Saxon
#1
Saxon - Saxon (1979)

[Obrazek: R-3034234-1375095112-7797.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Rainbow Theme 01:00
2. Frozen Rainbow 04:37
3. Big Teaser 03:55
4. Judgement Day 05:31
5. Stallions of the Highway 02:52
6. Backs to the Wall 03:10
7. Still Fit to Boogie 02:54
8. Militia Guard 04:50

Rok wydania: 1979
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Pete Gill - perkusja


Zazwyczaj historię SAXON zaczyna się od słynnych albumów z lat 1980-1983 i sukcesu, jaki ten zespół odniósł na fali popularności NWOBHM.
Faktycznie jednak historia zespoły sięga wczesnych lat 70-tych i kilku zmian nazwy w tym czasie, choć żadne nagrania z tego okresu w tym składzie nie zostały w owym czasie utrwalone.
Już jako SAXON grupa zaprezentowała swój pierwszy album "Saxon", skromny, zawierający niecałe pół godziny muzyki, ale wydany przez znacząca wytwórnię EMI.

Ten album zawiera inspirowany hard rockiem tradycyjny heavy metal, jaki się pojawił w drugiej połowie lat 70-tych w Wielkiej Brytanii. Niewiele tu z buntowniczej rock'n'rollowej energii, jaką grupa tryskała rok później, choć nie można odmówić temu albumowi określonej przebojowości.
Najbardziej znanym, i to powszechnie znanym, utworem z tego LP jest "Rainbow Theme/Frozen Rainbow". Zawsze, nawet w latach największej sławy i masy przebojów grupy, ta piękna rockowa ballada miała swoje miejsce w repertuarze koncertowym i na koncertowych płytach SAXON. Pozostałe kompozycje to dobrze odegrany heavy tradycyjny z mniejszą lub większą dawką rocka, nieco ugrzeczniony w sposobie wykonania, choć te charakterystyczne cięte riffy i dłuższe wybrzmiewania już się pojawiają. Ciekawie to brzmi w rock'n'rollu/boogie "Still Fit to Boogie", gdzie przy okazji słychać, jakie inne sola grali ci gitarzyści w porównaniu do tego, co było w rok później. Czasem mieszają granie ostrzejsze z rockiem typowym dla lat 70-tych, jak w "Judgement Day", jednak już "Stallions of the Highway" to jest taki SAXON, jaki podbił serca miłośników heavy w roku 1980. W jakimś stopniu "Militia Guard" wyraża niezdecydowanie zespołu w wyborze stylu, bo lekko udziwniony, melodyjny rock miesza się tu z heavy riffowaniem, z jakiego grupa zasłynęła niebawem.

Więcej rocka, mniej dynamitu. Taki był ten początek, jednak SAXON tu jest i tak łatwo rozpoznać.
Wszystko jest zagrane bardzo dobrze, może tylko wokal Byfroda lekko chwilami niepewny i jakby brak mu siły emisji. Oryginalne wydanie winylowe miało nieco mało wyraziste brzmienie sekcji rytmicznej. Na zremasterowanych wersjach CD słychać już bardzo dobrą, uważną grę Dawsona i to, że Gill zagrał tu sporo znakomitych partii. Z całego zespołu to on się tu prezentuje najbardziej interesująco.
Chociaż to debiut zespołu bardzo znanego, to album ten wciąż pozostaje raczej mało znany, a przecież wcale nie ustępuje innym dobrym płytom SAXON z lat następnych.



Ocena: 7.3/10

7.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Saxon - Wheels of Steel (1980)

[Obrazek: R-605638-1424123870-3909.jpeg.jpg]

tracklista:
1. Motorcycle Man 04:00
2. Stand Up and Be Counted 03:10
3. 747 (Strangers in the Night) 04:59
4. Wheels of Steel 05:58
5. Freeway Mad 02:42
6. See the Light Shining 04:55
7. Street Fighting Gang 03:13
8. Suzie Hold On 04:34
9. Machine Gun 05:23

Rok wydania: 1980
Gatunek: Heavy Metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Pete Gill - perkusja


SAXON to zespół niezwykle popularny i zdecydowanie kojarzony z NWOBHM.
Istotnie, swoje największe lata sławy przeżywał z pierwszym okresie boomu na nowy metal brytyjskich, gniewnych młodych ludzi i rok 1980 nagle wzniósł ich na wyżyny popularności, która przez pewien czas była nawet większa niż IRON MAIDEN. Zespół zaczynał przed eksplozją NWOBHM i pierwszy swój LP "Saxon" zaprezentował w roku 1979, tu jednak w znacznej mierze bazował na starej, tradycyjnej stylistyce grania hard rocka i heavy metalu, wypracowanej jeszcze w latach 70-tych.

Album "Wheels Of Steel", wydany przez francuską wytwórnię  Carrere to wjazd na motocyklach wesołej i zawadiackiej grupy młodych ludzi, proponującej muzykę prostą, melodyjną, opartą na rock'n'rollu i rockowym feelingu, przy tym jednak odległą od przesyconej spalinami i piwem atmosfery albumów MOTORHEAD. SAXON tą muzyką celował zarówno w gusta fanów spragnionych elektrycznie wspomaganych przebojów dla radia, jak i tych, którzy szukali heavy metalu, prostego, niewydumanego, atakującego ostrymi riffami dwóch, a czasem i trzech gitar. SAXON był skazany na sukces, bo potrafił dać słuchaczom jedno i drugie. Ich motocyklowa wyprawa na tym LP to przede wszystkim "Motorcycle Man", takie credo, manifest programowy ludzi, którzy na tych motocyklach uciekają od problemów życia codziennego w świat rocka. Słynny utwór, poniekąd wyznaczający także styl zespołu całościowo. Cięte riffy, proste melodie, wbijające się w pamięć refreny, a jednocześnie jest to także surowe, na swój sposób brutalne, jak na owe czasy i nie zmienia tego też dosyć wysoki śpiew Byforda, który nie ma specjalnie ciekawego głosu, ale czymś jednak silnie przyciąga. Ten gang motocyklowy bywa czasem rzeczywiście brutalny, jak w "Machine Gun", gdzie ten karabin maszynowy naprawdę strzela. Jest też autentyczny w zwartym i wyładowanym energią "Street Fighing Gang" z gwizdaniem i specyficznymi wybrzmiewaniami duetu gitarowego, który zresztą stał się wizytówka grupy na długie lata, i którego się nikomu nie udało z podobnym skutkiem naśladować. Rozpędzają się wspaniale we "Freeway Mad" i te zwarte, krótkie kawałki dostosowane do radiowego trzyminutowego przekazu to ich potężna broń. Taka jest też nieco bardziej ułożony "Stand Up And Be Counted". Zwolennikom łagodniejszego rock/metalowego przeboju oferują "747(Strangers In The Night)" i słychać, że umieją stworzyć niezapomniany refren w takiej konwencji. Słabiej to wypada w "Suzie Hold On" czy "See The Light Shining". Ta druga kompozycja jest w swoim saxonowym stylu mało wyrazista i takich mało wyrazistych utworów w dorobku SAXON w przyszłości pojawiać się będzie więcej. Na razie jednak pędzą do przodu w "Wheels Of Steel" i również ten numer zdobył bardzo duża popularność, a wersjach koncertowych, rozbudowany do zazwyczaj około 10 minut, stanowił okazję do świetnej zabawy z publicznością.

Brzmienie oryginalnego albumu jest niezbyt dobre, raczej suche, płaskie, jednowymiarowe, ale oryginalne na swój sposób. Nagrania te wiele lat później doczekały się remasteringu i na pewno brzmią pełniej i inaczej, ale ten prosty, niemal ascetyczny styl, gdzieś się przy tym troszeczkę zagubił.
Ekipa SAXON, mimo że nie prezentowała ani wielkich umiejętności, ani nie pokazała niebywałego kompozytorskiego kunsztu, musiała się spodobać. Takiej muzyki wtedy słuchacze oczekiwali. "Wheels Of Steel" otworzył im drogę do kariery, która trwa po dziś dzień, i do sławy, na jaką niewątpliwie zasłużyli.


Ocena: 8/10

7.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Saxon - Strong Arm of the Law (1980)

[Obrazek: R-1443118-1273167214.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Heavy Metal Thunder 04:21
2. To Hell and Back Again 04:48
3. Strong Arm of the Law 04:43
4. Taking Your Chances 04:21
5. 20,000 Feet 03:25
6. Hungry Years 05:08
7. Sixth Form Girls 04:19
8. Dallas 1 PM 06:27

Rok wydania: 1980
Gatunek: Heavy Metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Pete Gill - perkusja


SAXON ugruntował swoją pozycję ścisłej czołówki NWOBHM już swoim pierwszym albumem, nagranym zgodnie z trendami nurtu, czyli "Wheels Of Steel". Muzyczne wydarzenia w Anglii w owym czasie przebiegały niezwykle szybko, i aby utrzymać się na topie, zespoły musiały nieustannie o sobie przypominać nowymi nagraniami, a najbardziej rozpoznawalne marki stanowiły dla wytwórni doskonałą okazję do zarobienia sporych pieniędzy. SAXON jeszcze w tym samym, 1980 roku, zaprezentował kolejny album, "Strong Arm Of The Law" wydany przez francuską Carrere we wrześniu 1980 i zgodnie z zasadą, że koni w biegu się nie zmienia, niczego nie zmienił, także w swojej muzyce.

Powstał jednak album dojrzalszy, bardziej przemyślany i chłopcy na motocyklach odrobinę spoważnieli, do nieustannej rockowej zabawy dodając także szczyptę mroku i rozbudowując swoje utwory. Zapewne najlepszym tego przykładem jest tu "Dallas 1P.M.", opowiadający o zabójstwie prezydenta USA Kennedy'ego. Szczególne wrażenie robi tu ponury i niepokojący wstęp do tej kompozycji, potęgujący napięcie zbliżającego się nieuchronnie tragicznego wydarzenia oraz pełne treści rockowe solo i autentyczny, historyczny przekaz radiowy z miejsca zdarzenia. Takiego rozwiązania na próżno szukać w innych nagraniach zespołu z pierwszego okresu działalności, szkoda tylko, że w ostatecznym rozrachunku utwór staje się typowym dla tego zespołu atakiem dwóch gitar, pełnym ciętych riffów i dłuższych wybrzmiewań. W tym byli zdecydowanie najlepsi i dokładając do tego chwytliwe, przebojowe melodie doskonale spisali się w "Heavy Metal Thunder" czy sławnym "20,000 Feet" z jednym z najbardziej rozpoznawalnych refrenów, jaki stworzyli. Ogólnie album zawiera utwory nieco wolniejsze niż płyta poprzednia, czasem oscylujące w rejonach bardziej tradycyjnego heavy metalu, jak w zgrabnie skonstruowanym "Strong Arm Of The Law" z jakby hymnowym refrenem. Czasem niedoceniany jest z tej płyty kapitalnie rozegrany "To Hell And Back Again", gdzie bardzo melodyjne partie ze świetną melodią przeplatają się z agresywniejszymi.

Przy tej okazji trzeba zwrócić uwagę, że Byford zdecydowanie poprawił swój styl śpiewania, jest bardziej elastyczny i lepiej operuje głosem, a i gitarzyści ogólnie postarali się o ciekawsze solówki. To słychać nie tylko w tej brawurowo zagranej kompozycji. Więcej daje z siebie basista, a brzmienie perkusji jest lepsze. Nie ma tu jednak aż tylu zapadających w pamięć hitów jak na "Wheels Of Steel", bo za takie trudno uważać średniej klasy lżejszego kalibru kawałki w rodzaju "Sixth From Girls". Poziom produkcji jest nieco lepszy niż poprzednio, nadal słychać jednak metaliczną surowość i prostotę, która zresztą stała się znakiem rozpoznawczym zespołu na długie lata.
SAXON nieco okrzepł i wydoroślał, ale pozostał sobą i dał fanom to, czego od niego oczekiwali. Album ustawił grupę jako jednego z liderów NWOBHM, skutecznie konkurującego w tym czasie z IRON MAIDEN i innymi wschodzącymi gwiazdami nowej brytyjskiej sceny metalowej.


Ocena: 8/10

7.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Saxon - Denim and Leather (1981)

[Obrazek: R-1455524-1280012132.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Princess of the Night 04:01
2. Never Surrender 03:13
3. Out of Control 04:04
4. Rough and Ready 04:49
5. Play it Loud 04:09
6. And the Bands Played On 02:47
7. Midnight Rider 05:41
8. Fire in the Sky 03:35
9. Denim and Leather 05:24

Rok wydania: 1981
Gatunek: Heavy Metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Pete Gill - perkusja


Początek lat 80-tych XX wieku to dla SAXON okres nie tylko największej popularności, ale i czas najbardziej intensywnej pracy w studio. Dwie płyty w 1980 roku ugruntowały status zespołu jako ścisłej czołówki NWOBHM, a fani oczekiwali dalszych albumów, kolejnych hitów i killerów w charakterystycznym dla grupy stylu.
Muzycy SAXON doskonale rozumieli, że muszą działać, że konkurencji przybywa, a nowe grupy proponują często granie lepsze i mogą wywalczyć sobie drogę do czołówki. SAXON miał już w tym czasie receptę na udaną płytę, styl wykrystalizował się i pozostało tylko w jego obrębie zaproponować interesujące melodie. Zasada pozostała ta sama. Natarcie dwóch gitar, dosyć szybkie tempa, wpadające w ucho refreny i wokal Byforda, może nie najlepszy technicznie, ale swoisty i przykuwający uwagę i, co najważniejsze, dopasowany do całości.

Trzeba jednak przyznać, że zespół całkowicie w miejscu nie stał. Album "Denim And Leather", wydany w październiku 1981 przez Carrere, choć całościowo nie odbiegał od stylu wypracowanego wcześniej, był bardziej różnorodny i znalazły się tu utwory, wybiegające poza standard, do jakiego grupa zdążyła już przyzwyczaić. Taką kompozycją jest niewątpliwie "And The Bands Played On", gdzie w niecałych trzech minutach SAXON zaprezentował ideę NWOBHM w pigułce, dając niezapomnianą melodię, stworzoną z hard rockowych zagrywek, wykonanych z heavy metalową mocą oraz tekst, opiewający atmosferę rockowego święta, jakim był wówczas festiwal w Reading.
W "Denim And Leather" nawiązali do wolniejszego, bardziej klasycznego heavy grania z utworu "Strong Arm Of The Law", idąc jeszcze dalej i proponując metalowy hymn, nieco na wzór tych, jakie tworzył JUDAS PRIEST, choć z mniejszym ładunkiem metalowego ciężaru. Na płycie znalazł się także znakomity, przebojowy "Princess Of The Night" i po raz kolejny grupa unieśmiertelniła się niezapomnianym refrenem. To, że nie poddają się i walczą do końca, udowodnili w dynamicznym "Never Surrender" i nieco zapomnianym, a chyba nawet lepszym "Rough And Ready", zbudowanym na rock'n'rollowym fundamencie. SAXON doskonale prezentował się w takich właśnie mocnych, szybkich i agresywnych numerach, gdzie sens i sól stanowiły nieubłagane gitarowe ataki. Perfekcyjny pod tym względem jest "Fire In The Sky", jeden z najszybszych i kipiących energią utworów zespołu.
Jak i poprzednio, grupie nie udało się jednak stworzyć repertuaru równego na najwyższym poziomie. W nieco mdłym i rozwlekłym "Midnight Rider" nie potrafią utrzymać uwagi słuchacza przez te ponad pięć minut, podobnie niezbyt atrakcyjne, tak pod względem melodii, jak i samego wykonania są "Play It Loud" i "Out Of Control", który choć ma wszystkie cechy utworów nastawionych na zadziorny, rockowy przebój, to faktycznie jest o klasę słabszy.

Ponownie SAXON pokazał się jako zespół zgrany, z dobrą sekcją rytmiczną, podporządkowaną gitarzystom, ponownie też LP miał brzmienie średnie, nawet jak na ówczesne normy. Nadal surowo, nieco oschle, z trochę mniej grzmiącą perkusją niż na poprzednim albumie. Sound specyficzny i rozpoznawalny, który nieco zatarł się na remasterowanych w XXI wieku nowych wersjach tych kompozycji. Płyta po raz kolejny zdobyła uznanie słuchaczy, popularność grupy sięgnęła zenitu i wzbudziła ona zainteresowanie nawet w USA, gdzie muzyka z kręgu NWOBHM zbyt wielką popularnością się nie cieszyła.
Podsumowaniem tego pierwszego okresu działalności zespołu był koncertowy album "The Eagle Has Landed - Live" (1982), gdzie grupa zaprezentowała porywające wersje swoich najlepszych utworów, udowadniając swoją wartość także w czasie występów na żywo.


Ocena: 8/10

9.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Saxon - Power & The Glory (1983)

[Obrazek: R-1916019-1439631690-3340.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Power and The Glory 05:56
2. Redline 03:38
3. Warrior 03:47
4. Nightmare 04:23
5. This Town Rocks 03:58
6. Watching the Sky 03:42
7. Midas Touch 04:12
8. The Eagle Has Landed 06:57

Rok wydania: 1983
Gatunek: Heavy metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Nigel Glocker - perkusja


W roku 1983, gdy NWOBHM osiągnęło swoje apogeum, SAXON był właściwie na szczycie tej piramidy. Skutecznie konkurował z IRON MAIDEN, zapewne dlatego, że prezentując kompozycje prostsze i łatwiejsze w odbiorze, trafiał również w gusta tych słuchaczy rocka, którzy poza mocnym uderzeniem preferowali także nieskomplikowaną melodię i rytmikę oraz nieskrępowaną atmosferę muzycznej zabawy. "Power And The Glory" ukazał się w następnym roku po słynnym albumie koncertowym "The Eagle Has Landed - Live" w marcu 1983 nakładem EMI i zaraz potem także Carere. Po raz pierwszy nastąpiła zmiana w składzie, gdyż kontuzjowanego perkusistę Gilla zastąpił Nigel Glockler. Gill, współtwórca sukcesu grupy, do SAXON już nie powrócił.

Po raz pierwszy SAXON na swojej płycie przeniósł ciężar z ostrego melodyjnego radosnego grania na płaszczyznę nieco rycersko epicką, oczywiście na, bez porównania, mniej zaangażowanym poziomie niż IRON MAIDEN, jednak ten zwrot jest zauważalny. Proste, chwytliwe refreny, oparte na rock'n'rollu i motocyklach gdzieś zniknęły, album jest bardziej klasyczny w formie budowy kompozycji. Zachowane zostały charakterystyczne tempa i styl gry gitarzystów, oparty o cięte riffy i dłuższe wybrzmiewania, także wokalnie Byford w zasadzie nic nie zmienił w sposobie swojego śpiewania. Płyta wyszła nierówna, radosnych, chwytliwych kawałków na luzie, sławiących metal i rockową zabawę, tu w zasadzie nie ma, a teoretycznie mający bujać "This Town Rock" wypada blado i nieświeżo. Niosące w sobie epicki pierwiastek w muzyce "Midas Touch" i "Watching In The Sky" to tylko dobre kawałki, typowe dla przejściowego okresu od typowego grania metalu z entuzjazmem NWOBHM do tradycyjniejszych, bardziej wyważonych form. Proste, ale zrobione z odrobiną pomyślunku w komponowaniu melodii "Warrior" i "Redline" na tym tle wypadają co najmniej bardzo dobrze, są ostrzejsze, wyładowane energią i z dobrymi solami gitarowymi, których na tym albumie zbyt wiele ciekawych nie ma. Najlepszy z tych heavy numerów to tytułowy "Power And The Glory" z kapitalną pracą gitar i cały czas przemykającym riffem przewodnim, jednym z najbardziej udanych, jakie SAXON zaprezentował na swoich płytach. Rycersko, bojowo, a przy tym absolutnie w duchu muzyki SAXON. Inaczej ma się rzecz z "The Eagle Has Landed". Nietypowy, tajemniczy i poetycki tekst i nietypowa, tajemnicza i atmosferyczna, klimatyczna metalowa muzyka, jakiej nigdy wcześniej ani potem już nie zagrali. Są tu i echa rocka lat 70-tych i jakieś znaczne wybiegnięcie w przyszłość, w granie niemal alternatywne, mocne, ale pełne tajemnego uroku i niepokojące.

Glocker jako perkusista spisał się dobrze, choć jego styl gry nieco odbiegał od rockowego uderzenia Gilla. Zespół po raz kolejny pokazał wysoką klasę, tym razem w graniu nieco trudniejszym, ale nie na tyle, aby zniechęcić dotychczasowych fanów.
Mimo wszystko płyta była początkiem końca dotychczasowego pasma sukcesów. Zainteresowanie NWOBHM zaczęło opadać, pojawiła się konkurencja w postaci rosnącego w siłę thrash metalu i speed metalu, coraz częściej też oczy i uszy zwracane były w kierunku muzyki, jaka dochodziła z USA czy Niemiec.
SAXON nagrywał nadal dużą regularnością, ale do końca lat 80-tych jego pozycja bardzo mocno osłabła.


Ocena: 7.9/10

9.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Saxon - Crusader (1984)

[Obrazek: R-2189848-1580638887-8402.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Crusader Prelude 01:07
2. Crusader 06:34
3. A Little Bit of What You Fancy 03:51
4. Sailing to America 05:05
5. Set Me Free (Sweet cover) 03:14
6. Just Let Me Rock 04:12
7. Bad Boys (Like to Rock 'n' Roll) 03:25
8. Do It All for You 4:45
9. Rock City 03:16
10. Run for Your Lives 03:51

Rok wydania: 1984
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Nigel Glockler - perkusja


Cztery płyty z lat 1980-1983 ugruntowały pozycję SAXON jako grupy ścisłej brytyjskiej czołówki NWOBHM. Tymczasem gwiazda NWOBHM powoli dogasała, metalowe życie zaś toczyło się dalej, a SAXON nie był grupą, która po okresie boomu mogłaby rozejść się do codziennych zajęć. Ich codziennym zajęciem było nagrywanie i koncertowanie i to przed coraz większą publicznością. Trzeba również było szybko przypomnieć o sobie następną płytą, tym bardziej że winylowe krążki SAXON kupowane były bardzo chętnie i to nie tylko w Wielkiej Brytanii.

Pamiętając bojowy-rycerski charakter LP "Power And Glory" i patrząc na okładkę nowego, wydanego przez  Carrere w kwietniu 1984 roku "Crusader" stali nabywcy płyt SAXON mogli spodziewać się takiego "rycerskiego" melodyjnego i ostro zagranego heavy metalu jak w 1983. Stało się jednak inaczej i ta metamorfoza muzyczna grupy okazała się jedną z największych niespodzianek, jaką SAXON zgotował swoim fanom w całej historii. SAXON już wcześniej umieszczał na swoich albumach lżejsze, mniej agresywne kompozycje z pogranicza melodyjnego rocka i metalu, z których kilka stało się wielkimi przebojami i dotarło do szerszej niż tylko heavy metalowej grupy odbiorców elektrycznego grania. Ta płyta miała pokazać, że zespół jest w stanie, stosując złagodzenie brzmienia i zwiększenie radiowej atrakcyjności melodii, zawojować większy obszar zajęty przez konsumentów rocka, oraz przeciwstawić się inwazji coraz bardziej popularnego w Europie gram metalu i stadionowego rock/metalu, jaki coraz śmielej docierał z USA.

"The Crusader Prelude/Crusader" umieszczony na początku daje jeszcze niewtajemniczonym nadzieję na wzniosłe melodyjne i epickie przeżycie. Bitewny zgiełk, akustyczna gitara i narastające napięcie mimo spokojnego tempa akcentowanego basem. To jest to jeden z najbardziej poruszających i dostojnych numerów SAXON z lat 80tych a może nawet w całej ich karierze. Dalej jednak nerwowe riffowanie w "A Little Bit of What You Fancy" prowadzi do niczego więcej niż do rozbujanego rokendrola i boogie a "Sailing to America" to miękki i łatwo przyswajalny numer o prostej melodii z dużą dawką naiwnego romantyzmu. Do Ameryki... muzycznie też.
Obecność na albumie covera słynnego mega przeboju SWEET "Set Me Free" to znak informujący co jest tam zaoferowane dalej. Dużo tytułów ze słowem "rock" i te tytuły nie kłamią. "Just Let Me Rock" to stadionowy hymn z ostrzejszymi niż można by oczekiwać chórkami w refrenach "Bad Boys (Like to Rock 'n' Roll)" zaś mocno przypomina te starsze fajne, rytmiczne i bujające kawałki, gdzie chłopaki pozują na niedobrych chłopców rokendrolowej autostrady. Najlepszy ze wszystkich nie-rycerskich numerów na tym albumie. Najlepszy, bo "Rock City" już mocno podjeżdża amerykańskim glamem, a Byford co by się nie powiedziało, nie ma głosu takiego jak elita stadionowych frontmanów z bandów z USA.
Bardzo obiecująco się zaczyna "Do It All for You" potem jednak słychać, że te balladowe delikatne granie kłóci się z surowym stylem gitar, jaki zespół wypracował i jakiego się tu też trzyma.
Te gitary brzmieniowo się nie zmieniły, bas zaś jeszcze mocniejszy i Dawson gra wyjątkowo pewnie. Glocker również, ale sucha perkusja jest jednak momentami zbyt sucha. Kilka solówek jest na tym albumie ciekawych jednak słychać, że moc, jaka emanowała z duetu Quinn/Oliver jest tu mniejsza i jakby sztucznie powstrzymywana.
Na koniec taki sobie rytmiczny i prosty w rozległych refrenach chóralnych "Run for Your Lives"...

Przystępny album ze zmetalizowanym rockiem, pozostawiający jednak uczucie poważnego niedosytu. SAXON wcześniej elektryzował, porywał i wzruszał, to granie jest zaś wyrachowane i ostrożne.
SAXON dla fanów melodii prostych i przewidywalnych jak dawniej, ale już iskrą niepowodujących eksplozji skrzyni dynamitu.


Ocena: 6,5/10

10.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Saxon - Innocence Is No Excuse (1985)

[Obrazek: R-638732-1447702763-1582.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Rockin' Again 05:11
2. Call of the Wild 04:03
3. Back on the Streets 04:00
4. Devil Rides Out 04:25
5. Rock n' Roll Gypsy 04:14
6. Broken Heroes 05:25
7. Gonna Shout 03:59
8. Everybody Up 03:30
9. Raise Some Hell 03:40
10. Give It Everything You've Got 03:27

Rok wydania: 1986
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Steve Dawson - bas
Nigel Glockler - perkusja


Album "Crusader" wyznaczył nową bardziej komercyjną formułę metalu granego przez SAXON.Taka droga nie każdemu się podobała i część fanów powoli zaczęła tracić zainteresowanie tym bandem, tym bardziej że miłośnicy ostrego energicznego riffowania dostali prezent w postaci coraz dynamiczniej rozwijającego się thrash metalu.
W UK jednak tradycyjny metal na rockowej podbudowie nigdy nie stracił na popularności i SAXON mógł śmiało powtórzyć formułę z "Crusader" nagrywając album z muzyką prostszą, bardziej radiową i przystępną dla zwolenników szeroko rozumianego rocka niż w pierwszych latach kariery.

"Innocence Is No Excuse" wydany w czerwcu 1986 nakładem uznanej wytwórni EMI to... "Rockin' Again". Dużo tego rocka, ładnie podanego, nawet eleganckiego i dopracowanego jak w bardzo dobrym otwieraczu "Rockin' Again" prowadzonym w umiarkowanym tempie gdzie chórki wspierają Byforda przy akompaniamencie ostrych gitar i czuje się uroczysty charakter rockowego święta.
Ten album ma sporo ciepła w tych rozległych chórkach właśnie, przy czym nadal ostre gitary usiłują utrzymać cały czas wrażenie ogólnej łagodności, często poprzez długie soczyste wybrzmiewania, to znów stonowane użycie innych środków wyrazu. "Call of the Wild" pod tym względem wypada nieźle, jednak jest na tym albumie sporo monotonii średnich temp i mało atrakcyjnych melodii jak w "Back on the Streets", "Devil Rides Out", czy "Gonna Shout". To na pewno jest wszystko próba zagrania tego, co tak dobrze wychodziło Amerykanom, jednak zawsze będę podkreślał, że Byford nie jest wokalistą, który swoim głosem jest w stanie udźwignąć w atrakcyjny sposób gramowe radiowe kompozycje. Te numery są przykładem schematyzmu kompozycyjnego, jaki na długie lata stał się wizytówką tego zespołu.
Teoretycznie największym przebojem z tego albumu miał być "Rock n' Roll Gypsy" z potoczystym refrenem, jednak tak często grany później na koncertach i uwieczniony na albumach live nigdy nie był jakimś wielkim hitem tychże. Na pewno wyraża jednak ówczesny stan ducha SAXON - wędrujących po świecie metalowych Cyganów niosących swoją muzykę wielkim widowniom.
Na tym albumie nie ma dobrej ballady, taką nie jest bowiem zbyt hymnowy "Broken Heroes".
Lekko podnoszą ciśnienie i podkręcają tempo w "Everybody Up", przypomina się rok 1980, ale to również nie byłby numer wart szczególnej uwagi na "Wheels Of Steel" chociażby.
Trochę galopują gitary z basem w "Raise Some Hell", a na koniec misterne gitarowe zagrywki w rokendrolowym "Give It Everything You've Got" z najlepszym na tym LP popisem sekcji rytmicznej pozostawiają ostatnie pozytywne wrażenie.

Tak średnio jest po prostu, schematycznie, saxońsko schematycznie, bo Byford to Byford, a brzmienie uparcie takie jak w 1980 roku z dudniącym basem, suchymi gitarami i głośną perkusją. Nawiązania do początków są, ale killerów na miarę tych, jakie wywindowały zespół na szczyt, niestety nie ma.


Ocena: 6/10

10.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Saxon - Rock the Nations (1986)

[Obrazek: R-3579258-1446643100-8306.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Rock the Nations 04:41
2. Battle Cry 05:26
3. Waiting for the Night 04:52
4. We Came Here to Rock 04:19
5. You Ain't No Angel 05:29
6. Running Hot 03:36
7. Party Til You Puke 03:26
8. Empty Promises 04:11
9. Northern Lady 04:43

Rok wydania: 1986
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew, bas
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Nigel Glockler - perkusja


Regularność nagrywania płyt przez SAXON w latach 80tych jest godna podziwu. No cóż, sprzedawały się dobrze, choć zespół powolutku tracił już na popularności. Nowa płyta musiała się ukazać i w roku 1986 i ukazała się, w czym nie przeszkodziło odejście przed rozpoczęciem nagrań basisty Dawsona. Pozyskany został co prawda bardzo szybko Paul Johnson z HERITAGE, ale wszystkie partie basu zagrał na tym LP Byford. Album wydała wytwórnia EMI w październiku 1986 roku.

Tytuł albumu i okładka to kolejne akcenty rockowego święta tysięcy fanów, jakie zespół chciał przenieść z pleneru na czarne krążki. Tyle tylko, że formuła przerodziła się w schematyzm i ta płyta jest schematycznym saxońskim albumem połowy lat 80tych. Niewiele tu pomogła obecność jako honorowego gościa samego Eltona Johna, bo Sir Elton John metalu nie gra a SAXON powinien. Mistrz pojawia się raz, grając na pianinie w "Party Til You Puke" i ten kawałek pełen luzu, atmosfery jam session i żarliwego rokendrola i boogie wypada tu świeżo na tle grania w średnim tempie i mało ciekawych melodii "We Came Here to Rock", "Running Hot" czy bezpłciowego tytułowego "Rock the Nations", który może miał być w zamyśle kolejnym koncertowych lekkim hymnem, ale nie jest. Strasznie to wszystko podobne do numerów z poprzednich albumów.
Jeden utwór wyróżnia się i jest to bardziej bojowy i zagrany z dużym zaangażowaniem i zębem gitarowym "Battle Cry". Tu nawet dobrze wypadł Byford, który tym razem jest w przeciętnej formie wokalnej, a i jako basista specjalnie niczego nie pokazał. Za to znakomicie zagrał całościowo Glocker, tyle że po raz kolejny jego wysiłki po części niweczy kartonowe ustawienie perkusji i chwilami zawstydzające blach. Ballada "Northern Lady" raczej mdła i nic nie wnosi a w "Empty Promises" muzycy niemal przysypiają nad instrumentami. W "You Ain't No Angel" zespół atakuje pozycje Amerykanów w agresywniejszym glamie, ale daleko im do tych, z których czerpią tu wzory. Trochę udziwniają to gitarami i te akurat w solowych popisach brzmią interesująco, trochę jakby to grał Iommi z BLACK SABBATH. Jednak gdy pojawia się tu dziewczyna, czar pryska. Słonecznym przebojem tym razem jest "Waiting for the Night" i ratuje on nieco ten LP, bo to prosty i przyjemny kawałek ze zwrotkami lepszymi niż refren i fajnymi skromnymi solami gitarowymi.

W sumie kontynuacja stylu obranego na "Crusader" i do tej samej grupy słuchaczy skierowana. Łagodny rockowy sound gitar, wygładzona produkcja autorstwa Gary Lyonsa, którego doświadczenie inżyniera dźwięku było spore, ale jako producenta heavy metalu już raczej nie.
Album nierówny, jednak co najmniej dwa utwory tu można uznać za godne szyldu SAXON z najlepszych czasów.


Ocena: 6,5/10


10.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Saxon - Destiny (1988)

[Obrazek: R-1526552-1489178523-7439.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Ride Like the Wind (Christopher Cross cover) 04:29
2. Where the Lightning Strikes 04:18
3. I Can't Wait Anymore 04:24
4. Calm Before the Storm 03:47
5. S.O.S. 06:03
6. Song for Emma 04:46
7. For Whom the Bell Tolls 03:54
8. We Are Strong 03:57
9. Jericho Siren 03:37
10. Red Alert 04:34

Rok wydania: 1988
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Paul Johnson - bas
Nigel Durham - perkusja


Oj!
No tak kiedyś w końcu katastrofa musiała nadejść.
Nadeszła po dwuletniej przerwie od ukazania się "Rock The Nation" i gdy zespół pojawił się z nową sekcją rytmiczną, bo Johnson pozyskany w 1986 tym razem zagrał, a Glocklera zastąpił Nigel Durham. Album :Destiny" ukazał się w czerwcu 1988 nakładem EMI.

Pojawiły się też dyskotekowo elektroniczne klawisze w wykonaniu Stevena Lawes-Clifforda, przy których te z "Turbo" JUDAS PRIEST prezentują się nader metalowo oraz chórek lewellersów, których nazwisk nie warto nawet wymieniać. Jest też Stephan Galfas jako producent i to on ostatecznie pogrąża ten album.
Jeśli często padały zarzuty, że sound SAXON jest zbyt surowy i nieociosany do grania melodyjnego heavy metalu przemieszanego z hard rockiem to tym razem Galfas przegiął kompletnie w drugą stronę i tak rozmydlonego nijakiego brzmienia metalowego albumu trudno się doszukać gdzie indziej. Sekcja rytmiczna gdzieś zniknęła, zresztą może to dobrze, bo prymitywizm, z jaką gra jest zawstydzający. Byford zupełnie bezbarwny, sola nawet gdy są niezłe, to ugłaskane brzmienie gitar niweczy wszystko. Przebojem z tego LP został cover uparcie lansowanego w MTV "Ride Like the Wind" i to już świadczy o poziomie tego LP pełnego spandex rocka i pop rocka lat 80 tych. Te gatunki są fajne, wiele jest w nich doskonałej muzyki, ale tej nie ma na "Destiny". Miauczący Byford na tle plastykowych gitar i elektronicznych ornamentacji, na szczęście aż zanadto niewyeksponowanych i nuda do ostatniej sekundy albumu. Jest to granie zwolnionych obrotach, na środkach usypiających, które właśnie zaczynają działać, bo jak inaczej nazwać "Where the Lightning Strikes"czy"S.O.S.". "Jericho Siren" to antyteza heavy metalu i rozpaczliwe zagrywki solowe gitarzystów niczego tu nie ratują. Piosenkowe "I Can't Wait Anymore" zagrany nieco mocniej może wcale nie byłby taki zły, ale to jest w tej formie nie do przyjęcia. Klawisze w "Calm Before the Storm" są po prostu odrzucające na milę. Takie rzeczy są niedopuszczalne. Podobnie jak "balladowy" "Song for Emma" i ten kawałek wystawia cierpliwość słuchacza na ogromną próbę. Rycerski i wzniosły w refrenie "For Whom the Bell Tolls" to pomysł na bardzo dobre granie, ale w tej oprawie dźwiękowej brzmi jak okaleczony. A potencjał tu jest i jeden raz uciekli od pop grania dosyć daleko ku niemal power metalowi. Gdybym miał tu wybrać własnego faworyta, to byłby to "Red Alert". Konkretniejszy numer z lepszym niż w innych utworach wokalem Byforda i najlepszym solem gitarowym. Obudzili się jednak za późno. "We Are Strong"... to tylko takie życzenie i chyba żaden numer SAXON nie miał aż tak dużej rozbieżności pomiędzy tytułem i zawartością muzyczną.
Ten kawałek powinien zamykać album.

Ta płyta nie powinna się pojawić, przynajmniej z takim zestawem utworów z takim brzmieniem (jak Mistrz George Marino od ANTHRAX, METALLICA, DIO IRON MAIDEN mógł pójść na takie kompromisy?) z takim niemetalowym nastawieniem muzyków. "Destiny" zamyka, niestety niechlubnie, pierwszą dekadę muzycznej działalności SAXON. Album został przyjęty na ogół źle, zespół stracił sporo na popularności i zamilkł nagraniowo na trzy lata. W 1988 odeszła również sekcja rytmiczna i pocieszeniem był jedynie powrót Glocklera na stanowisko perkusisty.
Najsłabszy album SAXON w karierze, poniekąd dyskredytujący ten zasłużony band.


Ocena: 3,5/10

12.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Saxon - Solid Ball of Rock (1991)

[Obrazek: R-2573484-1291140635.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Solid Ball of Rock 04:40
2. Altar of the Gods 03:42
3. Requiem (We Will Remember) 05:18
4. Lights in the Sky 04:07
5. I Just Can't Get Enough 04:39
6. Baptism of Fire 03:12
7. Ain't Gonna Take It 04:53
8. I'm On Fire 04:23
9. Overture In B-Minor / Refugee 05:38
10. Bavarian Rhapsody 01:15
11. Crash Dive 03:07

Rok wydania: 1991
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Nibbs Carter - bas
Nigel Glockler - perkusja

Choć ostatnie płyty SAXON z lat 80tych nie cieszyły się już takim uznaniem i zainteresowaniem, jak te z czasów NWOBHM grupa nie poddawała się i lata 1989-1990 spędziła głównie na licznych trasach koncertowych, w znacznej mierze w Wielkiej Brytanii dla odbudowania zaufania fanów i podtrzymania ich zainteresowania muzyką zespołu. Te koncerty dokumentuje kilka albumów nagranych na żywo w tym "Rock n' Roll Gypsies" z 1989 i "Greatest Hits Live !" z 1990.
Pojawił się w składzie nowy basista Nibbs Carter i z nim już rozpoczęto nagrywanie kolejnej płyty studyjnej.
"Solid Ball Of Rock" ukazał się w lutym 1991 i jest powrotem SAXON do koncepcji obranej na "Crusader" zarówno pod względem zawartości muzycznej jak i brzmienia. To znów surowe ostre gitary, mocna sekcja rytmiczna z ponownie dosyć suchą perkusją i zestaw kompozycji z pogranicza heavy metalu i hard rocka, prostych rytmicznych i o jasno sprecyzowanych melodiach. Znów trochę gwiżdżą, w tle męskie chórki skandujące główne frazy refrenów i charakterystyczny dla starego stylu wokal Byforda. Numer tytułowy znajduje się na początku, dokładnie pasuje do powyższego opisu i daje jasno do zrozumienia, że kontynuacji pop/rock/metalu z "Destiny" nie będzie. Dynamiczne niemal speed metalowe granie w "Altar of the Gods" to bardzo dobry klasyczny heavy metal w wersji prawie true i co słychać najbardziej - Quinn i Oliver wreszcie grają metal bez obciążeń i ograniczeń. To doskonały popis obu gitarzystów, a podkreślić należy, że od lat nie grali tak zadziornych i fantazyjnych solówek jak na tym LP. Do energicznych czasów NWOBHM zdecydowanie nawiązuje pulsujący gitarami i zgrabnym przejściem do lżejszego refrenu "Baptism of Fire".
Dawno też nie było tak ładnie zagranego i pomyślanego łagodnego numeru w wolniejszym tempie jak "Requiem (We Will Remember)" z prostym tekstem ludzi żyjących rokendrolem i dla rokendrola.
Czy trzeba więcej niż:

"We will remember
They were born to rock 'n' roll"

Nie trzeba.
Heavy metalowy "Lights in the Sky" z nutką epiki ma, co się rzadko zdarza w przypadku SAXON lepszą melodię w zwrotkach niż refrenie, intrygującym zbiorem doświadczeń poprzedniej dekady brytyjskiego metalu jest dosyć ciężki "Ain't Gonna Take It" pełen cytatów i zapożyczeń łatwych do wyłowienia przez fanów sceny heavy z Wysp.
"Overture In B-Minor / Refugee" nie jest próbą wprowadzenia neoklasyki do stylu muzycznego SAXON dostajemy za to pastelowy, wysoko zaśpiewany przez Byforda song o wielkim ładunku emocji i świetnie wyważonym tempie i to wyjątkowo dostojnie i elegancko zagrany numer. Autentyczny łagodny hit.
Zespół nie unika jednak i nieco monotonnego grania prostych zmetalizowanych rockowych kawałków jak "I Just Can't Get Enough" czy "I'm On Fire", gdzie jednak sami chyba się bardzo dobrze bawią. Najsłabiej wypada zakończenie w postaci nijakiego grania heavy metalu w "Crash Dive" chaotycznego w zamyśle i wykonaniu.
Byford w bardzo dobrej formie i przede wszystkim śpiewa swoim głosem, tym jakim podbił serca słuchaczy w 1980 roku. Carter wprowadził się do ekipy bez problemu i słychać, że jest tu ponownie bas mocny i wyrazisty z epoki Dawsona.

O tej płycie często się zapomina, a niesłusznie. To album pełen udanych kompozycji w saxońskim stylu, okraszony kilkoma hitami w tym łagodniejszej natury i starannie zagrany.
Płyta pokazała, że w tym zespole nadal drzemią spore możliwości, i że w ograniczonej własnym stylem konwencji są w stanie tworzyć atrakcyjne metalowe kompozycje.


Ocena: 8/10

14.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Saxon - Forever Free (1992)

[Obrazek: R-2539149-1485372632-3593.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Forever Free 05:01
2. Hole in the Sky 04:45
3. Just Wanna Make Love to You 03:57
4. Get Down and Dirty 05:08
5. Iron Wheels 04:15
6. One Step Away 05:00
7. Can't Stop Rockin' 04:06
8. Nighthunter 03:25
9. Grind 04:26
10. Cloud Nine 04:35

Rok wydania: 1992
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Nibbs Carter - bas
Nigel Glockler - perkusja


"Forever Free" to drugi album SAXON z lat 90tych, wydany szybko już w roku następnym po udanym, ale nie przez wszystkich dostrzeżonym "Solid Ball Of Rock". Płyta ukazała się w maju 1992 i miała kilka wydań różniących się okładkami. Na brytyjskiej dumnie prezentował się orzeł, przypominając, że "Orzeł może wylądować ponownie".
Próbował wylądować, ale ten album jest poniekąd zachowawczą próbą wykorzystania tego co w muzyce SAXON najbardziej rozpoznawalne, ale nie zawsze najlepsze.

SAXON gra to, czego od niego oczekuje wierna publiczność i gra to w ten sam sposób co zwykle.
Są i pogwizdywania i ostre surowe riffy w rytmicznym "Forever Free" z nieco bardziej miękkim refrenem niż można było oczekiwać. Jest jednak i apokalipsa według SAXON w mrocznym w zwrotkach "Hole in the Sky" przypominających nastrojem "Dallas 1 PM" tyle że i tym razem nagle to wszystko za bardzo łagodnieje w melodii refrenu. A mógł to być ponury killer.
Gra obu gitarzystów na tym LP ponownie może się podobać. Rockowy "Just Wanna Make Love to You" to niby nic takiego, ale obaj wioślarze tu zdecydowanie robią coś z niczego i ilość pomysłowych zagrywek także w duecie jest tu obfita. Bardzo łagodna akustycznie poprowadzona kompozycja balladowa "Iron Wheels" taka sobie, jakby zapatrzona w Amerykę w melodii, warto jednak zwrócić uwagę na ładne partie basu i eteryczny plan drugi. Prostego rokendrola w umiarkowanym tempie jest tu sporo i w klasycznym saxońskim podejściu do tematu jest zrealizowany "Get Down and Dirty" oraz nieco szybszy "One Step Away" ze zgrabnie opracowanym przejściu do chwytliwego refrenu. Na tym tle "Can't Stop Rockin'" w podobnym stylu wypada mniej atrakcyjnie.
Super szybkiego grania na tym albumie mało i jedynie "Nighthunter" opiera się o lekko przyhamowany styl speed metalowy z czasów NWOBHM. Tu po raz kolejny efektowne solo gitarowe i udana melodia z męskimi chórkami w tle w refrenie. Przy okazji oceny wokalu można odnieść wrażenie, że Byford jest w gorszej dyspozycji głosowej niż na albumie poprzednim i chwilami ma problem z pokonaniem bariery ostro pogrywających gitarzystów. Jakoś męczy się w "Grind" to zresztą najmniej udany utwór na płycie z topornie zaimplementowanymi wstawkami spoza muzyki metalowej. Za to bardzo dobre zakończenie w wyładowanym energią starego SAXON "Cloud Nine" rozbujanym i nawet poniekąd agresywnym w samym wykonaniu. Konkretny metalowy rokendrol w zagrywkach gitar wychodzący poza sztampę i efektowne zakończenie.

Surowe gitary, sucha perkusja mocny bas wychodzący od czasu do czasu na plan pierwszy. Klasyczny sound SAXON. Na tym albumie brak utworów, które całościowo można by uznać za killery pierwszej klasy. Odświeżono i poddano tuningowi kilka starych pomysłów i motywów, te prezentują się najlepiej. Natomiast nowinki nie zawsze trafione i w efekcie jest to dobry, po prostu dobry album doświadczonych weteranów obracających się od lat w pewnej dopracowanej do perfekcji manierze, tym razem odrobinę nużącej.


Ocena: 7/10

18.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#12
Saxon - Dogs of War (1995)

[Obrazek: R-2221526-1271664985.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dogs of War 04:36
2. Burning Wheels 04:10
3. Don't Worry 05:17
4. Big Twin Rolling 05:23
5. Hold On 04:31
6. The Great White Buffalo 05:52
7. Demolition Alley 06:09
8. Walking Through Tokyo 05:50
9. Give it all Away 04:03
10. Yesterday's Gone 03:43

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Graham Oliver - gitara
Nibbs Carter - bas
Nigel Glockler - perkusja


Po dobrym początku lat 90tych SAXON po 1992 nagle ucichł i usunął się w cień. Z jednej strony zajmowali się koncertowaniem, przy czym już nie przed tak wielkimi widowniami jak niegdyś, z drugiej chyba brakowało pomysłów na nową płytę. Zresztą na świecie koniunktura na tradycyjny metal była słaba, no może jednak poza Anglią, która nigdy nie odwróciła się od żadnego ze swoich idoli i wielkich zespołów poprzedniej dekady.
Z lekka zmęczeni bohaterowie przedstawili w końcu kolejny LP "Dogs Of War" z bardzo true okładką w sierpniu 1995 roku. Po raz ostatni zagrał tu Graham Oliver i niebawem odszedł utrudzony życiem rokendrolowca w rozjazdach. Ciekawe jednak, że w roku 1997 wraz z byłym basistą Dawsonem wykorzystując lukę prawną, założył zespół... SAXON i ruszył z nim w trasy koncertowe i dwa SAXONy istniały równolegle do roku 2003 gdy w końcu sąd wymusił na toczącym się dosyć długo procesie zmianę nazwy ekipy Olivera. Ostatecznie stanęło na OLIVER/DAWSON SAXON.

Tymczasem jednak Oliver na "Dogs Of War" tworzy z Quinnem zgrany od lat duet i wszystko by było dobrze gdyby zespół do końca chciał wiedzieć, co tu zamierza grać. Na pewno heavy metal i to z mocnymi gitarami, bo tym razem to jest już zupełnie inne brzmienie znacznie cięższe i głębokie autentycznie heavy metalowe i od tej płyty należy rozpocząć liczenie albumów drugiego etapu działalności zespołu.
To jest tym razem także inny wokal Byforda, inna rytmika, odejście od rokendrola i stylistyki NWOBHM, odejście od radiowej przystępności i koncertowej spontaniczności.
To heavy metal, niestety ten nudny brytyjski heavy metal, który narodził się w latach 90 tych i który zaczęło grać wiele powracających z dawnych lat zespołów NWOBHM, w których wypalił się entuzjazm i metalowe zaangażowanie.
Ta płyta jest po prostu nudna. Tytułowy "Dogs of War" poprowadzony w średnim tempie ciągnie się niesamowicie, mimo, że trwa tylko kilka minut, a próby klimatycznego ubarwienia go tylko tę nudę potęgują. SAXON rycersko i epicko grać potrafił, udowadniał to na wszystkich niemal swoich albumach z gracją podając wszelkiej maści bojowe killery, w mniej lub bardziej true oprawie. Ten nijaki angielski heavy metal to również "The Great White Buffalo" i jeśli to ma być epicka opowieść, to nią nie jest. Monotonia przerywana dobrymi zagrywkami solowymi gitarzystów.
Tak samo nudne są te lżejsze kawałki z nutką rokendrola a "Burning Wheels" ratuje tylko kilkanaście sekund refrenu:
"Burning wheels of fire
Racing to the wire
Bring the glory down on you"
Nudzą jednak długie wybrzmiewania w 'Don't Worry" i muzycznie przeintelektualizowany refren w studenckim kawiarnianym stylu. Te saxońskie typowe rokendrole metalowe autostrady i motocyklowego pędu z rytmicznymi zagrywkami gitarzystów reprezentuje tu w miarę dobry"Big Twin Rolling". Jeśli nie ma za bardzo czego na tym LP posłuchać, to można posłuchać basu Cartera, na przykład w "Demolition Alley", który zaczyna się obiecująco, ale potem jednostajność tego długiego kawałka jest wręcz irytująca. Tak SAXON już grał i dawniej, jednak nigdy tak długo przez 6 minut. No, może jak się lubi takie podrasowane brzmieniowo ospałe AC/DC to idzie jakoś wytrzymać.
Co ciekawe naiwny rockowy dziewczęco radiowy "Hold On" na tym tle prezentuje się wyjątkowo zgrabnie, ale czy SAXON jest od grania takich numerów? Wyjątkowo słabo wygląda "Walking Through Tokyo" i tak bezbarwnego kawałka już dawno nie nagrali. Kuriozalne "japońskie" ozdobniki w tle pogrążają ten numer kompletnie.
Do tego typowy SAXON dawnych lat w graniu w średnim tempie bez historii z rockowym refrenem w "Give it all Away". Na koniec "Yesterday's Gone" i tym razem coś w tym jest, jest jakaś próba łączenia różnych stylów pod dyktando dwóch ostro mechanicznie pogrywających gitar. Kapitalne mordercze solo gitarowe tu można usłyszeć i chyba dla tego solo warto poznać ten utwór. To być może najbardziej ekscytujące solo, jakie pojawiło się na albumach SAXON ever. Po prostu szczęka opada.

Ogólnie jednak to przeciętny, wyjątkowo przeciętny album z tradycyjnym heavy metalem, inspirowanym dawnym stylem SAXON. Brzmienie jest jak najbardziej OK, to wyjątkowo staranna produkcja z gitarowym mięsem i wybijającym żebra basem, ale poza tym trzeba coś zagrać ciekawego. Ciekawego mało.


Ocena: 5,5/10

18.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#13
Saxon - Unleash the Beast (1997)

[Obrazek: R-4777498-1413613946-6913.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Gothic Dreams 01:33
2. Unleash the Beast 05:18
3. Terminal Velocity 04:46
4. Circle of Light 05:28
5. The Thin Red Line 06:22
6. Ministry of Fools 04:31
7. The Preacher 04:57
8. Bloodletter 05:34
9. Cut Out the Disease 05:25
10. Absent Friends 04:57
11. All Hell Breaking Loose 04:31

Rok wydania: 1997
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Doug Scarratt - gitara
Paul Quinn - gitara
Nibbs Carter - bas
Nigel Glockler - perkusja


Gdy w połowie lat 90tych SAXON zdecydowanie odstąpił od swojego przesyconego młodzieńczym rokendrolem stylu grania heavy metalu i zaprezentował się w cięższej formie na "Dogs Of War" nie można było powiedzieć, że uwolnili Bestię. Mało kto już wtedy liczył na powrót SAXON do metalowej czołówki, zresztą i klasyczny heavy w obliczu dominacji innych gatunków wyraźnie stracił na popularności i znaczeniu. W tych okolicznościach odejście gitarzysty Olivera i dołączenie Douga Scarratta odnotowały tylko specjalistyczne wydawnictwa muzyczne, a zapowiedź pojawienia się niebawem nowej płyty przyjęta została z chłodnawą obojętnością. Mało kto wierzył, że grupa będzie jeszcze w stanie czymś zaskoczyć i zachwycić a tym bardziej uwolnić jakąkolwiek Bestię. W Japonii wytwórnia Bareknuckle wydała nowy album SAXON w sierpniu 1997, brytyjska CMC International Records w październiku, a pojawiło się również niemieckie wydanie od Steamhammer Records.

Tymczasem stało się inaczej. Inaczej poczynając od samej okładki poprzez intrygujące intro "Gothic Dreams" aż do samego końca tego LP.
SAXON nagrywał ten album w Niemczech, ale poza mocnym faktycznie przypominającym niemieckie brzmieniem to płyta z metalem brytyjskim. Co więcej "Unleash the Beast" to SAXON inspirowany dawnymi najlepszymi nagraniami, szybki, zadziorny z ostrą zdecydowaną grą gitarzystów i misternymi ozdobnikami solowymi oraz łagodniejszym rockowym, klasycznym dla grupy refrenem. Od razu trzeba powiedzieć, że Scarratt wprowadził się do zespołu rewelacyjnie. Współpraca z Quinnem idealna, indywidualne zagrywki godne szacunku, a i wkład kompozycyjny spory w podpisanych przez niego numerach.
Ogromnie pozytywne wrażenie wywiera na tym LP sekcja rytmiczna, Carter wbija w ziemię basem, co zaskoczeniem nie jest, ale za to perkusja jak zwykle bardzo dobrze grającego Glocklera tym razem po raz pierwszy niesamowicie głęboka w bębnach i sycząca w wyeksponowanych blachach, których Nigel nie oszczędza.
Hit za hitem ... "Terminal Velocity" trochę wolniejszy, rytmiczny pod dyktando basu i z charakterystycznym refrenem dla oszczędniejszych numerów SAXON.
Przejmujących refleksyjnych utworów niebędących balladami SAXON miał w karierze mało. Tym razem prezentuje znakomity" Circle of Light" gdzie twarde mocne cięte riffy mieszają się z niesamowitym refrenem, jednym z najbardziej rozpoznawalnych nie tylko na tym LP. Tak powinien brzmieć zmetalizowany rockowy refren. Mistrzowsko rozprowadzony został "The Thin Red Line" a ustawienie głosu Byforda do tych dwóch "mruczących" gitar to wzorzec nie do pobicia. Rozmach, uroczysty charakter, spokój i zarazem luz w kolejnym pięknym refrenie. Aż przychodzą na myśl te najsłynniejsze z historii zespołu.
Czarują, hipnotyzują te gitary i ten bas. Tak przy okazji Byford śpiewa bardzo rockowo na całej płycie, a gdy z lekka się męczy, agresywnie podchodząc w strefę krzyku, to także słucha się tego z przyjemnością. Pewne znane od lat swoje głosowe niedostatki zamienił tu na broń ofensywną. Dwa rytmiczne melodyjne rock/power metalowe killery w postaci "Ministry of Fools" i zabijającego na koniec super chwytliwego "All Hell Breaking Loose". W tym numerze Byford staje się chwilami Udo Dirkschneiderem i wciela się w tę rolę z dużym wdziękiem. To najlepiej zaśpiewany przez niego utwór na tym albumie. Mają tu masę pomysłów na melodie. Takimi pomysłami tryska ".Bloodletter" gdzie surowszy SAXON miesza się z łagodnymi zagrywkami gitarowymi w tle i potoczystym refrenem. Również toczący się z dosyć wolnym tempie "Cut Out the Disease" to masa pomysłów i różnorodnych rozwiązań połączonych w jedną całość pełną niespodzianek i to najbardziej zróżnicowany wewnętrznie utwór na płycie. Na tle tych znakomitych numerów co najmniej dobry przecież spokojniejszy "The Preacher" już takiego wrażenia nie robi. Smutny, ciepły akustyczny "Absent Friends" absolutnie brytyjski w swej formie i to udana próba wniesienia na ten album dodatkowego klimatu i momentu zadumy.

Niezależnie od znaczenia najsłynniejszych albumów SAXON z lat 80tych i roli ich najlepszych kompozycji dla budowania wizerunku brytyjskiego heavy metalu zaryzykuję stwierdzenie, że "Unleash The Beast" to najlepszy album w karierze Saxonów. W pełni heavy metalowy, rasowy, dumny i perfekcyjnie zagrany i zrealizowany album naszpikowany elektryzującymi riffami i niezapomnianymi refrenami. To jeden z najbardziej sensacyjnych classic metalowych albumów chudych lat końca XX wieku, a już na pewno z Wielkiej Brytanii. SAXON natychmiast powrócił do ekstraligi i ci, którzy uważali, że ten zespół się skończył definitywnie, musieli ustąpić wobec obiektywnych faktów.
Ta uwolniona Bestia rozszarpuje. Bez korzystania z wulgarnej brutalności.


Ocena: 9,2/10

19.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#14
Saxon - Metalhead (1999)

[Obrazek: R-2470697-1405675057-9978.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Intro / Metalhead 06:16
2. Are We Travellers In Time 05:18
3. Conquistador 04:43
4. What Goes Around 04:24
5. Song of Evil 04:12
6. All Guns Blazing 03:53
7. Prisoner 04:13
8. Piss Off 04:05
9. Watching You 05:19
10. Sea of Life 08:11

Rok wydania: 1999
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Doug Scarratt - gitara
Nibbs Carter - bas
Fritz Randow - perkusja
gościnnie:
Chris Bay - instrumenty klawiszowe


W roku 1998 odszedł z SAXON perkusista Nigel Glocker, nie po raz pierwszy zresztą i nie na zawsze. Zastąpił go Niemiec Fritz Randow długoletni członek sławnego VICTORY, a potem ekipy SINNER Matta Sinnera. Na SAXON po wydaniu znakomitego "Unleash The Beast" patrzono teraz uwagą i większość po cichu liczyła na kolejny atak Bestii w melodyjnym nawiązującym do starego SAXON, ale w uwspółcześnionym aranżacyjnie i brzmieniowo stylu. Tym razem jako pierwsza wydała ten album niemiecka wytwórnia Steahammer, 1 listopada 1999 roku.

Tytuł nowego LP jednoznacznie wskazywał na metal i tego metalu tu jest faktycznie pod dostatkiem. Także takiego z klawiszami, które są dziełem zaproszonego Chrisa Bay'a.
SAXON to jednak przede wszystkim charakterystyczny wokal Byforda i ostry atak dwóch idealnie ze sobą zgranych gitar. Także tym razem współpraca Quinna i Scarratta układa się wyśmienicie, jednak to nie jest mimo wszystko płyta na miarę poprzedniej.
Owszem mroczne intro do "Metalhead" wprowadza klimat ciekawy, ale sam utwór to nudnawy metal w średnim tempie, które zresztą utrzymane zostało w "Are We Travellers In Time" ze śladowymi elementami epickości. Te utwory są dosyć długie, ale dzieje się tu mało, a SAXON gra w nich kilka prostych w kółko powtarzanych riffów i próbuje dodać aury tajemniczości nietypowymi solami i wplataniem klawiszy. Szybszy "Conquistador" to utwór nawiązujący klimatem do "Crusader" i SAXON przypomniał, że rycerskie granie nie jest mu obce. Dosyć lekki to utwór, także w śpiewie Byforda, a solo dobrane zostało bardzo starannie. Znakomicie prezentuje się z tych najdynamiczniejszych numerów "All Guns Blazing" i tu skumulowało się całe doświadczenie zespołu w graniu takich kawałków. Niedobrze się stało, że grupa ponownie powróciła do prezentowania takich raczej bladych granych w umiarkowanych tempach rock metalowych numerów jak "What Goes Around", które zazwyczaj niczego na ich albumy nie wnosiły. W "Song of Evil" jest niezbyt udana próba ubarwienia tego mroczniejszymi akcentami w grze gitarzystów. "Prisoner" jest w tej kategorii po prostu słaby.
"Piss Off" tradycyjny w refrenie w zwrotkach wykorzystuje natomiast nowocześniejsze rozwiązania wynikające zapewne z obserwacji bardziej alternatywnych grup metalowych i to połączenie nie jest zbyt interesujące. Podobnie wokal Byforda na tym LP. Mało zróżnicowany i wyczuć można rutynę i brak pełnego zaangażowania. Byford po prostu wykonał swoje zadanie i tylko tyle. Podobnie zresztą jak Randow, który zagrał poprawnie, ale o jego grze wiele powiedzieć tu nie można, bo i nie zaznaczył się niczym, co zwróciłoby na niego uwagę. Takie nijakie jest zakończenie płyty w postaci "Watching You" i długiego, bardzo długiego jak na SAXON "Sea of Life". Przeplatanie słabego balladowego grania i ostrzejszych partii gitar emocji nie wywołuje i jedynie Byford wypadł tu lepiej niż w większości pozostałych numerów. Nie najlepsze są także sola na tym albumie. Zagrane sprawnie, ale jakoś bez serca i bez dogłębnego przemyślenia co się tu chciało zagrać.

Brzmieniowo LP dopracowany i owszem, ale to jest sound mniej interesujący i metalowo przyjemny dla ucha, niż na dwóch poprzednich LP i przywodzi na myśl brzmienie uzyskane na "Innocence Is No Excuse".
Ekscytującego grania mało, wykonanie zachowawcze i ta płyta żywszego bicia serca nie wywołuje. Przeciętny i typowy dla SAXON w średniej dyspozycji kompozytorskiej LP w porównaniu z "Unleash The Beast" zdecydowanie poniżej oczekiwań.


Ocena: 6,7/10

20.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#15
Saxon - Killing Ground (2001)

[Obrazek: R-2763998-1299969388.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Prelude to War 01:36
2. Killing Ground 05:47
3. In the Court of the Crimson King (King Crimson cover) 06:02
4. Coming Home 03:40
5. Till Hell Freezes Over 04:45
6. Dragon's Lair 03:41
7. You Don't Know What You've Got 05:01
8. Deeds of Glory 04:37
9. Running for the Border 04:26
10. Shadows on the Wall 06:18
11. Rock Is Our Life 03:56

Rok wydania: 2001
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Biff Byford - śpiew
Paul Quinn - gitara
Doug Scarratt - gitara
Nibbs Carter - bas
Fritz Randow - perkusja

SAXON to jest jednak SAXON. Ucieczka na parę lat w nieco poza saxońskie klimaty i styl grania w drugiej połowie lat 90tych okazała się tymczasowa i na LP "Killing Ground" to znów SAXON w stylu będącym mieszanką ich pojmowania NWOBHM i tego co wyznaczyła na długie lata płyta "Crusader". Nawet w sferze brzmienia powrócono do tamtej koncepcji, rzecz jasna wykorzystując udoskonaloną już technikę nagraniową. Steamhammer wydał ten album jako pierwszy w końcu września 2001 roku.

SAXON grający taką muzykę musi być w wybornej formie, także kompozytorskiej, aby nagrać coś więcej niż "kolejny album SAXON".
Ten niestety taki jest. Nadzieję na solidny krążek, jaką rozbudza otwarcie w postaci rycerskiego i okazale prezentującego się "Killing Ground" rozwiewa dalsza część albumu i ogólna dyspozycja zespołu indywidualnie i jako całości. Zrozumienie gitarzystów jest rutynowe, Byford znowu dużo miauczy w manierze swojego śpiewu z lat 80tych, Carter stara się nie zagłuszać Randowa, który chyba nie jest perkusistą czującym o co chodzi w saxon metalu.
Dużo jest na tej płycie tego mdłego rock metalowego wypełniacza, jaki przy okazji najlepszych albumów co najwyżej stanowił oddech przed kolejnym killerem tu zaś stanowi zasadniczą treść. Te utwory są dobrze zaaranżowane, starannie przygotowane ale nie mają praktycznie żadnej siły przebicia. Melodia często jest bardzo dobra jak w dumnym"Till Hell Freezes Over" ale brak tu zupełnie energii. Nie ma nic nudniejszego, niż ospały SAXON a taki jest on na tym albumie nie jeden raz. Jeden raz słychać pulsację ACCEPT w gitarach w "Coming Home" i ładny elegancki refren w rockowym brytyjskim stylu a tak to raczej przeważa jednostajność i monotonia. Pod tym względem najgorszy jest "You Don't Know What You've Got" idąc w zawody z "Running for the Border". No po prostu nudne to jest. Balladowy song "Shadows on the Wall" o smutnej tematyce nuklearnej zagłady zupełnie w nieuzasadniony sposób "wzbogacono" o agresywne partie kłócące się z łagodnym solem i delikatnym tłem. Power metalowy "Dragon's Lair" jest próbą ożywienia tego wszystkiego, ale poza zaciętym solo gitarowym wiele do słuchania tu również nie ma. Poprawny chłodny power metal, do jakiego ogólnie Brytyjczycy talentu nie mają. Wzniosły łagodny melodyjny refren w "Deeds of Glory" pasowałby bardziej do wolniejszego i ciężej zagranego hymnowego songu niż do najszybszego numeru, jaki tu się pojawił. "Rock Is Our Life" - deklaruje na koniec SAXON. To prawda, udowodnili to ponad 20 latami istnienia, ale ten kawałek jest odzwierciedleniem aktualnej kondycji zespołu. To mógłby być hit gdyby jakoś inaczej zostało to odegrane. Trudno powiedzieć co tu nie wypaliło. Zagrał za to Randow bardzo pierwszoplanowo, jakby chcąc pokazać, że i on tu istnieje. Oczywiście jest tu i chóralna akcja na końcu, zapewne, aby pokrzyczeć z publicznością na koncercie, chyba jednak ta publiczność wolałaby pokrzyczeć z Byfordem przy "Wheels Of Steel".
Na płycie znalazł się także cover KING CRIMSON i wyraża on nastawienie muzyczne zespołu na tym LP w sposób bardzo widoczny.

Takich płyt SAXON w swoim dorobku miał już wiele. Poprawnych, zbudowanych na kanonach saxońskiej metalowej filozofii, ale nie porywających niczym. Tak naprawdę nie ma tu ani jednego utworu, który zmieściłby się na dwupłytowym CD z największymi hitami tego zespołu.
Poprawna płyta i nic więcej.


Ocena: 6,4/10

20.07.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości