotowanej kompozycji "I Ain't No Nice Guy". Ostatecznie Kilmister zaprosił do nagrania partii perkusji powszechnie znanego i cenionego Tommy Aldridge'a, który występował z największymi gwiazdami sceny rockowej i metalowej, w tym także z Osbournem. Zresztą i sam Ozzy gościnnie pojawił się na tym LP w kompozycjach "Hellraiser" i "Ain't No Nice Guy", niejako w rewanżu za skromną współpracę Lemmy'ego przy realizacji "No More Tears". Pojawił się także na tej płycie Slash w utworach "You Better Run" i "I Ain't No Nice Guy" oraz w "Hellraiser" perkusista Mikkey Dee, który po tym wydarzeniu zakotwiczył w MOTORHEAD już na stałe. Tylu znamienitych gości jeszcze na płytach MOTORHEAD nie było, ale udział śmietanki towarzyskiej nie zawsze powoduje, że impreza jest udana.
"March or Die" jest płytą bardziej rozrywkową niż "1916", wypełnioną utworami w znacznej mierze nastawionymi na słuchacza głównego nurtu rocka i melodyjnego metalu, płytą w stylu "dla każdego coś miłego".
"Stand" to solidny otwieracz, melodyjny, nie za szybki i zagrany z dużą pewnością siebie i luzem, rockowy i bujający, przy jednoczesnym zachowaniu klasycznego charakteru nagrań MOTORHEAD. Niestety potem jest już bardzo różnie. Niespodziewanie po raz pierwszy pojawia się na płycie studyjnej cover Teda Nugenta - "Cat Scratch Fever". Przy całym szacunku dla twórczości tego znakomitego amerykańskiego gitarzysty i kompozytora, absolutnie nie rozumiem, na czym polega fenomen tego utworu, prostego rockowego kawałka, gdzie faktycznej oryginalności czy atrakcyjności melodii jest jak na lekarstwo. Wielki hit i wielki niewypał na tej płycie, bo i wersja MOTORHEAD jest całkowicie bez wyrazu. Coś znanego po prostu zostało odegrane i tyle. "Bad Religion" także dosyć niemrawy - ani tu energii, ani emocji, i numer ten wydaje się rasowym wypełniaczem, jakich na krótkich albumach zespołu być nie powinno. Za to pełen drapieżnych znakomitych riffów "Jack the Ripper" to nowoczesne wcielenie MOTORHEAD, jednocześnie łączące w sobie prostą przebojowość z heavy metalowym zębem. Dalsza część albumu to niestety szarpanina i wystawianie nerwów fana metalowego rokendrola na ciężką próbę. Nudny, ugładzony kawałek rockowy "I Ain't No Nice Guy" nie ratuje w żaden sposób udział Slasha i utwór ten poziomem nie odbiega od dolnych rejonów stanów średnich mainstreamowego rock metalowego grania, jakie lubi średnie pokolenie w USA, a w UK wzbudzić może zainteresowanie tych, dla których najlepszym metalowym zespołem jest THUNDER. "Hellraiser" znany wcześniej z płyty Osbourne'a tylko na tamtej płycie powinien pozostać, tym bardziej że wersja Kilmistera raczej uwypukla mielizny tego numeru, niż i tak bardzo skromne zalety.
"Asylum Choir" to taki mało kilmisterowski kawałek, tu ma być zapewne tym czymś innym, ale przelatuje bez emocji i trudno nawet po jakimś czasie sobie przypomnieć, jak i co tam grali. "Too Good to Be True" za to jasny i ciepły mimo tytułu i stylem przypomina "Stand". Nie za szybko, rytmicznie, melodyjnie. Przyjemna kompozycja łagodnego oblicza MOTORHEAD. "You Better Run" to zmetalizowany blues, tak do końca nie jest też jasne, na jakim oryginalnym patencie został oparty. Rzecz zrobiona solidnie, ale od takiej muzyki byli i są inni mistrzowie, choć oczywiście sama koncepcja połączenia brudnawego brzmienia MOTORHEAD z bluesową estetyką interesująca. "Name in Vain" to w zasadzie jedyny "klasyczny" utwór zespołu na tej płycie, szybki, agresywny, nastawiony na atak dwóch gitar i typowego mocnego wokalu Kilmistera. Na koniec Lemmy serwuje bojowo-marszowo-transowy "March or Die" i jest to prawie 6 minut nudzenia i drogi przez mękę. Słabość Kilmistera do takich ciągnących się i pozbawionych muzycznej treści tasiemców niestety ujawniła się także i w okresie późniejszym.
Wykonanie wszystkiego na tym LP w poszczególnych aspektach dyskusyjne. W związku z dużą dawką melodii ujawniają się słabości wokalne Kilmistera, gitarowo też tu obaj panowie z podstawowego składu niczego podnoszącego ciśnienie nie zaprezentowali. Aldridge, naturalnie jak to ma w zwyczaju, nie zawodzi i tym razem, jednak jako muzyk sesyjny tego serca aż tak wiele nie wkłada.
Produkcyjnie płyta zróżnicowana, słyszalne jest to, że to owoc wielu sesji nagraniowych i trudno tu mówić o jakimś jednolitym brzmieniu. Ogólnie jak na MOTORHEAD gładko i jakby bezbarwnie.
Tytuł płyty "March or Die" tym razem bardzo znamienny i trafny.
Tym razem jednak Die.
Ocena: 6.5/10
11.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Bastards (1993)
Tracklista:
1. On Your Feet Or On Your Knees 02:33
2. Burner 02:52
3. Death or Glory 04:50
4. I Am The Sword 04:28
5. Born To Raise Hell 04:57
6. Don't Let Daddy Kiss Me 04:05
7. Bad Woman 03:16
8. Liar 04:10
9. Lost In The Ozone 03:26
10. I'm The Man 03:28
11. We Bring The Shake 03:46
12. Devils 05:56
Rok wydania: 1993
Gatunek: heavy metal/rock'n'roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew , gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Mick "Wurzel" Burston - gitara
Mikkey Dee - perkusja
Gdy tylko nowy perkusista Mikkey Dee zadomowił się w zespole, grupa przystąpiła do nagrania kolejnej płyty, która ukazała się w listopadzie 1993 nakładem niemieckiej wytwórni ZYX Music z Merenberg.
Tym razem Kilmister, choć nie zrezygnował do końca ze stylistyki wielowątkowej i mieszania gatunków, wziął sobie chyba do serca narzekania fanów "tradycyjnego" MOTORHEAD i powstała płyta zawierająca znacznie więcej utworów dla tego zespołu typowych i odnoszących się do okresu wczesnego, przesyconego zapachem spalin i piwa chuligańskiego i gniewnego rokendrola.
Z drugiej jednak strony samo rozplanowanie kompozycji na tym LP jest bardzo sprytne i trochę robi w balona tych, którzy oczekują tu nieustannej motorheadowej jazdy bez trzymanki.
Na samym początku atakuje szybki, krótki otwieracz "On Your Feet Or On Your Knees", kumulujący w sobie wszystkie cechy nagrań zespołu z dawnych lat przy jednoczesnym zastosowaniu pewnych nowszych rozwiązań, jakie pojawiły się w kompozycjach grupy na kilku poprzednich albumach. Potem surowy i niemal brutalny "Burner", zagrany z masakrującą pewnością siebie przez gitarzystów oraz przejawiający cechy tradycyjnych heavy metalowych "wojennych" kompozycji "Death or Glory" ze znakomitym, zapadającym w pamięć refrenem, utrzymanym w mocnej rock'n'rollowej konwencji.
Do tego miejsca MOTORHEAD niszczy, demoluje, rozdaje karty i niepodzielnie panuje na terytorium takiego grania i te pozycje utrzymuje także przy mniej agresywnym i bardziej nastawionym na melodię "I Am The Sword". "Born To Raise Hell" jest już jako kontynuacja dużo gorszy, bezbarwny i mimo starannego akcentowania i rozplanowania większych emocji nie wzbudza. Obojętnie zaś trudno przejść wobec "Don't Let Daddy Kiss Me", ciężkiej ballady poruszającej problem molestowania dzieci przez rodziców, ale przy tym pięknie podanej muzycznie, z narastającym poziomem emocji, gniewu i rozpaczy. Trzeba przyznać, że wokalnie Lemmy poradził sobie tu w ciekawy sposób, schodząc do niemal chrapliwej melorecytacji w tej smutnej opowieści i swobodnie przemieszczając się ku mocnym gniewnym partiom w części drugiej. "Bad Woman" i "Liar" ze wskazaniem na ten pierwszy to utwory solidne, z dawką melodii i umiarkowanej mocy, ale na tle burzliwego otwarcia wypadają średnio. W tym już miejscu słychać, że album jednak ma w dużej mierze charakter mieszanki różnej muzyki, adresowanej do szerszej grupy konsumentów rocka i metalu. "Lost In The Ozone" to także utwór balladowy, ale bardzo udanej i chwytliwej melodii towarzyszy tu wystarczająca ilość mocy klasycznego MOTORHEAD. Myślę, że ta akurat próba łączenia grania łagodnego z fundamentem stylu MOTORHEAD jest tym razem udana.
Płyta w końcówce niestety siada. "I'm The Man" poniekąd stanowi ukłon w kierunku słuchaczy głównego nurtu rocka i jest co najwyżej dobrym wypełniaczem. "We Bring The Shake" nieco zaskakuje tą lekko melancholijną, ale ciepłą melodią, zawiera też jedne z najciekawszych zagrywek gitarowych na tej płycie. Nie jest to jednak ten MOTORHEAD, który powoduje, że Kamienie Głuchną w USA. Na koniec niestety po raz kolejny Kilmister daje prawie 6 minut mulącego grania w rozwlekłym i pozbawionym w zasadzie treści "Devils", który nie jest ani straszny, ani klimatyczny tylko po prostu nudny.
Ogólnie płyta nudna nie jest, można nawet powiedzieć, że tak rasowych ostrych numerów MOTORHEAD już dawno nie zaprezentował. Gitarzyści spisali się bez zarzutu, a Dee również w udany sposób wpisał się w styl zespołu, przy czym tej żywiołowości Taylora tu nieco brakuje. Samo brzmienie jest też znacznie bardziej klasyczne dla zespołu niż na płycie poprzedniej.
W efekcie Lemmy i spółka przedstawił płytę bardzo solidną, nieco nierówną, ale potwierdzającą, że MOTORHEAD stać na atrakcyjne powielenie czy rozwinięcie własnych, czasem już bardzo ogranych pomysłów.
Ocena: 8,1/10
12.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Sacrifice (1995)
Tracklista:
1. Sacrifice 03:16
2. Sex and Death 02:02
3. Over your Shoulder 03:17
4. War For War 03:08
5. Order/Fade to Black 04:02
6. Dog-Face Boy 03:25
7. All Gone to Hell 03:41
8. Make 'em Blind 04:25
9. Don't Waste Your Time 02:32
10. In Another Time 03:09
11. Out of the Sun 03:43
Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal/Rock'n'Roll
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa
Phil Campbell - gitara
Mick "Wurzel" Burston - gitara
Mikkey Dee - perkusja
Lata 1991-1993 były dla MOTORHEAD okresem bardzo ciężkiej pracy i kolejna płyta ukazała się "dopiero"w lipcu 1995 tym razem w ramach kontraktu ze Steamhammer.
Bohaterowie byli jednak chyba nadal lekko zmęczeni i to zmęczenie słychać także na tej płycie. Zarzuty o nadmiar "melodyjek" chyba Kilmister wziął sobie do serca, bo tym razem otrzymaliśmy płytę, którą zwolennicy łatwo przyswajalnych przebojów niechętnie postawiliby na półce. Przede wszystkim, nie wiedzieć czemu, tym razem MOTORHEAD gniecie potężnym brzmieniem. Nawet nie brudnawym, tylko potężnym, ciężkim brzmieniem, momentami na modłę amerykańskich grup grających hardcore, zrobionym... i nie bardzo pasującym do rokendrolowego stylu grupy. Wgniatający w ziemię bas, gęsta głośna i nawet chwilami za głośna perkusja, a ponadto nadmiar agresji i wręcz wylewającej się frustracji. W dużej mierze ten zabawowy charakter muzyki MOTORHEAD gdzieś się tu zatracił i ta płyta do imprezowego machania łbem przy odpowiedniej dawce piwa się nie nadaje. Co więcej, gdyby ta płyta była jednorodna stylowo i jednorodnie mocna i brutalna, można by nazwać ją specyficzną i określić jako kolejny krok w historii rozwoju zespołu.
Taka jednak nie jest, bo zachowawczo ekipa Lemmy'ego wrzuciła tu kilka numerów dużo lżejszych i sympatycznych, co jednak tylko podkreśla, że mamy do czynienia po raz kolejny z albumem niespójnym. Pomostową kompozycją jest tu bardzo krótki "Sex and Death" i ten kawałek jest udanym połączeniem agresji i melodii. Jasne i wesołe muzyczne oblicze zespołu prezentuje niezwykle sympatyczny i melodyjny "Don't Waste Your Time" z łatwym do powtórzenia refrenem, a nieco bardziej liryczne nuty słychać w "In Another Time", który spokojnie może być uznany za łączący pokolenia przebój tego albumu. W tych numerach i Kilmister łagodniejszy wokalnie i gitarzyści trochę luzują, co w efekcie daje chwile wytchnienia pomiędzy to ponurymi, to znów wyładowanymi niekontrolowaną agresją innymi kompozycjami. Z pewnością za bardzo udany można uznać "Dog-Face Boy", zagrany nie za szybko i zrobiony z wyczuciem i gracją, a przy tym nasączony tym klasycznym dla stylu grupy rokendrolem. Reszta albumu jest ciężka i nawet chwilami ciężkostrawna.
Takim jest "All Gone to Hell", "Make 'em Blind", czy też wojenny "War For War". Kilmister wysunął tu na plan pierwszy gniew i trudno skrywaną frustrację i ta muzyka jest w odbiorze trudna. Gdy wcześniej podobne kompozycje w liczbie jednej czy najwyżej dwóch nie plasowały albumów MOTORHEAD po "ciemnej stronie mocy", to tym razem to wrażenie jest dominujące. Szalę przeważają otwierający zapewne nieprzypadkowo "Sacrifice" i "Over your Shoulder", który wydaje się najbardziej nieprzemyślaną kompozycją na tym albumie.
Nijakie zakończenie w postaci "Out of the Sun" i w efekcie płyta pozostawia duży niedosyt.
Mało zabawy, mało rokendrola, mało chwytliwych i pozytywnie masakrujących zagrywek i solówek. Takie jakieś to wszystko wymęczone. Zmęczony chyba poczuł się i "Wurzel" bo to ostatni album z jego udziałem. Od tej pory zespół powrócił do koncepcji trio i historia zatoczyła pełny krąg. Także i tym razem doświadczenie muzyków dało o sobie znać i całościowo ta płyta bublem nie jest. Tych naprawdę ekscytujących momentów jest jednak za mało i to z dotychczasowych w mojej opinii najsłabszy LP ekipy Kilmistera.
Ocena: 6/10
12.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Overnight Sensation (1996)
Trackista:
1.Civil War (3:02)
2.Crazy Like a Fox (4:32)
3.I Don't Believe a Word (6:31)
4.Eat the Gun (2:13)
5.Overnight Sensation (4:10)
6.Love Can't Buy You Money (3:06)
7.Broken (4:34)
8.Them Not Me (2:47)
9.Murder Show (3:03)
10.Shake the World (3:29)
11.Listen To Your Heart (3:45)
Rok wydania: 1996
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - gitara basowa, śpiew, harmonijka ustna, gitara akustyczna w 5 i 11
Phil Campbell - gitara
Mikkey Dee - perkusja
W trudnych dla klasycznego heavy metalu latach 90tych MOTORHEAD jako jeden z nielicznych weteranów miał się dobrze i nagrywał regularnie.
Już w następnym roku po ukazaniu się "Sacriffice" Kilmister i spółka przedstawili kolejny album, stylistycznie nawiązujący do poprzednika iw dany przez Steamhammer w październiku.
W tym okresie Lemmy był gniewny, oddalił się od rokendrola na rzecz form bardziej brutalnych, mniej atrakcyjnych pod względem melodii i zawierających cięższe gatunkowo teksty, w dużym stopniu odzwierciedlające jego stosunek do otaczającej rzeczywistości. Radosne i chuligańskie granie lat poprzednich zaczęło gdzieś na dobre zanikać i część fanów kupując nowe płyty MOTORHEAD, już lekko kręciła nosami. "Overnight Sensation" pod względem zawartości był zbliżony do albumu poprzedniego, choć tym razem repertuar był nieco atrakcyjniejszy. Tytułowy kawałek, utrzymany w średnim tempie z mocnym prowadzącym basem, bujającym refrenem można uznać za przebój rokendrolowy w dawnym stylu. Także Crazy Like A Fox przypominający nagrania z "1916" z partią harmonijki zagrany szybciej wypada bardzo dobrze, tyle że tu jakby brak nieco pary. Gdy Kilmister rozpoczyna od basowego wstępu, a utwór trwa ponad sześć minut, można się spodziewać zamulacza, patrząc na kilka poprzednich płyt, niemniej I Don't Believe A Word, o tytule znanym z THIN LIZZY okazuje się bardzo dobrym, rytmicznym i spokojnie zagranym kawałkiem z częściowo lżejszym wokalem wpadającym miejscami w melorecytację. Trochę drażnią tu chórki w tle, zupełnie zbędne, bo ta kompozycja ma wyraźnie indywidualny charakter i reszta zespołu powinna mu tu po prostu podgrywać i tyle. Agresywny brutalny MOTORHEAD idealnie sprawdza się w szybkim Them Not Be o niemal thrashowej motoryce i mało melodyjnym refrenie, ale wraz ze skandowaniem Lemmy'ego i atakami solowymi Campbella ten ciężki utwór tu mocno przykuwa uwagę. Płyta MOTORHEAD bez prawdziwego killera jest w zasadzie niemożliwa i takim tu jest Murder Show, który właśnie idealnie łączy ten brutalniejszy styl z klasycznym graniem grupy. Świetny riff przewodni i najlepsze partie perkusyjne Dee na całym albumie. Za to mało dynamiczny Shake The World o charakterze manifestacji, czy punkowy Eat The Gun oraz kiczowaty pół balladowy - pół radiowy Listen To Your Heat pokazują, że Kilmister nie był w stanie stworzyć repertuaru spójnego i jednoznacznie stylowo przyporządkowanego MOTORHEAD. Wiele z utworów na tym albumie, to jakby zagrane przez MOTORHEAD utwory innych wykonawców, takie też wrażenie sprawia nawet Love Can't Buy You Money, a kompozycję tę ratuje bardzo ładne solo basowe Kilmistera. Pewnym wyrażeniem ograniczenia kompozycyjnego jest też zupełnie bezbarwny Broken, gdzie refren aż za bardzo przywołuje na myśl wiele innych refrenów, jakie grali wcześniej.
Ten drugi album nagrany jako trio po odejściu Burstona jest nieco lepszy od poprzedniego, nie znaczy to jednak, że dobry. Mocne brzmienie z ciężkim basem i dobra forma wokalna Kilmistera oraz lepsza produkcja niż "Sacrifice" to trochę mało, aby uznać tę płytę za udaną. Po raz kolejny Lemmy nie był w stanie przygotować wystarczająco atrakcyjnego repertuaru.
Ocena: 6.5/10
12.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Snake Bite Love (1998)
Tracklista:
1.Love For Sale (4:52)
2.Dogs Of War (3:38)
3.Snake Bite Love (3:30)
4.Assassin (4:48)
5.Take The Blame (4:03)
6.Dead And Gone (4:18)
7.Night Side (3:37)
8.Don't Lie To Me (3:59)
9.Joy Of Labour (4:52)
10.Desperate For You (3:27)
11.Better Off Dead (3:40)
Rok wydania: 1998
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - gitara basowa, śpiew
Phil Campbell - gitara
Mikkey Dee - perkusja
W końcu lat 90tych tradycyjny heavy metal zaczął się powoli odradzać i wracać do łask. Zaczęły powstawać nowe zespoły, nowe style i podgatunki, MOTORHEAD i Kilmister pozostali jednak na te trendy obojętni i dalej grali swoje. Szkoda tylko, że w konwencji nakreślonej przez niezbyt atrakcyjne dwa albumy poprzednie. "Snake Bite Love" wydan yw marcu przez Steamhammerjest bowiem ich logiczną kontynuacją. Co więcej, tym razem pewna agresywność odsunęła na jeszcze dalszy plan rockową i rock'n'rollową chwytliwość i powstawała płyta dosyć zwarta stylowo, ale pozbawiona prawdziwych przebojów.
Szybki tradycyjny MOTORHEAD tu reprezentuje wyróżniający się Take The Blame, ale tylko do pewnego momentu, bo wykorzystanie tu instrumentów klawiszowych w części środkowej trudno uznać za udany zabieg. Pojawia się też ballada Dead And Gone, przy czym jest raczej bladą reminiscencją Don't Let Daddy Kiss Me oraz utwór typowo rokendrolowy Don't Lie To Me nieco podobny do Angel City, ale także bez większej siły rażenia, tym bardziej że sekcji dętej tu nie ma, a Campbell zastąpić jej nie jest w stanie. Odświeżania starych riffów ciąg dalszy to Desperate For You, przy czym prostota tu pokonuje nieodparte uczucie deja vu i tego kawałka słucha się mimo wszystko z przyjemnością. Najwięcej dali z siebie w Better Of Dead z dynamicznym, świeżym riffem i melodyjną drapieżnością i ta kompozycja to solidny kawał tradycyjnego MOTORHEAD. Zaskakująco nietypowe solo zagrał tu Campbell jak na stylistykę tego zespołu, co jest godne odnotowania. Buja także oparty na basie i surowym wokalu Kilmistera Night Side, tu jednak zabrakło dobrego wybuchowego refrenu.
Tytułowy kawałek tym razem co najwyżej dobry, a próby czystego śpiewu Kilmistera niespecjalnie udane. Ogólnie forma wokalna Lemmy'ego na tym LP jest co najmniej dyskusyjna. Wydaje się zmęczony, brzmi płytko, co jednak może jest i winą dziwnego mixu tego albumu. Gitara jest sucha i cofnięta, bas spłaszczony bez kopa w dołach za to perkusja wysunięta i bardzo głośna. Oczywiście Dee to znakomity perkusista, ale tu jest go za dużo i momentami zagłusza wszystko pozostałe. Tym razem Kilmister nie odmówił sobie ponurego nudzenia w Assassin i Dogs Of War, przy czym na szczęście ten drugi utwór jest krótki i te wojenne opowieści aż tak nie nudzą, jak pewne rozciągnięte minimalistyczne kompozycje z płyt poprzednich. Album uzupełnia nijaki Joy Of Labour oparty na riffach tradycyjnego heavy metalu oraz teoretycznie radiowo przebojowy Love For Sale, ale poza solem gitarowym to taki motorheadowy średniak, gdzie Lemmy wyraźnie się męczy.
Trochę męczy się i słuchacz przy tej płycie, teoretycznie nastawionej na przebój, ale w praktyce tych przebojów pozbawionej. Oddzielne fragmenty ekscytujące, poszczególne riffy fajne, niektóre melodie z lekka bujają, ale to wszystko już grali wcześniej i znacznie lepiej.
Kolejny raczej przeciętny album MOTORHEAD, nagrany na bazie starych pomysłów i jakby nieco na siłę.
Ocena: 6.5/10
15.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - We Are Motorhead (2000)
Tracklista:
1.See Me Burning (2:59)
2.Slow Dance (4:29)
3.Stay Out Of Jail (3:02)
4.God Save The Queen (3:19)
5.Out To Lunch (3:26)
6.Wake The Dead (5:14)
7.One More Fucking Time (6:46)
8.Stagefright/ Crash & Burn (3:02)
9.(Wearing Your) Heart On Your Sleeve (3:42)
10.We Are Motorhead (2:21)
Rok wydania: 2000
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - gitara basowa, śpiew
Phil Campbell - gitara
Mikkey Dee - perkusja
Millenium, nowe tysiąclecie a MOTORHEAD stwierdza: "We Are Motorhead" i wydaje nakładem Steamhammer w maju 2000 album pod tym właśnie tytułem . Sądząc po zawartości trzech ostatnich albumów, można by postawić przy tym niby aksjomatycznym stwierdzeniu znak zapytania. Lata 1995-1998 to czasy średnich płyt zespołu, czerpania ze wcale nie najlepszych pomysłów własnych z przeszłości, czas grania zachowawczego. Ten harley jakby zaczyna się psuć, traci moc, nie zawsze udaje się go zapalić za pierwszym razem...
Coraz większa rzesza fanów kupuje i słucha nowych płyt grupy siła rozpędu i przyzwyczajenia, zadając sobie pytanie - "czy Lemmy jeszcze czymś jest w stanie zaskoczyć?".
Zaskoczył. Wreszcie po latach pojawia się album, który swoim tytułem nie stanowi pustej deklaracji. Album bezpośrednio nawiązujący do złotych lat zespołu. Melodyjny, ostry, bezkompromisowy i pełen czadowego, bujającego motorheadowego rokendrola na najwyższych obrotach.
Już na początku superszybki See Me Burning sieje spustoszenie i oczywiście trwa tyle, ile powinien trwać kilmisterowski killer - dwie i pół minuty, jak za starych dobrych czasów. Campbell nie naśladuje tu Clarke'a, ale coś z jego stylu gry tu słychać. Do tego mocne zakończenie i jest to największy killer zespołu od lat. Slow Dance, niestety w tej swojej bezmelodyjności to słaby punkt albumu, najsłabszy, ponadto i zaśpiewany przez Kilmistera jakoś bez ikry. Solidny za to jest Stay Out Of Jail z ładną płynną grą gitarzysty i udanym solem. To jednak tylko przygrywka do ostrego Out To Lunch wyjętego żywcem z lat 80tych zespołu i rozwalającego zagrywkami Campbella i przepitym suchym wokalem Lemmy'ego, który tu wypada znakomicie. No buja i przywraca wiarę w ten zespół po prostu. Dee na tym albumie gra ponownie bardzo głośno i gęsto, ale tym razem, w przeciwieństwie do płyty poprzedniej w te mocne dynamiczne granie to wpasowuje się świetnie. W dłuższym Wake The Dead z ciekawie powiązanymi szybkimi zagrywkami gitarowymi z wokalem i fajnie opowiedzianą historią MOTORHEAD po raz pierwszy nie zanudza w kawałku ponad pięciominutowym, gdzie jest też miejsce na klimatyczne solo basowe. Po raz pierwszy od lat zespół prezentuje wreszcie piękną balladową spokojną, niemal romantyczną kompozycję One More Fucking Time. Refren ciarowy, wzruszający, z tym smutnym wisielczym odcieniem szarości, jaki potrafi Lemmy wydobyć w przypływie geniuszu. Coś tu z czasów "1916" coś z czasów Robertsona... piękny, delikatny, ale chropowaty MOTORHEAD. No i ten Campbell ze swoim solem na koniec wspaniały i tak wybornie to on nie grał od lat.
Potem wyremontowany harley rusza z rykiem na autostradę. Mordercze trzy kawałki na koniec. Stagefright/Crash And Burn ostry, nerwowy i rokendrolowy w starym stylu grupy i ile w tym treści zawartej w trzech minutach. (Wearing You) Heart On Your Sleeve to granie szybsze, popędzane i napędzane przez gitarę z surowym refrenem, ale pełnym kilmisterowskiej melodii.
No i wreszcie We Are Motorhead. Konkretna odpowiedź i potwierdzenie. Znak zapytania, który na wstępie postawiłem, można skreślić i wymazać.
Tak, to MOTORHEAD pędzący na swoim harley po autostradzie bez końca i początku. Krótki album, zamykający się w 35 minutach, będący kwintesencją tego co najlepsze w muzyce tego zespołu.
Album klasyk grupy, choć nagrany wiele lat po poprzednich klasykach.
Ocena: 8,5/10
15.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Motörhead - Hammered (2002)
Tracklista:
1.Walk A Crooked Mile (5:53)
2.Down The Line (4:23)
3.Brave New World (4:03)
4.Voices From The War (4:28)
5.Mine All Mine (4:12)
6.Shut Your Mouth (4:08)
7.Kill The World (3:39)
8.Dr. Love (3:49)
9.No Remorse (5:18)
10.Red Raw (4:04)
11.Serial Killer (1:45)
Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian "Lemmy" Kilmister - gitara basowa, śpiew
Phil Campbell - gitara
Mikkey Dee - perkusja
gościnnie:
Dizzy Reed - instrumenty klawiszowe w 5
Triumfalny powrót MOTORHEAD na szczyt albumem "We Are Motorhead" w roku 2000 zaostrzył apetyty na kolejny LP, na który przyszło czekać dwa lata. Płytę wydała wytwórnia Steamhammer w kwietniu 2002.
Nadzieje duże, deklaracje obiecujące, ale niestety tym razem nie wyszło to tak powalająco jak poprzednio. Starannie wyprodukowany album, ale tym razem zabrakło ognia. Ten ogień zbędny jest w znakomitym zagranym w średnim tempie rytmicznym Walk A Crooked Mile. Fajny melodyjny, nieco tęskny refren i mogłoby się wydawać, że to tak delikatna rozgrzewka przed tym co będzie dalej. Tym bardziej że części instrumentalne z solami gitarowymi zdumiewają dopracowaniem szczegółów i nietypową dla MOTORHEAD melodyką.
Dalej jest często nudnawo. Down The Line zaczyna się świetnym motywem gitarowym, wymyślonym kiedyś przez BUDGIE, potem jednak granie jest monotonne i sam Kilmister śpiewa jakby bez przekonania, a solo jest za krótkie. W szybkim Brave New World jest niby wszystko, co powinien grać MOTORHEAD, jest dynamiczny motyw przewodni, ale znów coś do końca nie chwyta, może z powodu prymitywnego refrenu. Słychać jednak, że Campbell bardzo stara się wycisnąć ile się da z tej kompozycji. Dalej grupa prezentuje kolejny wojenny kawałek, jakich na ich albumach nie brakowało od pewnego czasu - Vices From The War. Tu jest ponuro i surowo, pole bitwy jest zasnute dymami, ale warto wsłuchać się w refren i pracę gitarzysty. To co najmniej bardzo dobry utwór. W tym miejscu jednak trzeba powiedzieć, że Lemmy wypada na tym albumie blado. Może nie słabo, ale brak mu jakoś siły przebicia.
Część kompozycji ma bardziej heavy metalowy charakter i słychać, że gdy wychodzą poza konwencję motor-rokendrola, Lemmy jest lekko zagubiony.
Mine All Mine to jest jednak typowy melodyjny rockowy MOTORHEAD w średnim tempie i nawet tu jakoś Lemmy niespecjalnie zachęca do bujania się w rytm niezłego refrenu.
Robi to za niego Campbell i jego zaangażowanie na tym albumie jest godne wyróżnienia, bo sola są grane tak, jakby miały uzupełnić braki wokalne. Także w tym utworze z fantastycznym zakończeniem. Niewiele można jednak wydobyć z tak topornej kompozycji jak Shut Your Mouth, z zaskakującym użyciem klawiszy w tle, czy Kill The World, która przypomina kompozycje z połowy lat 90tych - gniewne, ale pozbawione przebojowości. Dr Love to próba zagrania rokendrola/boogie z okresu albumu "Rock'n'Roll", tu jednak szwankuje i melodia i pozbawiony zadziora wokal Kilmistera. Na takim albumie, gdzie tego odjazdowego rokendola jest nie za dużo, nie mogło zabraknąć i minimalistycznej kompozycji wyrażającej ciemną stronę natury Kilmistera. Taką jest No Remorse i po raz kolejny raczej tu Lemmy nudzi, niż intryguje. Także i tym razem Campbell próbuje to ratować swoją grą o odmiennym niż styl kompozycji solem, ale rezultat jest ostatecznie średni. Znacznie lepiej to wszystko prezentuje się w szybkim Red Raw na koniec. Faktycznie jest to surowa ostra kompozycja napędzana wybornie przez Dee, sam Lemmy też tu się odnajduje lepiej niż w większości pozostałych utworów. Na zakończenie Kilmister w opowieści Serial Killer dodaje trochę mroku do i tak raczej mrocznego albumu.
Płyta nie jest zła. Gra Campbella jest na bardzo wysokim poziomie, Dee tym razem ustawiony idealnie pod względem głośności, przestrzenny i nienarzucający się, bas solidny wtopiony w ogólny sound, ale czegoś tu brak, zarówno pod względem wokalnym, jak i w samych kompozycjach.
Może rokendrola?
Ocena: 6.5/10
15.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|