Mark Lowrey
#1
Mark Lowrey - Rusty Mark in the Metal Palace (1985)

[Obrazek: R-2082260-1476049403-1432.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Death & Destruction 03:39
2. Metal Madness 04:48
3. Heavy Metal Queen 04:39
4. Rockin' Memories 05:10
5. Purple Pyramid 01:51
6. I.M.S. (Iron, Metal, Steel) 03:33
7. Unsung Song 04:13
8. Seal of Fate 06:31
9. Metal Legends 05:40

Rok wydania: 1985
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mark Lowrey - śpiew
Rusty Cornett - gitara
Billy Blade - bas
Rusty Boyd - perkusja

Gdyby ogłosić konkurs na najgorszy album metalowy nagrany w USA, ta płyta zapewne ulokowałaby się w niechlubnym rankingu bardzo wysoko. Mark Lowrey to wokalista z Los Angeles, który wraz z towarzyszącym mu zespołem spłodził potworka, przy którym nawet dokonania amerykańskiego STEEL VENGEANCE wydają się fajną metalową muzyką.


To już nawet nie chodzi o budzącą grozę kakofonię w 'instrumentalnym' "Purple Pyramid", bo i MANOWAR ma coś podobnego na sumieniu, ale to, co zespół prezentuje w pozostałych numerach, to antymetal od pierwszej do ostatniej sekundy.
Bardzo dobre samopoczucie mieć musieli, nagrywając "I.M.S. (Iron, Metal, Steel)" i jest to jeden z najbardziej zawstydzających true "wymiataczy", a popis Lowrey'a jako wokalisty beczącego i nieumiejącego zaśpiewać bez fałszu ani jednej nuty, może się śnić po nocach. Koszmar, przy którym Freddie jest tylko dobrym wujaszkiem z popołudniowej drzemki. Gitarzysta w zasadzie chyba grać nie umie, no fakt kilka akordów zna i słyszał też chyba BLACK SABBATH, bo pewne riffy i zagrywki przypominają te z czasów wczesnego BLACK SABBATH. Oczywiście, za to porównanie Mistrzów przepraszam na kolanach. Sola, jakie wygrywa w praktycznie wszystkich numerach, zapewne podpatrzone zostały u szympansów, które przez przypadek dorwały się do pozostawionej bez opieki gitary elektrycznej. Ogólnie na kolana pada się ze śmiechu, słuchając takich "hitów" jak "Heavy Metal Queen", "Metal Madness" czy też epickiego (hahaha) "Metal Legends", przy czym największe wrażenie robi jednostajny łomot, jaki robi sekcja rytmiczna.
Brzmieniowa tortura i produkcyjne bagno i w żadnym wypadku nie usprawiedliwia tego wydanie płyty nakładem własnym. Jeśli wzorem wielu innych grup ten band pogrywał w okolicznych barach, to wypada tylko współczuć konsumentom napojów wyskokowych w tychże przybytkach...

Są płyty lepsze, gorsze, jest też MARK LOWREY. Jeden album na szczęście tylko i tę ekipę skrył mrok zapomnienia. Nie odważyłem się na historyczne poszukiwania w celu zbadania dalszych losów tego "artysty" i jego "zespołu". O takich "twórcach" nie należy w ogóle wspominać.
No, może czasem, rzecz jasna wyłącznie ku przestrodze.


Ocena: 0,5/10

6.06.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości