Operus
#1
Operus - Cenotaph (2017)

[Obrazek: R-12796890-1560357035-5875.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Silver Spell 02:53     
2. Steel Against Steel 05:46     
3. Colosseum 05:36       
4. Sands of Time 01:35     
5. Fate's Pantomime 05:19     
6. Wretched Play 04:40     
7. Cenotaph 04:50     
8. Maya & the Wolf 06:40     
9. La Catedral 03:21     
10. The Return 07:10

Rok wydania: 2017
Gatunek: Symphonic Metal
Kraj: Kanada

Skład:
David Michael Moote - śpiew
Oscar Rangel - gitara
Rob Holden - gitara
Wojtek Sokolowski - bas
JJ Tartaglia - perkusja
Robin Howe - skrzypce

Zespół złożony z magistrów muzyki, założony w 2017 roku, związanych ze sceną muzyczną mniej lub bardziej od lat i udzielających się w różnych zespołach, od SKULL FIST, ANNIHILATOR po TRANS-SIBERIAN ORCHESTRA, więc trudno tutaj mówić o nowicjuszach metalowego świata.
Nawiązanie do kultowego BOLT THROWER raczej przypadkowe, bo panowie grają tutaj epicki metal symfoniczny.

Słychać tutaj bez wątpienia doświadczenie i chęci, bez wątpienia nie brakuje tutaj rozmachu i to już słychać w Steel Against Steel. Marszowe tempa, duety wokalne, skrzypce i flety, bardzo typowa, rwana praca perkusji i niski, solidny śpiew wokalisty Moote. Słychać sporą chęć grania filmowego, jak to próbowało kiedyś robić CRIMFALL, to słychać również w Colosseum, choć nie tylko.
To aksjomat, że panowie odrobili lekcje i są silne próby grania w stylu ARRAYAN PATH, klimat Cypru jest namacalny, ale Moote to jednak nie Lepots i zabrakło tutaj nie tylko epiki, ale i mocno zaznaczonego refrenu. Zamiast tego jest typowy grecki motyw, który tak naprawdę prowadzi donikąd. Lepsze klimaty gladiatorów były nawet na ostatniej płycie CIVIL WAR, nie wspominając już o debiucie WARKINGS rok później.
O ile trudno tutaj mówić o inspiracjach WARKINGS, którego szkieletem jest mniej lub bardziej SERENITY z oczywistych przyczyn, bo ich debiut był rok później, to jednak ciągle jest to granie dość wtórne. Lepiej greckimi motywami operowało nawet NIGHTFALL w 2011 roku czy cały legion greckich i włoskich zespołów symfonicznych.
Będąc już we Włoszech, namacalnie słychać DERDIAN w Fate's Pantomime i momentami można odnieść silne wrażenie, że słychać tutaj bitewne okrzyki Pistolese'a i Caggianelli.
Co się dzieje w Cenotaph poza wtórnym graniem i orkiestracjami, próbującymi przykryć brak zgrania zespołu i pomysłu trudno powiedzieć. Takie rzeczy grało DRAGONLAND, szczególnie na ostatniej płycie, to samo w Maya & The Wolf, ale tu już jest zupełny chaos i absolutny przerost formy nad treścią. Ani jasno zaznaczonej melodii, ani refrenu, orkiestracje szaleją i niewiele z tego wynika.
La Catedral to przyjemna kompozycja instrumentalna, w której jest skromność, której zabrakło w poprzednich kompozycjach. Co samo w sobie brzmi jak oksymoron.
DERDIAN i DRAGONLAND spotykają się w The Return, może nawet jest coś z MANOWAR, a może i coś z morza ALESTORM. Chociaż ten miks można podsumować banderą LONEWOLF. Bardzo dziwna kompozycja, w wolniejszych tempach, niepotrzebnie trwająca 7 minut i uwypuklająca wszystkie problemy tej płyty.

Brzmienie mocne, bębny potężne, ostre gitary, głośne orkiestracje. Profesjonalna robota bez wątpienia, jednocześnie bardzo to pretensjonalne i nachalne, przygłuszające i nagłaśniające brak pomysłu na melodie.
Infantylizmu i słodyczy DRAGONY i VISIONS OF ATLANTIS nie ma, nie ma przebojowości SERENITY, ale bez wątpienia jest to typowa broszura biura podróży, pokazująca miejsca najbardziej pożądane i w tym wszystkim jako celu zabrakło chyba tylko HAMMERFALL. Chociaż kto wie, może i młot opada, ale w tym całym rozgardiaszu i zlepku pomysłów po prostu ich nie słychać.
Wiedza teoretyczna jest ważna bez dwóch zdań, umiejętności również trudno im odmówić, ale liczy się praktyka i odnoszę wrażenie, że ten album jest jak pewna teza, teoria, próba, której urzeczywistnienie ma się znaleźć tutaj.
W teorii metal symfoniczny, z rozmachem bez wątpienia brzmi dobrze i jak w każdej teorii są tutaj wyjątki potwierdzające regułę, bo jest tutaj kilka pomysłów, które działają. W praktyce bez jasno zaznaczonej melodii i refrenów to jest tylko pusta, niewiele znacząca treść.
Może przez te trzy lata zespół wyciągnął wnioski i z nowym gitarzystą, na nowym albumie, planowanym na 19 czerwca, będzie lepiej.
Doświadczenie w heavy metalu mają ci panowie bez wątpienia, ale tutaj mamy dowód empiryczny, że doświadczenie z jednego gatunku nie zawsze przekłada się na inny.


Ocena: 6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Operus - Score of Nightmares (2020)

[Obrazek: 843500.jpg?5214]

Tracklista:
1. Overture of Madness 01:24  
2. Phantasia 05:32         
3. Lost 05:03        
4. Dance with Fire 05:38       
5. Echoes 01:40         
6. Where Falcons Fly 04:37        
7. Nightmares 05:31         
8. Book of Shadows 03:51         
9. The Mirror   02:29       
10. Ruin 05:35         
11. La Llorona  07:32

Rok wydania: 2020
Gatunek: Symphonic Metal
Kraj: Kanada

Skład:
David Michael Moote - śpiew
Oscar Rangel - gitara
Dean Arnold - gitara
Wojtek Sokolowski - bas
JJ Tartaglia - perkusja
Robin Howe - skrzypce

OPERUS powraca po trzech latach, nastąpiła zmiana gitarzysty i na miejsce Roba Holdena wszedł raczej nieznany Dean Arnold. Zmieniły się też barwy i z Dark Star Records przeszli do uznanej wytwórni z Niemiec Pride & Joy Music.

Zmiany słychać już w Phantasia, w którym słychać bardzo silne próby grania teatralnego EVIL MASQUERADE, ale gitar jest więcej niż poprzednio i nie ma takiego chaosu i natłoku elementów symfonicznych jak to miało miejsce na debiucie. Jest i RHAPSODY (i zwykłe, i OF FIRE, w obu wersjach) i DRAGONLAND w Lost. Dobrze jest to wszystko zagrane i nie jest to w formie tak męczące, jak to miało miejsce poprzednio.
Ciekawe jest Dance with Fire, mimo że taką symfonikę słyszało się już nawet w ALESTORM, ale już w tej kompozycji wychodzi schematyczność kompozycji i trudno nie odnieść wrażenia, że wszystkie kompozycje są oparte na jednym pomyśle. Mało która kompozycja przerywa tę monotonie struktury kompozycji i poza Nightmares i Book of Shadows, w którym królują blasty i są jakieś pogłosy WINTERHORDE, to schemat wolnej i wyciszonej środkowej części z niedługo po tym następującym soczystym solem jest srodze nadużywany.
Fakt, gitarzyści mają kilka solidnych, choć bardzo oszczędnych sol i odnoszę wrażenie, że może grają trochę zbyt oszczędnie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że orkiestracje nie są już pierwszoplanowe, a są raczej ozdobnikiem i typowym elementem wzbogacenia refrenu. To słychać w całkiem udanym, choć przewidywalnym  La Llorona z silnymi inspiracjami DRAGONLAND.
Nie jest to w żadnym stopniu granie odkrywcze, bardziej epickie rzeczy lepiej i autentyczniej gra DESERT, a raczej skromne aranżacje symfoniczne nie pozwalają ich stawiać obok magnatów jak MAGISTARIUM, ORDEN OGAN czy DRAGONLAND, którym bardzo mocno się posiłkują. Odmówić jednak nie można tego, że grają dobrze, technicznie jest to bez zarzutu, a refreny mimo swojej powszedniości wypadają całkiem nieźle.
Moote prezentuje się ciekawiej niż na płycie poprzedniej i jest chyba większy nacisk na skrzypce tym razem, co również jest na plus.

Brzmienie solidne, uporządkowane, czyste i raczej szwedzkie w wydźwięku, co nie dziwi, skoro inspiracją było DRAGONLAND.
Jest poprawa względem albumu poprzedniego bez dwóch zdań. Nie ma przypadkowego upychania orkiestracji i nieprzemyślanych aranżacji, tym razem wszystko jest pod kontrolą i nie ma męczącego chaosu kompozycyjnego, którego można było uświadczyć na debiucie.
Tym razem jest proste, choć przewidywalne symfoniczne granie bez blasku.
Mimo że ten zespół raczej nie celował w czołówkę i szczyt podium, to poprzeczka w gatunku metalu symfonicznego została zawieszona w tym roku bardzo wysoko i do DAMNATION ANGELS raczej nic się nie zbliży.
Przy takich wielkich wydarzeniach, takie płyty jak ta wypadają blado.


Ocena: 7.3/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości