Pharaoh
#1
Pharaoh - Be Gone (2008)

[Obrazek: R-2563397-1290623918.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Speak To Me 04:42
2. Dark New Life 05:10
3. No Remains 04:40
4. Red Honor 05:24
5. Buried At Sea 07:03
6. Rats And Rope 04:39
7. Cover Your Eyes And Pray 05:08
8. Telepath 04:37
9. Be Gone 05:37

Rok wydania: 2008
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitara
Chris Kerns - bas
Chris Black - perkusja

PHARAOH to jeden z najciekawszych zespołów, jakie w amerykańskim heavy power metalu pojawiły się w minionym dziesięcioleciu.
Wspaniały głos Aymara, potężne, wgniatające w ziemię brzmienie, świetne sola i monolityczny charakter kompozycji, zbudowanych na interesujących melodiach.
No właśnie... Mimo, iż poprzednia płyta była udana, to tych melodii jednak aż tak bardzo atrakcyjnych za wiele nie było, a monolityczność trochę zaczęła męczyć gdzieś w połowie albumu.
Trzecia płyta, wydana w kwietniu przez Cruz del Sur Music jest bardziej zróżnicowana, co więcej, nastąpiło pewne odejście o typowo amerykańskiej filozofii miażdżenia siłą i mocą na rzecz utworów bardziej urozmaiconych, także w samym ich obrębie. Gdzieś zaczął się pojawiać element power metalu skandynawskiego, tego oczywiście bardziej spod znaku późnego TAD MOROSE, STEEL ATTACK czy HOLLOW niż melodic power.

Album ma znakomity klimat, dużo tu niepokoju wyrażanego w wokalu Aymara, dużo łagodnych, choć mocno zagranych fragmentów i specyficzne pozostawienie pewnych wolnych przestrzeni, co rozluźnia nadmierną poprzednio zwartość kompozycji. Już na samym początku to słychać w znakomitym "Speak To Me" w melodii, utworze niemal rockowym, ale podanym z typową dla PHARAOH mocą. "Dark New Life" jest już jednak utworem bardziej klasycznym dla rycerskiego heavy power, jaki prezentują grupy z USA, ale porywa po prostu tą wynikającą z najlepszych epickich wzorców melodią. Tu też godne odnotowania jest odegranie partii solowych przez zaproszonych obu gitarzystów z RIOT, Mike Flyntza i Marka Reale.
Gdy grają epicko i rycersko, są na tym albumie wspaniali w wyczuciu konwencji, o czym świadczy też "Red Honor", gdzie ten wojenny klimat jest po prostu namacalny, prawdziwy i poruszający, szczególnie przy okazji refrenu. Jak zawsze sola Johnsena to chwile, na które się czeka z niecierpliwością. Tym razem pełen emocji, finezyjne i oddające charakter poszczególnych utworów i to prawdziwa ozdoba tej płyty. Klimat budują umiejętnie, jak w "Cover Your Eyes An d Pray", z pozoru utworze łagodnym, ale siła tu drzemiąca co chwila jest wyrażana głosem Aymara. On doprawdy jest znakomity na tej płycie. Zresztą wszyscy grają wybornie i sekcja rytmiczna jest jedną z nielicznych, która w US heavy power nie zajmuje się tylko nawalaniem byle głośniej i szybciej. Tu i bas i perkusja mają swoje miejsce wśród głosu i gitary. To bardzo dobrze słychać z kapitalnym "Telepath", kompozycji złożonej fantastycznie, gdzie każdy szczegół ma swoje znaczenie, a Aymar jest najlepszy na tej płycie. Bardzo dobrze wypada tu także "Rots And Rope" jako numer bardziej tradycyjny dla US heavy/power, zwarty i nastawiony na atakowanie gitarowymi dynamicznymi i agresywnymi riffami, jednak wciąż z położeniem głównego akcentu na melodie. Gdy ta melodia jest mniej nośna, jak w "Be Gone" czy "No Remains", zespół popada w koleinę głównego nurtu nieco nudnawego amerykańskiego grania i wraca wrażenie z płyty poprzedniej. Coś też jednak nie zostało dograne do końca w najdłuższym "Buried At Sea", który jest dobrą kompozycją o epickim wymiarze, ale jednak bez błysku i takiego fragmentu, który by tu stanowił jakieś zwieńczenie czy punkt centralny. Także ten rodzaj śpiewu zupełnie czystego, jaki tu prezentuje Aymar, nie jest do końca jego domeną.

PHARAOH pozostał wierny swojemu brzmieniu, tu wielkich zmian nie ma, nadal słychać mocne bębny i tę lekko stłumioną, ale ostrą gitarę, nad którą góruje głosem Aymar.
Z jednej strony ten LP to kontynuacja stylu, jaki ten zespół wypracował, z drugiej jednak, jest to w dużej mierze muzyka bardziej otwarta i na miłośników bardziej rycerskiego grania i wyraźnie zaznaczonych melodii, często bardziej typowych dla metalu z Europy.


Ocena: 8.5/10

24.04.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Pharaoh - Bury the Light (2012)

[Obrazek: R-3457746-1363111365-4842.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Leave Me Here to Dream 04:55
2. The Wolves 04:51
3. Castles in the Sky 05:02
4. The Year of the Blizzard 07:45
5. The Spider's Thread 04:04
6. Cry 04:22
7. Graveyard of Empires 06:42
8. Burn With Me 04:00
9. In Your Hands 05:07
10. The Spider's Thread (reprise) 01:34

Rok wydania: 2012
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitary
Chris Kerns - bas
Chris Black - perkusja

Tym razem na nową płytę PHARAOH, wydaną ponownie przez Cruz del Sur Music w końcu lutego, trzeba było czekać cztery lata, ale na PHARAOH zawsze warto poczekać. W minionym dziesięcioleciu ten zespół pokazał się nie tylko jako grupa z wybitnym klasowym wokalistą Aymarem, nie tylko jako zespół wysokiej klasy instrumentalistów, ale także jako grupa umiejętnie łącząca moc i energię US power metalu z atrakcyjnymi melodiami odwołującymi się zarówno do tradycji amerykańskiej jak i europejskiej, przy czym bardziej brytyjskiej i skandynawskiej niż niemieckiej. PHARAOH nigdy nie był zespołem nadmiernie siłowym, topornym i brutalnym, chyba że uznać za taką brutalność kapitalne wokalne ataki Aymara.

Cztery lata po "Be Gone" pełnym potężnych melodyjnych i urozmaiconych kompozycji pojawia się "Bury The Light" i pod względem sposobu aranżacji kompozycji i brzmienia to PHARAOH jaki znamy. Ostra, cięta często gitara, bas wspomagający ją własnymi liniami melodycznymi, fantazyjna perkusja, Aymar...
Otwarcie w postaci "Leave me here To Dream" jest bogate, wielowątkowe co więcej, można by powiedzieć lekko progresywne w konstrukcji, ale mimo doskonałego rozegrania, to nie jest najlepsze otwarcie w historii zespołu. "The Wolves" ma mocny heavy power metalowy początek, tradycyjny dla kompozycji z USA, potem jednak jakoś się z lekka rozmywa w rozległych chórkach i quasi progresywnych zmianach tempach. Rytmiczny, rycersko-epicki "Castles in The Sky" przypomina nagrania z drugiego albumu zespołu, Aymar śpiewa tu nieco wyżej, moc gitarowa jest mniejsza, zresztą ogólnie na tym LP jakby gitara brzmiała delikatniej. Fragment z łagodnym tłem jest niestety wstępem do mało atrakcyjnego rozwoju tej kompozycji i efekt epicki rozmywa się w wyjątkowo jak na Johnsena przeciętnym solo gitarowym. "The Year Of The Blizzard" jest utworem najdłuższym, niestety także chyba najsłabszym. Jakiś progresywny rock się przebija w zbyt wielu miejscach, a power metalowe riffy nie wzbudzają entuzjazmu. Nijaka melodia, bardzo dużo perkusji i popisów gitarzysty, tu bardzo dobrych, ale udowadniać swojej klasy nie musi w tak łaciatej stylowo kompozycji, gdzie jest nawet miejsce na romantyczny śpiew Aymara przy akompaniamencie gitary akustycznej. Miało być wielowątkowo i bogato, wyszło łaciato i niespójnie.
Coś się rusza pierwszych sekundach "The Spider's Thread", potem jednak mamy niby power metalową sałatę ni to w stylu euromelodic power, ni to w manierze amerykańskiej. Dużo plumkania melodic progressive, czy też raczej prób grania pod ten styl przez zespół, który zachwycał jednak mocą i agresją w melodyjnej oprawie. Jednak na lepszym poziomie niż "Cry", gdzie znów kłania się album numer dwa i słabsze jego fragmenty.
Ten epicki smutnawo-refleksyjny styl z lat wcześniejszych dominuje w dosyć udanym "Graveyard Of Empires", ale i tu wiele ozdobników, celowość obecności, których jest dyskusyjna, chyba że pogodzimy się z faktem, że zespół coś tam próbuje przekazać progresywnie. Szkoda, że zapomina przy tym o jasnej i konkretnej rozpoznawalności melodii, które gdyby nie Aymar i specyficzne współdziałanie gitary i basu, można by uznać za przynależącego do sporej liczby innych mniej lub bardziej znanych grup amerykańskich heavy/power i power metalowych z ambicjami na progresywność. PHARAOH tak do końca liniowego power metalu nie grał nigdy, ale tym razem tych akcentów jest za dużo, a te które są obeznanych z progresywnym power, raczej zadziwić nie mogą.
Dlatego z przyjemnością słucha się prostszego, dostojnego zagranego w równym tempie "Burn With Me" ze znakomitym refrenem pełnym wyrazu i rozdzierającym eter głosem Aymara. Mało takiego grania na tym albumie. Płytę zamyka taki PHARAOH, jakiemu czasem zarzucano niekonkretność. Taki niekonkretny we wszystkich aspektach jest własnie power metalowy "In Your Hands".

Żadnej z kompozycji nie można zarzucić słabego wykonania. Tu PHARAOH nie schodzi z poziomu, jaki sam sobie wyznaczył praktycznie od początku. Mało jest zespołów, gdzie każdy z muzyków ma tak jasno określoną rolę do spełnienia ze swoim instrumentem i tak wiele do zrobienia. PHARAOH jest jednym z nich i to PHARAOH jak zawsze wykonawczo wyborny. Brzmienie również jest dla zespołu typowe, takie swoiste i z doskonale słyszalnymi wszystkimi instrumentami rozmieszczonymi oddzielnie w przestrzeni. Coś tu jednak nie zagrało w sferze samych kompozycji, trochę momentami przekombinowanych w złą stronę, choć generalnie płyta zyskuje w marę solidnego wgłębiania się w jej zawartość.
Tyle że zazwyczaj muzyka PHARAOH czymś fascynowała i zachwycała natychmiast, czymś natychmiast zdumiewała.
Tym razem tego efektu nie osiągnęli. Kunszt wykonania to za mało, aby nagrać bardzo dobry power metalowy album.

Ocena: 7/10

24.02.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Pharaoh - After the Fire (2003)

[Obrazek: R-3580514-1400289563-1568.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Unum 00:57
2.After the Fire 05:08
3.Flash of the Dark 05:30
4.Forever Free 05:12
5.Heart of the Enemy 03:49
6.Solar Flight 04:59
7.Now Is the Time 06:28
8.Never, Not Again 04:16
9.Slaves 05:07

rok wydania: 2003
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitara
Chris Kerns - gitara, gitara basowa
Chris Black - perkusja


PHARAOH to grupa początkowo była traktowana jako pewnego rodzaju projekt poboczny grupy dosyć znanych muzyków metalowych z Filadelfii, do których w 1998 jako wokalista dołączył jeden z najlepszych głosów power i progressive metalowych Tim Aymar. Muzycy zajęci byli zasadniczo innymi projektami, perkusista Chis Black rozkręcał kultowy niebawem podziemny rock/metalowy SUPERCHRIST i prace nad pierwszą płytą, rozpoczęte w 1999, ciągnęły się z licznymi przerwami do maja 2002 roku.
Album był gotowy w roku 2003 i premiera nastąpiła nakładem Cruz del Sur Music w kwietniu tego roku.

PHARAOH zaprezentował power metal melodyjny i lżejszy pod typowego USPM, po części inspirowany style europejskim i z ekspozycją doskonałego śpiewu Aymara. Wizytówką stylu tego albumu jest znakomity After the Fire już niemal na samym początku tego LP. W podobnym stylu utrzymany jest szybki, dynamiczny w ostrych gitarach Solar Flight. Trzeba jednak zauważyć, że w dużym stopniu muzyka z tego albumu nawiązuje także do bardziej melodyjnego progresywnego power metalu z USA z lat 90-tych, z okresu gdy pewna i to spora grupa zespołów oparła się naporowi grunge i grała taki metal z mniejszym lub większym powodzeniem. Takim charakterystycznym dla tego nurtu utworem jest tu Forever Free. 
Dużo tu grania heroicznego, bojowego przypominającego lata 80-te w power metalu z USA, o mniejszej mocy i mocnych zapadających w pamięć refrenach jak ten z Flash of the Dark, choć akurat i w tej kompozycji można wyłowić pewne nuty grania progressive power. Podobnie ma się rzecz z mającym łagodne balladowe otwarcie Heart of the Enemy, który potem przeradza się w mocny heavy metalowy numer rycerski.
Bardzo  klasyczny dla stylu PHARAOH, jaki rozwijał się później, jest także umiarkowanie szybki, mocno napędzany perkusją, zwarty i dosyć masywny, a przy tym z wyrazistą melodią, Now Is the Time. Melancholijne power metalowe granie to także jeden z atutów PHARAOH już na tej płycie i ten styl zaprezentowali w bardzo dobrym Never, Not Again, a nie jest tajemnicą, że Aymar w takich kompozycjach prezentuje się zawsze znakomicie.
W Slaves pojawiły się ślady stylu wczesnego IRON MAIDEN i to taka szybka, power metalowa wersja pewnych znanych tematów brytyjskich, a przy tym zdecydowanie z własnym rysem. Jest to równie wyborny numer jak After the Fire, a może nawet i najlepszy na całej płycie. Porywa w refrenie! Fenomenalny Aymar!

Samo wykonanie jest dobre i zazwyczaj nawet bardzo dobre, może się podobać zwłaszcza gar basisty i dynamika perkusji, choć naturalnie największą uwagę przykuwa Aymar i cięte, kąśliwe nieraz riffy gitarowe, które mu towarzyszą. Można także powiedzieć, że PHARAOH wypracował sobie własną, rozpoznawalną motorykę, która tak wielu zachwyca na ich płytach.
Jedno solo zagrał tu gościnnie w Solar Flight Jim Dofka.
Solidna typowa amerykańska produkcja pod względem soundu, z może nieco suchymi gitarami, ale za to z głośną i wyrazistą perkusją.
Bardzo dobry debiut, który zebrał wiele bardzo pozytywnych opinii i zachęcił muzyków do nagrania za trzy lata kolejnej płyty.

ocena: 8,6/10

new 22.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Pharaoh - The Longest Night (2006)

[Obrazek: R-2563390-1400856761-5358.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Sunrise 08:04
2.I Am the Hammer 03:01
3.In the Violet Fire 05:06
4.By the Night Sky 08:13
5.Endlessly 05:25
6.The Longest Night 04:06
7.Fighting 05:03
8.Like a Ghost 05:16
9.Up the Gates 05:18
10.Never Run 03:29

rok wydania: 2006
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitara
Chris Kerns - gitara, gitara basowa
Chris Black - perkusja


Druga płyta PHARAOH została nagrana w znacznie krótszym przedziale czasowym i wydana w lutym 2006 przez Cruz del Sur Music.

Tym razem grupa przedstawiła power metal o lekko progresywnym charakterze, raczej bardziej typowy dla stylu amerykańskiego, choć można się doszukać i pewnych wpływów IRON MAIDEN z XXI wieku, zwłaszcza w dłuższych kompozycjach, chociażby w Sunrise. PHARAOH gra intensywnie i masywnie pewne rozwiązania przypominają ONWARD, choć brak tu mistrza gitary na miarę Knappa. Zresztą tych odniesień do power metalu z USA jest tu znacznie więcej i znacznie więcej reminiscencji można odnaleźć, zapewne także odnoszących się do grup grze występował Aymar.
Krótsze zwarte i energiczne kompozycje I Am the Hammer, Like a Ghost i Fighting to typowy USPM, naznaczony energiczną grą gitarzystów i bojowymi refrenami. Z kolei Up the Gates ma bardziej konwencjonalną classic metalową strukturę i pewne niewielkie progresywne cechy dążąc jednak do wydobycia heroizmu i uroczystego nastroju. Być może najlepiej się ten efekt udało uzyskać w szybkim i zdecydowanie zagranym Endlessly.
Utwór tytułowy The Longest Night jest bardziej tradycyjnie heavy metalowy o melancholijnym epickim klimacie i godnym uwagi refrenie i partii z gitarami akustycznymi i trzeba przyznać, że gdy się te gitary pojawiają nie tylko tutaj, to robi się ciekawie i klimatycznie. Klimat, taki właśnie melancholijny i refleksyjny to istotny element tej muzyki, co mocno uwypuklone jest w In the Violet Fire, kompozycjach mocnych ale na swój sposób także delikatnych. Gdy się to łączy z amerykańskim pojmowaniem epiki, otrzymujemy bardzo interesujący By the Night Sky, ze znacznie łagodniejszym w kilku miejscach wokalem Aymara i pełnymi rozmachu i przestrzeni partiami instrumentalnymi. Jest tu znakomity refren i niezwykle bogate partie basu Chrisa Kernsa. Jest także właśnie tu bliskie nawiązanie do IRON MAIDEN.

Ten album jest nieco trudniejszy w odbiorze niż debiut, jest tu wiele interesujących momentów wymagających uwagi w grze instrumentalistów, bo bez wątpienia Aymar tu dominuje i zawsze jako pierwszy przykuwa uwagę.
W sferze brzmienia jest to płyta mocniejsza i ogólnie lepiej zrealizowana niż debiut, z całą pewnością brzmi to wszystko bardziej amerykańsko. Co ciekawe mastering to dzieło włoskiego Mistrza Luigi Stefanini, który jednak ustawił to wszystko w stylu z USA, z dodatkową głębią partii gitar i ekspozycją wokalisty na planie pierwszym. Mocne, soczyste brzmienie bez klasycznego włoskiego wygładzania soundu w przypadku power i heavy metalu.
Płyta dla zespołu bardzo ważna, bo kreująca ten specyficzny sound i styl, który stał się wizytówką PHARAOH na następne lata.

ocena: 8,3/10

new 12.12.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Pharaoh - The Powers That Be (2021)

[Obrazek: R-19186741-1624026022-2698.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Powers That Be 06:00
2. Will We Rise 04:21
3. Waiting to Drown 02:41
4. Lost in the Waves 05:29
5. Ride Us to Hell 04:25
6. When the World Was Mine 05:01
7. Freedom 05:06
8. Dying Sun 06:48
9. In Your Hands 05:07

Rok wydania: 2021
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitara
Chris Kerns - gitara basowa
Chris Black - perkusja


No prawie dziesięć lat upłynęło od wydania poprzedniej płyty PHARAOH, przez te lata o grupie nie było słychać zbyt wiele, ale w końcu zapowiadany w sumie dosyć niedawno nowy album ukazał się i to jeszcze raz wydawcą jest Cruz del Sur Music z Rzymu.

Ten sam skład, ta sama wytwórnia i... ta sama muzyka co na "Bury The Light". Praktycznie w konwencji i stylistyce ta sama i można by odnieść wrażenie, że te dwie płyty dzieli rok, a nie dziesięć. PHARAOH korzystając z potęgi głosu Aymara, który jest tu bardzo dobry i jak zwykle wysuwa się na pierwszy plan prowadząc wszystko głosem, sporo miejsca poświęca usadowieniu się w obszarze klasycznego USPM, z naciskiem na "amerykański", ale ponieważ ten podgatunek jakoś w ostatnich latach zdecydowanie wytracił impet, a standardy grania heavy power w 2021 roku w USA wyznacza FLOTSAM AND JETSAM, to efekt ostateczny sprowadza się do umiarkowanie interesującego grania PHARAOH w The Powers That Be. Kompozycja to średniej długości, wystarczająco agresywna, i wystarczająco niewyraźna w melodii, by zainteresować Amerykanów. Podobnie  surowszy Lost in the Waves i pełen finezyjnych ornamentacji gitarowych I Can Hear Them, ponadto jednak oferujący niewiele. Jednak melodyjność w rycerskim stylu pozostaje dla PHARAOH ważna i po prostu dobrze to grają w miejscami bardzo łagodnym a miejscami nawet dosyć ponurym Will We Rise, ale realnie rozkwitają w tej stylistyce dopiero w dynamicznym, pełnym patosu i rwanych dumnych riffów Johnsena Ride Us to Hell.
Melancholijne nuty z takich dawniejszych czasów zespołu przebijają się w granych delikatnie akustycznych wstępach i balladowych aranżacjach poetyckiego Waiting to Drown oraz subtelnej, chłodnej opowieści świetnie akcentowanej basem When the World Was Mine, takiej w duchu ANCIENT EMPIRE czy też SHADOWKILLER z ostatnich płyt. Smutny, patetyczny Dying Sun wolniejszy od innych ma najwięcej z klimatu muzyki z "Be Gone", tam jednak masywniejszy sound tworzył bardziej gęstą i przytłaczającą melancholią atmosferę. Tu mamy szkic, niekonkretny jeszcze do czegoś w rodzaju Telepath o większym ładunku łez. Ale czy można dorównać Telepath? Bardzo, bardzo to trudne.
Ciekawa sprawa... Najbardziej wpada ucho i zapada w pamięć szybki, o realnych cechach heavy/power metalowego killera Freedom. Prosty, zdecydowanie zagrany z mocnymi wpływami RUNNING WILD, BLAZON STONE i LONEWOLF jest po prostu świeży niewymuszony w żadnym aspekcie, choć przecież ten główny motyw gitarowy sam z siebie nie jest specjalnie oryginalny.

Mistrz Dan Erland Swanö niczego nowego tu w opcji masteringu nie wymyślił. Jest ostro i głęboko w stylu amerykańskim w gitarze, zdecydowanie ustawiony ponad nią Aymar i to dobrze. No, może tylko perkusja Blacka odrobinę za głośna.
To umiarkowanie interesujący powrót PHARAOH. Czegoś tu jednak całościowo brakuje, może także rozeznania, że się na scenie heavy/power i power w USA przez te dziesięć lat zmieniło, ze trendy są trochę inne i główni gracze, nadający ton, także się zmienili.


ocena: 7,5/10

new 18.06.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości