Grimgotts
#1
Grimgotts - Dragons of the Ages (2019)
 [Obrazek: R-14167954-1569122634-1657.jpeg.jpg]
Tracklista:
1. War's Come to Our Shores 06:05           
2. The Last Dragon Warriors 05:26             
3. Ancient Waters 03:54                
4. War at Dawn 04:18       
5. The King Under the Sea 03:21                
6. The Long Road 04:54                   
7. Turning the Tide 03:32               
8. Take to the Sea 03:28                 
9. The Great Shadow 05:22           
10. Here Be Dragonlords 08:30
 
Rok wydania: 2019
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
 
Skład zespołu:
Andy Barton – śpiew
David Hills – gitara
Nelson Moreira – bas
Mo Abdelgadir – perkusja
Fabio Garau – instrumenty klawiszowe
 
Jest to druga płyta założonego w 2015 roku zespołu, wydana własnym nakładem i ze zmianą w sekcji rytmicznej względem płyty poprzedniej.
Gdyby ALESTORM spotkało się z POWER QUEST, to prawdopodobnie by tak właśnie wyglądał owoc ich współpracy.
 
Jest prosto, jest melodyjnie, czasami epicko i przykładem takiego połączenia jest solidny War’s Come to Our Shores z rozmarzonym refrenem. Bardzo fajnie zagrany i bardzo dobrze zaśpiewany przez Andy Bartona. The Last Dragon Warriors również rozmarzony, ale bardzo fajnego smaczku dodaje duet wokalny z bliżej nieznaną Julią Zelg, która zaśpiewała gościnnie. Jest epicko w Ancient Waters i coś tym jest z ostatniego DRAGONLAND przemieszanego z morską bryzą, której u Kasparka już od lat nie było czuć. Ciekawą mieszaniną gatunków jest War At Dawn, jest growl, jest rozmach, który przypomina może trochę THE STORYTELLER, chociaż klawisze modern w refrenie są bardzo frapujące i czuć coś fińskiego w tym.
The King Under the Sea to znów romans z ALESTORM, nawet akordeon się tu udziela i nie irytuje i bardzo fajnie w refrenie buja, a środkowa część to niespodziewana i energetyczna petarda.
Przy dość szybkich tempach tego albumu zwolnienie jest potrzebne i tutaj służy za to nudny The Long Road i to jest w pewnym sensie gruba linia, która dzieli ten album, ponieważ od tego momentu jest już więcej POWER QUEST, co słychać niezbyt porywającym Turning the Tide czy Take to the Sea, w którym jest morze, ale zagrałby to lepiej każdy drugorzędny zespół. The Great Shadow nie najgorszy, ale brakuje już trochę pomysłu, przejścia nie są już tak płynne i zaczyna się wszystko zlewać, mimo fajnych galopad w refrenie.
Na koniec niemal 9 minutowy Here Be Dragonlords, gdzie jest epicko, dużo ALESTORM, z początku brzmi to bardzo chaotycznie i jak próba naśladowania RHAPSODY OF FIRE, ale to niestety nie ten poziom. Od około trzeciej minuty ciekawie to się zaczyna rozwijać, jest dużo portowych klimatów i jest podniosły refren, ale konstrukcja tego utworu przywodzi trochę na myśl kolosa z ostatniej płyty DRAGONLAND. Niby dobre podsumowanie, bo wykłada jak na tacy wszystkie wady i zalety, ale nie musiało to trwać 9 minut, wystarczyłyby 4 i by było bardzo dobrze, a tak to jest zbyt monotonnie.
 
Bardzo dobre brzmienie, szczególnie jak na self-release, pierwsze pięć utworów bardzo dobrych, pozostałe już niestety trochę mniej udane i wychodzi zbyt wielka prostota i monotonia.
Zagrane jest to bardzo dobrze i David Hills wygrywa bardzo dobre sola, a perkusja Mo Abdelgadira mocarna i ciekawa, daleko temu do prostego pukania i w pierwszej połowie albumu technicznie wszyscy błyszczą. Dalej jest już różnie i jakby cała moc uszła, może po prostu przez niezbyt porywające kompozycje.
Solidna płyta z UK, ale do poziomu ostatniego RHAPSODY OF FIRE czy TWILIGHT FORCE bardzo daleko.
 

Ocena: 7.3/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Grimgotts - The Time of the Wolfrider (2024)

[Obrazek: 1265819.jpg?3346]

Tracklista:
1. An Amber Dawn 06:13      
2. The Rise of the Wolfrider 04:40
3. Darkwood (I. The Voyage – II. The Sea Serpent – III. The Great Oaks) 10:03       
4. Ancient Voices (Hear them Calling) 04:27      
5. Return to the Sea 06:00     
6. Wings of Wonder 04:24       
7. Swallowed by Darkness 03:31       
8. Riding to Destiny 05:46       
9. Black Banners 06:10       
10. Lord of the Battle 05:34

Rok wydania: 2024
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
 
Skład zespołu:
Andy Barton – śpiew
David Hills – gitara
Jack Stanley – bas
Mo Abdelgadir – perkusja
Fabio Garau – instrumenty klawiszowe


Po pięciu latach milczenia i pozyskaniu nowego basisty, z otchłani zapomnienia powraca GRIMGOTTS z nowym albumem, wydanym we wrześniu 2024 roku przez Elevate Records.

To dalej "adventure metal", próbujący imitować GREAT MASTER, RHAPSODY OF FIRE, MAJESTICA oraz TWILIGHT FORCE, to słychać już w poprawnym, jednocześnie chaotycznym An Amber Dawn. Gładki, nostalgiczny refren byłby tutaj niezły, gdyby nie fatalne rozplanowanie instrumentów i zbyt natarczywe, agresywne orkiestracje, błąd, który przydarzył się również RHAPSODY OF FIRE. W łagodniejszych momentach jest się bombardowanym potężną sekcją rytmiczną i w tym wszystkim giną melodie. Ogólnie brzmienie można określić jako niechlujne i niedopracowane.
W kwestii wykonania niewiele się zmieniło, ozdobniki symfoniczne są dobre, tylko muzyka chwilami stała się zdecydowanie bardziej infantylna, co słychać w The Rise of the Wolfrider, który miał być pieśnią minstrela, a wyszła piosenka dla dzieci, która jest zdecydowanie zbyt głośna. Próbują grać w stylu MEMORIES OF OLD i MAJESTICA w Ancient Voices i byłoby to nawet niezłe, gdyby nie sound i jego dobór jest tutaj niezrozumiały i kontrowersyjny. Nie jest to ani muzyka, która tego wymaga, ani Andy Barton nie jest na tyle silnym głosowo wokalistą, aby się przebić przez łagodniejsze fragmenty, jak w Swallowed By Darkness, nie wspominając już o extreme melodic metalowych jak w Return to the Sea czy mrocznym, dark power metalowym Wings of Wonder, które są co najwyżej przeciętne. David Hills gra dobrze, tak jak sekcja rytmiczna, ale nie jest to gra, która imponuje. I to też nie jest tak, że zespół nie ma tutaj pomysłów, bo Riding to Destiny to kompozycja wyjątkowo udana i An Amber Dawn na swój brytyjski, ponury sposób również. Nawet utrzymany w stylu MAJESTICA Lord of the Battle w swoim przesłodzeniu można uznać za wyjątkowo udany. Tutaj też melodia wyjątkowo jest mocniej zaakcentowana i brzmi to bardziej wyraziście.

Można by uznać ten album za najlepszy w dyskografii GRIMGOTTS, ale sztucznie rozdmuchane brzmienie niczym długość Darkwood oraz brak spójności zwyczajnie nie pozwalają na ocenę dobrą.
Wolę brzmienie łagodniejsze jak na LP poprzednim albo to, co oferuje FELLOWSHIP niż takie, które przyprawia o ból głowy.


Ocena: 6.6/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości