Deep Purple
#1
Deep Purple - Burn (1974)

[Obrazek: R-1820983-1377170892-8068.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Burn 06:04
2. Might Just Take Your Life 04:39
3. Lay Down, Stay Down 04:19
4. Sail Away 05:53
5. You Fool No One 04:46
6. What's Goin' on Here 05:00
7. Mistreated 07:27
8. 'A' 200 04:04

Rok wydania: 1974
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wieka Brytania

Skład zespołu:
David Coverdale - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Glenn Hughes - bas, śpiew
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

DEEP PURPLE bez Gillana i Glovera.
Skończyła się pewna epoka i musiała rozpocząć nowa, bo ten zespół był w tym czasie czymś więcej niż tylko kolejną rockową grupą. Aby uzupełnić skład, muzycy, którzy pozostali w zespole, dokonali wielkiej liczby przesłuchań, zanim wyłonili tych, którzy mieli zająć miejsce nieobecnych. Ani Davida Coverdale'a, ani Glenna Hughesa nikt nie znał. Zresztą w owym czasie niemal każdy, kto nie mieścił się w lansowanej przez radio i wytwórnie płytowe ścisłej czołówce pozostawał nieznany.

Album przygotowany został szybko i od poprzedniego minął zaledwie rok, ten rok był jednak czasem obaw i niepokoju - jaki będzie ten nowy DEEP PURPLE?
Premiera "Burn" wydanego przez EMI i Purple Records w lutym 1974 roku zelektryzowała i wywołała sensację. Takiej płyty chyba się nikt nie spodziewał.
O ile Hughes okazał się średniej klasy basistą i fatalnym, na szczęście niezbyt widocznym, wykonawcą wokali pobocznych, to Coverdale zdumiał i zachwycił. Inny to głos niż Gillana. Tu nie ma wysokich ekstatycznych okrzyków. To głos średnich rejestrów, mocny, plastyczny i zdecydowany, uduchowiony i przepojony bluesową i soulową manierą, która na tym albumie też się częściowo ujawniła. DEEP PURPLE powrócił nieco prostszy w formie kompozycji, ale bardziej masywny, bardziej metalowy, dążący do celu bez zakrętów i nadmiernych ozdobników. Pojawiła się siła i energia, jakiej na albumie poprzednim wyraźnie zabrakło.
"Burn" to wymarzony otwieracz, szybki, zwarty, od wewnątrz płonący i buchający żarem na zewnątrz, wyrazisty i skomasowany z popisowymi solami Blackmore'a i Lorda, przy czym Lord w znacznej mierze porzuca wcześniej stosowane patenty na rzecz wykorzystania instrumentów klawiszowych jako wsparcia dla gitarowych natarć. Masywne granie, najbardziej chyba w osadzonym w ciężkich riffach poruszającym "Sail Away" ze świetną, wyważoną idealnie rytmiką. Powraca także DEEP PURPLE bardzie rockowy, co ciekawe rozbujany "What's Goin' on Here" jest jakby zrobiony bardziej pod Gillana niż Coverdale'a, natomiast cięższy "Might Just Take Your Life" to kompozycja dla nowego wokalisty idealna. Stała się ona potem pewnym wzorcem dla wielu brytyjskich zespołów, grających heavy metal osadzony w rockowej tradycji Albionu. Weselszy, zawadiacki "Lay Down, Stay Down" to nie jest może szczyt możliwości kompozytorskich zespołu, jednak grupa chciała chyba zaprezentować się z różnych stron i spróbować różnej muzyki, zaliczanej do ciężkiego rocka. Czym dla "Fireball" był "Fools", tym dla "Burn" jest "You Fool No One". Mimo różnicy temp jest tu podobny klimat, oddalony od swobodnej rockowej zabawy czy metalowego niszczenia pędem. Ta kompozycja jest niepokojąca, wymaga dalszego ciągu i taki dopisywany był w rozbudowanych koncertowych wersjach tego utworu. Trochę na przyczepkę na płycie znajduje się instrumentalny "A 200", który wydaje się bardziej muzycznym szkicem niż kompozycją zamkniętą i być może miał być rozwinięty w wersjach live, ale na płytach koncertowych nie znalazło to odzwierciedlenia.
"Mistreated". Gdy DEEP PURPLE w 1970 roku przedstawił "Child In Time" zdawało się, że ten rozdział został zamknięty raz na zawsze arcydziełem klimatu. "Mistreated" to arcydzieło powtarza, choć to kompozycja w zupełnie innym stylu, zbudowana na bluesowym fundamencie, zarazem smutna i ciężka, ciężka także w formie wykonania, a przy tym znacznie prostsza od wyprowadzonej z art rocka kompozycji "Child In Time". Równie jednak nieśmiertelna i zaliczona do absolutnej klasyki heavy rockowego grania. Pojawiała się potem i na koncertowych albumach RAINBOW z wokalem Dio i w repertuarze WHITESNAKE pod wodzą Coverdale'a.

Całość albumu ma świetną produkcję, zdecydowanie lepszą niż płyty poprzedniej. Brzmienie wszystkich instrumentów jest mocniejsze i bardziej wyraziste, jakby dla podkreślenia innego głosu, który tu przewodzi. Wystarczy posłuchać tylko "Burn" i już wiadomo, o co chodzi.
DEEP PURPLE w roku 1974 miał coś do udowodnienia, zarówno sobie, jak i milionom fanów na świecie. Udowodnił, tworząc nowy, świeży obraz zespołu, szkoda tylko, że pospiesznie wydany "Stormbringer" już tego dowodu nie umocnił.


Ocena: 8.8/10

11.01.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Deep Purple - Stormbringer (1974)

[Obrazek: R-574445-1328038963.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Stormbringer 04:03
2. Love Don't Mean a Thing 04:23
3. Holy Man 04:28
4. Hold On 05:05
5. Lady Double Dealer 03:19
6. You Can't Do It Right (With the One You Love) 03:24
7. High Ball Shooter 04:26
8. The Gypsy 04:13
9. Soldier of Fortune 03:14

Rok wydania: 1974
Gatunek: Heavy Metal/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład:
David Coverdale - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Glenn Hughes - bas, śpiew
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

Gdy odszedł Gillan, Coverdale początkowo był przyjęty nieufnie. Nikt go nie znał, nikt też nie wiedział, co może zrobić DEEP PURPLE bez wkładu kompozytorskiego Gillana i jego ducha w muzyce.
Album "Burn" pokazał, że nowy skład DEEP PURPLE jest mocny, a muzyka nic nie straciła ze swej wartości, a przy tym aż tak bardzo się nie zmieniła.
W tym samym roku, 1974, w grudniu, nakładem Purple Records i Warner Bros. zaprezentowali kolejny album i jego pojawienie przyjęto od razu ze spokojem. Czy bowiem może być gorzej, skoro było tak dobrze? Niestety tak. Owszem, jest pewne, nawet spore grono wielbicieli tego albumu, ale ja do nich nie należę. Ten album ,gdy usłyszałem go po raz pierwszy, najpierw w radio, w kilka miesięcy po premierze z bezcennego winylu, rozczarował mnie.

Niezaprzeczalnie otwarcie w postaci owianego legendą dynamicznego i zasługującego w pełni na miano heavy metalowego killera "Stormbringer" jest wspaniałe. To klasyka najczystszej wody, ale dalej... Ciężko jest skomentować bez zgryźliwości "Love Don't Mean a Thing", "Holy Man", "Hold On".
Tak, rozumiem, że włączenie elementów pop, soulu, rocka i co tam jeszcze występuje, to krok naprzód, rozwój muzyczny, wzbogacenie itd., ale nie w DEEP PURPLE, który sam z siebie wytyczał kierunki i tworzył style. Nie w taki mdły, bezpłciowy sposób, nie z takimi plumkającymi klawiszami i takim nijakim Blackmore'em. Nie z takimi melodyjkami i nie z takim poziomem pastoralnego ugrzecznienia. Dwa heavy metalowe numery "Lady Double Dealer" i "High Ball Shooter" owszem, dynamiczne, mocne, niepozbawione elementu przebojowości, ale kto te kompozycje dziś umieściłby w jakichkolwiek top heavy metalowego grania? To nie jest poziom "Stormbringer". Faktem jest natomiast, że w takich numerach odżywa i Coverdale, i Blackmore, choć to Coverdale w głównej mierze odpowiedzialny był za muzyczne innowacje. Motyw cygański w twórczości DEEP PURPLE reprezentuje tu "Gypsy". Niby wszystko w porządku, ale ten utwór męczy. Męczy i tym riffem głównym i jakimś nieszczerym zawodzeniem Davida. Coś tu nie zagrało jak należy. Z jednej strony intryguje, z drugiej jakoś odrzuca.
Jeśli nad "You Can't Do It Right" nie warto się znęcać, to przed balladą "Soldier of Fortune" trzeba schylić głowę. Ta ascetyczność i skromność w przekazie muzycznym jest jak na DEEP PURPLE niezwykła i robi to wielkie wrażenie. Kanon i takich kompozycji się nie zapomina. Żaden z niezliczonych coverów nie oddał atmosfery oryginału i nikt nie zaśpiewał tego z takim uczuciem, jak Coverdale. Coverdale to najmocniejszy punkt tego albumu. O wspomaganiu go przez Hughesa litościwie nie wspomnę. Instrumentalnie odegrane jest wszystko solidnie, ale tu w zasadzie nikt nie pokazał tego, co naprawdę potrafi. Zespołowa poprawność - i to się najbardziej tu daje we znaki. Sam Blackmore jakby zdystansowany, jakby z boku i jakby lekko obrażony, że grają nie to, co gra jemu w duszy. A może to tylko takie subiektywne wrażenie...

Blackmore po nagraniu tego albumu jednak odszedł, aby założyć inny, własny zespół, znany potem jako RAINBOW. Płyta pozostała. Z nowoczesnym jak na owe czasy brzmieniem i z nowatorskim podejściem.
Pozostawiła uczucie niedosytu i rozczarowania i dwie niezwykłe kompozycje, które nie pozwalają tego albumu całkowicie przekreślić.


Ocena: 5.5/10

11.01.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Deep Purple - Come Taste the Band (1975)

[Obrazek: R-489892-1377170186-2468.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Comin' Home 03:52
2. Lady Luck 02:45
3. Gettin' Tighter 03:36
4. Dealer 03:49
5. I Need Love 04:22
6. Drifter 04:01
7. Love Child 03:05
8. This Time Around 03:12
9. Owed to 'G' 02:56
10. You Keep on Moving 05:18

Rok wydania: 1975
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
David Coverdale - śpiew
Tommy Bolin - gitara, śpiew
Glenn Hughes - bas, śpiew
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

DEEP PURPLE bez Blackmore'a. Bez Gillana utrzymali się na powierzchni, ale bez Blackmore'a?
Lord i Pace to ostatni z oryginalnego składu, wykutego w skale "In Rock".
Kim jest Tommy Bolin? Urodzony 1 sierpnia 1951 roku w Sioux City w stanie Iowa, USA, gitarzysta formacji JAMES GANG. Kto o niej słyszał? Pewnie tylko najzagorzalsi fani jazz rocka i muzycznego eksperymentu. Co pokażą? "Skosztujcie zespołu". Ten nowy napój podany został w kieliszku 10 października 1975 roku przez Purple Records i Warner Bros. Wychylić do dna i poczuć smak...

Tak, to inny zespół i inna muzyka, ale czy tylko dlatego odmówić jej wartości i znaczenia? Energia i siła oddziaływania "Comin' Home" jest wielka. To autentyczny heavy metal, coś na kształt reminiscencji "Highway Star" w bardziej nowoczesnym stylu, a przecież minęło tylko kilka lat. To nie Blackmore gra na gitarze, to słychać, słychać i w solo i chyba najbardziej tam.
"Lady Luck" spokojny, dostojny i monumentalny to też nie jest DEEP PURPLE, bo DEEP PURPLE grało coś poniżej trzech minut niezmiernie rzadko i taki czas pozostawiany był singlom. Jaki jednak ten utwór jest pełen treści i jak wspaniałe ma te riffy z klawiszowym tłem. I jak pięknie i potężnie śpiewa tu Coverdale. Może i ten eksperyment z jazz rockowymi zagrywkami w "Gettin' Tighter" nie jest najszczęśliwszy, ale wynagradza to mroczny "Dealer" i jeszcze mroczniejszy "Drifter" z niezwykłą grą Bolina. Może z innymi muzykami "I Need Love" zabrzmiałby bardziej rockowo i zwyczajnie, ale tu ta kompozycję otacza aura... ta aura zresztą jest tu cały czas, jest nieuchwytna i nawet w tym niby bardzo stonowanym "This Time Around", gdzie Lord w zasadzie wyręcza wszystkich, też jest obecna. Nagromadzenie tej aury, czegoś złowieszczego, nieokreślonego w żaden sposób, znajduje swoje główne ujście w "Love Child". W tym następującym po sobie ciągu "innej" metalowej muzyki "You Keep on Moving", ze śmiesznymi wspomagającymi wokalami Hughesa, wydaje się swojski i odprężający, ale przecież sens tej kompozycji jest inny. Jest nostalgiczna, jest zwiastowaniem zmiany czy rozstania. I jest taka prosta zarazem.

No to brzmienie całości, jakby gęste, duszne, pełne miejsc ciemnych i nieznanych.
Bolin nie był słabym gitarzystą, ale do DEEP PURPLE nie pasował. To, że nie czuł muzyki DEEP PURPLE słychać na wydanym w Japonii albumie koncertowym "Last Concert In Japan", pełnym jego kompromitujących zagrań, słabiutkich solówek i pomyłek. Ale na "Come Taste The Band" to nie jest "taki" DEEP PURPLE. To płyta Bolina, w dużej mierze właśnie jego płyta.
Tu umieścił swój instrumentalny "Owed To G" i jest to jedna z najwspanialszych instrumentalnych kompozycji, jaka znalazła się na metalowym czy hard rockowym albumie. Porażający przekaz najprostszymi środkami, bo przecież każdy, kto miał w ręku gitarę zagra choć część, choćby kilkanaście pierwszych sekund.
Ten skład nie przetrwał. Może nie wystarczyło wytrwałości i wiary? Muzycy poszli własnymi drogami po pożegnalnym tournee w Wielkiej Brytanii.
Bolin zmarł wskutek przedawkowania narkotyków 4 grudnia 1976. W tym samy roku jako prezent gwiazdkowy dostałem swój pierwszy własny winyl. Na okładce przedstawiającej kieliszek, a w nim pięć pogodnych, przyjaznych twarzy, było napisane - "DEEP PURPLE - Come Taste The Band'.


Ocena: 9/10

12.01.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Deep Purple - Who Do We Think We Are (1973)

[Obrazek: R-459205-1314629953.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Woman From Tokyo 05:50
2. Mary Long 04:25
3. Super Trooper 02:56
4. Smooth Dancer 04:10
5. Rat Bat Blue 05:23
6. Place in Line 06:31
7. Our Lady 05:12

Rok wydania: 1973
Gatunek: Heavy Metal/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe, organy

W roku 1972 DEEP PURPLE stał u szczytu swej potęgi i sławy i tylko LED ZEPPELIN cieszył się porównywalną popularnością.Ta popularność wykraczała daleko poza grono słuchaczy heavy rocka i ten fenomen można porównać tylko do zjawiska METALLICA z dekady następnej.

Album "Machine Head" i pomnikowy koncertowy "Made In Japan" narobiły apetytów na nowe, ekscytujące nagrania i DEEP PURPLE niejako siłą rozpędu i z marszu rozpoczął prace nad nową płytą, która dla wytwórni EMI miała być kolejną żyłą złota.
"Who Do We Think We Are" jest jednak albumem nieco dziwnym. Choć wszystkie kompozycje są podpisane przez wszystkich członków zespołu jako DEEP PURPLE, jest to album kompromisów pomiędzy rockiem a szeroko rozumianym metalem. Jest to też płyta wyjątkowo krótka, z której niemal w ostatniej chwili zniknął udany przecież "Painted Horse".
DEEP PURPLE otworzył się szerzej na rockową i nie tylko publiczność, układny, nawiązujący do japońskich sukcesów zespołu "Woman From Tokyo", otwierający ten LP, jest tego dobitnym przykładem. Rock środka, radiowy, komercyjny, nastawiony na najszerszą widownię, a przy tym wcale nie aż taki atrakcyjny. Tego lekko mdłego grania z obrzeży rocka i hard rocka jest tu więcej i zakończenie albumu w postaci niemrawego, choć starannie wykonanego "Our Lady" potwierdza, że grupa częściowo nie tyle złagodniała, ile stępił się pazur w podawaniu tych melodii.
Z utworów lżejszych najlepiej prezentuje się "Mary Long", gdzie zdołali stworzyć pewną specyficzną atmosferę, malowaną pastelowymi barwami.
Gdyby jednak tylko takie kompozycje znalazły się na tej płycie, to można by mówić o ugładzonej i nudnawym, rockowym albumie dla słuchaczy muzyki środka i przejść nad tym LP do porządku dziennego jako końcu epoki wielkiego DP Mark I.
Ten LP to jednak także DEEP PURPLE energii, szybkości i pomysłów na ostry hard rock, ba, nawet wyrażający ideę power metalowego grania następnego dziesięciolecia i kolejnych.
Krótkie i niezwykle dynamiczne "Super Trouper" i "Smooth Dancer" najbardziej można podciągnąć pod taką stylistykę, a ten drugi utwór, nie wiedzieć czemu, pozostaje przez te wszystkie lata jakoś niedoceniony. Obie te kompozycje wyrażają to, co najlepsze w szybkim i i melodyjnym graniu DEEP PURPLE z płyt 1970-1972 i odnoszą się bezpośrednio i do "Highway Star" i do "Speed King".
Szczególne miejsce zajmują na tym albumie "Rat Bat Blue" oraz "Place In The Line" o bluesowym odcieniu. Poza tym, że to kompozycje o bardzo atrakcyjnych melodiach są one po prostu przesycone pomysłami. Pomysłami najróżniejszymi i zaczerpniętymi z różnych gatunków muzycznych. To utwory niezwykle bogate w treść i takich połączeń rytmów, wykorzystania instrumentów klawiszowych, organów i specyficznych solówek gitarowych nie było na "Machine Head". Jeśli umownie określić te utwory jako progresywne, to tu gdzieś się ten progresywny DEEP PURPLE zaczyna i zaraz kończy.

Po raz kolejny wykonany na doskonałym poziomie album nie przyniósł jednak "metalowych hitów", które unieśmiertelniłyby ten LP. Popularny "Woman From Tokyo" to tylko łabędzi śpiew, jeśli przyrównać go do "Smoke On The Water" czy "Child In Time".
Zresztą ta płyta nie jest w żadnym momencie monumentalna i to pierwszy krążek DEEP PURPLE, który cech monumentalizmu jest zupełnie pozbawiony.
Jeżeli w trakcie nagrywania płyty dochodziło do tarć i spięć, to na płycie, w muzyce, tego nie słychać.
To nadal zwarta, doskonale naoliwiona maszyna.
Na wiele lat jednak ta akurat maszyna została wyłączona.
Mocno wstrząsnęła muzycznym światkiem wieść o odejściu Gillana i Glovera i w rok później DEEP PURPLE pojawił się dwukrotnie już w nowym składzie i z nieco inną muzyczną koncepcją.


Ocena: 7.8/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Deep Purple - Perfect Strangers (1984)

[Obrazek: R-1641508-1507551218-6476.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Knocking at Your Backdoor 07:04
2. Under the Gun 04:38
3. Nobody's Home 03:59
4. Mean Streak 04:21
5. Perfect Strangers 05:28
6. A Gypsy's Kiss 05:12
7. Wasted Sunsets 03:55
8. Hungry Daze 04:58

Rok wydania: 1984
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

Rok 1984. Rok orwellowski.
W metalowej muzyce rok niezwykle ważny, tak naprawdę zdominowany przez jedno wydarzenie.
O tym, że możliwa jest reaktywacja DEEP PURPLE mówiło się przez lata. Ktoś potwierdzał, ktoś zaraz dementował.
Jednak w końcu nastąpiło to i ten najsłynniejszy skład zebrał się na nowo, na jakiś czas kończąc też istnienie i RAINBOW i BLACK SABBATH i WHITESNAKE poniekąd też. Legendy odeszły w niebyt i mogła powrócić inna legenda.

Od poprzedniej płyty w tym składzie minęło ponad 10 lat. Gdy klasyczny team DEEP PURPLE schodził ze sceny, schodził w epoce ostrego heavy rockowego grania, które heavy metalem w czystej postaci nie było. Jeśli uznać debiut MONTROSE z 1973 za początek jasno wyrażonej estetyki heavy metalu, to DEEP PURPLE w swoim najsłynniejszym składzie odszedł w chwili, gdy ten heavy metal zaczął powstawać.
Powrócił w epoce heavy metalu w pełnym rozkwicie, a także w momencie, gdy NWOBHM wytworzyła nowy obraz muzyka i muzyki metalowej. Wrócili także w chwili, gdy określenie hard rock znaczyło już coś zupełnie innego niż 10 lat wcześniej, a grupy amerykańskiego glamu i SCORPIONS wyznaczały ramy hard rocka jako odmiany komercyjnej muzyki w mocniejszych brzmieniach.
Trzeba jednak pamiętać, że muzycy DEEP PURPLE przez te wszystkie lata czynnie i bardzo aktywnie uczestniczyli w muzycznym życiu, nie na marginesie, ale w głównym nurcie, nagrywając znakomite płyty i wyznaczając trendy i kierunki. Gillan eksperymentował z różnymi odmianami rocka w metalowej oprawie, Lord i Paice współtworzyli potęgę WHITESNAKE w pełnej bluesa i przebojowości muzyce Coverdale'a, a Blackmore z Gloverem nowe muzyczne formy w dwóch wcieleniach RAINBOW.
Muzyczny świat w napięciu oczekiwał, jaki DEEP PURPLE powróci. Większość fanów sądziła, że grupa powróci do swoich korzeni lat 1970-1973, jednak te nadzieje okazały się spełnione tylko po części. DEEP PURPLE to nie tylko muzyka, ale i instytucja. To wielkie przedsięwzięcie, przynoszące wielki dochód.
Przez te lata nieobecności wyrosło nowe pokolenie słuchaczy, słuchaczy w dużej mierze wychowanych na heavy metalu jako takim, prostszym, nie tak formalnie rozbudowanym, jak muzyka DEEP PURPLE w poprzednim dziesięcioleciu. Nowy DEEP PURPLE musiał dostosować się po części i do ich gustów i zainteresowań, jeśli sale koncertowe i stadiony miały zapełnić się nie tylko ludźmi w średnim wieku, pamiętającymi Hendrixa na żywo.

Jeżeli utwór "Stormbringer" wyrażał ideę heavy metalu bez Gillana, to album okazał się wyrażeniem heavy metalu z Gillanem.
Powstała płyta tradycyjna w formie, tradycyjna dla muzyki lat 80-tych, ale równocześnie bardzo nowoczesna.
Każdy z muzyków wniósł tu coś charakterystycznego od siebie, coś, co było plonem własnych dokonań w ciągu tych dziesięciu lat.
Lord wniósł nieco inne klawisze, nie tak majestatyczne, jak kiedyś, ale ekscytujące w formie i prostych treściach. Blackmore dodał ten czynnik prostej przebojowej chwytliwości, jaką cechowała muzyka ostatnich płyt RAINBOW.
Najwięcej wniósł Gillan. Rozpatrując muzyczny styl tego albumu często zapomina się o twórczości solowej Gillana po odejściu z DEEP PURPLE. Tymczasem jeśli się dobrze wsłuchać, to wiele tematów, motywów i riffów jest niczym innym jak transpozycją pomysłów Gillana z lat 1976-1982, podanych oczywiście nieco inaczej, w sposób prostszy i bardziej heavy metalowy. To po prostu słychać.
Mieszanka wpływów, tendencji i tego, co wynikało z potrzeby chwili zaowocowało płytą wybitną.
Komercyjność tego albumu jest szlachetna i to największy jego atut. DEEP PURPLE z roku 1984 zachował szlachectwo nie tyle z powodu fantastycznego wykonania, co w tym przypadku było pewne, ile z powodu elegancji, z jakim to zostało zrobione.
Heavy metal jako taki w roku 1984 nie był elegancki. Był to surowy, to chuligański, to znów naiwny i prostoduszny. DEEP PURPLE dołożył tym albumem elegancji i inteligencji. Inteligencji muzycznej, która w RAINBOW czy WHITESNAKE była lekko celowo skrywana, a która skończyła się w DEEP PURPLE wraz z "Place In The Line" i "Rat Bat Blue".
Ta inteligencja przejawiła się w nowocześnie podanych "Perfect Strangers" i "Knocking At Your Back Door" najbardziej. Tak nikt nie grał wtedy.
Ta płyta była przeznaczona do prezentacji na żywo. Muzyka musiała porywać tłumy. Te tłumy porywały wspaniałe dynamiczne wymiatacze "Nobody's Home", gdzie zespół najbardziej sięgnął do swoich korzeni czy "Meanstreak" z potężnie zaznaczonym refrenem.
Tu musiała też być ballada, taka na miarę "Soldier Of Fortune", a nawet jeszcze lepsza, łatwiejsza i bardziej wzruszająca nowe metalowe pokolenie. Taką balladą jest "Wasted Sunsets" i tego poziomu już potem nie osiągnęli nigdy, nawet w sławnym "Love Conquer All".
Musieli dodać odrobinę szaleństwa i nieskrępowanej ostrej zabawy i na płycie znalazł się "Hungry Daze".
Na tym albumie jest także czasem nieco pomijana Perła DEEP PURPLE tego drugiego okresu. To "A Gypsy's Kiss". To mordercza kompozycja i mój osobisty faworyt z tego albumu. Może i najwięcej tu RAINBOW, ale to nie jest RAINBOW. To DEEP PURPLE, demolujący w każdej sekundzie, która tu jest obmyślona i dopracowana. To solo Blackmore'a jest solem wybijającym zęby i najlepszym na tym albumie. Do tego to idealny numer koncertowy, którego wersje live zawierały jeszcze więcej pełnych inwencji popisów instrumentalnych. Czarna Perła DEEP PURPLE. I ten lordowski akcent. Przepiękne.
Niestety zespół nie ustrzegł się tez heavy metalowej powszedniości. "Under The Gun" to tylko dobry heavy metal, taki gdzieś pomiędzy Anglią i Ameryką i ten utwór lekko rozczarowuje i melodią i trochę zbyt prostym wykonaniem.

W kwestii wykonania można tylko bić brawo. Forma Gillana wyborna, a jego śpiew czysty i urozmaicony. Blackmore gra swoje z niezachwianym przekonaniem, trochę jakby od niechcenia, na luzie, momentami jakby nieobecny duchem, ale przez to jeszcze ciekawszy.
Lord to klawisze nowoczesne i klimatyczne, nieraz skąpe i oddalone, a tak hipnotyzujące.
Paice się nie narzuca. Jest zawsze tam, gdzie potrzeba i nigdzie więcej. Cichy bohater to Glover. Jego partie basu to jeden wielki popis, nieustanny na całej płycie. On z takim wyczuciem nie grał nigdy wcześniej i nie zawsze potem.
Wspaniałe wykonanie wspaniałe brzmienie. To rok 1984 i setki słabo wyprodukowanych płyt z kilku poprzednich lat heavy metalu i heavy rocka, tworzących fałszywe wrażenie, że to muzyka niedbałego brzmienia i produkcyjnej fuszerki i bylejakości.
To, co tu uzyskano, jest wzorem brzmienia do dziś i do dziś dla wielu jest to poziom nieosiągalny.

Powrót w chwale.
Czy to jest heavy metal? Chyba w tym rozumieniu z 1984 roku nie. Czy to hard rock? Też nie.
To "Perfect Strangers".


Ocena: 9.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Deep Purple - The House of Blue Light (1987)

[Obrazek: R-1471344-1506614947-1674.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Bad Attitude 05:03
2. The Unwritten Law 04:54
3. Call of the Wild 04:48
4. Mad Dog 04:35
5. Black & White 04:39
6. Hard Lovin' Woman 03:24
7. The Spanish Archer 05:31
8. Strangeways 07:35
9. Mitzi Dupree 05:05
10. Dead or Alive 04:59

Rok wydania: 1987
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew, harmonijka ustna
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

Reaktywacja DEEP PURPLE w najsłynniejszym składzie, album "Perfect Strangers" i nieustanne, gigantyczne trasy koncertowe dla tysięcy fanów.
Czas jednak płynął i nadeszła pora na kolejna porcję nowej muzyki, której wszyscy oczekiwali z ogromnym zainteresowaniem. Zespół bez problemu oparł się zarówno naporowi amerykańskiego power, jak i thrash metalu i fani twardo trwali przy Purpurowych.
Płyta przygotowywana w przerwach pomiędzy wojażami ukazała się nakładem Polydor w pierwszy dzień roku 1987.

Winyl i pierwsza jego strona. Coś tu nie jest tak do końca, jak by się chciało...
Siłowy heavy metal/hard rock po organowym otwarciu "Bad Attitude", jakiś mało swobodny wokal Gillana. Brak pomysłu na ciekawe rozwinięcie i co gorsza "The Unwritten Law" jest jeszcze cięższy i mało lotny. Tu dużo ratuje Blackmore ciekawymi zagrywkami, ale nowoczesna oprawa klawiszowa nie przekonuje. Te kompozycje są proste, za proste i zbyt przewidywalne jak na DEEP PURPLE i rozczarowanie jest kompletne w wypadku "Call of the Wild". Tuzinkowy melodic heavy metal i tak słabej kompozycji ten zespół nie miał od bardzo dawna.
Prostota wyszła natomiast na dobre rozbujanemu "Mad Dog", który miał być kolejnym koncertowym wymiataczem i w pewnym stopniu takim się stał, tyle że na żywo było to grane nieco szybciej i jeszcze ostrzej. Nareszcie jakiś bardziej plastyczny wokal Gillana, ale tradycyjne solo Lorda niezbyt imponujące. Blackmore tak sobie tam pogrywa w solówce te swoje rozpoznawalne patenty, ale emocji i zaangażowania dużo nie ma.
Niezwykle poprawne to wszystko jest, takie nastawione na jak najszerszą publiczność i także lubiącą harmonijkę, która jest również najfajniejszą rzeczą w "Black & White". Tak na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, o co chodzi w tej kompozycji o nietypowym rytmie.
Mina się trochę wydłuża. Dobry, co najwyżej dobry heavy/hard rockowy mainstream. Gdzie tu DEEP PURPLE?
Strona druga:
"Hard Lovin' Woman". To w zamyśle taka odpowiedź-kontynuacja wiadomego numeru z 1970 roku.
Tymczasem nawet jeśli traktować to jako pewien przebojowy żart to taką przebojowość w rock'n'rollowych rytmach prezentowało setki innych zespołów. Coś tu jest z tego niezupełnie poważnego grania Gilana solo i to niestety niedobrze dla tej płyty.
Porażka? Nieudana płyta? Trzeba wytrzymać.
"The Spanish Archer" wynagradza wszystko. Genialny, genialny numer, gdzie wszyscy wznieśli się na wyżyny swych możliwości. To jak tu gra Blackmore jest po prostu niesamowite, jak bas chodzi i jakie natchnione partie klawiszowe rozgrywa Lord to wspaniałe. To jest DEEP PURPLE i taką kompozycję tylko ten zespół może stworzyć.
Musi się podobać także "Strange Ways" w stylu "Perfect Strangers". Doskonała powtórka tego, co tam było, a w szczególności tego specyficznego transowego klimatu. I ten dyskotekowy, nowoczesny rytm, na jakim to jest oparte. Perfekcja. Gillan tu jest najbardziej sobą i ten rozmach w jego głosie jest od razu wyczuwalny.
"Mitzi Dupree" też jest bardzo fajny. Taki trochę wodewilowy w dobrym tego słowa znaczeniu, trochę poetycki i jakby przeznaczony dla artystycznej bohemy. Ale to wciąż heavy metal i to bardzo dobry.
Na koniec dużo energii i czadu w dynamicznym i zamaszystym "Dead or Alive". Taki przesycony duchem lat 70-tych tego zespołu numer, odegrany z dużą fantazją i dbałością i detale. Dzieje się tu nadspodziewanie dużo, a monumentalne klasyczne klawisze Lorda po prostu wywołują ciarki na plecach i żywsze bicie serca. Od dawna nie było takich dialogów Lord-Blackmore. Fantazja!

Druga połowa płyty ratuje DEEP PURPLE przed wpadką i posądzeniem o nagraniu knota, ale kontrast jest bardzo duży. Także w stosunku do płyty poprzedniej. Ten album jest w znacznej mierze siłowy, uproszczony i mało ambitny.
Melodyjny heavy metal dla wszystkich w kapitalnej oprawie produkcyjnej. To jest być może najlepiej wyprodukowany album DEEP PURPLE, gdzie poszczególne instrumenty rozbrzmiewają, jakby każdy był zupełnie odrębny w zestawieniu i najważniejszy. Czasem tylko wydaje się, że gitara Blackmore'a w solach jest minimalnie za cicho.
Ciężka do oceny płyta, bo z jednej strony mydła i sałaty tu nie brak, ale z drugiej zdumiewają i czarują w sposób nieosiągalny dla innych.
Black & White po prostu.

Niech będzie White.


Ocena: 7.9/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Deep Purple - Slaves and Masters (1990)

[Obrazek: R-634381-1278778734.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. King of Dreams 05:30
2. The Cut Runs Deep 05:42
3. Fire in the Basement 04:43
4. Truth Hurts 05:14
5. Breakfast in Bed 05:16
6. Love Conquers All 03:47
7. Fortuneteller 05:45
8. Too Much Is Not Enough 04:19
9. Wicked Ways 06:35

Rok wydania: 1990
Gatunek: melodic heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Joe Lynn Turner - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Jon Lord - instrumenty klawiszowe
Ian Paice - perkusja

W maju 1989 stało się jasne, że dalsze przebywanie Gillana i Blackmore'a na jednej scenie jest niemożliwe. Odszedł Gillan i natychmiast pojawił się problem, kto może go zastąpić. Machina napędzana wielkimi pieniędzmi musiała funkcjonować dalej, a ktoś nowy i nieznany nie bardzo wchodził w rachubę. Jak się okazało, także Joe Lynn Turner nie wyobrażał sobie dalszego przebywania w pobliżu Yngwie Malmsteena i wybór padł na niego. W swoim czasie wypłynął na szerokie wody w RAINBOW Blackmore'a, pokazał się zresztą i potem jako wokalista z klasą, rozwijający się i śpiewający coraz lepiej, a także jako utalentowany kompozytor muzyki z pogranicza hard rocka i melodic metal. Wybór Turnera przyjęty został z dużym zainteresowaniem i na płytę oczekiwano z napięciem, choć niezbyt długo, gdyż pojawiła się w roku 1990.
Pojawiła i natychmiast podzieliła fanów na dwa obozy. Zaprezentowana muzyka musiała spowodować taki podział, choć przecież wiadomo było, że będzie to płyta inna niż poprzednie, tak ze względu na brak głosu Gillana, jak i na brak jego kompozytorskiego wkładu. Muzycznie "Slaves And Masters" to rezultat współpracy przede wszystkim Turnera, Blackmore'a i Glovera, jasne więc jest, że reminiscencje stylu RAINBOW z lat 1981-1983 są tu nieuniknione. Album został nazwany płytą zespołu PURPLE RAINBOW, co wcale takie od prawdy dalekie nie jest , bo faktycznie mamy tu do czynienia z mixem stylów tych dwóch grup, z pewnym wskazaniem na RAINBOW. Część fanów korzennego DEEP PURPLE nie mogła tego darować i płyta była przez nich mocno krytykowana. Czy słusznie? Jako album DEEP PURPLE ten LP, ułożony, ugładzony, wypośrodkowany muzycznie może i nie jest reprezentatywny i stylowy, z drugiej strony jednak zwrot ku melodyjnemu heavy metalowi bez nadmiernej rozbudowy kompozycji to także DEEP PURPLE z lat 1984-1987 i tu aż tak drastycznej różnicy nie ma.
Ta płyta zawiera ogromny kawał doskonałego melodyjnego heavy metalu, dopracowanego w szczegółach i detalach i pod tym względem, abstrahując od purpurowych czy tęczowych koneksji broni się świetnie sama...
Stonowane klawisze Lorda, pięknie rozplanowana sekcja rytmiczna, Blackmore elegancki w tym co gra i świetne wokale Turnera. I co z tego, że King Of Dreams, zagrany w średnim tempie z wyrazistym rytmem i bardzo melodyjnym przebojowym refrenem to zaginiony track z winyli RAINBOW z pierwszej połowy lat 80tych? To wspaniały przykład rasowego melodic metalu i takich numerów poniekąd brakowało na albumach DEEP PURPLE w okresie odrodzenia z Gillanem. Ta płyta zawiera też jedną z najlepszych kompozycji, jakie zespół nagrał chyba w ogóle po reaktywacji, a mianowicie The Cut Runs Deep. Jest w tym coś z A Gypsy's Kiss, ten element porywający i ta nośność, jaka swoista była dla zespołu w latach 70 tych. Nie za szybko, z ostrzejszym wokalem Turnera. Refren wspierany klawiszami i ta zagrywka Blackmore jest tu po prostu niesamowita. Chórki i cała część druga to wspaniały popis zgrania zespołu i wzajemnego uzupełniania się wszystkich muzyków. Na tym albumie, jakby bez konkurowania z Gillanem, Blackmore gra bardzo wyważone sola, nastawione na melodie i współtworzenie jedności z klawiszami Lorda. Ten z kolei gra jak natchniony proste zwiewne motywy przeniesione z poprzedniej muzycznej epoki. W podobnym specyficznym dla tego albumu tempie, choć dłuższy i bardziej transowy jest Wicked Ways. Na tej płycie dominuje granie zespołowe i to słychać mocno w tej kompozycji.  To jest jedna drużyna, co więcej grają pod Turnera, który ładnie ustawiony w procesie produkcji nikogo nie przekrzykuje, nawet głośnej perkusji Paice'a. Od czasu do czasu dochodzą do głosu inni, jak w wolniejszej części Wicked Ways właśnie, ale to wciąż granie zespołowe.
Jak pięknie grają zespołowo, pokazuje też Fortunteller z podwyższoną dawką nastroju przy zachowaniu typowego tempa i rytmu tego albumu. Może nieco wolniej, ale motyw grany przez Blackmore'a cały czas utrzymuje ten utwór powyżej poziomu tradycyjnej metalowej ballady. I jaki chwytający jest za serce ten refren i cała melodia jako się przewija. Do tego Glover, skromny bohater tego albumu - jakże gustownie tu się prezentuje we wszystkich utworach. Rolę prawdziwej rzewnej ballady pełni na tym LP Love Conquers All, prosty łzawy pościelowy numer zrobiony na szeroki użytek, i który swoją rolę spełnił stając się przebojem. Nie jest to utwór najwyższych muzycznych lotów, ale na tym albumie nie razi. Lekko razi może Breakfast In Bed, gdzie jest niby weselej, ale wszyscy ciągną tym razem jakby w swoją stronę i ta zespołowość w tworzeniu melodyjnej zwartej całości gdzieś nieco ucieka. Za to przesycony rokendrolem, bluesem i soulem, bardziej zrobiony pod Gillana Fire in the Basement wypada wybornie z lekko chrapliwym miejscami wokalem Turnera. Tło muzyczne, w jakim się porusza, jest tu przesycone niesamowitym feelingiem. Zresztą całościowo to prawdziwe lata 70 te i tak grają też tu swoje sola, swoje basowe pochody i klawiszowe akordy.
Pewnym błędem było umieszczenie na tym albumie kompozycji Too Much Is Not Enough Turnera z jego solowej płyty. Może nie jest to zły numer, ale ten rockowy kawałek jednak nie dorównuje utworom stworzonym wspólnie ani poziomem kompozycji jako takiej, ani melodyczną atrakcyjnością.
Tylko dlatego, że album jest lekko nierówny nie zasługuje na najwyższą ocenę w swojej klasie. A ta klasa była w tym czasie na wymarciu, zaś nowe pokolenie jeszcze się nie wzięło na tym poletku do roboty.
Nienajlepsza prasa wokół tej płyty spowodowała jednak, że ani LP, ani trasa go promująca nie cieszyły się zbyt wielką popularnością.
Turner musiał odejść, bo ortodoksyjni fani chcieli Gillana. I dostali. Na kolejnej płycie DEEP PURPLE.
A Purpurowa Tęcza nadal czaruje subtelnymi melodiami, elegancją i feelingiem. Jak 20 lat temu.


Ocena: 9/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Deep Purple - The Battle Rages On... (1993)

[Obrazek: R-869442-1231679456.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Battle Rages On 05:48
2. Lick It Up 03:50
3. Anya 06:28
4. Talk About Love 04:05
5. Time to Kill 05:44
6. Ramshackle Man 05:32
7. A Twist in the Tale 04:12
8. Nasty Piece of Work 04:34
9. Solitaire 04:35
10. One Man's Meat 04:38

Rok wydania: 1993
Gatunek: Heavy Metal/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe

Dla pieniędzy, dla fanów, dla siebie, dla sławy...
Dla pieniędzy, dla fanów, dla siebie, dla sławy...
Dla pieniędzy.
25-lecie zespołu, a grupa po odejściu Turnera została bez wokalisty. Wraca Gillan, stawia warunki, wyśrubowane, twarde i jasne. Jedna płyta, może dwie, wielka trasa promocyjna, ogromne pieniądze. Gillan rozdaje karty.
Płyta powstaje, nawet dosyć szybko powstaje, a całkowicie dominuje ją Ian Gillan.
Gillan otrzymał pieniądze, Gillan jest profesjonalistą. Album promowany jest singlem "Anya", ciepłym, melodyjnym numerem z klawiszami, miękkim, z bardzo łagodnym refrenem, chwytliwym i przebojowym i przypomina to w dużej mierze eleganckie, wysublimowane i stonowane nagrania ze "Slaves And Masters".
To chwyt, zasłona dymna.

Ta płyta jest inna, to płyta Gillana. Gillana rozkrzyczanego, wszechobecnego i wokalnie w samym stylu kompozycji, które tu brzmią jak podrasowane wersje nagrań z lat 80-tych jego różnych zespołów. Gillan niszczy luzem w agresywnym i swobodnym zarazem "Ramshackle Man" z piorunującym refrenem i jest absolutnym dominatorem w absolutnie gillanowskim "Nasty Piece of Work", który z powodzeniem mógł się znaleźć na albumie "Toolbox".
Gillan jest antywojenny i patetyczny w kapitalnym "The Battle Rages On", kto wie czy nie ostatnim wielkim utworze DEEP PURPLE o prawdziwym ładunku heavy metalowej energii. Gillan nadaje sens kompozycji "A Twist in the Tale", jakże pełnej Gillana w rytmice i rozwiązaniach aranżacyjnych.
Gillan też nieco przynudza w muzycznie przeintelektualizowanym "Solitaire" i pokazuje, że nagranie równego albumu GILLAN & DEEP PURPLE jest trudne, biorąc pod uwagę "Talk About Love" czy "One Man's Meat".

Koncertowy, energiczny album. Idealny na trasy i wypełnione tłumnie stadiony i sale koncertowe. A inni? Jacy inni? Muzycy towarzyszący Gillanowi sprawili się bardzo dobrze. Jak zwykle zresztą. To tylko muzycy, którzy zrobili podkład pod wokal Gillana.
Produkt wyposażony w znakomite brzmienie. Tu pieniądze i studio zrobiły swoje. Ostro, selektywnie, a zarazem z pazurem, choć niektórzy nieśmiało twierdzą, że to wręcz nieludzko i niemetalowo dopieszczone. Może i tak.
Gillan zrobił swoje, Gillan może odejść.
Odchodzi Blackmore nawet nie wypełniwszy zobowiązań koncertowych. Odchodzi po trasie europejskiej, gdy zespół 31 października 1993 zagrał także w Polsce. Na trasę po Japonii i USA zaproszony został Joe Sartriani i to on grał tam "The Battle Rages On" na koncertach.
Koniec DEEP PURPLE... takiego, jakim został kiedyś stworzony.


Ocena: 7.3/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Deep Purple - In Rock (1970)

[Obrazek: R-1849291-1340887670-6848.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Speed King 04:18
2. Bloodsucker 04:12
3. Child in Time 10:15
4. Flight of the Rat 07:52
5. Into the Fire 03:29
6. Living Wreck 04:30
7. Hard Lovin' Man 07:10

Rok wydania: 1970
Gatunek: heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe, organy

W lipcu 1969 media muzyczne odnotowały fakt, że dosyć popularna rockowa grupa DEEP PURPLE poczyniła zmiany w składzie, pozyskując wokalistę Iana Gillana i basistę Rogera Glovera z poprockowego zespołu EPISODE SIX.
Wiadomość jak wiadomość.
Jednak tylko do czasu, gdy 3 czerwca 1970 ukazał się nakładem Harvest album "Deep Purple In Rock" częściej określany jako "In Rock". Sam tytuł to pewna gra słowna, z jednej strony określająca gatunek muzyczny (oj nie do końca, nie do końca), z drugiej zaś nawiązująca do okładki ("rock" - "skała"), która w żartobliwy sposób wskazywała, kto będzie pierwszym Metalowym Prezydentem Świata ( nawiązanie do słynnego monumentu Mount Rushmore National Memorial w Południowej Dakocie).

Czy DEEP PURPLE zdawał sobie sprawę z tego, że wywraca pojęcie rocka do góry nogami i burzy stare fundamenty pod elektryczne granie? Chyba jednak, bo ta rewolucja musiała się udać.
Pojawił się bowiem album tak odmienny od wszystkiego co można było usłyszeć do tej pory, a co było zazwyczaj albo grzeczne, albo podszyte hippisowskim pojmowanie buntu w muzyce.
Pojawił się album kładący podwaliny pod wszystkie podgatunki klasycznego heavy metalu. Ekstatyczny śpiew Gillana, agresywna grzmiąca sekcja rytmiczna, instrumenty klawiszowe nie wykorzystane już tylko jako instrument progresywnego rocka, a jako tworzenie drugiego, a nawet pierwszego planu...
Gitara Blackmore'a zabrzmiała ostro, mocno, zdecydowane, jako instrument nacisku na słuchacza, czasem nawet apokaliptycznego, jak w zdumiewającym zakończeniu Hard Lovin' Man. DEEP PURPLE naciera, DEEP PURPLE gniecie w potężnych nawet jak na dzisiejsze czasy heavy metalowych numerach Hard Lovin' Man, Flight of the Rat i Bloodsucker, tworzy podwaliny pod speed metal w Speed King, wyznacza układ kompozycyjny dla zwartych numerów w rodzaju Living Wreck czy Into The Fire, przy czym w Into The Fire na zawsze ustala zasób muzycznej treści, jaki powinien zawierać utwór metalowy trwający około trzech minut.
DEEP PURPLE umieszcza na tym albumie ponadczasowy Child In Time, którego opisywać po prostu nie wypada. Ten utwór otwiera drogę dla wszystkiego, co epickie i klimatyczne w metalu, ukierunkowuje heavy metal na wyrażenie emocji, a nie tylko rokendrolową rozrywkę.
DEEP PURPLE definiuje tu także pojęcie zagrywek solowych instrumentalistów jako nieodłączną część fragmentów kompozycji bez wokalu. Pokazuje, że te fragmenty bez wokalu to nie chwile wytchnienia dla wokalisty, a czas na uzupełnienie i rozbudowanie treści muzycznej samego utworu.

Wykonanie całości nie może być obiektem oceny, bo na to brak skali. Jest to wypadkowa geniuszu kompozycyjnego i wirtuozerii na niespotykanym poziomie.
Produkcja tego albumu jest wspaniała, wieloplanowa absolutnie klarowna i do dziś stanowi niedościgniony wzór dla wszystkich, oczywiście uwzględniając fakt, jak daleko poszła do przodu technika nagraniowa. To rok 1970...

Należy mieć na uwadze, że 13 lutego 1970 inny zespół, BLACK SABBATH wydał album "Black Sabbath". Jego znaczenie dla stworzenia fundamentu heavy metalu jest tak samo ważne, jednak BLACK SABBATH lał beton w nieco inne formy.


ocena: 10/10

new 19.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Deep Purple - Fireball (1971)

[Obrazek: R-469215-1353408727-4700.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Fireball 03:24
2. No No No 06:54
3. Demon's Eye 04:07
4. Anyone's Daughter 04:44
5. The Mule 05:22
6. Fools 08:20
7. No One Came 06:25

Rok wydania: 1971
Gatunek: heavy metal/hard rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe, organy

Sukces albumu "In Rock" niejako wymusił powstanie następnej płyty w jak najkrótszym czasie. Album "Fireball" wydał Harvest 15 września 1971 i ... No właśnie.
Coś tu do końca nie wyszło. Trudno powiedzieć, czy DEEP PURPLE chciał skierować swoją muzykę do szerszego grona fanów, czy też uznali, że poprzedni LP był zbyt monolityczny stylistycznie.

Owszem ten LP otwiera szybki, dynamiczny Fireball okraszony gęstą perkusją, agresywnym wokalem Gillana i słynnym klawiszowym solem Lorda, ale znaczna część tego albumu to znaczny krok wstecz, nawet do roku 1968 czy 1969 w mdłym rockowym No No No, czy godnym ubolewania numerze country Anyone's Daughter.
Sporo dziwnych rzeczy się na tym albumie, przy czym ta zakręcona dziwność w No One Came, z melorecytacjami Gillana niezwykłym podejściem do popisów solowych Blackmore'a i Lorda jest akurat rewelacyjna. Psychodeliczna końcówka totalnie niszcząca! Natomiast całkiem nijaki jest instrumentalny The Mule, który potem na koncertach przekształcał się  w długie popisy perkusisty Iana Paice.
Kapitalny jest zagrany z wielką precyzją Demon's Eye, autentycznie porywający i autentycznie heavy metalowy. Metalu bardzo dużo jest  w Fools, kompozycji ponurej, poniekąd transowej i obdarzonej solem Blackmore'a granym smyczkiem na gitarze elektrycznej. Trwa to jednak zbyt długo i gdyby całość ograniczyła się do czterech minut, to może znalazłoby się na tym albumie miejsce dla Freedom albo Slow Train, które zostały z niego wyrzucone.
A może po prostu dla kapitalnego, zagranego z niezachwianą pewnością siebie słynnego z promocyjnego singla numeru Strange Kind Of Woman? Albo dla znajdującego się na drugiej stronie tego singla cudownego I'm Alone, posiadającego jeden z najwspanialszych feelingów w historii rocka i metalu?

Tracklista z "Fireball" to jedna z największych porażek lat 70tych w historii heavy metalu/ hard rocka...
Rzecz jasna wykonanie całości wyborne, choć Gillan jest mniej ekstatyczny i bardziej rockowy, sekcja rytmiczna gra układniej i mniej energetycznie, a Lord używa pianina zamiast hammondów.
Z rozpędu album "Fireball" trafił nawet na pierwsze miejsce na liście Bilboardu, ale z perspektywy czasu było to trochę na wyrost.


ocena: 7,6/10

new 19.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Deep Purple - Machine Head (1972)

[Obrazek: R-3754364-1589921370-6043.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Highway Star 06:05
2. Maybe I'm a Leo 04:51
3. Pictures of Home 05:03
4. Never Before 03:56
5. Smoke on the Water 05:40
6. Lazy 07:19
7. Space Truckin' 04:32

Rok wydania: 1972
Gatunek: heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe, organy

Na początku grudnia 1971 DEEP PURPLE udał się do szwajcarskiego hotelu Grand Hotel, w Montreux i tam w Mobile Studio należącym do ROLLINGS STONES nagrał swój kolejny album.
Tym razem płyta była poprzedzona singlem "Never Before" i tylko ubolewać należy, że na LP nie znalazła się kultowa, przecudownej urody ballada When Blind Man Cries. To jedyny błąd jaki grupa popełniła w związku z "Machine Head", który można uznać za w pełni udaną rehabilitację za zestaw kompozycji na albumie "Fireball".
Niewątpliwie najbardziej znaną i szanowaną kompozycją z tego LP jest rozpoznawany chyba przez wszystkich Smoke on the Water. No i iluż to gitarzystów i basistów rozpoczynało swoją przygodę z instrumentem od prób zagrania właśnie tego utworu! Speedowe umiejętności i zapędy grupy przedstawia sobą Highway Star, niezwykle dynamiczny, o zagęszczonych fakturach gitarowych, który potem stał się wzorcem do konstruowania power metalu, zarówno w USA jak i w Europie.
W tej samej kategorii mieści się nieco żartobliwy Lazy, przy czym sami muzycy się tu nie lenią, a solo gitarowe Blackmore'a przeszło na stałe do historii najlepszych popisów Guitar Hero. Porywające rockowe klawisze Lorda no i w końcu, gdy się wydaje, że to numer instrumentalny to w 4:20 wchodzi Gillan i oznajmia

You're lazy, you just stay in bed
you're lazy, you just stay in bed
You don't want no money
You don't want no bread

i zaczyna sobie przygrywać na harmonijce.
Totalny odlot!
Nieco w cieniu tego stoją dwie inne wyborne kompozycje - Maybe I'm a Leo, teoretycznie hard rockowy, ale ze względu na swoistość riffową i genialne wykorzystanie hammondów stojący w hierarchii znacznie wyżej. Druga to szybki Pictures of Home, który można uznać za protoplastę melodic power w odmianie europejskiej.
Gorzej prezentuje się Space Truckin' w typie Speed King, który nie jest aż tak atrakcyjny jeśli chodzi o melodię. Utwór ten był bardzo często grywany na koncertach, tu jednak przekształcał się zazwyczaj w dwudziestominutową suitę, wypełnioną brawurową i kunsztowną grą Lorda na instrumentach klawiszowych.
Jeszcze raz powtarzam. Błędem było umieszczenie tu nijakiego rock metalowego kawałka Never Before. Gdyby znalazł się tu When Blind Man Cries to album zbliżyłby się jakościowo do "In Rock".
Wspaniałe wykonanie, przy czym Blackmore gra tu sola natchnione, bezapelacyjnie genialne, jasne i klarowne. Podobnie Lord.
Piękna produkcja, kapitalnie brzmiące hammondy Lorda, zabójcze brzmienie basu (Pictures of Home)... Materiał został poddany obróbce w De Lane Lea Studio w Londynie i ta Unia Szwajcarsko-Brytyjska to alians doskonały.
Tak oto 1 marca 1972 świat muzyczny po raz kolejny padł na kolana.
Przed DEEP PURPLE. Gillan, Blackmore, Glover, Paice, Lord.


ocena: 9,5/10

new 19.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości