Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Marching Out (1985)
Tracklista:
1. Prelude 01:00
2. I'll See the Light, Tonight 04:24
3. Don't Let It End 04:07
4. Disciples of Hell 05:53
5. I Am a Viking 05:58
6. Overture 1383 (instrumental) 02:59
7. Anguish and Fear 03:47
8. On the Run Again 03:22
9. Soldier without Faith 06:08
10. Caught in the Middle 04:17
11. Marching Out (instrumental) 03:08
Rok wydania: 1985
Gatunek: Neoclassical Power Metal/Heavy Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Jeff Scott Soto - śpiew
Yngwie J. Malmsteen - gitary, śpiew, moog
Marcel Jacob - bas
Anders Johansson - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe
Jest to drugi album Malmsteena, nadal firmowany skromniejszym niż później szyldem YNGWIE J.MALMSTEEN'S RISING FORCE, a wydany przez Polydor w końcu września 1985 roku. Tym razem pojawiła się nowa sekcja rytmiczna, pojawiły się również nowe, dojrzałe pomysły muzyczne.
Jeśli debiut był pewną próbą i zbiorem kompozycji różnych gatunkowo, to "Marching Out" jest albumem o jasno wyrażonej koncepcji. Epickość, rycerskość, wojna, historia. To sens tej płyty i tej muzyki, wyrażony najdobitniej w trzech niezwykłych kompozycjach. "I Am a Viking" to centralny, kluczowy utwór z tej płyty. Wzniosły, epicki i perła w twórczości Malmsteena, a gdy Soto śpiewa "I am a warrior" to jest kwintesencja true metalowego grania. Jest tu także niezapomniane solo Malmsteena jeszcze bardziej podkreślające uroczysty nastrój tego utworu. Instrumentalny "Overture 1383" jest niejako wstępem do "Anguish and Fear", szybszego, pełnego ekspresji i siły, z kapitalną melodią i dialogiem Malmsteena z klawiszami. "Soldier Without Faith" z klimatycznym, ambientowym intro to z kolei piękna, pełna ostrych riffów i niesamowitych zagrywek gitarowych, opowieść o żołnierzach bez wiary z dumnym, mimo wszystko, refrenem.
"I'll See the Light, Tonight" rozpoczyna ekstatyczny okrzyk Soto i ta kompozycja, utrzymana w średnio szybkim tempie, zawiera więcej rockowych akcentów, ale i pełne treści neoklasyczne solo. Mrok w dynamicznej, heavy metalowej oprawie z akustycznym wstępem, który wcale nie zwiastuje potężnego natarcia Soto i Malmsteena z pełną bojowej epiki gitarą, wspieraną niepokojącymi klawiszami i głosami z piekła. W "Caught in the Middle" więcej jest klasycznego heavy metalu, znów niezbyt szybkiego i zagranego z idealnie wyważonymi proporcjami pomiędzy mocniejszymi zwrotkami i lżejszym refrenem. Tu jest tez godne uwagi solo klawiszowe. "On the Run Again" bardzo dobry, niemniej jako utwór prostszy nie robi takiego wrażenia, jak najlepsze, natchnione numery na tym LP. Nie od razu może chwyta "Don't Let It End". To spokojniejsza kompozycja z delikatnym, wysokim śpiewem Soto z wykorzystaniem gitary akustycznej i na neoklasycznej osnowie, a ten epicki pierwiastek pojawia się również, chociaż tu akurat nie stanowi najważniejszego elementu.
Soto na tym LP jest wyśmienity i można odnieść wrażenie, że zdominował nawet Malmsteena. Jest, gdy potrzeba wojownikiem, a gdy potrzeba, wokalistą pełnym uczuć, we wszystkich kompozycjach bardzo ekspresyjnym w ramach zakreślonej konwencji. Bardzo udane są także chórki i wokale wspierające. Solidnie wspiera Malmsteena sekcja rytmiczna z mocnym basem i dosyć głośną perkusją oraz klawisze Johanssona, gustowne i zazwyczaj pozostające w cieniu.
Płyta jest wyprodukowana na co najmniej dobrym poziomie, może sama gitara Malmsteena mogła by być głośniejsza. Na pewno nie zagłuszyłaby wybornie usposobionego głosowo Soto.
Zdecydowanie eksplozja talentu młodego Yngwie Malmsteena i album godny polecenia nie tylko fanom neoklasyki, która tu ma znaczenie drugorzędne, ale prze wszystkim epickiego grania heavy metalu.
Ocena: 9.5/10
20.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Trilogy (1986)
Tracklista:
1. You Don't Remember, I'll Never Forget 04:29
2. Liar 04:07
3. Queen in Love 04:02
4. Crying (instrumental) 05:01
5. Fury 03:54
6. Fire 04:09
7. Magic Mirror 03:51
8. Dark Ages 03:54
9. Trilogy Suite Op:5 (instrumental) 07:13
Rok wydania: 1986
Gatunek: Neoclassical Heavy Metal/Power Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Yngwie J. Malmsteen - gitary, bas
Anders Johansson - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe
W roku 1986, Malmsteen zrezygnował z dodania szyldu RISING FORCE na nowej płycie, wydanej przez Polydor w listopadzie, zrezygnował także z usług wokalisty Soto. Jego miejsce zajął równie znakomity Amerykanin, Mark Boals. Tym razem też Malmsteen sam zagrał wszystkie partie basu.
W znacznej mierze zrezygnował także z epickiego nastawienia w swojej muzyce. Płyta zawiera metal nieco mniej bojowy i trochę lżejszy niż na płycie poprzedniej, zresztą Bolas śpiewa mniej bojowo i wojowniczo niż Soto, co uwarunkowane jest jego naturalnymi walorami głosowymi.
"You Don't Remember, I'll Never Forget" to opener w średnim tempie z rozległymi klawiszami w stylu melodic metal i z bardzo słabo zaakcentowanymi śladami neoklasyki.
"Liar" już szybszy, ostrzejszy, a wokale Boalsa poprzecinane są krótkimi solami Malmsteena. Ta kompozycja wyznacza pewien standard w muzyce Malmsteena i podobnych w formie i melodii numerów w przyszłości będzie więcej. Tu też pojawia się typowe i w przyszłości solo gitarowe z melodyjny otwarciem, uzupełniane klawiszami. Na końcu tej kompozycji kapitalny, przeciągły okrzyk Boalsa pokazuje, jakimi możliwościami ten wokalista dysponuje. Z kolei "Queen in Love" jest znów spokojniejszy, przypomina w formie otwieracz i jest to znakomity melodic metal, przyprawiony nutką epiki i fantasy. Lekko melancholijny, wykonany z dużą elegancją i wzbogacony wycyzelowanym solem Malmsteena.
"Fury" łączy neoklasykę i epickość z albumu poprzedniego, wyeksponowany został tu bas, a przejście do wybuchowego sola gitarowego, wspieranego klawiszami, jest jednym z najlepszych na tym LP. Krótkie kompozycje są na tej płycie nadzwyczaj udane. "Magic Mirror" to numer z rozmachem gitarowym i wokalnym, pełen magii i głównie neoklasycznej gitary, a "Dark Ages" znów wolniejszy, dostojny, majestatyczny i w klasycznym dla Malmsteena sposobem prowadzenia całości, a elementy symfoniczne, choć skromne, dodają klimatu nieco mrocznego i tajemniczości. Słabszym nieco jest "Fire", gdzie próba wykorzystania typowo rockowych patentów w melodii sprawdza się tylko połowicznie, bo w refrenie na pewno nie.
Tym razem Malmsteen prezentuje dwie kompozycje instrumentalne. "Crying" jest przecudownym płaczem akustycznej, a potem i elektrycznej gitary Mistrza, z tłem klawiszowym, bardzo subtelnym oraz dostojną, mocno wysuniętą partią basu, który jest tu czymś więcej niż tylko elementem sekcji rytmicznej. Bas na tym LP, zagrany przez Malmsteena, jest na wyśmienitym poziomie, gdzie to potrzebne gęsty i pulsujący, w innych miejscach punktujący i wyznaczający rytm, tworząc oś kompozycji.
Płytę wieńczy "Trilogy Suite Op:5", instrumentalne credo muzyczne Malmsteena, pełne galopad, neoklasycznych natarć gitarowych, dźwięków akustycznej gitary i wspaniałej współpracy z instrumentami klawiszowymi. Niewątpliwie z Jensem Johanssonem rozumiał się muzycznie znakomicie i te ich dialogi i dyskusje gitarowo-klawiszowe na płytach, gdzie wystąpił, należą do najwartościowszych w historii dokonań Malmsteena.
Album ogólnie nieco lżejszy od poprzedniego, z nieco lżejszą gitarą i trochę większym wyeksponowaniem klawiszy oraz doskonałym wokalem Boalsa, który jednak po nagraniu tego albumu zespół opuścił, choć nie na zawsze. Produkcja lepsza niż na płycie poprzedniej, bas i perkusja mają znakomite brzmienie, sola gitarowe i gitara akustyczna także, no i może tylko właśnie Boals mógłby być mocniej wyeksponowany, bo akurat bas od czasu czasu wydaje się za ciężki do jego śpiewu.
Kolejna wybitna płyta Yngwie Malmsteena, gdzie pokazuje się jako znakomity, neoklasyczny gitarzysta, ale i kompozytor, który potrafi w formę neoklasyczną opakować treści muzyczne, zaczerpnięte z różnych odmian metalu i rocka.
Ocena: 9.3/10
20.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Odyssey (1988)
Tracklista:
1. Rising Force 04:25
2. Hold On 05:11
3. Heaven Tonight 04:06
4. Dreaming (Tell Me) 05:19
5. Bite the Bullet 01:36
6. Riot in the Dungeons 04:22
7. Deja Vu 04:17
8. Crystal Ball 04:55
9. Now Is the Time 04:34
10. Faster than the Speed of Light 04:30
11. Krakatau (instrumental) 06:08
12. Memories (instrumental) 01:14
Rok wydania: 1988
Gatunek: Neoclassical Melodic Heavy Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Joe Lynn Turner - śpiew
Yngwie J. Malmsteen - gitary, bas
Bob Daisley - bas ('Rising Force,' 'Hold On,' 'Crystal Ball', 'Now Is
the Time')
Anders Johansson - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe
Malmsteen miał zawsze szczęście do doskonałych wokalistów. Gdy odszedł Boals, w składzie pojawił się Joe Lynn Turner, znany z RAINBOW. Kompozycje napisane zostały wspólnie właśnie z Turnerem i nietrudno zauważyć, że wniósł on tu sporo doświadczeń z muzyki RAINBOW lat 80-tych. Polydor wydał ten Lp w kwietniu 1988 roku.
Powstał konglomerat interesujący, bowiem neoklasyczny styl Malmsteena w połączeniu z tęczową melodyką dał efekt zaskakujący. Tym razem album ukazał się z sygnaturą RISING FORCE, a Malmsteen zaprosił do współpracy także znanego basistę Boba Daisley'a, choć ten zagrał jednak ostatecznie tylko w kilku utworach.
Gdyby płyta zawierała tylko takie mdłe, lajtowe rockowe numery, jak "Heaven Tonight", nie byłoby dobrze. Jednak metal i to wysokiej próby zdecydowanie przeważa.
Tajemniczy wstęp do "Rising Force" to przygrywka do pełnego autentycznej pasji i energii heavy metalu, gdzie refren może kojarzyć się z RAINBOW, a gitara wchodzi w dialog z klawiszami.
Wybornie prezentuje się "Hold On", gdzie tego RAINBOW z Turnerem jest jeszcze więcej, sam Turner śpiewa bardzo emocjonalnie, a Malmsteen momentami pogrywa jak Blackmore.
"Dreaming (Tell Me)" to znów spokojniejsza, trochę romantyczna kompozycja z wykorzystaniem gitary akustycznej i wieloplanową aranżacją. Tu znów wokal Turnera delikatny, chwilami w oprawie neoklasycznej. Wśród lżejszych numerów tak średnio prezentuje się "Now Is the Time", brak tu jakiegoś punktu zaczepienia, który spowodowałby, że kompozycja ta mocniej zapadała by w pamięć. Za to niezapomniany jest "Riot in the Dungeons", poprzedzony krótkim, instrumentalnym frontalnym atakiem gitarowym Malmsteena w "Bite the Bullet". W tym niezwykle nośnym, heavy metalowym numerze, Malmsteen z ekipą srogo pozamiatali. Kompozycja dosyć ciężka jak na ten album, bardzo melodyjna, a przy tym zróżnicowana, bo złożona z kilku motywów, zgrabnie połączonych w jedną całość. Speedowy popis grupy w "Faster than the Speed of Light" budzi zdumienie i ten chwytliwy kawałek w grze Malmsteena zbliża się może nie do prędkości światła, ale o granicę jednego Macha się ociera wspierany przez perkusistę. "Deja Vu" jest chłodny i wystudiowany i mamy tu do czynienia z mieszanką stylu RAINBOW i akademicko, sztywno podanej neoklasyki w grze Malmsteena. "Crystal Ball" to sporo pastelowo podanego rocka i rozwinięcie, nieco toporne, odrobinę zaskakuje na minus. Podobnie jak na albumach poprzednich, Malmsteen prezentuje także muzykę instrumentalną. O ile "Memories" to miniatura i coś w rodzaju outro, to "Krakatau" jest faktycznie erupcją gitarowego wulkanu Malmsteena. Ten utwór jest trudny, złożony, jest też zapowiedzią podobnych nagrań w okresie późniejszym. Mniej tu melodii, więcej sztuki dla sztuki, ale wprawne ucho i ta kompozycja cieszy.
Wykonanie wszystkiego jak zwykle na bardzo dobrym poziomie i jedynie może czasem Turner wypada trochę siłowo. Także i tym razem świetne współdziałanie Malmsteena z klawiszami Jensa Johanssona i słychać nie po raz pierwszy, że doskonale się rozumieją. Partie basu Malmsteena ciekawsze niż Daisley'a, ponownie interesujące partie perkusji.
Płyta ma tez nieco inne brzmienie niż poprzednio, głębsze, masywniejsze, ale i cieplejsze, ze świetnie ustawioną perkusją. Album sprawia bardzo dobre wrażenie ogólne, jednak kilka słabszych, mało interesujących rockowych kompozycji obniża jego wartość.
Skład, który nagrał ten LP nie utrzymał się długo. Po tournee, promującym album, w atmosferze skandalu i wzajemnych pretensji, cały skład Malmsteena opuścił i do nagrania kolejnej płyty zaprosił on zupełnie innych muzyków.
Ocena: 8.3/10
24.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Eclipse (1990)
Tracklista:
1. Making Love 04:56
2. Bedroom Eyes 04:00
3. Save Our Love 05:24
4. Motherless Child 04:14
5. Devil in Disguise 06:12
6. Judas 04:25
7. What Do You Want 03:52
8. Demon Driver 03:27
9. Faultline 05:07
10. See You in Hell (Don't Be Late) 03:45
11. Eclipse (instrumental) 03:46
Rok wydania: 1990
Gatunek: melodic heavy/power metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Goran Edman: śpiew
Yngwie J. Malmsteen: gitara , syntezatory
Mats Olausson: instrumenty klawiszowe
Svante Henrysson: bas
Michael Von Knorring: perkusja
Gdy w 1989 roku, po wielkim kryzysie w ekipie Malmsteena związanym z okolicznościami wydania LP 'Trial By Fire - Live In Leningrad' cały zespół go opuścił, Yngwie dość szybko zebrał nowy skład. Tym razem oparł się na muzykach z rodzinnej Szwecji, niezbyt znanych, poniekąd chyba dlatego, że chciał zachować pełna kontrolę nad ostatecznym kształtem przygotowanego materiału, co w czasach J.L.Turnera nie było wcale takie łatwe. Nowym wokalistą został Goran Edman. Jako klawiszowiec pojawił się Mats Olausson - instrumentalista bardzo ciekawy, z którym zresztą Malmsteen kontynuował współpracę przez wiele lat. W sferze muzycznej całość skomponowana została przez samego Malmsteena, teksty były głównie efektem współpracy z Edmanem. Album ten został wydany przez PolyGram w kwietniu 1990.
Nowi muzycy i nowa koncepcja. Generalne i planowe odejście od epickich i neoklasycznych klimatów widać już w pierwszych na płycie "Making Love" i "Bedroom Eyes". Skoczne popowe melodyjki o radiowo - dyskotekowym brzmieniu, wyraźnie adresowane do szerokiego grona słuchaczy stylu AOR, porażają wtórnością i powielaniem wielokrotnie wykorzystanych już motywów. Za chwilę Yngwie uderza w romantyczne klimaty w słodkim do przesady "Save Our Love". Pora wyłączyć? Jeszcze nie. "Motherless Child" to szybki, melodyjny, hardrockowy kawałek, pozwalający się otrząsnąć nieco z szoku po początku albumu. Prosty, ale rzetelnie zagrany, z gitarą Yngwiego, jaką lubię najbardziej. Nadzieje wzrastają, ale potem następuje najdłuższy na płycie "Devil In Disguise". Niby cięższy, niby bardziej złożony, ale w sumie nudny i irytujący. Kolejny utwór, "Judas", to kawałek zyskujący przy parokrotnym przesłuchaniu. Podobne wrażenie odnoszę słuchając "What Do You Want". Obydwa zagrane na średnich tempach z interesującymi refrenami i dobrze zaśpiewane przez Edmana. Pozostając przy partiach wokalnych: nie zgadzam się z opinią, że Edman to rzemieślnik. Po prostu styl kompozycji Malmsteena wymusza w dużym stopniu takie, a nie inne wokale w określonych ramach ekspresji i skali. "Demon Driver" to numer w stylu "Motherless Child". Znów ożywia i podnosi ciśnienie, podobnie jak "See You In Hell" zawierający śladowe elementy neoklasyczne. Obie kompozycje dynamiczne, z umiejętnie dobranymi solówkami Malmsteena, na doskonałych podkładach klawiszowych. Szkoda tylko, że pomiędzy nie wciśnięty został niemrawy i ogólnie nieudany "Faultline", moim zdaniem całkowicie nieokreślony stylistycznie.
Malmsteen nie byłby sobą, gdyby nie umieścił na płycie czegoś instrumentalnego. W sumie popisów gitarowych umiejętności Yngwiego na tym albumie jest niewiele. Powiedziałbym nawet, że gitara jest nieco schowana głębiej w porównaniu z poprzednimi i późniejszymi albumami. Zamykający album "Eclipse" to instrumentalny kompromis pomiędzy chęcią prezentacji kunsztu gitarowego, a nieco komercyjnym podejściem, wymuszony ogólnym kierunkiem obranym na tej płycie. Ani bardzo dobry, ani zły. Płyta trochę komercyjna, co słychać w brzmieniu i nieco wygładzonej produkcji oraz trochę nierówna pod względem doboru kompozycji. Mimo wielu głosów krytycznych, Malmsteen kontynuował takie granie na dwóch późniejszych albumach z Vescera jako wokalistą.
Ocena: 8/10
22.04.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Fire & Ice (1992)
Tracklista:
1. Perpetual (instrumental) 04:14
2. Dragonfly 04:49
3. Teaser 03:29
4. How Many Miles to Babylon 06:10
5. Cry No More 05:17
6. No Mercy 05:32
7. C'est la Vie 05:19
8. Leviathan (instrumental) 04:24
9. Fire and Ice 04:31
10. Forever Is a Long Time 04:31
11. I'm My Own Enemy 06:09
12. All I Want Is Everything 04:02
13. Golden Dawn (instrumental) 01:28
14. Final Curtain 04:46
Rok wydania: 1992
Gatunek: Neoclassical Heavy Metal/Hard Rock/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Yngwie J. Malmsteen: gitary, sitar, taurus bas, śpiew
Goran Edman - śpiew
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
Svante Henryson - bas, instrumenty smyczkowe
Bo Werner - perkusja
Michael Von Knorring - perkusja ("Leviathan")
"Ogień i Lód" to szósty studyjny album Malmsteena, najdłuższy i najbardziej kontrowersyjny z tych, które powstały do tego momentu. Wydany został przez Elektra Records na początku stycznia 1992 roku. W stosunku do "Eclipse" z 1990 oczywiście skład uległ zmianie, choć nieznacznej, jedynie perkusista Michael Von Knorring, który tu zagrał tylko w "Leviathan", został zastąpiony przez Wernera. Po raz pierwszy od lat na dwóch kolejnych płytach zaśpiewał jeden wokalista - Goran Edman, który jako człowiek układny i zgodny utrzymał się w składzie.
Rzadko się zdarza, aby tytuł płyty tak mocno pasował do zawartości. Na tym albumie jest mnóstwo lodu, ognia jednak znacznie mniej. Malmsteen tym razem pomieszał profesorską neoklasykę z graniem z okolic hard rocka, na szczęście jednak nie w obrębie tych samych kompozycji.
Album rozpoczyna się nietypowo, od instrumentalnego "Perpetual" i utwór ten, podobnie jak i drugi instrumental "Leviathan", to stylistyczna kontynuacja złożonego "Eclipse", rzecz pokręcona, trudna wykonawczo i w odbiorze, mimo całego szacunku dla gitarowego artyzmu mistrza, chyba przesadnie oceniająca zdolności percepcji takiego grania u przeciętnego słuchacza. W "Dragonfly" Malmsteen powraca do idei nowocześnie podanego rock/metalu ze specyficznymi harmoniami wokalnymi w chórkach, refrenów, jakie można było już w 1990 usłyszeć w "Bedroom Eyes". "Teaser" to fatalny, zawstydzający numer hard rockowy i w tym momencie zaczyna się rodzić pytanie - co to ma być? Wariacja na nieudane pomysły z "Eclipse"? Na szczęście dalej jest już znacznie więcej ciekawej muzyki, tyle że tak chłodnej, zimnej, momentami wręcz lodowatej, że warto się do tego przygotować, szykując sobie dowolny napój rozgrzewający. "How Many Miles to Babylon" to wystudiowana i wysmakowana lirycznie, podana epicka opowieść z dawką neoklasyki i doskonałym śpiewem Edmana. Utwór wyborny i w tym miejscu wypada bronić Edmana, często atakowanego za ponoć mało "żywy" wokal. No a jak on tu ma śpiewać? To najbardziej neoklasyczny i progresywnie nastawiony wokalista, z jakim Malmsteen współpracował. Dbający o szczegóły, o czystym głosie, doskonale brzmiącym w wysokich partiach, wokalista chłodny, wyrachowany, ale i zapewne z tych, co występowali w tym zespole, najbardziej pasujący do stylu większości utworów z tej płyty.
Kolejno Malmsteen daje jedną po drugiej lekcję neoklasycznego metalu. W "Cry No More" wyciszone, stonowane granie z dodatkiem melancholijnego, progresywnego rocka, smyczki i bardzo ładnie wpasowany wokal Edmana. Szybki "No Mercy" jest przykładem akademickiego potraktowania tematu "kompozycja neoklasyczna" z włączeniem cytatu z klasyki i uzupełnieniem tego kosmicznym solem gitarowym. Malmsteen na tej płycie gra wybornie, ma tu więcej niezwykłych pomysłów niż dotychczas, czasem wręcz wybiegających poza ramy metalowego grania. W "C'est la Vie" wykorzystał sitar oraz orientalny motyw, połączony z symfonicznym tłem. Zimne, wyrachowane rozwinięcie, smutek, posępność i chyba najlepsze wysokie wokale Edmana na tym LP. Udane jest tu również użycie gitary akustycznej. Aby jednak nie było zbyt zimno i dystyngowanie Malmsteen daje nad wyraz przebojowy "Fire & Ice" z bardzo atrakcyjnym refrenem. Ta kompozycja pilotowała ten LP i znalazła się w swoim czasie na licznych listach przebojów. Dokłada do tego speedowy "Forever Is a Long Time", także bardzo melodyjny i energetyczny kawałek, nawiązujący stylem do "Motheless Child" czy "See You In Hell" z płyty poprzedniej. Do grania chłodnego i nostalgicznego powraca w "I'm My Own Enemy" i ten utwór jest interesujący, choć chyba nieco za długi. Tu ponownie duże brawa dla Edmana.
Płyta ma jedną wadę. Jest za długa. W tym miejscu mogła by się skończyć i zapewne wszyscy byliby zadowoleni. Końcówka jest bowiem bardzo przeciętna, bo ani rockowy "All I Want Is Everything", ani progresywnie nastawiony "Final Curtain", poprzedzony mało wyrazistą miniaturą "Golden Dawn", uwagi nie przykuwają. Może tylko część refrenu w ostatnim utworze.
Realizacja tego albumu w sferze produkcyjnej jest aż zbyt perfekcyjna. Brzmienie jest wyśmienite, potężny bas i głośna, przestrzenna perkusja dopełniają się wzajemnie z bardzo starannym planem drugim, gdzie klawisze są oszczędne i często pojawiają się instrumenty niemetalowe, w tym także flet (gościnnie Lolo Lannerback). Gitara Malmsteena chłodna, lekko cofnięta, za to wysunięty jest głos Edmana. Można też odnieść wrażenie pewnego celowego pozostawienia pustych przestrzeni w obrębie dźwiękowej zabudowy niektórych kompozycji.
Ten album jest specyficzny, momentami trudny, chwilami denerwująco nierówny.
Jest też ostatnim albumem Malmsteena w latach 90-tych o tak wyraźnym nastawieniu na granie neoklasyczne z elementami progresywnymi.
Kolejne płyty to już ponownie inny skład, inni wokaliści i inna wizja metalu Made by Y.J.M.
Ocena: 7.7/10
27.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - The Seventh Sign (1994)
Tracklista:
1. Never Die 03:29
2. I Don't Know 03:25
3. Meant to Be 03:52
4. Forever One 04:35
5. Hairtrigger 02:43
6. Brothers (instrumental) 03:47
7. The Seventh Sign 06:31
8. Bad Blood 04:25
9. Prisoner of Your Love 04:27
10. Pyramid of Cheops 05:10
11. Crash and Burn 04:05
12. Sorrow (instrumental) 02:02
Rok wydania: 1994
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Michael Vescera - śpiew
Yngwie J. Malmsteen - gitara, bas, sitar
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
Mike Terrana - perkusja
Po nagraniu dwóch płyt ze szwedzkim wokalistą Goranem Edmanem w latach 1990-1992, Malmsteen po raz kolejny podziękował muzykom ze swojego zespołu i zebrał inny skład, w którym pozostał z poprzedniego tylko Mats Olausson. Tym razem gitarzysta pozyskał osobistości znane i cenione i rolę wokalisty powierzył Michaelowi Vescera z USA. Bas nagrał w nowych kompozycjach sam, zaś perkusję przejął Mike Terrana i to słychać na tej płycie która miał miał swoją premierę w Japonii w lutym 1994 roku nakładem Pony Canyon.
Słychać także, że Malmsteen zmienił nieco swoją muzyczną orientację i nagrał tym razem album lżejszy, o wyraźnych cechach stylu melodic heavy metal/hard rock, płytę przystępniejszą w odbiorze niż zimny poprzednik, a przy tym niemal zupełnie pozbawioną elementów neoklasycznych i epickich.
W pewnym sensie ta płyta stanowiła kontynuację "Eclipse" w jeszcze bardziej złagodzonej formie.
Romantyczny "Prisoner of Your Love" napisany wspólnie z ukochaną Amberdawn Landin Malmsteen i na jej cześć mocno nawiązuje do "Save Our Love" w stylu i klimacie, a "Hairtrigger" to kolejny nowocześnie podany numer z pogranicza metalu i hard rocka. Niestety w tym lżejszym graniu Malmsteen proponuje kompozycje niezbyt interesujące i tu "I Don't Know "i "Meant to Be" wypadają raczej słabo. Wyróżnia się "Forever One", nieco chłodniejszy i bardziej charakterystyczny dla stylu Malmsteena oraz znakomity "Bad Blood" w średnim tempie i ze zdecydowanym nastawieniem na refren. Jest to także popis wokalny Vescera, który ogólnie jednak na tym albumie niczego nadzwyczajnego nie pokazuje. W partiach, gdzie Malmsteen jeszcze dokłada pewną dozę neoklasyki Vescera prezentuje się słabiej od swoich poprzedników i słychać, że z taką muzyką nie miał wcześniej do czynienia.
Do dostojnego, monumentalnego grania Malmsteen sięga na tym LP rzadko. Jedynie numer tytułowy "The Seventh Sign" jest tu przedstawicielem tego zdystansowanego malmsteenowskiego metalu o lekko progresywnych cechach, jednak tym razem kompozycji zabrakło wyrazistości i przejrzystości, mimo dosyć bogatej aranżacji. W "Pyramid of Cheops" Malmsteen wraca do wątków epickich i historycznych i jest to dobry utwór, nasycony klimatem starożytnym, lecz tylko dobry, bo i tu nie ma wiele nowego w wykorzystaniu powszechnie znanego "ancient" motywu przewodniego. Nie bardzo też przekonuje do siebie Vescera w partiach wokalnych. Album ożywiają dwie znakomite speedowe kompozycje, "Never Die" i "Crash And Burn".
Jeszcze raz Malmsteen potwierdza, że jest mistrzem w numerach szybkich, melodyjnych i opatrzonych pirotechnicznymi popisami gitarowymi, zaś Vescera czuje się w takim graniu jak ryba w wodzie. W "Crash and Burn" w interesujący sposób wpleciony został również bardzo wyeksponowany motyw neoklasyczny.
Miarą lżejszego podejścia do metalu przez Malmsteena na tej płycie jest utwór instrumentalny "Brothers", bardzo łagodny, czytelny i pozbawiony chłodnej i niemal niezrozumiałej kalkulacji utworów w rodzaju "Eclipse" czy "Perpetual".
Ogólnie Malmsteen gra w nieco prostszy sposób niż na kilku poprzednich płytach, wszystko jest łatwiejsze i jakby przeznaczone dla szerszego grona odbiorców. Podkreśla to również bardzo dobra produkcja ze znacznie cieplejszym brzmieniem niż "Fire & Ice" i bardziej miękką gitarą oraz starannym zagospodarowaniem planu drugiego, wypełnianego często dyskretnie przez klawisze.
Reasumując, Yngwie Malmsteen przedstawił dobrą płytę z melodyjnym heavy metalem, jednak poniżej jego możliwości twórczych.
Ocena: 7/10
27.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Magnum Opus (1995)
Tracklista:
1. Vengeance 04:49
2. No Love Lost 03:07
3. Tomorrow's Gone 05:20
4. The Only One 04:01
5. I'd Die Without You 05:49
6. Overture 1622 02:41
7. Voodoo 06:19
8. Cross The Line 03:32
9. Time Will Tell 05:09
10. Fire In The Sky 04:57
11. Amberdawn (instrumental) 04:25
Rok wydania: 1995
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Neoclassical
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Michael Vescera - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitary, sitar
Barry Sparks - bas
Shane Gaalaas - perkusja
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
W następnym roku, po ukazaniu się "The Seventh Sign", Malmsteen zaproponował kontynuację stylu obranego na tym LP i "Mgnum Opus" również zawiera melodyjny heavy metal z Vescera jako wokalistą. Tym razem pojawiła się nowa sekcja rytmiczna, a Malmsteen zrezygnował z zagrania partii gitary basowej.
Płyta zawiera podobnie rozplanowany i dobrany zestaw kompozycji, co poprzednio, obarczony tymi samymi niedostatkami i tymi samymi zaletami, co te z roku 1994. Także tym razem premiera odbyła się w Japonii a wydawcą była w czerwcu Pony Canyon.
Znakomicie po raz kolejny prezentują się szybkie i bardzo dynamiczne "Vengeance" jako otwieracz oraz "Fire In The Sky" z popisowymi solami Malmsteena i pełnym werwy wokalem Vescera. Znów, i to dwukrotnie, Malmsteen jest także bardzo romantyczny, przenosząc na album swoje uczucia do ukochanej Amberdawn w instrumentalnym jej poświęconym "Amberdawn" i balladzie "I'd Die Without You", która została bardzo dobrze zaśpiewana, zwłaszcza w refrenach i ta kompozycja jest znacznie lepsza od "Prisoner Of Your Love" z płyty poprzedniej.
Ponownie jednak bardziej nowocześnie podany heavy metal/hard rock w postaci "Cross The Line" rozczarowuje, podobnie jak udane, ale jednak pozostawiające uczucie niedosytu "No Love Lost" i "Voodoo". Ciekawy motyw główny tego numeru jakoś do końca nie został tu wykorzystany należycie i melodia refrenu, bardzo prosta, w pewnym sensie niszczy klimat tej kompozycji. Także i tym razem Malmsteen wykorzystuje sitar w chłodnym i ponurym, a zarazem refleksyjnym "Time Will Tell" i pokazuje się jako wspaniały kompozytor chłodnych, dostojnych utworów w monumentalnym stylu z elementami neoklasycznymi w "Tomorrow's Gone", o którym czasem się zapomina przy okazji najlepszych tego rodzaju utworów gitarzysty.
Brzmienie tego albumu jest jeszcze lepsze niż poprzedniego, nieco mocniejsze z grzmiącą perkusją, syczącymi blachami i jedynie szkoda, że zagrywki sekcji rytmicznej nie są na jakimś niezwykle wysokim poziomie. Neoklasyki i tym razem niewiele poza "Vengeance", trzeba jednak powiedzieć, że tym razem Vescera śpiewa lepiej i pewniej wspierany przez samego Malmsteena i Olaussona. Płyta jako kontynuacja stylu z albumu poprzedniego jest bardziej przemyślana i dopracowana pod względem kompozycji, została też zagrana i zaśpiewana z większą elegancją, zawsze wcześniej cechującą muzykę Malmsteena. Jednak i tym razem nie udało się stworzyć wystarczającej liczby utworów na jednakowo wysokim poziomie.
Ten LP kończy etap współpracy Malmsteena i Vescera. Gitarzysta ponownie rozwiązał skład mu towarzyszący i do nagrania kolejnej płyty pozyskał innych muzyków i wokalistę Levena.
Ocena: 7.8/10
27.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Facing the Animal (1997)
Tracklista:
1. Braveheart 05:19
2. Facing the Animal 04:37
3. Enemy 04:53
4. Sacrifice 04:19
5. Like an Angel - For April 05:47
6. My Resurrection 04:49
7. Another Time 05:03
8. Heathens from the North 03:40
9. Alone in Paradise 04:34
10. End of My Rope 04:25
11. Only the Strong 06:06
12. Poison in Your Veins 04:24
13. Air on a Theme (instrumental) 01:43
Rok wydania: 1997
Gatunek: melodic heavy/power metal/shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mats Leven: śpiew
Yngwie Malmsteen: gitara
Barry Dunaway: bas
Cozy Powell: perkusja
Mats Olausson: instrumenty klawiszowe
Ten LP według zapowiedzi miał być czymś nowym i odmiennym od tego, co Malmsteen prezentował dotychczas na swoich albumach. Po okresie współpracy z wokalistą Mike'm Vescerą, która zaowocowała wydaniem dwóch tylko dobrych płyt, taka zmiana była z pewnością potrzebna. Do nagrania tego albumu Yngwie zaprosił w większości muzyków znanych i cenionych. Z poprzedniego składu pozostał jedynie klawiszowiec Mats Olausson, od wielu lat towarzyszący gitarzyście w studiu i na koncertach. Za perkusją zasiadł sam Cozy Powell, znany ze współpracy z wieloma gwiazdami metalowej sceny. Funkcję basisty objął Barry Dunaway - może najmniej popularny, ale niezwykle utalentowany i doskonały technicznie muzyk. No i końcu zmiana najważniejsza - nowy wokalista Mats Leven, poprzednio współpracujący z Leifem Edlingem (Candlemass) w jego nowym zespole ABSTRACT ALGEBRA. Po raz trzeci album Malmsteen miał premierę w Japonii, we wrześniu, nakładem Pony Canyon.
Jak to wpłynęło na sama muzykę? Cóż, powstał album inny stylistycznie niż poprzednie. W warstwie brzmieniowej jest mocniejszy, cięższy, z ostrzejszą gitarą i wyeksponowaną sekcją rytmiczną. Czuje się wewnętrzną siłę emanującą z całości, ale nieco jakby zamkniętą w pewnych wytyczonych ramach. Złożyło się na to kilka czynników. Kluczowym jest z pewnością sposób śpiewania Levena. W odróżnieniu od Edmana czy Vescery, dysponuje on głosem o niższej barwie, może mniejszej nieco skali rozpiętości, ale znacznie większej sile, przez co partie wokalne mają bardziej heavy metalowy niż neoklasyczny charakter. Doskonale słychać to już w otwierającym płytę "Braveheart" - surowym, neoklasycznym utworze, innym niż dotychczasowe kompozycje Malmsteena. Oszczędna forma podkreślona jest też odmiennym wykorzystaniem instrumentów klawiszowych, które teraz są jakby lekko ukryte i nie tak strzeliste jak na poprzednich albumach. Ogólne odejście od rozmachu wyczuwalne jest na całej płycie. Brak tak charakterystycznych dla Malmsteena utworów instrumentalnych z nim w roli głównej, nie ma też właściwie bardzo szybkich numerów ani muzycznych pojedynków z klawiszami. Przeważają średnie tempa ze złożonym strukturami melodii, chwilami o progresywnym zabarwieniu. Taki jest na przykład tytułowy "Facing The Animal", jeden z najlepszych utworów na płycie. Słuchając go czułem się tak, jakby wokal Levena wypływał z mojego wnętrza - niesamowite wrażenie. Niezwykły, i dla mnie najlepszy, jest też "Sacriffice", który składa się z co prawda tradycyjnych i ogranych riffów, ale tworzących fantastyczną całość z niepokojącą i zapadającą w pamięć melodią. Chwilami Yngwie wtrąca i nutkę romantycznej melancholii, jak w "Like An Angel - For April", gdzie z kolei obok przepięknej gitary mamy świetny popis umiejętności wokalnych. Bardzo dobre są również "My Resurrection", "End Of My Rope" i "Poison In Your Veins" - kompozycje typowe dla stylu Malmsteena, z elementami umiejętnie połączonej stylistyki hardrockowej i neoklasycznej. "Heathens From The North" to z kolei w swej formie udane nawiązanie do "Braveheart".
Warto podkreślić jeszcze raz doskonałe umiejętności samego Yngwiego, choć tym razem wirtuozerskie popisy ustąpiły miejsca głębszemu wkomponowaniu się w całość struktury utworów. Sekcja rytmiczna wykonała także znakomitą robotę. Warto posłuchać uważniej, jakie niezwykłe tło tworzy Cozy Powell na instrumentach perkusyjnych. Czyżby więc powstało dzieło wybitne? Niestety, jednak nie. Jedną z bolączek trapiących Malmsteena jako kompozytora było to, że nigdy nie był w stanie umieścić na żadnej płycie równego jakościowo materiału. Względy komercyjne, a może i brak wystarczającej ilości dobrych pomysłów na ciekawe kompozycje spowodowały, że i tym razem pojawiło się na płycie kilka, moim zdaniem, zdecydowanie gorszych utworów. Mdłe i nijakie "Enemy", "Another Time" i "Only The Strong" nie musiały się wcale znaleźć na tym albumie. Najsłabszy jest z pewnością całkowicie nieudany "Alone In Paradise" z nieciekawą melodią i aranżacją. Niestety, zarówno wcześniej jak i na późniejszych krążkach Yngwie zawsze miał takie wpadki. Z drugiej strony mam wrażenie, że próba wypośrodkowania stylu w kierunku bardziej typowego, hardrockowo-metalowego grania nie sprawdziła się do końca. Fanom neoklasycznego epickiego grania zabraknie tu ich ulubionych klimatów, a dla tych, co wolą melodyjne metalowe kawałki płyta może być trudna w odbiorze i momentami nużąca.
Muzyczne kompromisy nie zawsze spełniają oczekiwania słuchaczy.
Ocena: 7.5/10
28.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Alchemy (1999)
Tracklista:
1. Blitzkrieg (instrumental) 04:14
2. Leonardo 07:36
3. Playing with Fire 06:16
4. Stand (The) 05:05
5. Wield My Sword 06:13
6. Blue (instrumental) 04:10
7. Legion of the Damned 05:50
8. Deamon Dance 05:24
9. Hanger 18, Area 51 04:44
10. Voodoo Nights 07:31
11. Asylum I: Asylum (instrumental) 04:06
12. Asylum II: Sky Euphoria(instrumental) 03:19
13. Asylum III: Quantum Leap(instrumental) 03:54
Rok wydania: 1999
Gatunek: Neoclassical/Heavy/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitary, bas ("Legion of the Damned" i "Deamon Dance")
Barry Dunaway - bas
John Macaluso - perkusja
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
Kolejny album niestrudzonego gitarzysty i kompozytora, Yngwie J.Malmsteena. Tym razem poza Pony Canyon równolegle wersję dla USA i reszty świata przedstawiła amerykańska wytwórnia Spitfire Records. Kolejny, inny niż poprzednio skład, ale i tym razem naszpikowany gwiazdami. Zabrakło Cozy Powella, pojawił się jednak inny znakomity perkusista, John Macaluso, wyborny technik, współpracujący od zawsze tylko z najlepszymi. Przede wszystkim jednak zwraca uwagę powrót po wielu latach Boalsa jako wokalisty. Można go było usłyszeć w tym zespole na albumie "Trilogy" z 1985 roku, a zajął miejsce Matsa Levena, współpraca którego z Malmstenem była nad wyraz krótkotrwała.
Nagrany z nim "Facing The Animal" był płyta niejednorodną, wyrazem kolejnych muzycznych poszukiwań Malmsteena i te poszukiwania są kontynuowane również i na LP "Alchemy". Malmsteen jak średniowieczny alchemik miesza różne składniki, podgrzewa swoim gitarowym kunsztem i daje popróbować słuchaczowi mikstur o różnym smaku i działaniu. Tym razem jednak za mało wykorzystanych zostało magicznych korzeni. Prawie 70 minut muzyki i jakoś to nie zawsze smakuje...
Otwarcie neoklasycznie progresywnym instrumentalnym "Blitzkrieg" mało czytelne, duch średniowiecza w "Leonardo" interesujący w zasadzie tylko w części chóralnej na początku. Rozmywa się ten gdzieś w połowie i w efekcie monumentalizm ustępuje miejsca rozwlekłości na co najwyżej dobrym poziomie. Z kolei "Playing With Fire" jest raczej zupełnie bez historii i to taka kalka neoklasycznych pomysłów Malmsteena z wcześniejszych płyt zmieszana z odrobina progresji. Coś na ożywienie i bardziej rockowe granie w "Stand" i ponownie w takich numerach już można było usłyszeć lepsze rzeczy, wymyślone przez pana Yngwiego. Kiedy się zaczyna z lekka przysypiać nagle speedowy, neoklasyczny i mocno epicki "Wield My Sword" przypomina najlepsze czasy rycerskiego Malmsteena. Tu jest wszystko, co czyni go wielkim, od świetnej melodii do niesamowitych ataków gitarowych. No i wreszcie Boals śpiewa znakomicie, w swoim stylu, bo w poprzednich utworach tak nieco blado się prezentował. Potem przepiękny instrumentalny "Blue", jedna z najbardziej wzruszających i pełnych emocji kompozycji Malmsteena z tych, które stworzył, oparta na bluesowym fundamencie. Ta gitara po prostu rozdzierająco rozpacza. Rozdzierająco. Do tego wspaniały popis wyczucia bluesa przez basistę Dunaway'a. Instrumentalne arcydzieło. W "Legion Of The Damned" Malmsteen zagrał na basie sam i ten numer jest bardzo dobry, stanowiąc przykład utworów niezbyt szybkich i przesyconych niepokojącym mrokiem, jakiego w poprzednich latach było w kompozycjach Malmsteena niezbyt dużo, szczególnie w połączeniu z takim lżejszym melodic heavy metalowym refrenem. Tu też pojawia się i ten zimny, wyrachowany Malmsteen w części instrumentalnej i to ciekawa w sumie mikstura przeróżnych stylów, jakie już wcześniej prezentował. "Deamon Dance" to znów popis pirotechniki gitarowej Malmsteena, podanej dyskretnie w złożonych zagrywkach do szybkiego melodyjnego motywu głównego, charakterystycznego dla stylu Malmstena z początku lat 90-tych. Taki Malmsteen zawsze się podoba, zresztą i w "Hangar 18 Area 51" nie obniża lotów ani na cal. Neoklasyczny speed melodic heavy/power najwyższych kosmicznych lotów o tematyce sf i najlepszy wokal Boalsa na tym albumie.
W tym miejscu płyta mogła by się zakończyć. Takim właśnie kapitalnym akcentem. Dalej bowiem znów nudnawe wałkowanie już niegdyś poruszanego zagadnienia voodoo w "Voodoo Nights" i instrumentalne granie w zasadzie niczego konkretnego w "Asylum", podzielonym na części.
Naturalnie i te kompozycje zostały zagrane wybornie przez wyborny zestaw muzyków. Macaluso dał popis wyczucia czasem lekko pokręconego stylu Mistrza i sam ponownie zasłużył na ten tytuł. Mało tym razem klawiszy, bardzo mało i Olausson nie miał tu za wielkiego pola do popisu. Boals z lekka nierówny i obok wspaniałych pokazów swoich możliwości czasem wypada poniżej oczekiwań. Ponadto mix tego wszystkiego jest nieco dziwny. Boals wydaje się jakby cofnięty za bardzo, gdzieś jego głos dochodzi jakby z dołu i czasem wręcz jest przytłoczony przez gitarę. Ta znów też miewała u Malmsteena bardziej wyraziste brzmienie. Za to ustawienie sekcji rytmicznej nie budzi zastrzeżeń.
Nierówny album. Dłużyzny wpływają negatywnie na odbiór całości i płyta wymaga nieco cierpliwości, aby wyłowić wszystko, co najlepsze, także w tych gorszych kompozycjach.
Ocena: 7.8/10
28.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - War to End All Wars (2000)
Tracklista:
1. Prophet of Doom 05:31
2. Crucify 06:44
3. Bad Reputation 04:52
4. Catch 22 04:12
5. Masquerade 04:54
6. Molto Arpeggiosa (instrumental) 04:13
7. Miracle of Life 05:39
8. The Wizard 05:18
9. Preludium (instrumental) 02:26
10. Wild One 05:45
11. Tarot 05:38
12. Instru-mental Institution (instrumental) 03:55
13. War to End All Wars 04:15
Rok wydania: 2000
Gatunek: Neoclassical Heavy/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Yngwie J. Malmsteen - gitary, bas, sitar, śpiew
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
John Macaluso - perkusja
Kolejny album Malmsteena pojawił się już w nowym stuleciu - w roku 2000 i nosił tytuł "War to End All Wars". Wydało go kilka wytwórni w tym Spitfire Records w listopadzie 2000 roku.
Skład grupy nie uległ większym zmianom - jedynie Malmsteen przejął gitarę basową. Albumowi towarzyszyła znów atmosfera małego skandalu, płyta przez część recenzentów poddana została miażdżącej krytyce, a Boals opuścił zespół w czasie promocyjnej trasy koncertowej.
Moje zdanie jest jasne - ta płyta jest jednym ze szczytowych osiągnięć Mistrza.
Nie jest ani przebojowa, ani łatwa. Jest najcięższym longplayem z dotychczas nagranych i łączy w sobie elementy neoklasyczne z brawurowo zagranym heavy power metalem. Album emanuje magią tajemniczości, chwilami złem, a klarowność brzmienia zastąpiona jest mocą ryczącej gitary. Album zawiera zarówno kompozycje szybkie jak i wolniejsze, o specyficznej aurze tajemniczości, jak "Crucify" z sitarem, "Tarot", czy "Prophet Of Doom". Te utwory są wolniejsze i budowane na umiejętnie podsycanym, mistycznym napięciu i nieubłaganym dążeniu do kulminacji. Atmosfera jest na tym LP duszna i gęsta, co podkreślają znakomite, wyraziste partie basowe Malmsteena. Łagodniejsze momenty to jedyny bardziej przebojowy i bardzo dobry zresztą "Bad Reputation" oraz niestety najsłabszy na płycie "Miracle Of Life". Sola Malmsteena dawno nie niosły w sobie tyle zła i agresji, a numery najbardziej dynamiczne w rodzaju "Wild One" łączą surowość brzmienia z nośną melodyjnością. Ponadto gitarzysta gra z dużo większą swobodą i inwencją niż na kilku poprzednich albumach.Boals po raz kolejny pokazuje swoją klasę, prezentując wokale mocne, doskonale wpasowane w ciężkie malsteenowskie riffy, ale gdy potrzeba bardzo czyste i dosyć wysokie. O jego klasie świadczy chociażby brawurowe wykonanie "Catch 22" oraz "The Wizard", zwłaszcza, że w pierwszej z nich Malmsteen spłodził gitarowego potwora.
Tym razem utwór tytułowy płytę zamyka i jest bardzo dobry, a jednocześnie stanowi niejako soczewkę, skupiającą w sobie wszystko to, co Mistrz chciał nowego pokazać na tym LP. Kompozycje instrumentalne tym razem są zimne i całkowicie neoklasyczne oraz zupełnie zdominowane przez gitarę Malmsteena.
Wykonawczo płyta rewelacyjna i poza już wymienionymi zaletami wskazałbym bardzo udane partie perkusji Macaluso, nawet ciekawsze i bardziej energetyczne niż na "Alchemy". Mocna płyta, która miłośników delikatnego neoklasycznego grania może nieco zaskoczyć, szczególnie tym surowym, brutalnym brzmieniem.
Ocena: 9.1/10
29.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Attack!! (2002)
Tracklista:
1. Razor Eater 03:27
2. Rise Up 04:33
3. Valley Of Kings 05:43
4. Ship Of Fools 04:16
5. Attack!! 04:25
6. Baroque & Roll (Instrumental) 05:56
7. Stronghold 04:18
8. Mad Dog 03:24
9. In The Name Of God 03:38
10. Freedom Isn't Free 04:08
11. Majestic Blue (Instrumental) 06:03
12. Valhalla 06:44
13. Touch The Sky 05:02
14. Iron Clad 04:58
15. Air (Instrumental, Theme by J.S.Bach) 02:35
Rok wydania: 2002
Gatunek: melodic heavy/power metal / neoclassical shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Doogie White - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitara. sitar , instrumenty klawiszowe , syntezatory , śpiew ( "Freedom isn't Free")
Derek Sherinian - instrumenty klawiszowe
Patrik Johansson - perkusja
Trasa promocyjna płyty poprzedniej skończyła się awanturą i skandalem. Boals opuścił zespół w trakcie jej trwania, reszta odeszła w ślad za nim. Zapanowała moda ma totalną krytykę i tej płyty i tego, co Malmsteen robił ogólnie. On sam nie zrażony tą całą sytuacją, choć przyznawał, że kosztowało go to wszystko sporo nerwów, przystąpił do kompletowania nowego składu i nagrywania nowej płyty. Tym razem w zespole znaleźli się muzycy znani i cenieni, choć wybór White'a nieco dziwi. Nigdy wcześniej w projektach neoklasycznych nie uczestniczył i śpiewał raczej w grupach hard rockowych i AOR, jak RAINBOW. Japoński Canyon International wydał ten LP jako pierwszy we wrześniu, nieco później w tym samym miesiącu niemiecka Steamhammer.
Album jest kompromisowy. W zasadzie Malmsteen na kompromisy muzyczne nie szedł nigdy, tym razem jednak stało się inaczej. Efektem jest płyta lżejsza, mniej klimatyczna niż poprzednia, niby neoklasyczna ale nie pozbawiona licznych akcentów AOR i hard rocka. Niby złożona, ale jednak w praktyce prosta. Długa i przepełniona utworami różnymi - jakby w nadziei, że każdy coś tu dla siebie znajdzie.
Poniekąd tak jest. Mamy i typowe dla Malmsteena utwory instrumentalne - "Baroque & Roll" i "Majestic Blue" - wycyzelowane, ugładzone, choć bez jasnej myśli przewodniej. Mamy paskudny w gruncie rzeczy "Freedom Isn't Free", gdzie zaśpiewał sam Mistrz, choć może tego robić nie powinien... Jest też "Stronghold" - wyraźnie progresywny numer heavy metalowy, paradoksalnie najlepiej wykonany przez White'a. White na tym albumie spisuje się ogólnie średnio i skłaniam sie ku opinii, że to najsłabszy występ u boku Malmsteena z wokalistów, jacy z nim nagrywali. W stylistyce neoklasycznej wypadł on dosyć blado, śpiewał często z wysiłkiem, nie zawsze też czuł ducha konwencji. Bardzo dobrze wypadł za to w ostrym metalowym "Mad Dog" oraz w "Touch The Sky", gdzie mamy ukłon w kierunku AOR, choć z nadmiarem kombinowania, jak mi się wydaje. Malmsteen przemycił na ten LP nieco średniej klasy heavy power w rodzaju "Razor Eater" czy też dużo lepszy "Rise Up" z morderczym basem i wspaniałym solem na koniec. Pewnym echem płyty poprzedniej jest tu dostojny "Valley Of Kings", brak mu jednak energii, jaka cechowała tamte nagrania. W dużym stopniu Malmsteen nawiązał do lat 80tych i epicko-wikingowego okresu swej twórczości w takich kompozycjach jak "Valhalla", "In The Name Of God", "Ship Of Fools" i "Iron Clad". Mocno zaznaczony element neoklasyczny łączy się w nich bardziej niż kiedyś ze złożoną strukturą, niestety kosztem epickiego klimatu. Mimo to te akurat kompozycje uważam tu za najwartościowsze. Tytułowy "Attack!!" to chyba najlepsza pozycja na tym LP - szybki, dynamiczny, elegancki numer z wysokim, bardzo udanym tym razem wokalem White'a. Samo wykonanie pod względem instrumentalnym na tym LP bez zarzutu, choć sola Malmsteena nie zawsze porywające. Za to bas w jego wykonaniu tym razem również fantastyczny. Mistrz Sherinian pogrywa niewiele - więc trudno tu mu wystawić jakąś konkretną ocenę, perkusja zaś bardzo dobra, choć trochę miejscami za cicha.
Płyta jednak sporo słabsza od poprzedniej. Solidne granie Mistrza, ale pozostawia niedosyt. Nierówna, zbyt rozbita gatunkowo, wokalnie lekko skopana. Mimo to liczne znakomite utwory pokrywają te niedostatki.
Ocena: 8/10
29.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Unleash the Fury (2005)
Tracklista:
1. Locked & Loaded 03:48
2. Revolution 04:19
3. Winds Of War (Invasion) 05:07
4. Crown Of Thorns 04:26
5. The Bogeyman 03:59
6. Beauty And A Beast 03:20
7. Cracking The Whip 03:52
8. Fuguetta 01:03
9. Cherokee Warrior 05:31
10. Guardian Angel 03:22
11. Let The Good Times Roll 04:05
12. Revelation (Drinking With The Devil) 05:40
13. Magic And Mayhem (instrumental) 04:41
14. Exile 03:54
15. The Hunt 04:22
16. Russian Roulette 04:12
17. Unleash The Fury 05:44
18. Paraphrase (instrumental) 01:16
Rok wydania: 2005
Gatunek: neoclasical metal/heavy/power metal/shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Doogie White: śpiew
Yngwie Malmsteen: gitary, bas
Patrik Johansson: perkusja
Joakim Svalberg: instrumenty klawiszowe
W trzy lata po "Ataku" Malmsteen wraca z nowym albumem. Trzy lata to sporo czasu, aby przygotować płytę. Ponad 70 minut muzyki wydanej w lutym przez Steamhammer, świadczy o tym, że Mistrz nie próżnował. Szkoda tylko, że w dużej mierze słuchając swoich starych płyt w poszukiwaniu pomysłów i motywów, jakie mógłby ponownie wykorzystać.
Pewne innowacje oczywiście są - nawet dosyć poważne, bo dostajemy album "dwa w jednym". Obok tego co Malmsteen potrafi najlepiej - neoklasycznego, melodyjnego metalu - dostajemy dużą dawkę heavy power, niestety średniej lub dobrej tylko jakości. "Locked & Loaded", "The Bogeyman", "Let The Good Times Roll" czy "Revelation" to takie główne przykłady. Niepotrzebnie wiekszość z nich dodatkowo "wzbogacona" jest elementami neoklasycznymi, co wcale tu na dobre nie wychodzi. Na dobre wychodzi natomiast zupełne oderwanie się od fundamentalnych zasad malmsteenizmu w absolutnie zaskakującym i nietypowym "Cherokee Warrior" - jakże bardzo amerykańskim i jakże udanym. Udanym również wokalnie, co na tym LP jest wyjątkiem. White śpiewa poprawnie, ale jakoś bez wiary, jak ten "Soldier Without Faith" z jednego z wczesnych LP Malmsteena. Zazwyczaj o odwalanie rzemiechy oskarża się Edmana, jednak dla mnie rzemieślnikiem w ekipie Y.M. jest właśnie White. Na szczęście na tej płycie jest sporo klasowych kompozycji neoklasycznych, zbudowanych na wzorach najlepszych i według surowych zasad i starych recept. "Exile" to co prawda częściowa kalka z "Anguish And Fear", ale podobnie jak "Beauty And A Beast", "The Hunt" i "Revolution" zrobione świetnie i słucha się tego z wielką przyjemnością. Nieco przetestowany został White w "Russian Roulette" - egzamin zdał, ale jednak się tu biedak nieco namęczył. Ten utwór jest bardzo dobry, ale nasuwa refleksje szerszej natury. Kompozycja bardziej epicka i majestatyczna, "Winds Of War (Invasion)," bardzo dobra, ale do najlepszych w karierze jednak brakuje kropki nad "i ". W zasadzie esencją płyty jest tytułowy "Unleash The Fury", umieszczony praktycznie na końcu - muzycznie skupia jak soczewka zalety i wady tej płyty. Instrumentalne utwory tym razem przyjemne, nie za długie, rozmieszczone zmyślnie w różnych miejscach, stanowią odprężenie po pewnych heavy popisach zespołu.
Album ma niezbyt ciekawe brzmienie, jest cięższy niż poprzedni, ale brzmi płasko. Bas Malmsteena tym razem jakis rozmyty i warkotliwy, gitara dziwnie ustawiona, a perkusja we wstępach rozwala uszy, by potem jakoś zniknąć w miarę rozwoju wielu kompozycji. Klawisze na ogół oszczędne i wpasowane dobrze. Michael Fuller wykonał amstering, ale o ile na "war to End All Wars" ten sound był epicki to tutaj spec od death metalowych brzmień raczej się nie popisał.
Czas na ocenę - mimo marudzenia płyta bardzo dobra, choć na pewno wzbudzająca kontrowersje.
Z innym wokalistą, bardziej okrojona do malmstenowskiego stylu płyta byłaby warta dużo wyższej oceny. Jeśli tytuł tłumaczyć jako "uwolnienie furii", to specjalnie ta furia tu wrażenia nie robi i zapewne sznurek, na jakim była uwiązana zbyt gruby nie był. Mimo wszystko jednak...
Ocena: 8/10
31.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Perpetual Flame (2008)
Tracklista:
1. Death Dealer 05:26
2. Damnation Game 05:04
3. Live to Fight (Another Day) 06:13
4. Red Devil 04:07
5. Four Horsemen (Of the Apocalypse) 05:23
6. Priest of the Unholy 06:47
7. Be Careful What You Wish For 05:29
8. Caprici Di Diablo (Instrumental) 04:28
9. Lament (Instrumental) 04:31
10. Magic City 07:26
11. Eleventh Hour 08:03
12. Heavy Heart (Instrumental) 05:58
Rok wydania: 2008
Gatunek: Neoclassical Heavy Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Tim "Ripper" Owens - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitara, bas, instrumenty klawiszowe, śpiew
Patrick Johansson - perkusja
Derek Sherinian - instrumenty klawiszowe
Gdy po świecie gruchnęła sensacyjna wiadomość - "Tim "Ripper" Owens dołącza do Malmsteena i zaśpiewa na kolejnej płycie", mnóstwo ludzi miało miny nietęgie i kręciło z powątpiewaniem głowami. To się nie może udać. Nawet na surowej "War to End All Wars" zaśpiewał wygimnastykowany w neoklasyce i progresywnym wokalu Boals, a "Ripper" przecież po prostu ma rozpruwać w heavy power. Malmsteen miał jednak wolną rękę i nie musiał się na nikogo oglądać wydając ten album nakładem własnej wytwórni Rising Force Records z siedzibą w Miami na Florydzie. Premiera odbyła się 13 października.
Też nie wierzyłem, że coś z tego będzie, ale jak miło czasem się pomylić i nie mieć racji.
W jednym miejscu w jednym czasie spotkał się Mistrz Malmsteen, przepełniony wspaniałymi pomysłami i w wybornej formie oraz Owens, który w zdumiewający sposób zdemolował w nowej dla niego stylistyce neoklasycznej. Trudno powiedzieć, na ile miał styczność z takim rodzajem śpiewu wcześniej, a ile się musiał nauczyć w trakcie, ale efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Rasowy, swobodny i pewny siebie Owens w trudnych, nieokiełznanych kompozycjach heavy power metalowych w duchu neoklasycznym.
I to jakich. Takiego zestawu Malmsteen jeszcze nie zaserwował. Ciężka gitara, surowe brzmienie i Owens bez problemu przebijający się tu i wysokich partiach i w tych ostrych mocniejszych i brutalniejszych. Już na początku "Death Dealer" to taka najbardziej typowa malmsteenowska klasyka. I tu, i na niemal na całej płycie jest kosmiczny, lodowaty neoklasyczny shred Mistrza, będącego ponad tym wszystkim i całą planetą, gdy gra swoje sola, za którymi mało wprawny słuchacz po prostu nie nadąża. Potęga i moc heavy power w tej najbardziej szlachetnej odmianie to "Damnation Game". Owens wspaniały i pełen rozmachu jak chyba nigdy. Teatr dwóch aktorów, choć przecież tu w tle klawisze należą do Sheridana, a perkusista Patrick Johansson gra fantastyczne przejścia.Wolniej, mroczniej i dostojniej w również klasycznej dla Malmsteena epickiej, chłodnej kompozycji "Live to Fight (Another Day)" i dawno nikt tak ekstatycznie nie krzyczał w takich numerach Mistrza, jak Owens. Tylko może bardziej heavy rockowy o nowoczesnej formie "Red Devil" nie bardzo pasuje do całości, ale w "Four Horsemen (Of the Apocalypse)" zespół wraca do muzycznej istoty płyty w eleganckiej, wypieszczonej, także wokalnie, formie. Taki epicki rycerski neoclassical, jaki tworzy tylko Malmsteen.
Zwiewne klawisze to wstęp do kolejnej dumnej wolniejszej kompozycji "Priest of the Unholy", tak bliskiej temu co grał Malmsteen w latach 80-tych. Potem "Be Careful What You Wish For" i tu koncert grania szybkiego i tego ścigania się gitarzysty z dźwiękiem oraz pokaz tego, co Owens potrafi zrobić na tle niezbyt złożonych tym razem power metalowych riffów.
W dalszej części albumu egocentryzm Malmsteena bierze górę i gra sam dla siebie w akademickim, instrumentalnym "Caprici Di Diablo" i w duszach słuchaczy w dwóch przecudownej urody kompozycjach pełnych ciepła i łagodności oraz smutku - "Lament" i "Heavy Heart". Potrafi dużo więcej niż tylko neoklasyczny shred, zawsze potrafił i wyciskał łzy wzruszenia, tworząc najprostsze melodie i płacząc gitarą.Sam też zaśpiewał w "Magic City" i to pierwsza kompozycja, w jakiej zaśpiewał tak dobrze i tak odważnie. Znów nieco inny Malmsteen, przynajmniej na tym albumie, w utworze pełnym heavy metalu i rocka, ciepła, romantyzmu i neoklasyki także. Jest jeszcze monumentalny "Eleventh Hour" i także tym razem ani sekunda nie została zmarnowana i źle wykorzystana.
Owens i Malmsteen, Malmsteen i Owens... I bas Malmsteena na całej płycie warkoczący, głęboki i bogaty, bogatszy niż tylko taki z typowej sekcji rytmicznej. Ciekawe brzmienie, dosyć surowe, ale nie tak jak w roku 2000, ale przy tym klarowne i dobrze ustawionym dalszym planem, choć niekiedy można odnieść wrażenie lekkiego "schowania" wokalu.
Prorokowano porażkę i kompromitację. Zamiast tego najlepszy album Yngwie J. Malmsteena w karierze, bez słabych punktów i mielizn, które nieraz wcześniej niweczyły końcowy efekt.
Arcydzieło w łączeniu heavy power i neoklasyki.
Ocena: 9.8/10
13.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Yngwie Malmsteen - Relentless (2010)
Tracklista:
1. Overture 00:59
2. Critical Mass 04:09
3. Shot Across The Bow 04:39
4. Look At You Now 05:46
5. Relentless 04:58
6. Enemy Within 05:55
7. Knight Of The Vasa Order 06:07
8. Caged Animal 04:48
9. Into Valhalla 04:26
10. Tide Of Desire 05:42
11. Adagio B flat minor Variation 01:50
12. Axe To Grind 04:46
13. Blinded 04:28
14. Cross To Bear 07:31
15. Arpeggios From Hell 02:18
Rok wydania: 2010
Gatunek: Neoclassical Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Tim "Ripper" Owens - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitara, bas
Patrik Johansson - perkusja
Nick Marino- instrumenty klawiszowe
Rok 2010 i kolejne 70 minut grania mistrza Yngwie Mamsteena. 22 listopada Rising Force Records należąca do Malmsteena wydaje "Relentless". Ciężki rok, ciężka płyta, oj bardzo ciężka.
Nie pod względem brzmienia, o którym będzie dalej, ale pod względem tego, co tu axemaster M. tym razem zaserwował. Kto nie lubi neoklasycznego grania, może ten album od razu zignorować, kto lubi, ale takie jak AT VANCE też chyba może. Kto nie lubi Malmsteena jako gitarzysty, niech się trzyma z dala na odległość donośności pocisku balistycznego, kto go lubi albo wielbi niechaj się dobrze do słuchania tej płyty przygotuje. Zresztą zmęczenie jej za jednym razem to nie lada sztuka i chwała tym, którzy tej sztuki dokonają. Warto jednak zaopatrzyć się od razu w jakieś specyfiki od bólu głowy, bo mogą się okazać bardzo potrzebne.
Zalecany sposób odsłuchu - 15 minut pitolenia Mistrza, 15 minut spaceru po lesie lub oglądania odmóżdżających kreskówek dla dzieci.
Album jest gejzerem i monumentem powszechnie znanego egocentryzmu Mistrza. Jest Pomnikiem, ale takim, którego się zburzyć czy przewrócić nie da, bo dojście do niego jest najeżone pułapkami, w jakie wpadają wszyscy słuchacze, którzy się z tym albumem mierzą. Stwierdzenie w tym przypadku, że "mnie to weszło od razu bez problemu, spokojnie łyknąłem bez popity" to tylko bajdurzenie "speca" od materiałów wybuchowych, który wstrząsa butelką nitrogliceryny, zanim połączy ją z ziemią okrzemkową w laskę dynamitu. Album jest epicki, to fakt,ale nie jest to ta łatwa przyswajalność z "Marching Out". LP jest chłodny i wyrachowany, ale jeśli ktoś sądził, że szczyt tego Malmsteen osiągnął w "Fire And Ice", to jest w błędzie. Długograj jest melodyjny, ale nie w ten sposób, jak to było w czasach Vescery czy White. Ma bardzo specyficzną realizację, ale nie taką ziejącą piekłem jak "War To End All Wars". Album jest wreszcie i neoklasyczny, tak bardzo neoklasyczny jak "Perpetual Flame", a nawet zdecydowanie bardziej, co teoretycznie jest niemożliwe, ale praktyka pokazuje coś zupełnie innego.
Jest to też LP instrumentalny, jaśniej mówiąc gitarowy. Tu już nawet nie chodzi o to, że przeważają kompozycje instrumentalne. Tu po prostu sam wokal jest tylko dodatkiem. Jest dodatkiem do wyrachowanego, przepełnionego muzycznym egoizmem, nieustannego gitarowego ataku Malmsteena, który sobie pozwolił nawet zaśpiewać w "Look At You Now", oczywiście tylko po to, aby udowodnić, że tego nie potrafi. Udowodnił natomiast wszystkim, kto jest królem neoklasycznego shredu, bo to co pokazał tym razem w tej stylistyce w pewnych momentach wykracza poza granice pojmowania i percepcji tego rodzaju sztuki.
W wielu miejscach Mistrz zbliża się niebezpiecznie do grania w stylu "sztuka dla sztuki", co więcej, im dłużej się temu ktoś przysłuchuje, tym większe powstaje wrażenie, że tą granicę przekracza i to nader często. Jeśli takie numery jak "Eclipse", "Trilogy Suite Op5", "Molto Arpeggiosa" czy "Baroque And Roll" wydawały się trudne i niezrozumiałe, to tym razem poza może "Into Valhalla" Malmsteen tak bardzo wchodzi w kosmiczne rejony budowania kompozycji instrumentalnych na bazie progresywnej neoklasyki, że powstaje pytanie, czy gra tylko dla siebie, czy też dla tych, którzy jego muzykę lubią i cenią. Owszem, potrafi być i przyjazny, jak w "Cross To Bear", ale także bezlitosny dla uszu jak w "Relentless". Zmusza też do zadania pytania, czy naprawdę pochodzi z planety Earth, gdy dopełnia dzieła gitarowego zniszczenia w "Arpeggios From Hell". Jest po prostu niesamowity, morderczy, zaskakujący, nieznośny, kapryśny i samolubny w tej swojej gitarowej tyradzie. Cały Lars Yngwie Johann Lannerbach Malmsteen. "Into Valhalla" aż się prosi o wokal Owensa. Ale nie ma. On tu musi sam to zrobić, on musi to sam opowiedzieć jak kiedyś w "Overture 1383", musi pokazać, że też potrafi tak opowiadać gitarą, jak Shima to robił na "Gate Of Triumph". Interpretacją klasyki w "Adagio B Flat Minor Variation" sprowadza konkurencję do poziomu gitarzystów rytmicznych w bandach skiflowych. Malmsteen męczy, drażni, denerwuje tym pitoleniem... jest po prostu wspaniały.
Jest też Ripper. Tam gdzie jest, jest popis tego, jak ten wokalista swobodnie się poczuł w takiej muzyce. Tak miałem przed ukazaniem się "Perpetual Fire" wątpliwości, czy da radę, czy się wpasuje w surowe zasady neoklasycznego śpiewania. Wtedy był znakomity, teraz tu jest jeszcze lepszy. "Caged Animal", Blinded, Critical Mass to kompozycyjne perły, jednoznacznie pokazujące, kto zasiada na neoklasycznym tronie. Malmsteen zasiada, on też daje odrobinę nadziei na to, że ten gatunek może i powinien żyć. Tym razem to także wielka zasługa Owensa, mimo że w sumie go tu niewiele, ale zapewne tak to miało być. Taka to miała to być płyta. Miała być morderczym, zimnym trafieniem gitarowej szpady, a ten głos Rippera takim momentem oddechu przed zadaniem kolejnego ciosu.
Brzmienie tej płyty jest dziwne, nietypowe, drażniące. Perkusja często cofnięta, sucha, choć przestrzenna tam, gdzie to potrzebne. Bas Malmsteena ustawiony w zupełnie zdumiewający sposób i taki nigdy nie był na jego płytach. Jedynie klawisze jakby klarowniejsze niż zwykle, tam gdzie występują i mają coś do odegrania więcej niż tylko nieistotne tło. Zresztą, kto by zwracał uwagę na klawisze, gdy Malmsteen gra takie solo, jak w Blinded...
Nie omówiłem wszystkich utworów. To niemożliwe. Takie płyty nie dadzą się zresztą jednoznacznie wypunktować track po tracku. Tu nie o to chodzi.
Zmęczyłem się... ufff wystarczy.
Ocena: 9.4/10
22.10.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|