Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Thundersteel (1988)
Tracklista:
1. Thundersteel 03:49
2. Fight or Fall 04:25
3. Sign of the Crimson Storm 04:40
4. Flight of the Warrior 04:17
5. On Wings of Eagles 05:41
6. Johnny's Back 05:32
7. Bloodstreets 04:39
8. Run for Your Life 04:08
9. Buried Alive (Tell Tale Heart) 08:55
Rok wydania: 1988
Gatunek: melodic power metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Tony Moore - śpiew
Mark Reale - gitara
Don Van Stavern - bas
Bobby Jarzombek - perkusja
Mark Edwards -perkusja (2, 3, 5, 7)
Historia RIOT, która rozpoczęła się w roku 1975, zakończyła się w 1984. Reale grupę rozwiązał i utworzył NARITA, jednak niebawem postanowił wskrzesić zespół w nowym składzie i odświeżonej muzycznej formule. Słynna wytwórnia CBS jako pierwsza wydała ten LP, także w Japonii oczywiście przez Sony.
RIOT ominął ten okres, gdy największe triumfy święcił power metal w amerykańskiej odmianie i powrócił jako grupa power metalowa, ale znacznie łagodniejsza w stylu i brzmieniu, poniekąd wypełniając lukę w takim graniu w Stanach i wychodząc naprzeciw oczekiwaniom fanów, dla których US power był muzyką zbyt ostrą, surową i brutalną.
Przez moment wydawało się, że na tej płycie może zaśpiewa Harry "The Tyrant" Conklin ostatecznie jednak pojawił się Tony Moore i to był dobry wybór, zważywszy charakter muzyki, jaką tu zaproponował RIOT. Był też pewien problem z perkusistą i zagrało ich tu dwóch w czasie różnych sesji, przy czym na stałe w grupie pozostał Jarzombek, co też okazało się szczęśliwym rozwiązaniem, nic przy tym nie ujmując grze Harrisa na tej płycie. Kompozycje zostały starannie dobrane i poza Reale ogromny wkład w nie włożył i Moore i Van Stavern, a jego "Fight or Fall" to pierwszy utwór w historii RIOT zamieszczony na płycie, a nie będący przynajmniej po części autorstwa Reale.
Jeśli czynić porównania, to ta płyta była w jakimś stopniu powrotem do koncepcji z LP "Fire Down Under" w bardziej energicznej, power metalowej formie. Na płycie znalazł się też jeden długi, rozbudowany utwór "Buried Alive (Tell Tale Heart)" na końcu, jakby poza głównym nurtem albumu i ten utwór nie pasuje do ogólnej koncepcji.
Wątpliwe, aby LP wypełniony tego rodzaju muzyką mógł wywołać większe zainteresowanie...
To, co tu najważniejsze, to niezwykle melodyjne, energicznie zagrane kompozycje w szybszych tempach o wyrazistych refrenach, prostej konstrukcji i z wybornymi solami gitarowymi Reale.
Kapitalne otwarcie płyty to bardzo szybki, praktycznie speed metalowy "Thundersteel" pełen pędu i wysokich wokali Moore'a, czyli w sumie to, co się grało w USA w tym czasie, ale na poziomie wykonania dla większości raczej niedostępnym. "Fight or Fall" to także rycerski numer z riffami podobnymi do tych, jakie pojawiały się na debiucie HEATHEN, zaś "Sign of the Crimson Storm" to dumny dystyngowany metal o przepięknym motywie głównym, tym razem z niższym wokalem Moore'a o wspaniałym rockowym feelingu. Może by się tu przydał jakiś mocniejszy refren, ale i tak ten numer robi kolosalne wrażenie także w tych ekstatycznych okrzykach Moore'a. W "Flight of the Warrior" jest pewnego rodzaju zderzenie szybkich, dosyć surowych riffów i bardzo łagodnej melodii, co podkreśla i wokal Moore'a. Znakomita perkusja jest w tym kawałku dziełem Jarzombka. "On Wings of Eagles" zagrany lekko, z ogromną swobodą zdominowany jest przez gitarę Reale i tu gra on to, co lubi najbardziej i co będzie grał skutecznie i efektownie przez wiele następnych lat. To niezwykle rozpoznawalny styl i refren również stanie się w przyszłości bazowy dla wielu innych, równie udanych. Tu też Reale zagrał zupełnie nieoczekiwane solo gitarowe, po raz kolejny godne najwyższych wyrazów uznania.
Specyficznym i niezbyt typowym dla RIOT utworem jest "Johnny's Back" tym razem opartym na linii basu Van Staverna. To chyba najbardziej dopieszczony i wycyzelowany utwór na tej płycie, gdzie power metal łączy się z hard rockiem w refrenie, jaki zespół grał wcześniej, ale podanym zupełnie inaczej, tak na chłodno. "Bloodstreets" jest najłagodniejszym numerem na tym albumie, wypełnionym rockowymi pomysłami zrealizowanymi w lekkiej power metalowej konwencji. Zwiewny i taki nieco smutny utwór nawet w samej melodii jakby wypełnionej pogodną rezygnacją. "Run for Your Life" nie jest nową wersją kompozycji o tym samym tytule z "Fire Down Under". Nowy, taki dosyć drapieżny melodyjny killer z refrenem z tego rodzaju, który potem się po głowie kołacze niezmiernie długo.
"Thundersteel" pod względem wykonania jest bez skazy. Prywatnie wolę w RIOT DiMeo, ale tu Moore po prostu zdewastował. Jak zresztą i pozostali.
Bardzo dobrze to zostało zrealizowane brzmieniowo. To nie jest brzmienie ciężkie, raczej takie ostre z wypolerowanymi krawędziami. Amerykańskie jak najbardziej, ale szlachetne.
Ta płyta to klasyka.
Czapki z głów przed tą ekipą RIOT z 1988 roku!
Ocena: 9,4/10
11.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Nightbreaker (1993)
Tracklista:
1. Soldier 04:54
2. Destiny 04:42
3. Burn (Deep Purple Cover) 06:01
4. In Your Eyes 04:34
5. Nightbreaker 04:12
6. Medicine Man 05:36
7. Silent Scream 05:07
8. Magic Maker 05:10
9. I'm on the Run 04:56
10. Babylon 05:05
11. Outlaw 06:14
Rok wydania: 1993
Gatunek: melodic heavy metal/power metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Pete Perez - bas
Bobby Jarzombek - perkusja
Album "The Privilege of Power"' z 1990 roku nie przyniósł grupie większego powodzenia i na jakiś czas zespół zamilkł. Stracił też kontrakt płytowy, a koncertowy album "Riot In Japan Live" ukazał się tylko w Japonii w 1992, gdzie cieszyli się nadal dużą popularnością. Niebawem doszło też do istotnych zmian w składzie. Nowym wokalistą został Mike DiMeo i z nim nagrany został kolejny LP "Nightbreaker" zaprezentowany w roku 1993 w małym nakładzie w Japonii i ponownie w nieco zmienionej wersji i z nową okładką w 1994 przez niemiecką wytwórnię Rising Sun Productions.
Płyta stanowiła powrót do koncepcji grania z albumu "Thundersteel" i na pierwsze miejsce wysunęły się znów atrakcyjne melodie i doskonały wokal DiMeo, który, przyznam jest jednym z moich ulubionych wokalistów. Po raz pierwszy w zespole pojawił się też drugi gitarzysta Flynz, przez co brzmienie stało się mocniejsze i bardziej soczyste, a dodatkowo pojawiły się bardzo atrakcyjne dialogi obu gitarzystów prześcigających się w pomysłowych melodyjnych solach.
Płyta jest może nieco nierówna, bo część utworów pochodziła jeszcze z wcześniejszego okresu, ale zawiera takie hity jak chociażby Soldier o niemal epickim wymiarze, czy power metalowy Destiny, poprzecinany solami gitarowymi i pełen swobodnego rockowego śpiewu DiMeo. Zespół przedstawia też bardzo ładną balladę In Your Eyes z pianinem w tle, gdzie DiMeo ujawnia swój talent do rockowego, pełnego ciepła śpiewu. W energicznym Nightbreaker zespół łączy power metalową energię ze stylistyką DEEP PURPLE, dodaje szczyptę neoklasyki w solach i jest to jeden z najlepszych numerów RIOT na tym LP. W wolniejszym Medicine Man nawiązują do WHITESNAKE i wokalnie DiMeo też momentami zbliża się do bluesowo-soulowej maniery Davida Coverdale'a. Nawet gitarzyści tym razem grają sola w stylu duetu Moody-Marsden. Nieco słabiej wypada tu Silent Scream, gdzie przewija się kilka wątków, ale refren jest mimo wesołej melodii mało ciekawy, podobnie jak niezbyt tu pasujące wstawki nawiązujące do stylu neoclassical. Za to Magic Maker rozegrany w średnim tempie, mocno akcentowany i nastawiony na wyeksponowanie refrenu z mocnym tym razem wokalem jest znakomity. I'm On the Run to połączenie brytyjskiej tradycji w melodii z mocniejszym amerykańskim wykonaniem, zaś Babylon to kolejna powerowo podana opowieść epicka, zbliżona w sposobie przedstawienia do Soldier, tyle że z mniej atrakcyjnym jednak refrenem. Tu zwraca uwagę agresywny miejscami wokal DiMeo i znakomite partie basu. Zresztą sekcja rytmiczna to bardzo mocna strona zespołu, a Bobby Jarzombek jest klasą samą w sobie, wnosząc tu bardzo dużo pozytywnego zamieszania. Album uzupełnia nowa, fantastycznie zrobiona wersja Outlaw z albumu "Fire Down Under" (1981) poprzednio zaśpiewana przez Guya Speranza, a tym razem w interpretacji DiMeo i nowych muzyków jeszcze potężniejsza, ale z pełnym zachowaniem westernowego klimatu.
Jako cover zaprezentowany został słynny Burn DEEP PURPLE i również tu nie można Amerykanom niczego zarzucić tym bardziej, że RIOT starał się zachować jak największą wierność oryginałowi. Wydanie japońskie tego albumu różniło się umieszczeniem jeszcze jednego covera, tym razem klasycznego "A Whiter Shade of Pale" PROCOL HARUM zamiast I'm on the Run oraz dodatkowego utworu Black Mountain Woman.
Płyta ma charakterystyczne dla RIOT brzmienie z wysuniętą sekcja rytmiczną i lekkim cofnięciem wokalisty w ścianę gitar w mocniejszych momentach. Jest to pierwszy album z serii udanych LP z DiMeo, gdzie ukształtował się rozpoznawalny styl zespołu określany czasem jako "riot metal".
Ocena: 8,5/10
11.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - The Brethren of the Long House (1995)
Tracklista:
1. The Last of the Mohicans - Elk Hunt (Intro) (Trevor Jones cover) 01:41
2. Glory Calling 05:12
3. Rolling Thunder 03:56
4. Rain 04:58
5. Wounded Heart 03:56
6. The Brethren of the Long House 05:23
7. Out in the Fields(Gary Moore cover) 04:03
8. Santa Maria 03:50
9. Blood of the English 05:49
10. Ghost Dance 05:36
11. Shenandoah 03:57
12. Holy Land 04:48
13. The Last of the Mohicans - Elk Hunt (Mohicans Reprise) (Trevor Jones cover) 06:26
Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Pete Perez - bas
John Macaluso - perkusja
Muzyczne losy RIOT w połowie lat 90-tych składały się różnie.
Płyta "Nightbreaker", choć udana, była przyjęta średnio przychylnie, zresztą mody na tradycyjny heavy metal w USA i Europie nie było. RIOT funkcjonował, ale na granicy opłacalności mało było zaplanowanych koncertów i w zasadzie głównym bastionem popularności zespołu niezmiennie pozostawała Japonia.
Niebawem zespół opuścił Jarzombek, niezadowolony ze sposobu zarządzania i wyników finansowych grupy. Jego miejsce zajął John Macaluso i nim nagrany został kolejny LP "The Brethren of the Long House", który w Japonii ukazał się w końcu 1995 nakładem Sony , a w innych krajach w 1996. Wybór Japonii jako miejsca premiery był nieprzypadkowy, grupa liczyła bowiem na kolejną, owocną trasę koncertową w tym kraju.
Tym razem był to album poświęcony amerykańskim Indianom i zawierał muzykę nieco bardziej stonowaną, czasem trochę melancholijną i nastrojową, którą klamrą spinał znany temat "The Last of the Mohicans" (Jones).
Indiański The Brethren of the Long House jest w pewnym sensie kontynuacją drogi, obranej na płycie poprzedniej. Są nawet odniesienia wyprowadzone bardzo czytelnie, jak "Glory Calling" jako muzyczny odpowiednik "Soldier", szybki, a jednocześnie melodyjny, z wyeksponowaniem patosu. Klasyczny styl RIOT rozpoznawalny jest w "Rolling Thunder", jednak przy "Glory Calling" ta kompozycja prezentuje się słabiej. Jest też wspaniała ballada "Rain", jedna z najbardziej przejmujących w repertuarze zespołu, gdzie talent wokalny DiMeo ujawnia się w pełnej krasie. Tu trzeba zauważyć, że wiele ten LP wspólnego ma z zarówno z DEEP PURPLE (użycie klawiszy), jak i z RAINBOW. Styl gitarowy Reale w wielu miejscach całkowicie wzięty od Blackmore'a. To słychać w pełnym epickiego żaru "Blood of the English", gdzie solo zagrane jest jakby przez samego Ritchiego. Świetnie prezentuje się "Wounded Heart", umieszczony zaraz za "Rain"i rozplanowanie utworów na tej płycie jest przemyślane bardzo starannie. Macaluso, który zastąpił na tym LP Jarzombka, spisał się znakomicie. Bębny są potężne, pełne gniewu, jak na bojową tematykę płyty przystało. Prowadzą na ostatni, nierówny bój, który kończy się klęską, ale honor jest ocalony. Macaluso prostym i szczerym graniem oddał to, co tu najważniejsze w epickim znaczeniu płyty. Niezwykle technicznie grający Jarzombek zrobiłby to inaczej... ale czy lepiej? Koncertowe wersje utworów z tej płyty już z udziałem Jarzombka pokazują, że brzmiałoby to inaczej i chyba jednak zwyczajniej. Forma DiMeo bardzo dobra, ale nie najwyższa z możliwych. Za to Perez wyczynia na basie cuda. Końcowa część płyty jest pełna epiki i podniosłości - "Blood Of The English", "Ghost Dance", "Holy Land" tworzą niemal zwartą całość, tyle że "Shenandoah" trochę rozbija ten zestaw. Zupełnie natomiast nie trafia do mnie niepotrzebnie udziwniony utwór tytułowy i mdły "Santa Maria".
LP zawiera również cover "Out Of The Fields" Gary Moore'a, jak zwykle w przypadku RIOT, zrobiony bardzo starannie i świetnie zaśpiewany przez DiMeo.
Można się przyczepić do niezbyt dobrego brzmienia tej płyty, nieco płaskiego i matowego moim zdaniem, głównie jeśli chodzi o gitary, bo sekcja rytmiczna brzmi aż zbyt potężnie w stosunku do nich. Album spinają odgłosy przyrody, dźwięki ze świata Indian i ten klimat się tu czuje cały czas. Nie jest to koncept, jednak bardzo tu blisko do tego. Płyta z muzyką nieco smutną, wzniosłą, o dużym ładunku emocji. Metalowa płyta o głębokim przekazie, gdzie problemy Indian pokazane są inaczej niż w kolorowych westernach.
Ocena: 8.2/10
12.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Inishmore (1997)
Tracklista:
1. Black Water 02:42
2. Angel Eyes 04:27
3. Liberty 05:08
4. Kings Are Falling 04:33
5. The Man 03:52
6. Watching the Signs 04:35
7. Should I Run 04:40
8. Cry for the Dying 04:39
9. Turning the Hands of Time 05:08
10. Gypsy 05:20
11. Inishmore (Forsaken Heart) 01:45
12. Inishmore 04:32
Rok wydania: 1997
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Pete Perez - bas
Bobby Jarzombek - perkusja
W roku 1997 powrócił do składu Jarzombek, a Reale i DiMeo zasiedli do przygotowania materiału na nowy LP. Album ukazał się w grudniu tego roku, w Japonii (Victor), a koncepcyjnie bazuje na mitach i folklorze irlandzkim i celtyckim. Poza Japonią został zaprezentowany w roku 1998 (Roadrunner i Metal Blade).
Ten LP to dzieło wybitne.
Co ciekawe stanowi nie tylko kwintesencję wcześniejszych płyt z okresu z DiMeo, ale i zwiastuje pewną zmianę stylu, jaka uwidoczniła się na nieco nowocześniejszej "Sons Of Society”. Niewątpliwie solą tej płyty są te najsłynniejsze killery, czyli „Angel Eyes”, „Liberty”, „Gypsy” czy „Kings Are Falling” tak chętnie potem prezentowane na koncertach. „Kings Are Falling” to dodatkowo jeden z najwspanialszych refrenów RIOT, gdzie DiMeo wspomagany jest chórkami reszty zespołu, na poziomie wykonania, o jakim większość zespołów może tylko pomarzyć. Warto zwrócić uwagę na sprytnie przemycone w kilku utworach (np. „Angel Eyes” i „Liberty”) elementy neoklasyczne, które w muzyce RIOT pojawiają się bardzo rzadko. „Turning the Hands of Time” to utwór utrzymany w podobnym stylu jak wymienione, jednak z powodu mniej chwytliwej melodii lekko odstaje.
Te nowsze rozwiązania pojawiają się przede wszystkim w kapitalnym „The Man” odegranym z polotem i na luzie, przy czym solo Reale jest tu zdecydowanie odmienne od pozostałych, jakie zagrał na tym LP i jakby wydobyte z najwcześniejszych czasów zespołu. ”Cry for the Dying” i „Should I Run” są również wyborne, przy czym także z nutką tego co RIOT zagrał w pełni na następnej płycie. Prosta melodia wzbogacona jest cięższymi akcentami i zmianami tempa oraz bardziej złożonym wokalem. Te utwory są mniej znane może dlatego, że nie występują na płytach koncertowych zespołu i rzadko były grywane na koncertach w ogóle. Gdybym miał wybrać utwór najsłabszy, to byłby to „Watching the Signs”. Trochę brzmi jak odrzut z LP "The Brethren of the Long House" - mam te skojarzenia przez taki specyficzny klimat tego numeru, jaki wyczuwa się również na większości kompozycji z tamtej płyty.
Koniecznie należy podkreślić wyborną grę Jarzombka. Warto wsłuchać się jak bogato brzmi ta jego perkusja na tym albumie. Mam wrażenie, że to jego najlepszy występ w RIOT. Perez także nie pozostaje daleko w tyle. Bardzo agresywny i wysunięty bas to też cecha tego LP. Ten LP Reale praktycznie pod względem muzycznym przygotował sam, słychać, że Flynz tu jest mu raczej podporządkowany i gra drugie skrzypce, czego wcześniej nie było. Nie wiem, czy dobrze wychwyciłem, ale zagrał on chyba tylko jedno solo na tym LP w „Gypsy”, choć wielokrotnie grają unisono. Niekiedy można spotkać opinie, że DiMeo na tym LP jest w słabszej formie wokalnej. Powiedziałbym raczej, że śpiewa nieco mocniej niż poprzednio, co np. w przypadku „Angel Eyes” może budzić wątpliwości. Jako fan DiMeo aż taki drobiazgowy nie jestem.
Wybitny, zjawiskowy album i tyle.
Ocena: 9.5/10
14.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Through the Storm (2002)
Tracklista:
1. Turn the Tables 05:21
2. Lost Inside This World 04:44
3. Chains (Revolving) 04:43
4. Through the Storm 06:13
5. Let It Show 04:37
6. Burn the Sun 04:26
7. To My Head 05:59
8. Essential Enemies 03:48
9. Only You Can Rock Me (UFO cover) 03:56
10. Isle of Shadows 04:08
11. Here Comes the Sun (Beatles cover) 03:21
Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz- gitara
Pete Perez - bas
Bobby Rondinelli - perkusja
Kapitalny album"Sons Of Society", z riot metalem, jakiego wcześniej nie było, mocno rozbudził nadzieje na ciąg dalszy, który niestety dosyć długo nie następował. Odszedł z zespołu Jarzombek, a o nowych kompozycjach było bardzo cicho.
W końcu w sierpniu 2002 bez wielkiego szumu płyta się pojawiła nakładem Metal Blade Records.
Szumu nie było i bardzo dobrze, bo tym razem sztorm przygnał album grubo poniżej poziomu oczekiwań - czarna chmura z okładki skropiła spragnionych fanów ledwie paroma kroplami riot metalu z prawdziwego zdarzenia. Faktem jest, że początek albumu wymarzony, w postaci znakomitego "Turn the Tables", gdzie riffy i forma DiMeo wyborna. Tak grał RIOT na najlepszych swoich albumach. Klasyczne tempo RIOT, dopracowane solówki obu gitarzystów i ta pewność siebie z "SonS Of Society". "Lost Inside This World" taki lżejszy, z ładnymi chórkami i jeszcze nie wzbudza podejrzeń. "Chains (Revolving)" jest już jednak tylko dobrym rockowym utworem, chłodnym jak na RIOT i z refrenem zupełnie nieprzystającym do stylu zespołu. "Through the Storm" po odgłosach burzy i dosyć surowym rozpoczęciu rozpływa się w gładkim refrenie. To nie jest złe, ale to nie jest RIOT. "Let It Show" to początkowo bardzo stonowana ballada i tak stonowanej kompozycji zespół dawno nie przedstawił. Szkoda jednak, że ta delikatność potem się zatraca w zbędnym wzmocnieniu i w efekcie mamy rockowy numer jakich wiele, głównie na amerykańskich płytach z hard rockiem. Jeszcze jedno uderzenie sztormu w "Burn the Sun" i ten utwór, znakomity i z niszczącym basem w tle, paradoksalnie podkreśla przeciętność kawałków poprzednich. Niestety dalej znów tylko poprawne granie melodyjnego heavy metalu w "To My Head" z zadęciem na pewną romantyczność i "Essential Enemies" z próbami nowoczesnego podania tematu i zupełnie nietrafionymi eksperymentami ze zniekształcaniem wokalu.
Dalej już można nawet nie słuchać. Utwór UFO sam z siebie słabawy jest i zresztą cover zrobiony jakoś jeszcze bardziej pod publiczkę niż oryginał. Instrumentalny "Isle of Shadows" brzmi trochę jak parodia celtyckich nagrań Gary Moore'a i drażni gitarowo, co w przypadku Reale i Flynza jest wręcz nie do pomyślenia. Fanem Chłopców z Liverpoolu zaś nigdy nie byłem i może niech metalowe zespoły znajdą sobie inne obiekty przetwarzania na metalowa modłę.
Co z tego ze płyta ma wyborne brzmienie, że Rondinelli gra na bardzo solidnym poziomie, a DiMeo jest wybornej dyspozycji głosowej? Brak tu dostatecznej liczby porywających kompozycji, brak tu RIOT. Taki album mógł nagrać każdy średnio uzdolniony ansambl z USA. Od RIOT w tym składzie doprawdy można było oczekiwać więcej.
Najciekawsze jest to, że nagrania, jakie znalazły się na kolejnym albumie "Army Of One" (2006), pochodzące z 2003, gdy ta płyta miała się ukazać, są już po prostu o dwie klasy lepsze.
Uznajmy to za wypadek przy pracy.
Ocena: 6.5/10
17.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Army of One (2006)
Tracklista:
1. Army of One 04:23
2. Knockin' at My Door 04:19
3. Blinded 05:26
4. One More Alibi 04:55
5. It All Falls Down 05:36
6. Helpin' Hand 05:24
7. The Mystic 05:43
8. Still Alive 05:42
9. Alive in the City 07:00
10. Shine 06:33
11. Stained Mirror (Instrumental) 03:46
12. Darker Side of Light 06:58
Rok wydania: 2006
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Pete Perez - bas
Frank Gilchrist - perkusja
Gdy w roku 2002 zespół przedstawił niezbyt przychylnie przyjęty album "Through the Storm", a wkrótce potem odszedł perkusista Rondinelli, wydawało się, że grupa ponownie umilknie na kilka lat. Tymczasem Reale i DiMeo nadspodziewanie szybko napisali wiele kolejnych utworów, „wypożyczyli" z VIRGIN STEELE znakomitego perkusistę Franka Gilchriesta i w ekspresowym tempie nagrali kolejną płytę, czyli "Army Of One". Niestety efekt można było poznać dopiero kilka lat później, bo album, choć gotowy w 2003 roku, ukazał się w 2006, czyli już w momencie gdy grupę faktycznie opuścił DiMeo, a Gilchriest dawno powrócił do macierzystej kapeli. Płytę wydała w lipcu wytwórnia Metal Heaven, a w Japonii Z (Toshiba EMI).
Dobrze się stało, że ten LP w ogóle się ukazał. Jak na razie ostatni, a na pewno ostatni w tym składzie stanowi godne uwagi podsumowanie tych kilku dekad grania RIOT.
Zespół postawił na odwołanie się do tradycji rockowego grania zakorzenionego w bluesie i hard rocku spod znaku WHITESNAKE, w nowoczesnej, ale nie nowatorskiej oprawie i w zasadzie gdzieś i JORN LANDE i MASTERPLAN tu słychać, ale z tą domieszką riot metalu, jaki zespół stworzył przez długie lata działalności. Ogromna rola przypadła tu DiMeo. Ci, którzy oczekiwali wokalu z czasów "Sons of Society", musieli pogodzić się z faktem, że wokalista tym razem obraca się w stylistyce opartej o blues i kanon stworzony przez Davida Coverdale'a. DiMeo wywiązał się z zadania wybornie, a jego głos okazał się idealny do tego celu. Doskonale poradził sobie również w nieco lżejszym repertuarze, który dominuje w pierwszej połowie płyty.
Sam początek albumu, choć udany, wskazuje jeszcze jakby na kontynuację płyty poprzedniej w nieco lepszym wykonaniu. Taki jest otwierający "Army of One" z typową dla zespołu melodią i hard rockowym refrenem, a zaskakuje częścią instrumentalną i solem gitarowym Reale, jakiego do tej pory nie grywał. Nagła nadzieja na powrót do Sons Of Society to początek „Knockin' at My Door” tu brak jednak solidnego refrenu, który zastępuje rockowo-piosenkowe coś tam z popowymi chórkami. Miłe, ale przywodzi na myśl czasy bardzo w historii RIOT odległe. Mamy tu jednak nadzwyczaj ciekawy dialog gitarzystów i słychać, że grupa nie nastawia się na przebojową prostotę. To, że gitarzyści w RIOT to najwyższa półka, wiadomo nie od dziś. Tu jednak po raz pierwszy i zarazem ostatni na pierwszym planie, zdominowanym do tej pory przez Reale mamy również Flyntza. Grają sola znakomite, naprzemiennie, czasem razem, przekomarzają się, licytują, tworzą nietypowe miniaturki muzyczne w obrębie utworów, często łamiąc szyk, styl i melodię zagrywką nietuzinkową i zaskakującą. Album ma lekki dołek w postaci niezbyt ciekawego melodic metalowego „Blinded”, z którego co najwyżej motyw z refrenu można by było wykorzystać w fajnej balladzie. To, że RIOT melodic metal w średnim tempie potrafi jednak zagrać, słychać w „One More Alibi”, a że i delikatna melancholia nie jest im obca, udowadniają w trochę cięższym „It All Falls Down”, gdzie dynamika gitar miesza się z łagodnymi chórkami w refrenach.
Do tego miejsca album jest bardzo dobry, ale wciąż ma się wrażenie kopii grania z Through The Storm z lepszymi melodiami.
To co naprawdę chcieli tu przekazać, rozpoczyna się od „Helpin' Hand”, czyli wariacji na temat WHITESNAKE, z klasycznym refrenem w stylu RIOT, a wrażenie rock/metalowej elegancji jest tu dominujące. „The Mystic” oparty na nieśmiertelnym riffie z „Kill The King” RAINBOW to nie tylko pewien hołd czy celowe przywołanie tradycji, ale i sam w sobie pełen energii melodic metalowy numer, z dawką power, jaką grupa niejednokrotnie już wcześniej prezentowała. Na tym jednak power metalowe akcenty kończą się w zasadzie i do końca albumu dominuje oparty na bluesowej podstawie melodic metal, porównywalny do MASTERPLAN, czy pewnych kompozycji Jorna Lande, ale równocześnie zrobiony na modłę amerykańską. Taki jest mocny i uporczywy „Still Alive” z lekka nutka soulową w wokalu DiMeo, taki też jest nieco dziwnie rozpoczynający się od odgłosów przyrody „Alive in the City”. Ta kompozycja zasługuje na szczególne wyróżnienie, nie tylko ze względu na piękne wykonanie przez Dimeo, ale i z powodu niezwykłego połączenia heavy metalu z czasów wczesnego RAINBOW, z bluesem i rockiem "z południa" w jedną, frapującą opowieść. W „Shine” nowocześniej, o ile można granie a la MASTERPLAN uznać za nowoczesne, z pięknym klawiszowym zwieńczeniem, genialnym w swej prostocie. Zgrabny instrumentalny „Stained Mirror” i w zasadzie w tym miejscu ten LP mógłby się zakończyć, bo ostatni „Darker Side of Light” to dobry, ale tylko dobry przegląd motywów, jakie na tej płycie się już wcześniej przewinęły. Część nakładu zawiera jeszcze przedstawiany przez zespół już wcześniej słynny „Road Racin'” w wersji live.
Sypiąc pochwałami pod adresem członków zespołu, nie można pominąć Pereza, który jak zwykle tworzy doskonały podkład pod gitary, ani Gilchriesta, który tu pokazał ogromną klasę, udowadniając swoją pozycję wśród amerykańskich perkusistów. Niczego nie ujmując Rondinellemu, którego zastąpił - tego co gra słucha się z otwartą gębą.
Natomiast co do produkcji i brzmienia można mieć pewne zastrzeżenia. Płyta ma podobne brzmienie do "Through The Storm", miękkie i lekko spłycone, i pod tym względem przegrywa z doskonałymi wieloplanowymi produkcjami Jorna, czy tez MASTERPLAN. Tak przy okazji... Przywołując porównania z MASTERPLAN, wypada przypomnieć, że RIOT był jednak pierwszy.
Jak wspomniałem na wstępie, Army Of One kontynuacji w dyskografii zespołu nie ma. Zespół ucichł na wiele lat, aby powrócić w 2008 w klasycznym składzie z płyty Thundersteel, jednak ostatecznie odejście wkrótce potem Moore'a zniweczyło plany triumfalnego powrotu legendy.
RIOT jest jednak niezniszczalny i na pewno jeszcze o nim usłyszymy.
Ocena: 8.5/10
17.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Immortal Soul (2011)
Tracklista:
1. Riot 05:03
2. Still Your Man 04:16
3. Crawling 05:52
4. Wings are for Angels 05:09
5. Fall Before Me 04:55
6. Sins of the Father 03:55
7. Majestica 00:57
8. Immortal Soul 04:46
9. Insanity 04:40
10. Whiskey Man 04:15
11. Believe 04:17
12. Echoes 04:57
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Tony Moore - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Don Van Stavern - bas
Bobby Jarzombek - perkusja
Znaczenia RIOT dla amerykańskiej i światowej sceny metalowej trudno przecenić. Istniejący od 1975 zespół przechodził wzloty i upadki, liczne zmiany składu, a historię, jaką zapisał, mogłaby się stać kanwą bardzo interesującej książki. Hard rock, heavy metal, power metal... w każdym z tych stylów grali przez te lata i często grali po prostu wspaniale, a co najważniejsze, we własnym rozpoznawalnym stylu. Wiek XXI to dla zespołu czas trudny w pewnym momencie zakończony zawieszeniem działalności.
Odrodzenie grupy w 2008 roku w składzie z legendarnego albumu "Thundersteel" z Tonym Moore jako wokalistą rozbudziło nadzieje na kolejny triumfalny powrót RIOT. Nowy album rodził się jednak powoli i od jego zapowiedzi do realizacji minęło ponad trzy lata. Wydany został w październiku 2011 przez Steamhammer,a w Japonii przez Avalon.
Album jest jak to było wcześniej sygnalizowane, powrotem RIOT do muzyki z okresu poprzedzającego czasy DiMeo, nie jest jednak niestety czymś w rodzaju "Thundersteel II".
Reale cofnął się w czasie jeszcze dalej i tym razem RIOT zawędrował gdzieś w obszary swoich muzycznych poczynań z lat 70tych, prezentując album z graniem pośrednim pomiędzy melodyjnym heavy metalem a hard rockiem, po części o cechach tego stadionowego grania, jakie stało się popularne w USA w kilka lat później. Fani stylu z "Inishmore" czy "Sons of Society" nie znajdą tu nic dla siebie. To kompozycje proste łatwe i... tak nie do końca przyjemne, bo nie są ani nacechowane przebojowością, ani tą maestrią, do jakiej RIOT przyzwyczaił nawet wówczas, gdy same utwory były na średnim poziomie. Smutne to, że zespół przedstawił 12 nijakich, miałkich bezbarwnych kompozycji bez pomysłu, takich jakie obecnie nagrywają nowe lokalne zespoły masowo i bez szans na sukces. RIOT to uznana marka, a tu utwory wydają się przygotowane w pośpiechu, ze źle dobranymi refrenami, totalnie bezstylowe i błyskawicznie ulatujące z pamięci. "Immortal Soul" to album na raz i wracać tu nie ma do czego, bo podbarwionego heavy metalem hard rocka jest wśród nowości bardzo dużo i lepszego. Gdzieś czasem echa zmarnowanego pomysłu na hit przemykają, ale trzeba sporo uwagi, aby to wyłowić. Może w "Wings Are for Angels", może w "Whiskey Man", albo w "Echoes". To co tu można nazwać melodyjnym power metalem to ślady dawnego stylu grupy.
Reale i Flynz jako gitarzyści na tym LP praktycznie nie istnieją. Marne sola, słaba współpraca, nic z inspiracji innymi gatunkami muzycznymi, jakie z taką swobodą i łatwością wtrącali jakby od niechcenia w swoich zagrywkach wcześniej. Co z tego, że Bobby Jarzombek gra jak zwykle fantastycznie, skoro gra do prościutkich amatorskich riffów. Wypada tylko podziwiać, że starał się tu coś zrobić, aby to brzmiało jak RIOT ze starych dobrych czasów. Z pewnością bardzo dobrze wypadł Tony Moore. Mimo upływu lat, to nadal młody głos o szerokiej skali i potrafi zarówno zaśpiewać wysoko, jak i delikatnie, a gdy trzeba, to i krzyknąć w drapieżnej manierze. Tu jednak krzyczeć nie bardzo jest do czego, bo to numery ugładzone, radiowe i niestety nadające się tylko do lokalnych rozgłośni. Brzmieniowo płyta stylizowana jest na wczesne lata aktywności RIOT, słychać oczywiście wykorzystanie nowocześniejszych technik nagraniowych, jednak ogólnie nawet w tym aspekcie album jest nijaki. No, może poza perkusją Jarzombka, trudno jednak delektować się samą perkusją na płycie z melodyjnym heavy metalem.
Na każdej płycie RIOT, nawet na tych słabszych było zawsze "coś" co przykuwało uwagę chociaż po części, coś co wyróżniało ten zespół spośród setek innych amerykańskich bandów grających podobną tradycyjną metalową muzykę. Na tej płycie nie ma nic w zasadzie i nic poza nazwiskami muzyków, co pozwalałoby identyfikować to dzieło z RIOT.
Ocena: 5,5/10
31.10.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Sons of Society (1999)
Tracklista:
1. Snake Charmer 01:04
2. On the Wings of Life 04:36
3. Sons of Society 04:26
4. Twist of Fate 05:36
5. Bad Machine 05:06
6. Cover Me 06:47
7. Dragonfire 03:38
8. The Law 03:46
9. Time to Bleed 04:38
10. Somewhere 04:16
11. Promises 04:35
Rok wydania: 1999
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Mike DiMeo - śpiew
Mark Reale - gitara
Mike Flyntz - gitara
Pete Perez - gitara basowa
Bobby Jarzombek - perkusja
oraz
Tony Harnell - śpiew (wokale poboczne i chórki)
Burt Carey
"Inishmore" z roku 1998 był albumem wspaniałym, absolutnie niemal doskonałym i rzesze fanów RIOT na całym świecie oczekiwały na jego następcę, przy czym mało kto wierzył, że artystyczny sukces "Inishmore" uda się powtórzyć. Skład RIOT był jednak stabilny, a forma kompozytorska członków grupy fenomenalna. 7 września 1999 wydany został nakładem Metal Blade "Sons Of Society" i RIOT po raz kolejny zadziwił.
Ten album jest porażającym przykładem maestrii instrumentalnej oraz wokalnych możliwości Mike DiMeo. Średnie tempa, łączenie power metalu z melodic heavy to istota tego albumu z wysuniętym do przodu DiMeo. A ten niszczy w pompatycznym On the Wings of Life i niszczy do końca płyty! Wspaniałe są te dialogi i pojedynki Reale z Flynzem, a gdy grają unisono, to chyba nikt nigdy nie grał unisono w takiej muzycznej jedności jak oni. Gdy DiMeo śpiewa dwa metalowe potwory - chłodny Sons of Society i pełen żaru i emocji Twist of Fate, to szczęka opada i ciary przechodzą po plecach. Melodie genialne, do tego te bogate aranżacje planu drugiego. Coś pięknego! Bas w Twist of Fate i te rockowe przejścia gitarowe... ten refren, jeden z najpiękniejszych w historii melodic heavy metalu... Bardzo dobry, trochę surowszy classic metalowy Bad Machine, a po nim nieśmiertelny song Cover Me, cud z Krainy Łagodności RIOT. Ponadczasowy utwór, nie tylko ze względu na nawiązania do rocka lat 70tych. W Dragonfire ostrzej, bardziej power metalowo i jest to najszybszy numer na tym albumie. Zwarty atak dwóch gitar i wyższe niż w pozostałych kompozycjach wokale DiMeo w refrenach, gdzie wspiera go Tony Harnell z TNT. The Law jest nieco prostszym rock/metalowym kawałkiem, może nieco słabszym w tym całym gronie, ale trzy ostatnie numery są dewastujące. Zagrywki w dynamicznym rock metalowym killerze Time to Bleed są zdumiewające, a sama melodia porywająca. Kunszt instrumentalny! Maestria DiMeo! Ten kawałek stał niebawem jednym z najpotężniejszych wymiataczy koncertowych RIOT. Po nim Somewhere, z finezyjnym wstępem perkusyjnym Jarzombka i trzeba koniecznie dodać, że partie perkusji są na tym albumie rewelacyjne i bardzo trudne wykonawczo. Na koniec przepiękny rock/metalowy Promises z wdzięcznym, nośnym refrenem.
Nowojorczycy z Millbrook Sound Studios, Electra Studios i Sterling Sound zadbali o pełen mocy i rockowego ciepła sound tego albumu, nie zapominając o tym, że to melodyjny power i heavy metal. Świetne brzmienie!
No co tu można jeszcze powiedzieć... Wzruszenie, piękny śpiew, wspaniała gra całego zespołu, niezapomniane melodie.
RIOT triumfuje!
ocena: 9,9/10
new 15.11.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Armor of Light (2018)
tracklista:
1.Victory 04:40
2.End of the World 05:09
3.Messiah 04:20
4.Angel's Thunder, Devil's Reign 04:40
5.Burn the Daylight 04:47
6.Heart of a Lion 03:52
7.Armor of Light 04:36
8.Set the World Alight 04:52
9.San Antonio 03:49
10.Caught in the Witches Eye 04:56
11.Ready to Shine 05:00
12.Raining Fire 04:45
rok wydania: 2018
gatunek: power speed metal/heavy metal
kraj: USA
skład zespołu:
Todd Michael Hall - śpiew
Mike Flyntz - gitara
Nick Lee - gitara
Donald Van Stavern - gitara basowa
Frank Gilchriest - perkusja
Po "Unleash The Fire" zreformowany RIOT zmienił optykę spojrzenia na heavy metal, jaki chce grać i to słychać na wydanym przez Nuclear Blast w kwietniu zaprezentowanym po czterech latach "Armor Of Light".
Nie ma żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z jeszcze lepszym speed power metalowym epicki, rycerskim RIOT niż na płycie poprzedniej.
Hall jest w życiowej formie i takich zaśpiewów wysokich rejestrach chyba jeszcze w jego wykonaniu nie słyszałem, nawet w BURNING STARR. Podobno to starsi panowie... Morderczy super speedowy rycerski Messiah rozwiewa wszelkie wątpliwości. Niesamowita petarda. Mniej znany w tym towarzystwie, Nick Lee jest także wspaniały, a te słynne duety gitarowe, które w przeszłości Flyntz wygrywał z Reale, tym razem tworzy z Nickiem. Gdy grają odrobinę wolniej, to prezentują kapitalne nośne epickie refreny, jak w Angel's Thunder, Devil's Reign czy Heart of a Lion. Co za rozmach zarówno w melodiach jak i dalekosiężnym wokalu Halla. Armor of Light jest kompozycją godną tytułowej, rozpędzoną i pełną pewności siebie i jakże bojową!
Frank Gilchriest jest jednym z najbardziej uznanych perkusistów metalowych w USA, więc powiem tylko, że to, co zrobił w tych speedowych kompozycjach, jest zdumiewające jak zawsze, a Van Stavern gra na basie tak jak czasów "Thundersteel". Niezwykle udany jest także numer Burn the Daylight, zagrany z bardziej heavy metalowym zacięciem, ale i z powerową energią. Trochę nietypowe rozpoczęcie Ready to Shine wywołuje lekki niepokój, ale w rozwinięciu to bardzo dobry rycerski utwór. Mają pomysły na tę rycerskość na tym LP, zdecydowanie mają.
Jeśli wskazać jakiś nieco słabszy utwór, to chyba bardziej tradycyjny rock/metalowy, łagodniejszy Set the World Alight, gdzieś jakby odnoszący się do muzyki RIOT z "Throught The Storm", ale czy bardzo dobry numer można uznać za słaby? Rewelacyjne powermetalowe rakietotorpedy to Victory, End of the World i Raining Fire wypełnione ładunkiem rycerskiej epiki i majestatu, a w szybkim w głównych motywach, podniosłym San Antonio gitarzyści wygrywają prawdziwe cudeńka. Przy Caught in the Witches Eye opada szczęka. Co za patos, co za elegancja w riffach i może tylko refren mógłby być jeszcze bardziej majestatyczny. Oj czepiam się niepotrzebnie...
Tylko w jednym elemencie jestem minimalnie zawiedziony. Odrobinę ciężej, odrobinę głębiej. Być może chodziło o to, że to ma z lekka przypominać sound "Thundersteel", jednak nieco nowoczesności by się przydało.
RIOT nigdy się nie poddaje, a gdy walczy do końca, tworzy takie albumy jak dwa z Hallem.Hail to RIOT!
No, według nowej nomenklatury RIOT V. To jednak nieważne, liczy się muzyka.
ocena: 9,6/10
new 14.07.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot V - Unleash the Fire (2014)
tracklista:
1.Ride Hard Live Free 04:44
2.Metal Warrior 04:41
3.Fall from the Sky 05:09
4.Bring the Hammer Down 04:28
5.Unleash the Fire 04:07
6.Land of the Rising Sun 04:03
7.Kill to Survive 05:10
8.Return of the Outlaw 03:52
9.Immortal 04:22
10.Take Me Back 04:26
11.Fight Fight Fight 04:32
12.Until We Meet Again 06:33
rok wydania: 2014
gatunek: heavy metal
kraj: USA
skład zespołu:
Todd Michael Hall - śpiew
Mike Flyntz - gitara
Nick Lee - gitara
Donald Van Stavern - gitara basowa
Frank Gilchriest - perkusja
25 stycznia 2012 roku zmarł po ciężkiej chorobie Mark Reale. Był to ogromny cios tak dla zespołu, jak dla dla całego muzycznego świata, który utożsamiał lidera RIOT od 1975 roku z całą historią tej grupy. Zespół postanowił jednak działać dalej i po ustaleniach z ojcem Marka, panem Tony Reale ustalono, że od tej pory grupa będzie nosić nazwę RIOT V. Mimo to zazwyczaj obu nazw nadal używa się zamiennie.
Zanim jednak doszło do jakichkolwiek kolejnych sesji nagraniowych, odszedł w 2013 Tony Moore, a w 2014 Bobby Jarzombek. Przed Flynzem i Van Stavernem stanęło zadanie odbudowy zespołu w nowym kształcie i z tego zdania wywiązali się znakomicie. W 2013 dołączył sam Todd Michael Hall (BURNING STARR i REVERENCE), a w 2014 powrócił po siedmiu latach Frank Gilchriest. Ponieważ RIOT zawsze opierał swoją siłę na dwóch gitarzystach, w 2014 pojawił się w ekipie Nick Lee z grającego metal progresywny MOON TOOTH.
Nowa płyta RIOT V pojawiła się najpierw Japonii w sierpniu 2014 (Avalon), co ciekawe z okładką ze starym logo zespołu, zaś (RIOT) w Europie i Ameryce w październiku już z nowym logo nakładem Steamhammer.
Album pod względem muzycznym był kompromisem pomiędzy starym stylem zespołu a pewnymi nowymi trendami, związanymi z pójściem w kierunku tradycyjnego amerykańskiego heavy metalu o rycerskim charakterze. Główny ciężar stworzenia utworów spoczął na Van Stavernie (i po części na Mike Flyntzu) i zestaw kompozycji jest tak dobrany, że z jednej strony trafia w główny nurt zainteresowania słuchacza amerykańskiego, a z drugiej jest rozpoznawalny jako RIOT w Japonii i Europie.
W efekcie otrzymujemy zestaw kompozycji, które gdy reprezentują opcję bardziej true heavy metalową, to brzmią jak lżejsza wersja REVERENCE i jako słabsza wersja BURNING STARR i do takich należy zaliczyć chociażby Ride Hard Live Free, Fall from the Sky, czy dosyć ciężki jak na RIOT Bring the Hammer Down, typowo amerykański power metal mocno w klimatach REVERENCE oraz podobny, niezbyt udany Unleash the Fire, a także charakteryzujący się bardzo dobrym refrenem Kill to Survive, obudowany jednak dosyć przypadkowym zestawem riffów w zwrotkach. W tych kompozycjach brakuje po prostu realnej epickości i porywających refrenów. Z tych lepszych, choć także dalekich od ideału są szybsze Metal Warrior i Fight Fight Fight.
Z bardziej typowego dla RIOT grania melodyjnego wysublimowanego heavy metalu można tu usłyszeć udany, choć nieco sztampowy Land of the Rising Sun, emanujący melodyjną łagodnością. Return of the Outlaw to oczywiście nostalgiczne nawiązanie do słynnego Outlaw, ale ten numer przypomina tylko blady heavy metal chociażby z albumu "Immortal Soul" i to jeden z najsłabszych numerów na tym albumie, jeśli nie najsłabszy. Gdzieś także w eleganckim, nostalgicznym i wolno zagranym Immortal brakuje tej nieporównywalnej z niczym iskry RIOT. Ta iskra jest w fenomenalnym refrenie Take Me Back i wspaniale zaśpiewał to Hall. Poniekąd klasyk najbardziej rozpoznawalnego stylu RIOT.
Na balladowy rock/ metalowy song RIOT zawsze się oczekuje z napięciem. Tym razem utkany z akustycznych gitar i mocniejszych akcentów na dłuższych wybrzmiewaniach Until We Meet Again spełnia oczekiwania połowicznie, bo wokal Halla jest znakomity i pełen artyzmu rockowego, a sola gitarowe urzekające, lecz sama melodia zdecydowanie poniżej oczekiwań, choć bardzo romantyczna. Hall a obok niego Gilchriest to najjaśniejsze postacie z tego albumu. Flynz bez Reale gra ostrożnie i tych ich niesamowitych pojedynków i dialogów, na które czekało się z zapartym tchem już po prostu nie ma. Nick Lee to bardzo dobry gitarzysta, ale nie jest w stanie zastąpić Marak Reale...
Być może od takiego gwiazdorskiego zestawu można by oczekiwać więcej, ale trudno się gra Riot Metal bez Mistrza Ceremonii, który odszedł. Rozczarowuje styl kompozycji, może trochę gitarowa robota. Niby to RIOT, a jednak nie do końca, nawet z tych słabszych albumów.
Po nagraniu tego LP zespół na kilka lat zawiesił działalność nagraniową, by w tym samym składzie powrócić w roku 2018 z kapitalnym, heroicznym albumem "Armor Of Light", gdzie przedstawił inną, ale bardzo atrakcyjną wizję metalu RIOT V.
ocena: 7,4/10
new 24.06.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Riot - Mean Streets (2024)
tracklista:
1.Hail to the Warriors 04:26
2.Feel the Fire 04:12
3.Love Beyond the Grave 04:21
4.High Noon 03:25
5.Before This Time 04:33
6.Higher 04:54
7.Mean Streets 04:40
8.Open Road 04:25
9.Mortal Eyes 04:09
10.Lost Dreams 04:14
11.Lean into It 03:57
12.No More 04:17
rok wydania: 2024
gatunek: power speed metal/heavy metal
kraj: USA
skład zespołu:
Todd Michael Hall - śpiew
Mike Flyntz - gitara
Nick Lee - gitara
Donald Van Stavern - gitara basowa
Frank Gilchriest - perkusja
Premiera nowej płyty RIOT była kilkakrotnie przekładana, ostatecznie jednak ten album ukaże się 10 maja nakładem niemieckiej wytwórni Atomic Fire Records.
Mimo upływu sześciu lat od wydania poprzedniego studyjnego LP skład zmianom nie uległ, a nowe wydawnictwo słynnego zespołu to jedno z ważniejszych wydarzeń w tegorocznym kalendarzu premier klasycznego metalu z USA.
Tak się jednak składa, że pierwsza część tego LP jest niestety rozczarowująca. Hail to the Warriors to taki niby bojowy heavy speed metal z bardzo mało udaną melodią i ten brak na pomysły na melodie klasy z roku 2018 jest słyszalny także i w przypadku kolejnych kompozycji. Feel the Fire może by się dobrze prezentował na płycie THOR, tu razi prymitywizmem, a Love Beyond the Grave to nie bardzo wiadomo czy to ma być heroiczny heavy metal, czy jakiś bardziej zaangażowany hard rock. I już po tych trzech kompozycjach można stwierdzić, że także w kwestii samego wykonania to RIOT V się niczym specjalnie nie wyróżnia. Przede wszystkim zabrakło pasji, tak w wokalnych interpretacjach Halla, jak i w sterylnych solówkach Flynza. Te złe wrażenia nieco rozprasza speed/heavy metalowy High Noon z udanymi natarciami przede wszystkim w zwrotkach, tylko czemu Hall tak uparcie trzyma się nieustannie wysokich rejestrów. Wreszcie jednak jest i udane solo, przynajmniej w pierwszej fazie. Z drugiej strony niedobrze, że taki zasadniczo co najwyżej dobry jak na to, co RIOT prezentował w przeszłości utwór zwraca tu na siebie uwagę. Poza głównym gitarowym ozdobnikiem, niczym się nie wyróżnia pozujący na bardziej romantyczny heavy metal Before This Time. Ten stylistyczny rozstrzał się pogłębia w miarę pojawia się kolejnych kompozycji, Higher to jakieś nieudane reminiscencje jeszcze z czasów "ThundersteeL" i ten udawany entuzjazm wcale tu słuchacza nie zaraża. Mean Streets to taki stadionowy rock metal bez historii, Open Road zupełnie niewyraźny w tym ugrzecznionym ułożeniu radiowego melodic metalu i wrażenie nadciągającej ogólnej porażki tego albumu staje się nieuniknione. Zostaje ratowanie honoru w ostatniej części płyty, ale Open Road to takie udawanie speed heavy RIOT z dawnych czasów na nad wyraz przeciętnym poziomie. W Mortal Eyes pojawia się w końcu bardzo dobry refren, ale już część instrumentalna jest fatalna w pierwszej fazie. To jednak i tak głębokie zaplecze, jeśli uznać ten utwór jako wyrażenie ducha szybko grającego RIOT z dawnych czasów. Tak nowocześniej brzmi Lean into It i bardziej dla młodzieżowych quasi metalowych list przebojów jest przeznaczony. I nic nie wynika z łagodniejszego w melodii No More, ale taka poetyckość z nutą heroizmu w refrenie jakoś niespecjalnie tu brzmi szczerze. Niby coś z RIOT klasycznego, ale nieciekawe...
Został tu odegrany, po prostu odegrany i odśpiewany przez doświadczony zespół zestaw kompozycji, zdradzających głęboki kryzys twórczy tej ekipy, o słabych nie zapadających w pamięć melodiach. Płyta całkowicie pozbawiona klimatu i jakiejś myśli przewodniej. Coś ze speed rocka, coś z classic heavy i w sumie nic. Brzmienie jest nieprzyjemne, sterylne, głos Halla świdruje i męczy na wysuniętym planie pierwszym, perkusja sucha i tylko bas Van Staverna brzmi jak zresztą zawsze, metalicznie, głęboko i wybornie. Mastering wykonał Brat Gabriel i nie przypominam sobie równie nieudanego efektu jego pracy w przypadku heavy metalu.
Rozczarowująca płyta.
ocena: 5,5/10
new 7.05.2024
Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Atomic Fire Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|