15.06.2018, 14:57:41
Tank - War Machine (2010)
Tracklista:
1. Judgement Day 05:14
2. Feast of the Devil 05:22
3. Phoenix Rising 06:55
4. War Machine 07:02
5. Great Expectations 04:24
6. After All 05:02
7. The Last Laugh 04:41
8. World Without Pity 06:09
9. My Insanity 06:14
Rok wydania: 2010
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Doogie White - śpiew
Cliff Evans - gitara
Mick Tucker - gitara
Chris Dale - bas
Dave Cavill - perkusja
Miało być coś o wojnie, o czołgach na początek, ale jednak nie będzie.
TANK jaki jest każdy widzi, parafrazując stare polskie powiedzenie przypisywane Piłsudskiemu.
TANK przypisywany jest także Wardowi, ale jak widać ludzi niezastąpionych nie ma, i jego również dało się zastąpić. Przegrana bitwa pod "Still At War" poszła w zapomnienie, dym zasnuwający pole walki rozwiał wiatr i to, że do gitarowego trzonu dołączył sam Doogie White jakoś specjalnie nikogo poza najbardziej zainteresowanymi nudnym brytyjskim heavy metalem nie wzruszył. Nowa płyta? Dobra, czemu nie "skoro przyszedł na to czas". Wydała ją 25 października 2010 polska wytwórnia Metal Mind Production.
Czołg zajechał skromnie, bez artyleryjskiego wsparcia z ziemi i rakietowego ostrzału ze śmigłowców szturmowych. No tak, miało nie być o wojnie. Niestety, od tego wątku się nie ucieknie.
Płyta jest o wojnie, choć raczej takiej cichej, na peryferiach frontu, gdzie ważniejsze jest przeżyć niż zostać martwym bohaterem.
Mocny album, z ponurym klimatem, ciężko zagrany i wsparty wokalem White, mocno robionym pod R.J.Dio . Wystrzał pierwszy to "Judgement Day". Przeciwpancernym ognia! Średnie tempo, lekkie przyspieszenie w refrenie, potężny wokal i okazuje się, że brytyjski heavy metal wcale nie musi być nudny. Co więcej, takie killery z UK zdarzają się ostatnio coraz rzadziej. No i ten Dio, to znaczy White pięknie wpasowany w kolejny numer, spokojnie, nie za szybko rozegrany "Feast of the Devil". Czyżby brytyjskie pociski przeciwpancerne były aż tak dobrej produkcji? No są, i każdy kolejny strzał burzy następny bunkier i pali wrogi pojazd pancerny. Okazuje się, że można i zagrać i nieco szybciej i bardziej przebojowo, a jednocześnie pozostać TANK w "Phoenix Rising", tyle że takim ubranym w mundur i RAINBOW i CORNERSTONE , na poligonie którego White ćwiczył ostatnio cięższe, brytyjskie, tradycyjnie metalowe śpiewanie. Gitary chodzą pięknie na tej płycie, te motywy są nieskomplikowane, podobnie jak i sola, ale to jest styl obu panów, którzy już tyle lat grają ze sobą i zdążyli wypracować pewien bardzo specyficzny styl, także w zagrywkach w duetach. Taki duet, ale wokalny, marzy się w niesamowitym "War Machine", gdzie White wręcz śpiewa a capella, a reszta na czele z punktującym basem podaje rytm w tym prawdziwie wojennym songu, budzącym i grozę i wywołującym refleksje, także zmęczonego żołnierza. Wojenne chórki wspierają White'a i jakże by się tu chciało usłyszeć i Dio i Blaze'a i każdego z tych dumnych, zmęczonych bojami wokalnych weteranów. "Great Expectations" to taka nowocześniejsza wersja numerów w klasycznych rytmach NWOBHM, więcej tu tez rocka, ale tym razem Rob Rock wspierać White'a nie musi, bo i w takim graniu Doogie czuje się jak ryba w wodzie. Ci panowie się nie zestarzeli duchem jak wiele innych kapel z UK i podają taka muzykę z lekkością i gracją, mimo że metalowego mięcha tu nie brak. Co tu gadać, brzmienie to 33% sukcesu tej płyty. Mocna perkusja z ostrymi blachami, bas wgniatający w ziemię i często wędrujący własną drogą. Doskonała selektywność, jakże odległa od zamulających nieczytelnych soundów różnych brytyjskich płyt z heavy metalem z ostatnich lat. Nadmiaru słodu nie ma nawet w balladowym "After All", i ciężkim i smutnym i zdecydowanie metalowym. Jest jakiś specyficzny klimat w tej kompozycji, szorstkiej, ale i nostalgicznej. TANK jak zwykle wrzuca coś lżejszego kalibru, tym razem ostrzeliwując się z karabinu maszynowego w "The Last Laugh". Ostrzał taki co najwyżej średnio skuteczny, podobnie jak dawka dobrego, choć nudnawego brytyjskiego hejwi metalu w "World Without Pity" Wreszcie na koniec majstersztyk w postaci "My Insanity". No taki inny TANK, nowocześniejszy w riffach, ale wierny wyspiarskiej tradycji. Tym razem doprawdy znakomite solo i taki rozmach w melodii przy jednoczesnej umiejętności wyciszenia tego w pewnych miejscach.
TANK zajechał i zwyciężył. Owszem, jest to inny TANK niż z Wardem, może nawet ta dyskusja, jaka się wywiązała przy okazji wykorzystywania nazwy ma swoje uzasadnienie, ale zespół ten może nazywać się nawet MARCHEWKA, grunt, że nagrał jedną z najlepszych płyt z heavy metalem tradycyjnym w Zjednoczonym Królestwie w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Nie skreślajmy nigdy przed czasem starych firm, powracających po latach.
Czasem potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć - jak TANK.
TANK jaki jest każdy widzi, parafrazując stare polskie powiedzenie przypisywane Piłsudskiemu.
TANK przypisywany jest także Wardowi, ale jak widać ludzi niezastąpionych nie ma, i jego również dało się zastąpić. Przegrana bitwa pod "Still At War" poszła w zapomnienie, dym zasnuwający pole walki rozwiał wiatr i to, że do gitarowego trzonu dołączył sam Doogie White jakoś specjalnie nikogo poza najbardziej zainteresowanymi nudnym brytyjskim heavy metalem nie wzruszył. Nowa płyta? Dobra, czemu nie "skoro przyszedł na to czas". Wydała ją 25 października 2010 polska wytwórnia Metal Mind Production.
Czołg zajechał skromnie, bez artyleryjskiego wsparcia z ziemi i rakietowego ostrzału ze śmigłowców szturmowych. No tak, miało nie być o wojnie. Niestety, od tego wątku się nie ucieknie.
Płyta jest o wojnie, choć raczej takiej cichej, na peryferiach frontu, gdzie ważniejsze jest przeżyć niż zostać martwym bohaterem.
Mocny album, z ponurym klimatem, ciężko zagrany i wsparty wokalem White, mocno robionym pod R.J.Dio . Wystrzał pierwszy to "Judgement Day". Przeciwpancernym ognia! Średnie tempo, lekkie przyspieszenie w refrenie, potężny wokal i okazuje się, że brytyjski heavy metal wcale nie musi być nudny. Co więcej, takie killery z UK zdarzają się ostatnio coraz rzadziej. No i ten Dio, to znaczy White pięknie wpasowany w kolejny numer, spokojnie, nie za szybko rozegrany "Feast of the Devil". Czyżby brytyjskie pociski przeciwpancerne były aż tak dobrej produkcji? No są, i każdy kolejny strzał burzy następny bunkier i pali wrogi pojazd pancerny. Okazuje się, że można i zagrać i nieco szybciej i bardziej przebojowo, a jednocześnie pozostać TANK w "Phoenix Rising", tyle że takim ubranym w mundur i RAINBOW i CORNERSTONE , na poligonie którego White ćwiczył ostatnio cięższe, brytyjskie, tradycyjnie metalowe śpiewanie. Gitary chodzą pięknie na tej płycie, te motywy są nieskomplikowane, podobnie jak i sola, ale to jest styl obu panów, którzy już tyle lat grają ze sobą i zdążyli wypracować pewien bardzo specyficzny styl, także w zagrywkach w duetach. Taki duet, ale wokalny, marzy się w niesamowitym "War Machine", gdzie White wręcz śpiewa a capella, a reszta na czele z punktującym basem podaje rytm w tym prawdziwie wojennym songu, budzącym i grozę i wywołującym refleksje, także zmęczonego żołnierza. Wojenne chórki wspierają White'a i jakże by się tu chciało usłyszeć i Dio i Blaze'a i każdego z tych dumnych, zmęczonych bojami wokalnych weteranów. "Great Expectations" to taka nowocześniejsza wersja numerów w klasycznych rytmach NWOBHM, więcej tu tez rocka, ale tym razem Rob Rock wspierać White'a nie musi, bo i w takim graniu Doogie czuje się jak ryba w wodzie. Ci panowie się nie zestarzeli duchem jak wiele innych kapel z UK i podają taka muzykę z lekkością i gracją, mimo że metalowego mięcha tu nie brak. Co tu gadać, brzmienie to 33% sukcesu tej płyty. Mocna perkusja z ostrymi blachami, bas wgniatający w ziemię i często wędrujący własną drogą. Doskonała selektywność, jakże odległa od zamulających nieczytelnych soundów różnych brytyjskich płyt z heavy metalem z ostatnich lat. Nadmiaru słodu nie ma nawet w balladowym "After All", i ciężkim i smutnym i zdecydowanie metalowym. Jest jakiś specyficzny klimat w tej kompozycji, szorstkiej, ale i nostalgicznej. TANK jak zwykle wrzuca coś lżejszego kalibru, tym razem ostrzeliwując się z karabinu maszynowego w "The Last Laugh". Ostrzał taki co najwyżej średnio skuteczny, podobnie jak dawka dobrego, choć nudnawego brytyjskiego hejwi metalu w "World Without Pity" Wreszcie na koniec majstersztyk w postaci "My Insanity". No taki inny TANK, nowocześniejszy w riffach, ale wierny wyspiarskiej tradycji. Tym razem doprawdy znakomite solo i taki rozmach w melodii przy jednoczesnej umiejętności wyciszenia tego w pewnych miejscach.
TANK zajechał i zwyciężył. Owszem, jest to inny TANK niż z Wardem, może nawet ta dyskusja, jaka się wywiązała przy okazji wykorzystywania nazwy ma swoje uzasadnienie, ale zespół ten może nazywać się nawet MARCHEWKA, grunt, że nagrał jedną z najlepszych płyt z heavy metalem tradycyjnym w Zjednoczonym Królestwie w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Nie skreślajmy nigdy przed czasem starych firm, powracających po latach.
Czasem potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć - jak TANK.
Ocena: 9/10
25.10.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"