Helloween
#1
Helloween - Keeper of the Seven Keys Part II (1988)

[Obrazek: R-3304167-1436699248-9575.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Invitation 01:07
2. Eagle Fly Free 05:08
3. You Always Walk Alone 05:08
4. Rise and Fall 04:20
5. Dr. Stein 05:03
6. We Got the Right 05:07
7. March of Time 05:13
8. I Want Out 04:39
9. Keeper of the Seven Keys 13:38

Rok wydania: 1988
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Michael Kiske - śpiew
Kai Hansen - gitara
Michael Weikath - gitara
Markus Grosskopf - bas
Ingo Schwichtenberg - perkusja

Jeden z albumów, o których napisano już wszystko. Znają go wszyscy, niemal wszyscy od niego zaczynali swoją przygodę z melodyjnym power metalem.
HELLOWEEN w roku 1985 rozpoczął na poważnie pewien nowy rozdział w metalowej muzyce i choć stwierdzenie, czy to Hansen i spółka wynaleźli klasyczny melodic power w europejskiej odmianie jest dyskusyjna, to jednak w pełni ukształtowany album w tym gatunku nagrali pierwsi w formie MLP "Helloween".
Druga część "Keeper" miała początkowo ukazać się wraz z pierwszą w formie dwupłytowej, jednak były obawy, czy ta muzyka faktycznie chwyci, a koszty były spore.

Chwyciła, bo inaczej być nie mogło. Co jest powodem, że drugi "Keeper" jest płytą ponadczasową i miernikiem oraz niedoścignionym punktem odniesienia dla podobnej muzyki w dalszej przyszłości?
Chyba wszystko. Dziewięć genialnych kompozycji i prostych i rozbudowanych jak "Keeper Of The Seven Keys". HELLOWEEN stworzył pewien model takiego kolosa melodic power, powtarzany z różnym skutkiem potem przez innych wielokrotnie, ale nigdy z równym powodzeniem. HELLOWEEN jest radosny i zabawny jak w "Dr Stein", jest niesamowicie, wręcz nieprawdopodobnie, zaraźliwie przebojowy w "I Want Out" czy "Rise And And Fall". To przecież nie są złożone utwory, te melodie niby takie typowe, ale to się tam mówi teraz, gdy rzesze epigonów zdublowały je w gorszych wersjach. HELOOWEEN jest też tu pełen swobody i rozmachu, jak w "Eagle Fly Free", jest sympatyczny w baśniowym podejściu do "March Of Time" czy delikatnie rycerskim "We Got The Right".
Jest też elegancki we wszystkich tych utworach i romantyczny w "You Always Walk Alone".
HELLOWEEN to Kiske, młodziutki, charyzmatyczny wokalista, obdarzony wysokim głosem, którym śpiewa bez cienia fałszu, to wspaniałe sola gitarowe i ta absolutnie doskonała sekcja rytmiczna z basem Grosskopfa, którego można słuchać w nieskończoność.
HELLOWEEN zrywa całkowicie z wizerunkiem topornego, kwadratowego, siłowego niemieckiego heavy i power metalu z ryczącymi gitarami i niemiłosiernie głośno tłukącą sekcją rytmiczną. Proponuje sound czysty, jasny, pogodny i optymistyczny jak cała ta muzyka. Jest to płyta lekka i radosna, ale taką radością z humorem wysokich lotów, której już naśladowcom zabrakło.
Często słuchając płyt z podobną muzyką, gdy zamilkną ostatnie dźwięki, pamięta się tyle, że było szybko, melodyjnie i wesoło. Tu jest inaczej. Każda z tych kompozycji zapada w pamięć natychmiast i nawet po latach można je sobie zanucić, przypomnieć bez trudu refreny i główne melodie. To wielka sztuka nagrać taką płytę, gdzie wszystko, dosłownie wszystko pamięta się po latach.

Wszystko, co HELLOWEEN stworzył przed "Keeperami" i po nich dla melodic power mogłoby nie istnieć. Nagrali bowiem coś, co jest niepowtarzalne i nie do podrobienia.
Wielu próbowało powtórzyć i podrobić, ale nikomu się nie udało osiągnąć tego, co HELLOWEEN.
Niemcy nagrali album idealny w gatunku i dla gatunku wzorcowy. W żadnej innej odmianie klasycznej metalowej muzyki nie powstała płyta tak doskonale oddająca ideę danego stylu, zarówno w doborze kompozycji, jak i w ich wykonaniu i brzmieniowej realizacji.


Ocena: 10/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Helloween - Pink Bubbles Go Ape (1991)

[Obrazek: R-4900822-1398119164-8251.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Pink Bubbles Go Ape 00:37
2. Kids of the Century 03:52
3. Back on the Streets 03:23
4. Number One 05:14
5. Heavy Metal Hamsters 03:28
6. Goin' Home 03:51
7. Someone's Crying 04:18
8. Mankind 06:19
9. I'm Doin' Fine, Crazy Man 03:39
10. The Chance 03:48
11. Your Turn 05:39

Rok wydania: 1991
Gatunek: Melodic Power Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Michael Kiske - śpiew
Michael Weikath - gitara
Roland Grapow - gitara
Markus Grosskopf - bas
Ingo Schwichtenberg - perkusja

Wraz z odejściem Kai Hansena w celu stworzenia GAMMA RAY, wielu przepowiadało koniec HELLOWEEN. Okazało się jednak, że zespół poradził sobie bez niego. Nowym gitarzystą został Roland Grapow, wówczas jeszcze nieznany, ale zdolny muzyki kompozytor, a zespół rozłożył ciężar przygotowania materiału niemal równomiernie i nagrał płytę zupełnie dobrą, choć stylistycznie poważnie odbiegającą od stylu Keeperów.

Nadal jest to melodic power metal, jednak w dużym stopniu nastąpiło odejście w kierunku melodic heavy metalu i płyta nie zawiera już aż tyle utworów szybkich, co poprzednio.
Nadal jest wesoło i pogodnie, jednak jest to już inny klimat i można by powiedzieć, że jest to klimat, ocierający się o miły dla ucha, komercyjny, radiowy hard rock. Taki hard rockowy charakter ma tu wiele kompozycji, odegrane są jednak z dużą pasją i werwą. Zarówno "Kids of the Century", "Goin' Home" jak i "Back on the Streets" to przykłady udanego, choć nie porywającego mariażu hard rocka z power metalową dynamiką i pod tym względem lepiej prezentuje się "Heavy Metal Hamsters", którego refren choć nie aż tak udany, mimo wszystko zapamiętuje się na całe życie.
Kompozycje są różnorodne i trzeba przyznać, że te wolniejsze i bardziej nastrojowe wypadły tu znakomicie. Wolniejsze tempa, mniej zagęszczone gitary, odrobina eleganckiej, wypolerowanej melancholii i można cieszyć się zarówno "The Chance", jak i typowo balladowym "Your Turn", poniekąd przypominającym podobne nagrania SCORPIONS.
Gdy grają w sposób bardzie uroczysty, prezentują znakomity "Number One", utrzymany w świetnie dobranym średnim tempie, a podobny zabieg z nieco lżejszą melodią powtarzają w sposób bardzo udany w "Someone's Crying". Lekką potoczystość tego albumu zaburza jednak "Mankind", próba zagrania czegoś niby cięższego, trudniejszego, próba jednak mało przekonująca i tu słychać, że zespół w takich kompozycjach jednak nie czuje się za dobrze.
Zdecydowanym nieporozumieniem jest natomiast "I'm Doin' Fine, Crazy Man", którego głównym autorem jest Grosskopf. Jeśli ta hałaśliwa, bezładna kompozycja miała być tu rodzajem żartu, to jest to żart nieudolny i ten numer absolutnie nie pasuje do ułożonej zgrabnie melodic metalowej układanki tego LP.
Zespół zagrał na bardzo dobrym poziomie, choć proste kompozycje nie były takim wyzwaniem, jak Keepery. Czuć przede wszystkim ducha zespołowej gry i słychać, że Grapow wprowadził się do HELLOWEEN śmiało i bez kompleksów. Kiske tym razem nie nadużywając najwyższych rejestrów zaśpiewał bardzo rockowo i bardzo dobrze przy tym, w wielu miejscach wkładając sporo autentycznych emocji.

Melodyjne kompozycje zostały wsparte czystym i przejrzystym brzmieniem, wypucowanym i wyglancowanym, ale przy takich utworach to był zabieg słuszny.
HELLOWEEN w tym roku zbliżającego się metalowego kryzysu nagrał porządny album, pozbawiony magii Keeperów i znacznie lżejszego kalibru niż "Walls Of Jericho", ale solidny i miejscami ekscytujący. W początkowym okresie album wielu fanom HELLOWEEN nie przypadł do gustu, bowiem mimo odejścia Hansena większość oczekiwała trzeciego rozdziału "Keeper of the Seven Keys". Płytę jednak należy docenić z perspektywy tego, co potem działo się i z zespołem i z całym niemieckim melodic power przez wiele następnych lat.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Kai Hansen w tym samym roku wydał z GAMMA RAY płytę "Sigh No More"... Z muzyką niemal w identycznym stylu, co ta, zaprezentowana na "Pink Bubbles Go Ape".


Ocena: 7.9/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Helloween - Rabbit Don't Come Easy (2003)

[Obrazek: R-536479-1367953353-6634.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Just a Little Sign 04:26
2. Open Your Life 04:30
3. The Tune 05:37
4. Never be a Star 04:12
5. Liar 04:56
6. Sun 4 the World 03:58
7. Don't Stop Being Crazy 04:21
8. Do You Feel Good 04:24
9. Hell Was Made in Heaven 05:34
10. Back Against the Wall 05:46
11. Listen to the Flies 04:54
12. Nothing to Say 08:35

Rok wydania: 2003
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - bas
Mark Cross - perkusja (7 i 11)
oraz
Mikkey Dee - perkusja (oprócz 7 i 11)
Jörn Ellerbrock - instrumenty klawiszowe

HELLOWEEN był wielkim zespołem. Był nim na "Walls Of Jerycho", na Keeperach był momentami i na innych albumach ...
Był. "Króliczek" to przykład jak nisko może upaść zespół wielki i drugiego takiego przykładu upadku wśród gigantów power metalu europejskiego się nie znajdzie. To przykład ogólnej niemocy i indolencji. Niemocy Derisa jako wokalisty, który nigdy nie będzie Kiske, a tu próbuje wejść w jego rolę niejednokrotnie, niemocy kompozycyjnej, której szczytem jest "The Tune" z refrenem równie debilnym jak bawarskie komedie erotyczne. Monotonia podawania kolejnych numerów jest zastanawiająca podobnie jak silenie się na coś więcej niż helloweenowski power metal w wielu numerach z "Liar" na czele.
Coś takiego jak "Dont Stop Being Crazy" nie przeszłoby przez przedwstępne sito szanujących się niemieckich grup hard rock/melodic metalowych a "Do You Feel Good" również nie powinno się przydarzyć zespołowi stojącemu w hierarchii niemieckiej już na poziomie trzeciej ligi.
Bezczelna radosność refrenu "Hell Was Made In Heaven" jest z kolei przykładem dobrego samopoczucia zespołu, któremu się wydaje, że gra dobry power metal. Nie gra go dobrze, bo trudno jest grać go dobrze z taką bez pomysłu maszynowo grającą sekcja rytmiczną. Dee z MOTORHEAD, który tu w ostatniej chwili zastąpił chorego Marka Crossa, doprawdy niczego absolutnie nie pokazał. Co z tego, że kilka solówek jest niezłych, skoro następca Grapowa Sascha Gerstner jest gitarzystą bardzo przeciętnym.
Mrok i klimat "Back Again The Wall" jest wymuszony i nieautentyczny, do tego skutecznie niweczony fragmentami zupełnie przeciwstawnymi. Bezsens kompozycyjny sięga wyżyn w koszmarnym "Nothing To Say" gdzie zespół korzysta z rozwiązań muzycznych, o których nie ma najmniejszego pojęcia. Jakich? Lepiej nie słuchać po prostu. Jest na tym LP kilka przebłysków znakomitego wielkiego HELLOWEEN, można je wyłowić torturując się tymi nagraniami, ale tym bardziej szkoda, że toną one i grzęzną w power metalowej papce, gdzie zostały wrzucone, zmarnowane i zatracone.
Nawet brzmienie tej płyty jest koszmarne. Jest koszmarne ze względu na sztuczność ustawienia wszystkich instrumentów i ten sterylny sound staje się udręka już od trzeciego kawałka.
Jest to ogólnie rutyniarska płyta cwaniaków, którzy faktycznie tym razem nie mają kompletnie nic do powiedzenia.
Tego "Króliczka" nie warto ścigać. Nie sobie ucieka jak najdalej. Najlepiej do ciemnej nory gdzie jego miejsce.


Ocena 2,5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Helloween - Helloween (1985)

[Obrazek: R-14480299-1575387568-3590.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Starlight 05:18
2.Murderer 04:27
3.Warrior 04:01
4.Victim of Fate 06:39
5.Cry for Freedom 06:04

rok wydania: 1985
gatunek: heavy/power metal
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Kai Hansen -śpiew, gitara
Michael Weikath - gitara
Markus Grosskopf - bas
Ingo Schwichtenberg - perkusja


Wbrew temu co głoszą apologetycy HELLOWEEN ten zespół nie był pierwszym, który stanął w pewnej opozycji do dominacji stylistycznej ACCEPT w Niemczech w połowie lat 80tych.  STORMWITCH, GRAVE DIGGER, RUNNING WILD wydały swoje pierwsze płyty wcześniej.
Trzeba jednak przyznać, że HELLOWEEN był pierwszym, który w Niemczech zagrał realny power metal w kompozycjach o charakterze classic heavy i w niewielkim tylko zakresie wzorował się na rozkwitającej muzyce US Power.
Ten mini LP został wydany w marcu 1985 przez Noise Records i poprzedzony umieszczeniem Murderer na promocyjnym splicie "Metal Attack Vol.1" tejże wytwórni.

Sam początek tej płyty to fragment ścieżki dźwiękowej z amerykańskiego filmu "Halloween III: Season of the Witch" z 1983 roku. Potem następuje nieubłagany metalowy atak w Starlight, Murdere i Warrior z wysokim i bardzo amatorskim śpiewem Hansena, potężnym natarciem dwóch gitar, basem wygrywającym własne melodie i skomplikowanymi partiami perkusji grającej w speedowych tempach. Do tego ultra dynamiczne solówki i taki lekki klimat zakręcenia, pozytywnego zresztą, żartobliwego i celowo pozerskiego, choć efekty wojenne w Warrior są zrobione jak najbardziej na poważnie. Z drugiej strony jednak ozdobnik gitarowy jaki się tu przewija, stanowi zabawny kontrapunkt w stosunku do bojowego charakteru tej kompozycji.
W dwóch dłuższych utworach HELLOWEEN przedstawił nieco bardziej złożoną muzykę. Victim of Fate to kawałek po części speedowy, po części korzystający z doświadczeń amerykańskich, z jednej strony surowy, z drugiej zaś wyjątkowo melodyjny. Umieszczona tu została wspaniała część klimatyczna z narracją, trochę w stylu MANOWAR i czegoś takiego już potem HELLOWEEN nigdy nie nagrał. Cry for Freedom to z kolei piękny, monumentalny i patetyczny song metalowy nabierający stopniowo mocy epickiej i klimat tej kompozycji jest genialny.

Produkcja tego mini LP jest fatalna i wszystko brzmi dosyć paskudnie i dobrze chociaż, że bas Markusa Grosskopfa
jest dobrze słyszalny. Z drugiej strony taki jest właśnie urok tej płyty i remastery wcale nie były konieczne.
Na CD te nagrania ukazały się w 1987 na wydanym ponownie przez Noise pierwszym LP HELLOWEEN "Walls Of Jericho".
Taki był początek jednego z najsłynniejszych zespołów power metalowych świata. Skromny, ale mocno przykuwający uwagę i obecnie jest to mega klasyk.

ocena: 8,4/10

new 24.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Helloween - Master of the Rings (1994)

[Obrazek: R-1085636-1216845526.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Irritation 01:15
2.Sole Survivor 04:33
3.Where the Rain Grows 04:47
4.Why? 04:12
5.Mr. Ego (Take Me Down) 07:03
6.Perfect Gentleman 03:53
7.The Game Is On 04:41
8.Secret Alibi 05:49
9.Take Me Home 04:26
10.In the Middle of a Heartbeat 04:30
11.Still We Go 05:10

rok wydania: 1994
gatunek: power metal
kraj: Niemcy

Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Roland Grapow - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Uli Kusch- perkusja
oraz
Jörn Ellerbrock - instrumenty klawiszowe

"Chameleon" był albumem dla HELLOWEEN przełomowym. Nie dlatego, że był przełomowym dla metalu, bo to nie jest metalowa płyta. Apologeci Kameleona powinni w końcu to zrozumieć i zastanowić się, czy faktycznie to metal im w duszy gra. Był przełomowym, bo stał się przyczyną samobójstwa HELLOWEEN.
Gdy w roku 1993 w czasie tournee promującego "Chameleon" usunięty został Ingo Schwichtenberg, któremu zdecydowanie nie podobał się kierunek muzyczny, jaki grupa obrała nikt nie przypuszczał, że ten znakomity młody perkusista rzuci się pod koła pociągu 8 marca 1995 ogarnięty depresją, zniszczony alkoholem, narkotykami i postępującą chorobą psychiczną. To ta tragiczniejsza strona samobójstwa HELLOWEEN.
Kiske opuścił grupę w roku 1993, wskutek "różnic w zapatrywaniach muzycznych", jednak warto skojarzyć ten fakt z klapą finansową Kameleona i marną sprzedażą płyty poprzedniej "Pink Bubbles Go Ape".
HELLOWEEN bez Hansena i bez Kiske to był już zupełnie inny zespół.
Nastała Era Andy Derisa.
Andy Deris z Karlsruhe dołączył do zespołu w roku 1994. Wokalista bez charyzmy i ekspresji, z wąską skalą głosu, z pretensjonalną metalową chropowatością barwy stanął za mikrofonem HELLOWEEN po wieczne czasy.
Porównywanie Ingo Schwichtenberga z nowym perkusistą Uli Kuschem, który co ciekawe przeszedł do HELLOWEEN z GAMMA RAY Hansena mija się z celem. Obydwaj znakomici, a Kusch dodatkowo posiadał znacznie większe doświadczenie i obycie z różnymi gatunkami metalu, do stylu MEKONG DELTA włącznie, tyle że akurat tych doświadczeń w HELLOWEEN wykorzystać nie mógł.

Rok 1994 to rok w tym, co nazywane bywa power metalem europejskim, to rok posuchy. Chude lata 90-te, zdominowane przez thrash i death metal, wywołały głód melodyjnego energetycznego grania i każda płyta tego rodzaju była wydarzeniem. Zwłaszcza jeśli był to HELLOWEEN, choćby nawet z Derisem.
8 lipca 1994 nakładem Castle Communications ukazał się "Master of The Rings", od razu w wielu wersjach, a w sierpniu także w Japonii (Victor). Na tej płycie grupa powraca jako zespół power metalowy. Zbyt radosnego power metalu w tych czasach grać nie wypadało i HELLOWEEN, by uniknąć posądzenia o komercyjne podejście, ubrał te swoje kompozycje, o marnych zresztą melodiach w nieco bardziej szarą i ponurą atmosferę brzmienia i przekazu. Refreny na tym albumie są nieraz znacznie gorsze niż same melodie zwrotek stanowiąc blade odbicie melodii po części Keeperów, a po części z "Pink ...", tyle że trochę zamaskowane surowością przekazu i słabym śpiewem Derisa.
Tak przelatują Sole Survivor, Where the Rain Grows (świetne wejście Kuscha!)... Przy okazji Why? rozpoczyna się Epoka Rock Metalowej Nudy Derisa i też pytam "Dlaczego"? To jest po prostu straszne, ale będą w przyszłości jeszcze gorsze rzeczy tego rodzaju.
W Mr. Ego (Take Me Down) bezczelne wejście w stylu "Kashmir" i rozwodnienie tych słynnych temp w fatalnym rozwlekłym numerze z godnymi pożałowania "jaśniejszymi" partiami wokalno-instrumentalnymi. Generalnie rock tak, metal może... Wejście w Perfect Gentleman jest kapitalne i mimo licznych późniejszych raf i mielizn, tym razem fantastyczny refren ratuje ten numer. Jest tu też jeden z najlepszych na albumie motywów klawiszowych oraz udany duet gitarowy.
Oczywiście to "Pink..." a nie Keepery.
Żeby nie było za fajnie, po nim ohydne granie i śpiewanie pseudo wesołe w The Game Is On, z okropnymi programowanymi klawiszami, fałszywymi chórkami i piskliwym rustykalnym motywem gitarowym na czele. Uhhh... Nowy HELLOWEEN... Bezbarwność zagranego średnim tempie Secret Alibi nieco łagodzi szok. W Take Me Home poza niszczycielskim wejściem Kuscha i Markusa Grosskopfa tylko miałki rock/metal... Balladową funkcję czynienia klimatu pełni oparty głównie o gitary akustyczne bezbarwny i nudny In the Middle of a Heartbeat. Na koniec HELLOWEEN daje pokaz tego, jak się nie gra motywów keeperowskich w Still We Go. No, ewentualnie można powiedzieć, że dramatyzm zwrotek wyszedł tu całkiem dobrze, ale fatalnie w zderzeniu z refrenem.

Z całą pewnością jest to wyborny występ Uli Kuscha oraz Markusa Grosskopfa. Sekcja rytmiczna jest godna naprawdę lepszej muzyki. Gitarzyści wykonali swoją robotę jak należy, a sola Grapowa należą do ciekawszych, odkąd pojawił się w zespole antybohater - Andy Deris.
Zasadniczo na kształt soundu tej płyty wpłynął słynny Tommy Hansen, który to wszystko wyprodukował i zmiksował.
Bardzo mocny, ciężki bas Grosskopfa jest rewelacyjnie zrobiony, ale na ten LP za ciężki. Natomiast perkusja jest zmiksowana znakomicie zarówno pod względem ciężaru, jak i rozmieszczenia poszczególnych części zestawu w przestrzeni. Jeśli ewentualnie w roku 1994 ten album robił może jakieś wrażenie, to obecnie można go uznać jedynie za taki, który zestarzał się bez wdzięku.
Jeśli muzyka się starzeje, to jest to bardzo niedobrze...

ocena: 4/10

new 7.11.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Helloween - The Time of the Oath (1996)

[Obrazek: R-690227-1298647093.jpeg.jpg]

tracklista:
1.We Burn 03:06
2.Steel Tormentor 05:42
3.Wake Up the Mountain 05:05
4.Power 03:32
5.Forever and One (Neverland) 03:54
6.Before the War 04:34
7.A Million to One 05:12
8.Anything My Mama Don't Like 03:47
9.Kings Will Be Kings 05:09
10.Mission Motherland 09:03
11.If I Knew 05:31
12.The Time of the Oath 06:59

rok wydania: 1996
gatunek: power metal
kraj: Niemcy

Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Roland Grapow - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Uli Kusch- perkusja
oraz
Jörn Ellerbrock - instrumenty klawiszowe


Rok 1996 i HELLOWEEN w niezmienionym składzie wydaje "The Time of the Oath" nakładem Raw Power z Wielkiej Brytanii.

Ciężej, szybciej, ostrzej, bardziej mrocznie. Także bardziej chaotycznie, a produkcja tym razem częściowo zamulona.
Otwierający ten LP We Burn ma wszystkie cechy, jakie wcześniej wymieniłem. HELLOWEEN jest tu agresywnie melodyjny, gitary w natarciu, popędzane przez aktywną na granicy finezji sekcję rytmiczną i nawet Deris jest w to wszystko wpasowany w strawny sposób.Steel Tormentor rozpoczyna się od ryku motoru, potem klasyczne riffy dla starego HELLOWEEN, ale słaba ogólnie melodia kładzie wszystko na łopatki. Pompatyczny i pseudoepicki styl wstępu do Wake Up the Mountain i fatalne kontrasty w partiach wokalnych nie pozwalają się podnieść HELLOWEEN z tych łopatek.
Ugrzeczniony Power na pewno miał duży wpływ na kształtowanie się włoskiego flower power. Na pewno.
Wstają z kolan przy kapitalnym delikatnym Forever and One (Neverland), gdzie łączą starohelloweenowy refren z melodią główną z zupełnie innej beczki. No i Deris... To Deris? No, no... Piękne solo gitarowe. Szarzyzna wraca w Before the War. Tak, taki szybki power metal heroiczny zagrają już niebawem włoskie bandy skrzyknięte pod flagą RHAPSODY, tyle że często znacznie lepiej. Oniryczne ciągoty w po części progressive metalowym A Million to One słabe i tu z kolei słychać, że Deris to nie jest Fabio Leone. W dynamicznym, rozbujanym rockowo Anything My Mama Don't Like coś jest, dopóki nie wchodzi beznadziejny refren i rozmyte partie instrumentalne o niemetalowych cechach.
Kings Will Be Kings można określić jako raczej słaby numer o cechach rycerskiego power metalu, nadrabiający nieco refrenem, ale takich numerów powstało na pęczki, a i Deris jako rycerski narrator nie przekonuje. Najdłuższy Mission Motherland jest po nazbyt długim wstępie rozwlekłym numerem na mrocznym fundamencie, a całość pozostaje w kręgu italian metal, tym razem bardziej z opcji LABYRYNTH niż RHAPSODY. Wyraźniejsze akcenty melodyczne typowe dla starego HELLOWEEN mocniej zaakcentowane są dopiero pod koniec utworu.
If I Knew, pretensjonalny, rozkrzyczany momentami romantyczny song z klawiszami w stylu lat 70-tych jest... znakomity. Poważnie. Moc rocka i metalu w jednym.W The Time of the Oath nie po raz pierwszy uciekają się do "kashmirowego" motywu, tu budując na nim główną oś opowieści epickiej, gdzie sama epickość nie jest z pewnością ani pompatyczna, ani monumentalna. Tym bardziej, gdy słychać piskliwe sola, a potem niemal doomowe zwolnienia.

Brzmienie tego LP nie jest dobre. Trudno powiedzieć co Tommy Hansen zrobił, zanim Ian Cooper odpowiedzialny za mastering pokazał finalny produkt. Trochę to wszystko rozmyte miejscami, sekcja rytmiczna tym razem mało słyszalna, a całość sprawia wrażenie skomasowania wszystkiego w jednym planie. Nie najgorzej to wyszło w tym przypadku jeśli chodzi o Derisa, jakoś wpasowanego w to wszystko. Przebłyski znakomitego śpiewu mieszają się tu u niego jednak z partiami, których wykonać jak należy nie zdołał.
Album zdecydowanie zespołowy, bez kreowania liderów i wychylania się przed szereg. Z perspektywy czasu zdecydowanie można go odnieść do takich "łaciatych" stylowo płyt zespołów włoskich, flitujących z rockiem, ze smokami i podających to wszystko w sosie powiedzmy zbliżonym do progresywnego w melodyjnej odmianie.
Realnie album wyżej oceniany od poprzedniego i trudno się z tym nie zgodzić.

ocena: 6,9/10

new 7.11.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Helloween - Better Than Raw (1998)

[Obrazek: R-384101-1122483668.jpg.jpg]

tracklista:
1.Deliberately Limited Preliminary Prelude Period in Z 01:45
2.Push 04:44
3.Falling Higher 04:45
4.Hey Lord! 04:06
5.Don't Spit on My Mind 04:23
6.Revelation 08:21
7.Time 05:41
8.I Can 04:38
9.A Handful of Pain 04:48
10.Lavdate Dominvm 05:09
11.Midnight Sun 06:20

rok wydania: 1998
gatunek: power metal
kraj: Niemcy

Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Roland Grapow - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Uli Kusch - perkusja
oraz
Jörn Ellerbrock - instrumenty klawiszowe


Dwa lata po "The Time of the Oath" światło dzienne ujrzał LP "Better Than Raw" wydany poprzednio przez, nomen omen, brytyjską wytwórnię Raw Power.

Przy okazji tej płyty sporo mówi się o nowatorstwie, o eksperymencie muzycznym, o odwadze HELLOWEEN w doborze kompozycji i stylów, co przecież było przyczyną porażki "Chameleon". Czy ten album rzeczywiście jest taki niezwykły pod tym względem?  Warto przyjrzeć się temu bliżej.
Klasyczny power metalowy Lavdate Dominvm ma tekst w całości po łacinie. Sensacja? Chyba nie, zważywszy na to co w tej kwestii ma do powiedzenia POWERWOLF. Nie było wtedy POWERWOLF? Nie było, ale były zespoły z kręgu doom i doom/death z takim samym patentem. Do tego Deris zaśpiewał to fatalnie i wydaje się, że po włosku.
Wokale Derisa ogólnie są słabe na tym "eksperymentalnym" LP. Plus za drapieżny kawałek Push, pełen pędu i agresji... i nagle te słodkie przełamania. Taki "eksperyment".
Słabizna przeziera z Hey Lord! pieśni festiwalowej sięgającej dna w refrenie oraz z niby to psychodelicznego Don't Spit on My Mind, gdzie wizja wytworzyła się chyba po przedawkowaniu płatków śniadaniowych. No marne to jest, sztuczne, nieautentyczne, nieprawdziwe. Eksperymentalna nuda w usypiającym songu Time, gdzie w końcu Deris budzi wszystkich mocniejszym wykonaniem, ale nie na tyle atrakcyjnym, by nie przewrócić się na drugi bok. Revelation to kolaż stworzony z elektroniki, a na początku pompatyczności tego, co MANOWAR ma często na końcu oraz power thrashowych riffów akompaniujących miauczącemu po prostu Derisowi. Realnej, konkretniej melodii tu brak, a jak na ponad osiem minut, to się instrumentalnie dzieje niewiele z przewagą mieszaniny gitarowego i klawiszowego chaosu.
To zapewne miał być progresywny power metal europejski, ale jeśli już to do MANTICORA temu sporo brakuje.
Tam, gdzie żadnego wydziwiania nie ma można usłyszeć piszczącego Derisa w słodkim włoskim power metalu, prężącego muskuły w refrenach (Falling Higher), albo bez prężenia ( I Can).
Co takiego niby eksperymentalnego jest w rock/ metalowym songu A Handful of Pain? Rachityczne tło niby-symfoniczne? Midnight Sun to solidny włoski power metal z grupy dramatyczno - rycerskiej, mniej więcej na poziomie KALEDON czy HIGHLORD...

Wszyscy się tu bardzo starają, zwłaszcza gitarzyści tym razem, by zrobić dużo szumu, by było tłusto i bogato. Czasem to się wszystko  rozmywa w metalowej mazi, bo produkcyjnie jest bardzo dobrze, gdy gitary nieco cichną i w zasadzie tylko wtedy. Bas jest mocny bez przesady, perkusja na tyle cicha, by wychwycić rewelacyjne zagrywki Kuscha, ale by nie dodawała kolejnej porcji szumu do całości i nie pogłębiała przeładowania pierwszego planu. Deris ustawiony w tym wszystkim źle, chyba że tym razem potraktowano jego głos w mocniejszych numerach i tylko jako jeden z instrumentów. Przesadna klarowność soundu nie jest wskazana, ale tu tym razem Tommy Hansem chyba nie spisał się najlepiej.
Rewelacji nie ma, nie ma nawet dobrej płyty. Wszystko można usłyszeć gdzie indziej, zazwyczaj wszędzie lepiej, a o tym, że to "prekursorzy" czegoś tam niech lepiej nie mówią ci, którzy słabo znają historię metalu.

ocena: 3/10

new 7.11.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Helloween - The Dark Ride (2000)

[Obrazek: R-6537559-1421519546-9719.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Beyond the Portal 00:45
2.Mr. Torture 03:28
3.All over the Nations 04:54
4.Escalation 666 04:25
5.Mirror Mirror 03:44
6.If I Could Fly 04:09
7.Salvation 05:43
8.The Departed (Sun Is Going Down) 04:36
9.I Live for Your Pain 04:00
10.We Damn the Night 04:06
11.Immortal 04:05
12.The Dark Ride 08:48

rok wydania: 2000
gatunek: power metal
kraj: Niemcy

Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Roland Grapow - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Uli Kusch- perkusja
oraz
Jörn Ellerbrock - instrumenty klawiszowe

"Masterpiece!" Tak niektórzy mówią o tej płycie HELLOWEEN, której premiera odbyła się 30 października 2000 roku, a wydała ją tym razem renomowana Nuclear Blast.
Nie jestem przekonany, czy cokolwiek powiązane z wokalem Derisa można określić jako "mastepiece", zresztą i muzycznie ten album od tego określenia powinien być trzymany na sporą odległość.

W jakiś tam sposób wszystko tu zmierza ku tytułowemu The Dark Ride, kolosowi średniej długości jak na HELLOWEEN, kompozycji w zamyśle mrocznej i epickiej. W realizacji zresztą także, oczywiście w granicach wyznaczonych przez melodic power metal, jaki na tym albumie dominuje. Dobre? Owszem, może nawet nieco więcej niż dobre.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć. To rok 2000 i oczywiście panowie z HELLOWEEN słyszeli co grały równolegle GAMMA RAY i IRON SAVIOR. Szwedzkie powermetalowe natarcie także nie mogło nie pozostawić śladu na tym, co Dyniowaci umieścili na "The Dark Ride". Realnie jest to wypadkowa grania najsłynniejszych ekip z Niemiec i szwedzkich młodych wilków z HAMMERFALL na czele.
Paskudne wysokie wokale i galopady w tychże klimatach i z takimi samymi refrenami to All over the Nations, Salvation. Lepsze są na pewno nieco inaczej, niżej zaśpiewane i faktyczne lekko mroczne, melodyjne kawałki w średnich tempach - Mr. Torture (bardzo solidny refren) oraz I Live for Your Pain (piękne punktowanie basu).
Wejście na realnie dark obszary metalu w Escalation 666 w miarę udane, jest tu określony klimat i niepokój z niego wynikający. Bardzo dobrze to wyszło w Mirror Mirror i byłoby nawet wspaniale, gdyby nie toporny, trywialny refren w iście niemieckim stylu teutońskiego grania GRAVE DIGGER. Łagodne zaśpiewy interesująco w komponowane w surowe beznamiętne gitary. To także zostało umiejętnie zrobione w smutnawym songu If I Could Fly i wybornie zrobione w pulsującym, nowocześnie zaaranżowanym The Departed (Sun Is Going Down), ale to więcej modern gothic rocka niż metalu. Podobnie jest w bardzo zgrabnym i monumentalnym Immortal, zamaskowanym dzięki refrenom na metal.
Paradoksalnie najlepszy jest na tej płycie klasyczny power metalowy We Damn the Night w szwedzkim stylu, gdzie pewna surowość miesza się z wyjątkowo nośną melodią refrenów. Rzecz jasna ktoś inny niż Deris zaśpiewałby to na pewno lepiej. Za Szwecją przemawiają także neoklasyczne partie klawiszowe i to solo jest tu bardzo dobre.
Kultura wykonania całości tego LP jest bardzo wysoka. Momentami także jeśli chodzi o Derisa. Warto wspomnieć, że wspiera go wokalami pobocznymi Rolf Köhler z MODERN TALKING.

Sound jest ewolucją brzmienia z "Better Than Raw" z uwzględnieniem wszystkich popełnionych przy realizacji tamtej płyty błędów. Bardzo dobre brzmienie, precyzyjnie rozplanowane dla każdego instrumentu. Mocne, ciepłe i klarowne.
Solidna płyta z power metalem podpatrzonym u innych, będących na fali. Wejście na obszary bezpieczne, gdzie tylko ewentualna słabsza kompozycja, a nie zamiar artystyczny może być krytykowany. Płyta z muzyką zachowawczą, ale trendy, bez cech typowo radiowych, ale przystępną. Określanie tego mianem "mastepiece" jest grubym nadużyciem tego terminu no, chyba że ktoś specjalnie poza HELLOWEEN niczego innego nie słucha.


ocena: 7,5/10

new 7.11.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Helloween - Keeper Of The Seven Keys - The Legacy (2005)

[Obrazek: R-1318042-1367954066-2794.jpeg.jpg]

Tracklista:
CD 1 :
1. The King for a 1000 Years 13:54
2. The Invisible Man 07:17
3. Born on Judgment Day 06:14
4. Pleasure Drone 04:08
5. Mrs. God 02:55
6. Silent Rain 04:21
CD 2:
1. Occasion Avenue 11:04
2. Light the Universe 05:00
3. Do You Know What You're Fighting For? 04:45
4. Come Alive 03:20
5. The Shade in the Shadow 03:24
6. Get It Up 04:13
7. My Life for One More Day 06:51

Rok wydania: 2005
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Dani Löble - perkusja
oraz
Friedel Amon - instrumenty klawiszowe

Nie twierdzę, że w heavy metalu jakieś  rzeczy są święte. Są jednak takie, które powinny pozostać nietykalne, a już na pewno nie być użyte do celów marketingowych. Opakowanie, owszem, bardzo fajne. Modne dwupłytowe wydanie CD o winylowej długości, takie same w winylu oraz różne spec wersje z czymś tam na dodatek. No i nowy perkusista, Dani Löble, solidny, z mało znanego RAWHEAD REXX, takiego sobie zespołu heavy/power metalowego z Niemiec.


O jakim Legacy może tu być mowa?  Keeperów? Na pewno nie, nawet jeśli jest w składzie dwóch ludzi, którzy wtedy tworzyli HELLOWEEN. Nie wystarczy nagrać dwóch byle jak posklejanych tasiemców The King for a 1000 Years i Occasion Avenue (co za beznadziejne nawiązanie do radia z wiadomej kompozycji), by stworzyć atmosferę Keeperów.
Pomijam już kwestię Derisa, który śpiewa tak jak Deris. Problem tkwi w marnym naśladownictwie Kiske, gdy Deris przestaje być sobą. Happy metal jest fajny, gdy jest autentyczny. Tu jest sztuczny i upozowany jak do ślubnej fotografii. Jest go także zbyt mało, by mówić o realnej powtórce z Keeperów i to jest kolejne przekłamanie i nadużycie.
Jasne, te kompozycje są lepsze od tych z "Króliczka", co wielką sztuką nie jest. Może nawet chwilami pewne numery są w miarę słuchalne, o co jednak chodzi z tymi paskudnymi elektronicznymi wstępami? To dosyć niepokojące, gdy najprzyjemniej słucha się pop/rockowego songu Light the Universe, gdzie zaśpiewała w duecie z Derisem Candide Night, piękna małżonka Ritche Blackmore'a i zaśpiewała jak zwykle rewelacyjnie.
Tu jednak chodzi o power metal. Nawet z Derisem, potrafili stworzyć pewną liczbę kompozycji, których można słuchać bez wstydu. Tu może The Shade in the Shadow jakoś się broni, gdzieś w obszarach "The Dark Ride" się plasując, może ten refren z My Life for One More Day brzmi dobrze w opcji "zagrajmy coś z Keeperów"...
Konstrukcja i aranżacje wielu numerów z tej płyty są po prostu idiotyczne i można przypuszczać, że HELLOWEEN jeszcze nie otrząsnął się z oparów nonsensu "Króliczka".

Zażenowanie pogłębia znakomite wykonanie instrumentalne tego wszystkiego, jakaś dziwna przebijająca tu sugestia, że to jest dobre, ze to jest fajne i zabawne. A nie jest. Do tego wyborna produkcja i jest to jedna z najlepiej wyprodukowanych płyt HELLOWEEN. Brzmienie instrumentów zostało ustawione, zmiksowane i zmasterowane wzorcowo przez po raz kolejny przez Charliego Bauerfeinda. Czarodziej, szkoda tylko, że tym razem przysłużył się sprawie niewartej zachodu.
Surowo? Pewnie, że tak. Nie zbija się kapitału (powiedzmy muzycznego) na legendzie, nie tworzy się kiepskich autoplagiatów.
Tak nie odbudowuje się zaufania fanów. Opakowanie jest śliczne, marketing doskonały, tylko produkt bardzo niskiej jakosci.

ocena 3,5/10

new 23.01.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Helloween - Gambling With The Devil (2007)

[Obrazek: R-2715352-1328897289.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Crack the Riddle 00:57
2. Kill It 04:13
3. The Saints 07:06
4. As Long as I Fall 03:41
5. Paint a New World 04:27
6. Final Fortune 04:46
7.The Bells of the Seven Hells 05:22
8.Fallen to Pieces 05:52
9.I.M.E. 03:46
10.Can Do It 04:30
11.Dreambound 05:57
12.Heaven Tells No Lies 06:56

Rok wydania: 2007
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Dani Löble - perkusja
oraz:
Friedel Amon - instrumenty klawiszowe
Matthias Ulmer - instrumenty klawiszowe


Hard fani HELLOWEEN uwielbiają tę płytę, wydaną w roku 2007 przez Steamhammer w październiku 2007 i ponadto wszędzie indziej, czyli w Rosji, Japonii i Meksyku i jeszcze gdzieś tam. Album ten juest uważany przez wielu za szczytowe osiągnięcie power metalu europejskiego, a na pewno za szczytowe osiągnięcie HELLOWEEN z Derisem.

Wszytskim podobają się liczne dynamiczne natarcia power metalowe w agresywnym, poniekąd modern stylu, skomplikowane aranżacje na pograniczu amerykańskiej progresji spod znaku SYMPHONY X oraz ogromną nośność tych kompozycji i ich przebojowy charakter, pozbawiony cech komercyjnych. Wymienia się ciepło i klimat nasyconych rockiem As Long as I Fall czy też wyśmienitą oryginalną melodykę refrenów Final Fortune oraz mistrzowskie budowanie klimatu w chóralnych fragmentach I.M.E. oraz wysoką dawkę świeżo brzmiącej nienachalnej progresywności w części instrumentalnej tego utworu. Dużo się mówi o świetnych pełnych rozmachu Paint a New World, modern podejściu do metalu w Kill It, o niewymuszonej mieszance agresji i łagodności w The Saints czy też mix ryjącej psyche psychodelii i słonecznego rocka w The Bells of the Seven Hells. Podkreśla się też znakomite nawiązania w Fallen to Pieces do stylu z "Kameleona", ale oczywiście w znacznie doskonalszej i dojrzalszej formie.
Mówi się, że wokalnie Deris jest fenomenalny i nawet lepszy od Kiske w górkach, bo tak nie piszczy, perkusja Daniela Löble (Can Do It  - mordercze wejście perkusji!) jest tu bardziej kultowa niż na mocarnych albumach FREEDOM CALL, a sola Weikatha dewastujące, zresztą praktycznie w każdej z tych kompozycji. Oczywiście symfoniczny wstęp do Dreambound pozostawia daleko za sobą podobne intra RHAPSODY, czy innych włoskich bandów w rajtuzach i żabotach. Zresztą także i oryginalność power metalowego natarcia w tej kompozycji jest uznawana za mocne wyzwanie rzucone GAMMA RAY. Te riffy są miażdżące niczym te z drugiej płyty METALLICA. No i fenomenalna neoklasyka, co najmniej na poziomie Yngwie Malmsteena, a może i lepiej. Podkreśla się również wspaniałą power metalową nośną epickość mini-kolosa Heaven Tells No Lies, stanowiącego nowocześniejszą i bardziej dopracowaną odmianę grania z Keeperów.
Wiele ciepłych słów pada także pod adresem gościnnie występującego tu jako narrator Petera Rodney'a Byforda, czyli Biffa z SAXON. Ten brytyjski akcent jest tu bardzo istotny...
Często się także wspomina geniusz produkcyjny całego zespołu ludzi, którzy nad tym pracowali i niecodzienne odejście od typowego soundu niemieckiego na rzecz szwedzkiego, a może nawet francuskiego. Brawo Charlie Bauerfeind!

Tak się mówi. Oczywiście, to wszystko prawda. Tyle że to płyta mniej więcej na poziomie "Króliczka" i w swej bezsensowności tylko trochę mniej bezsensowna.


ocena: 4/10

new 26.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Helloween - 7 Sinners (2010)

[Obrazek: R-2695356-1479745298-1222.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Where the Sinners Go 03:35
2. Are You Metal? 03:38
3. Who Is Mr. Madman? 05:40
4. Raise the Noise 05:06
5. World of Fantasy 05:15
6. Long Live the King 04:12
7.The Smile of the Sun 04:37
8.You Stupid Mankind 04:05
9.If a Mountain Could Talk 06:43
10.The Sage, the Fool, the Sinner 04:00
11.My Sacrifice 05:00
12.Not Yet Today 01:11
13.Far in the Future 07:42

Rok wydania: 2010
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
 Dani Löble - perkusja

HELLOWEEN szuka nowych dróg, HELLOWEEN szuka nowych form wyrazu artystycznego.
W końcu października 2010 roku pojawia się wydany przez Sony Music album "7 Sinner", spowity power metalowym mrokiem.
Ta płyta jest odmienna od wszelkich wcześniejszych, może gdzieś tam w pewnych klimatach zahacza o "Drak Ride", ogólnie jest jednak pewną nowa jakością w stylu HELLOWEEN, która chyba jednak pojawiła się bardziej z potrzeby chwili i mody, niż z tego co im tam w muzycznej duszy gra, bo trudno sobie wyobrazić, że twórcy "Króliczka' nagle po kilku latach mentalnie przeszli tak głębokie przeobrażenie. Zresztą kto ich tam wie, to w końcu przecież artyści...
Zasadniczo moda na taki mroczny, aczkolwiek melodyjny power metal, stworzony w Szwecji w roku 2010 już była w opcji schyłkowej i HELLOWEEN nieco się z tym spóźnił, ale czasem lepiej przybiec na metę po całej stawce i zostać nagrodzony brawami za wytrwałość, niż w tłumie zasadniczej grupy, gdzie można zostać niezauważonym.
Oczywiście HELLOWEEN nie pozostaje niezauważonym nigdy, cokolwiek by nie nagrał, bo to przecież w końcu HELLOWEEN.

Na tym albumie, trwającym równo godzinę i co najmniej o 20 minut za długim (ach te wymogi CD!) grupa daje pokaz grania bardzo wtórnego, ale wyjątkowo sprawnego i tu się nie ma do czego przyczepić. No, można by się jak zwykle przyczepić do Derisa, że marny z niego śpiewak i tak dalej, ale nie tym razem. Akurat w tym mroczniejszym i chłodniejszym  repertuarze wypada bardzo dobrze, gdy trzeba jest ostrzejszy, gdy trzeba bardziej tajemniczy, a nawet czasem sentymentalny. Ważne, że nie goni Króliczka, bo Króliczka ani Dyń tu nie ma. Są za to bardzo stalowe, mocne i posępne gitary Weikatha i Gerstnera, takie w stylu szwedzkim, chwilami niemal  heavy/power, a najbliżej im do gitar szwedzkich, tak powiedzmy najbardziej modnych około trzech lat wcześniej. W tle od czasu do czasu nieco nowocześniejszych aranżacji, a to jakaś mała elektronika, a to inne klawisze zaproszonego Matthiasa Ulmera, dyskretny modern, by za bardzo nie razić ucha tradycyjnego fana HELLOWEEN. Coś tam znowu opowiada Biff Byford w Who Is Mr. Madman?, Deris wprowadza do świata muzycznego biznesu swojego syna Rona w chórkach Far in the Future, kompozycji najbardziej tu rozbudowanej i zdradzającej pewne progresywne ambicje grupy, na szczęście nierealizowane szerzej na tej płycie. Ogólnie jest to płyta monolityczna, zbudowana na tych samych schematach od początku do końca. Atak mocnych gitar, potem dochodzi do głosu mniej lub bardziej ponury Deris, a potem są refreny, które fanom najbardziej klasycznego HELLOWEEN mogą się wydać mało bujające, ale nie o bujanie na tej płycie chodzi. O co dokładnie chodzi, to też dokładnie nie wiadomo, bo wahania nastrojów, jakie się tu pojawiają, mogłyby zdezorientować nawet wytrawnego psychologa, podobnie jak fana prostszego niemieckiego power metalu pewne aranżacje, ale najważniejsze, że zespół się w tym świetnie rozeznaje. Płyta jest za długa, w pewnym momencie się to wszystko zaczyna zlewać i mieszać, i jakichś specjalnie ekscytujących mrocznych killerów tu nie ma. Nie ma, bo HELLOWEEN albo gra mrocznie niemal psychodelicznie, albo z radosną melodic power metalową werwą i tych dwóch stylów pogodzić po prostu nie umie.
Album ten został nagrany na wyspie Teneryfa, bo tam było wtedy najlepsze studio nagraniowe na świecie (no ładna pogoda przede wszystkim), ale cóż, dla HELLOWEEN czasy miksowania swoich kompozycji minęły bardzo dawno temu. Czuwał nad wszystkim Mistrz Karl Rudolf Bauerfeind i tu zapewne wyciągnąć się z tego wszystkiego nie dało, bo mroczniej w pewnych aspektach soundu w power metalu się chyba zrobić nie da, a przecież HELLOWEEN nie chciał wejść do kategorii dark metal, bo w tej kategorii plasowałby się gdzieś w połowie tabeli drugiej ligi światowej.

Było po premierze sporo histerycznych wiernopoddańczych hołdów, były głosy totalnego potępienia, na które obiektywnie ten album nie zasługuje, ale wszystko obracało się w kręgu hard fanów tego zespołu, dla których każda nowa nuta HELLOWEEN jest obiektem zażartych dyskusji. Reszta metalowego świata podeszła do tego spokojnie, niektórzy nawet uzupełnili swoje kolekcje wystawnych digipaków i surowo limitowanych winyli i w spokoju oczekiwali na kolejną płytę zespołu, licząc po cichu, że w końcu Dyniowaci nagrają coś naprawdę godnego uwagi.


ocena: 6/10

new 2.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#12
Helloween - Straight Out of Hell (2013)

[Obrazek: R-4223181-1593294002-8221.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Nabataea 07:03
2. World of War 04:56
3. Live Now! 03:10
4. Far from the Stars 04:41
5. Burning Sun 05:33
6. Waiting for the Thunder 03:53
7. Hold Me in Your Arms 05:10
8. Wanna Be God 02:02
9. Straight Out of Hell 04:33
10.Asshole 04:09
11.Years 04:22
12.Make Fire Catch the Fly 04:22
13.Church Breaks Down 06:06

Rok wydania: 2013
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Dani Löble - perkusja
oraz
Matthias Ulmer - instrumenty klawiszowe

Odkąd w USA pojawił się kultowy tam w pewnych kręgach WHITE WIZZARD to HELLOWEEN ma poważnego konkurenta w nagrywaniu bezsensownych płyt. W 2010 nieco się zagapili i natchnieni Mrokiem popełnili "7 Sinners", ale gdy WHITE WIZZARD jeszcze dwa razy, w 2011 i 2013 stanął na najwyższym podium Metalowego Bezsensu musieli zareagować, zrzucić  z siebie maski ponurego smutku i nagrać coś, co by pokazało zadufanym w sobie amerykańskim gwiazdorom, kto tu rządzi. Oczywiście tak do końca to tak nie było, bo w 2013 to WHITE WIZZARD wydał swoją płytę w czerwcu, a HELLOWEEN w styczniu, ale kto by się przejmował takimi szczegółami w Krainie Bezsensu.

Niemcy nagrali swoją płytę na Teneryfie, bo tam jest ciepło i dobrze rosną dynie, a te wróciły na okładkę nowej płyty i zastąpiły stalowe bohomazy z okładki poprzedniej płyty. Żadnej Stali! Tylko mięso z dyni!
Dyniowy power metal w wydaniu ekipy z Derisem zawsze był raczej bezsensowny, ale tym razem właśnie o to chodziło.
Ma być śmiesznie i strasznie, i lekko, i power metalowo, a refreny mają być dyniowe i kolorowe. I ogólnie ma być po prostu fun, bo dzieciaki lubią dobrą zabawę, łącznie ze skakaniem z trampoliny do pustego basenu. Oczywiście na główkę.
HELLOWEEN skacze do pustego basenu z gracją, z uśmiechem, machając po drodze przyjaźnie do tłumów wielbicieli, którzy są bardzo ciekawi finału, czyli lądowania. To jest bardzo twarde, ale przecież Dynie nie pękają tak łatwo, zwłaszcza jeśli są dobrze napompowane metalowymi sterydami.
Och, ileż tu potężnych power metalowych riffów, ileż natarć gitarzystów i basowych szarż w każdej niemal kompozycji, ale na szczęście się za każdym razem wycofują w porę, by czasem dany utworek nie był dobry i nie psuł ogólnego obrazu Płyty Metalowego Bezsensu. HELLOWEEN bierze przykład z najlepszych. Jest nowoczesny jak ORDEN OGAN, jest nawet power rockowy jak niesławny HUMAN FORTRESS A.D. 2008. Jest rockowo zniewalający we fragmentach eksportowego epickiego kolosa Nabataea z momentem wokalnym, gdzie Deris śpiewa jak z reklamy proszku do prania. To oczywiście wszystko jest podporządkowane Progresywności przez duże P, a HELLOWEEN progresywny jest bezsensowny i o to właśnie chodzi. Bezsensowność zdumiewa tu na każdym kroku. World of War to nawet bezsens skandaliczny, bo HELLOWEEN udaje pacyfistów w idiotycznym tekście, a tymczasem chyba zapomnieli o swoim Drang Nach Osten. W tym momencie CD lub stosowny digital folderek powinien powędrować do kosza, bo koniunkturalizm tego zespołu jest po prostu żałosny.
Marne melodyjki, żenujące refreny, paskudny chrapliwy wokal Derisa. Nieszczerość przekazu i ogólna bezwartościowość i chaotyczność aranżacji. Równe 60 minut Metalowego Bezsensu na najwyższym poziomie.

Power metal hipsterskich wymoczków jeżdżących po chodniku rowerem, zjadających ekologiczne opakowania po kotletach sojowych i zasypiających z puchatymi słuchawkami na uszach przy dźwiękach Hold Me in Your Arms.
Zaorać.

ocena: 1,5/10

new 9.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#13
Helloween - My God-Given Right (2015)

[Obrazek: R-7061834-1566802451-1501.mpo.jpg]

Tracklista:
1. Heroes 03:51
2. Battle's Won 04:53
3. My God-Given Right 03:30
4. Stay Crazy 04:05
5. Lost in America 03:35
6. Russian Roulé 03:53
7. The Swing of a Fallen World 04:53
8. Like Everybody Else 04:04
9. Creatures in Heaven 06:36
10.If God Loves Rock 'n' Roll 03:21
11.Living on the Edge 05:19
12.Claws 05:52
13.You, Still of War 07:21
14.I Wish I Were There 04:12
15.Wicked Game 03:56

Rok wydania: 2015
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Dani Löble - perkusja
oraz
Matthias Ulmer - instrumenty klawiszowe

Od pewnej przesympatycznej osoby otrzymałem w roku 2015 w prezencie płytę zatytułowaną "My God-Given Right".
Jest to dla bardzo cenna pamiątka materialna i przede wszystkim taka. Ta osoba o muzyce metalowej miała i ma pojęcie bardzo mgliste, więc zdała się na propozycję sprzedawcy, gdy zapytała o "jakąś nową płytę bardzo dobrego zespołu". Sprzedawca zaoferował nowy HELLOWEEN z coverem 3D i 15 numerami w wersji NB 3344-0 / 27361 33440 Nuclear Blast.
Ten sprzedawca chyba powinien zostać przesunięty do działu z obuwiem i to trybie natychmiastowym, ale cóż, handel to handel.

W tym przypadku o handlu sztuką mówić trudno, choć doprawdy okładka jest piękna i czasem sobie ją oglądam, by podziwiać zamrożone czy też obsypane gipsem dynie pod różnymi kątami i z różnej perspektywy.
Utworów jest tu 15 i jest to power metal. Taki zagrany na poważnie, prawdziwy power metal niemiecki. Śpiewa Deris, trochę gorzej niż zwykle, jakby z większym zdystansowaniem i namaszczeniem i są tu niezłe kawałki w rodzaju My God-Given Right, numeru tytułowego, który trochę przypomina takie lepsze lajtowe numery ROUGH SILK, gdy ta grupa zaczęła się zbliżać do stylu oi. O, fajne są jeszcze także Lost in America i Russian Roulé. Jak się tego słucha, to człowiek jest zadowolony, że w Niemczech nie wszystko jest takie idealne i nie wszystko im tam w tym kraju wychodzi. Cieszy to, że HELLOWEEN łączy epic granie z modern aranżacjami z elementami progresji w The Swing of a Fallen World, cieszy także to, że w połowie płyty nie trzeba wyłączać odtwarzacza i spokojnie można iść na kawę, i jak się wraca na If God Loves Rock 'n' Roll to z kilku poprzednich numerów się nic nie traci. Ogólnie to takie lekko odmóżdżające granie, ale lepiej już się odmóżdżać piosenkami HELLOWEEN niż jakąś techniawą z BUM Boxa. To się szczególnie tyczy Living on the Edge.
Są tu dwa bonusy. I Wish I Were There oraz Wicked Game. Myślę, że takie bonusy słusznie noszą miano bonusów, bo można je w przypływie łaskawości wyłączyć z puli przeznaczonej do oceny. Wyłączam więc, przez co ocena idzie w górę.

Nie wiem, czy ta płyta miała jakąś wadę fabryczną, bo brzmienie pozostawia w opcji głuchości i spłaszczenia planów sporo do życzenia, ale chyba jednak nie miała, bo z mp3 320 kbps VBR to brzmi podobnie. Najwidoczniej Karl Rudolf Bauerfeind uznał, że musi być pewien element oryginalności, albo też nie należy nagrywać płyt na Teneryfie.
Ogólnie power metal o niczym i z niczego zbudowany. Ale czy to coś nowego w przypadku tej ekipy od lat 25?
Nie ma co narzekać. Jest to jedna z moich najcenniejszych muzycznych pamiątek i bardzo się cieszę, że ją mam, podobnie jak w przypadku wypasionego wydania "Króliczka".

ocena: 2,1/10

new 25.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#14
Helloween - Walls of Jericho (1985)

[Obrazek: R-581933-1369547539-2718.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Walls of Jericho 00:49
2.Ride the Sky 05:57
3.Reptile 03:45
4.Guardians 04:21
5.Phantoms of Death 06:35
6.Metal Invaders 04:12
7.Gorgar 03:57
8.Heavy Metal (Is the Law) 04:01
9.How Many Tears 07:16

rok wydania: 1985
gatunek: heavy/ power/speed metal
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Kai Hansen - śpiew, gitara
Michael Weikath - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Ingo Schwichtenberg - perkusja

Mini LP "Helloween" był pewnego rodzaju balonem próbnym, wypuszczonym, by się zorientować czy taka muzyka w ogóle "chwyci". Ponieważ nie tylko chwyciła, ale wywołała niemałą sensację, to jeszcze w tym samym roku, w grudniu, pojawiła się nakładem Noise Records wersja winylowa pierwszego LP zespołu, a w roku następnym Combat Records przedstawił amerykańską wersję CD.

W zasadzie "Walls Of Jericho" stanowiło dokładną i logiczną kontynuację muzyki z "Helloween" i ten album był po prostu skazany na sukces. Bez wątpienia jest to album bardzo znaczący dla rozwoju metalu nie tylko w Europie, ale na pewno nie tak przełomowy jak pierwszy z Kluczników.
Do historii metalu przeszedł oczywiście wstęp w postaci Walls of Jericho, bardziej jednak jako muzyczny żart kulturalny, jednak muzyka w podobny stylu była już osiągalna w USA i USPM grupy już nagrywały takie heroiczne kawałki w speed/power manierze od co najmniej roku. Niemcy dodali jednak mnóstwo melodii, zagęścili gitary, dołożyli stopkę parową jako element obowiązkowy i wypuścili na świat takie potwory jak Phantoms of Death, Metal Invaders czy Ride the Sky. Równocześnie podtrzymywali niemiecką tradycję heavy metalową w klasycznym, aczkolwiek speedowym Heavy Metal (Is the Law). HELLOWEEN nie ustrzegł się jednak i trywialnego, niby trochę żartobliwego metalu w Gorgar i Reptile, ale szybki, rycerski Guardians jest bardzo dobry i to jeden z protoplastów najbardziej klasycznego później europowermetalu. Wystarczy posłuchać refrenu.
Jest na tej płycie jedna kompozycja, która jest wieczna i nieśmiertelna. To oczywiście How Many Tears. HELLOWEEN musiał sobie zdawać sprawę, jaki to brylant i doszlifował go wraz z przybyciem do zespołu Michaela Kiske. Jak wybornie to zaśpiewał, można się przekonać na koncertowym albumie "I Want Out Live" z 1989 roku.

To, że wokal Hansena jest na tym albumie bardzo prosty i niezbyt artystycznie wysokich lotów wiedzą wszyscy i nikomu to specjalnie nie przeszkadza. To, że gitarzyści grają tu w sposób do tej pory niespotykany w Europie, także wszyscy doceniają, podobnie jak wyborną grę Ingo Schwichenberga. Ja natomiast zwróciłbym szczególną uwagę na fenomenalne partie basu i niesamowite natarcia Markusa Grosskopfa. To są jedne z najwspanialszych partii gitary basowej w historii heavy i power metalu do dnia dzisiejszego. Pewną ciekawostką jest udział jako dodatkowego wokalisty Chrisa Boltendahla, który wraz z GRAVE DIGGER miał już w tym czasie na koncie dwie płyty. 
Produkcja jest marna. Znacznie lepiej brzmią późniejsze remastery, zazwyczaj rozszerzone o mini LP "Helloween" i wówczas mamy pełny obraz stylu HELLOWEEN w roku 1985. Liczba wydań tego albumu w różnych krajach i na różnych nośnikach jest przeogromna.
Absolutna klasyka metalu.

ocena: 9/10

new 6.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#15
Helloween - Keeper of The Seven Keys - Part I ( 1987)

[Obrazek: R-3944133-1494932492-6715.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Initiation 01:21
2.I'm Alive 03:23
3.A Little Time 03:59
4.Twilight of the Gods 04:29
5.A Tale That Wasn't Right 05:15
6.Future World 04:02
7.Halloween 13:18
8.Follow the Sign 01:46

rok wydania: 1987
gatunek: melodic power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
 Michael Kiske - śpiew
Kai Hansen - gitara
Michael Weikath - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Ingo Schwichtenberg - perkusja


O tej płycie napisano już wszystko i nie można wymyślić na jej temat niczego oryginalnego, by nie popaść w recenzyjny banał.

23 maja 1987 Noise Records wydało album, który dla metalu ma takie samo znaczenie jak debiut BLACK SABBATH, "In Rock" DEEP PURPLE czy pierwsza METALLICA. Album tworzący nową jakość muzyczną, nowy gatunek, który określono, choć jeszcze nie wtedy i nie od razu mianem melodic power metal w odmianie europejskiej. To jednak było coś innego niż "Walls of Jericho", bo miejsce bezwzględnego, nasyconego jednak wpływami amerykańskiego USPM grania zajął happy metal z dużą dawką humoru rockowego luzu. No i Kiske, młody Mistrz wysokich wokali, który miał wtedy 18 lat.
Ciekawy jest fakt, że Noise do końca nie wierzyło w sukces tej muzyki i materiał jaki zespół miał przygotowany, podzielono na dwie części z powodów czysto ekonomicznych. Produkcja winylowej płyty sporo kosztuje i co będzie, jak się to nie sprzeda jako double vinyl? Sprzedało się i to była jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza inwestycja Noise w historii tej wytwórni. Około 300 wydań tej płyty od różnych wytwórni się pojawiło do dziś na całym świecie.
HELLOWEEN zaprezentował melodyjny, bezpretensjonalny metal w radosnych i zagranych na pełnym luzie I'm Alive, A Little Time, Future World i ten styl w mniej lub bardziej przetworzonej formie eksploatowały potem niezliczone zespoły z Europy i Ameryki Południowej. W umiejętny sposób nawiązali do swoich wcześniejszych dokonań w Twilight of the Gods i w kapitalny sposób wybrnęli z "balladowego kompleksu i syndromu SCORPIONS" w przecudownej balladzie A Tale That Wasn't Right. I zapewne byłoby idealnie, gdyby kolos Halloween był równie z polotem zrobiony jak Keeper of the Seven Keys.

Pasja wykonania całości jest przeogromna, a entuzjazm i szczerość przekazu zniewalający i tchnący autentyzmem.
Mamy tu także do czynienia ze stworzeniem nowego soundu w metalowej muzyce, soundu absolutnie nieśmiertelnego i aktualnego do dziś, stosowanego do dziś, i do dziś niezmiernie lubianego. Całkowite przeciwieństwo tego z roku 1985. Swoisty geniusz producentów Tommy Newtona i Toomy Hansena, którzy tak naprawdę wtedy dopiero rozpoczynali swoją wielką i trwającą do dziś karierę inżynierów dźwięku.

Niecałe 40 minut muzyki, które wstrząsnęło metalowym światem. Początek Nowej Muzycznej Drogi.


ocena: 9,8/10

new 28.02.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości