Savage
#1
Savage - Loose 'n' Lethal (1983)

[Obrazek: R-2135310-1461532141-4880.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Let It Loose 03:17
2. Cry Wolf 04:31
3. Berlin 04:46
4. Dirty Money 04:43
5. Ain't No Fit Place 05:35
6. On the Rocks 03:51
7. The China Run 04:07
8. White Hot 03:44

Rok wydania: 1983
Gatunek: Heavy Metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Chris Bradley - śpiew, bas
Andy Dawson - gitara
Wayne Renshaw - gitara
Mark Brown - perkusja

Początki zespołu SAVAGE z Mansfield to druga połowa lat 70-tych, jednak nie zdołali załapać się na pierwszą falę NWOBHM, po części dlatego, że ta grupa grała bardzo ciężko jak na owe czasy.
Single nie wzbudziły w rodzinnym kraju większego zainteresowania. Publiczność brytyjska, poza JUDAS PRIEST, mało interesowała się takim mocnym metalem, za to zespół zdobył pewną popularność w Niemczech i Holandii, gdzie granie agresywniejsze miało dużą grupę zwolenników. Zresztą w muzyce zespołu było dużo elementów speed metalu, popularnego w Holandii i ta płyta jest w znacznej mierze bliska temu, co grano w Holandii. Ostatecznie jednak debiut grupy został wydany w Wielkiej Brytanii przez wytwórnię Ebony Records.

Klasyczną kompozycją z tego albumu jest otwierający "Let It Loose", bezlitosne natarcie dwóch gitar Renshawa i Dawsona. Zwarte, ostre granie z agresywnymi solami, które na tym LP stoją na wysokim poziomie. W motoryce ten zespół przypominał z jednej strony SAXON, z drugiej grupy z rejonu Newcastle. Te utwory są melodyjne, oparte o tradycje rock'n'rolla, ale grają doprawdy wręcz power metalowo. Ta ostrość jest słyszalna także w tych wolniejszych numerach, jak "Cry Wolf". Wokalista i basista Bradley to głos dosyć wysoki i młodzieńczy, barwa jednak bardziej pasuje do kompozycji, gdzie umiejętność czystego rockowego śpiewu nie jest konieczna.
Bardzo dobrze wypada w klasyku NWOBHM "Berlin", surowym i toczącym się w średnim tempie. Mimo że grupa miała sporo czasu na przygotowanie płyty, nie wszystkie kompozycje wydają się do końca przemyślane. "Dirty Money" to numer z bardzo już ogranym riffem, podchodzącym pod styl AC/DC i na tle innych wypada przeciętnie.
Na takiej płycie, tradycyjnie umieszczany był przynajmniej jeden utwór łagodny w typie ballady i SAVAGE przedstawił coś w tym stylu w "Ain't No Fit Place" z delikatnym wstępem i melodyjnym, rockowym refrenem, ale w oprawie doprawdy ostrych riffów nie brzmi to przekonująco. Do udanych utworów należy natomiast "On The Rocks", z ciekawym klimatem i udanymi zagrywkami gitarzystów. Galopujące, surowe gitary i nieco siłowy śpiew to "The China Run", gdzie melodia odsunięta jest na dalszy plan, a najwięcej do powiedzenia mają gitarzyści w apokaliptycznych solach. W podobnym stylu utrzymany jest "White Hot".

Niezła gra sekcji rytmicznej, która tu pozostaje na planie drugim i znakomita robota gitarzystów.
Produkcja w sumie bardzo średnia, bas mało słyszalny, a bębny głuche. Ostrość gitar momentami wręcz nadmierna, za to wokal ustawiony tak, że Bradley nie musi się przez nie przebijać.
Ogólnie SAVAGE prezentował to, co inne zespoły brytyjskie głównego nurtu metalu, ale grał dużo ciężej i agresywniej. Ta płyta podobała się głównie poza Anglią, gdzie zresztą zainteresowanie muzyka NWOBHM powoli malało. Mimo to zespół kontynuował działalność i nagrał jeszcze w 1985 LP "Hyperactive" z muzyką bardziej dopasowaną do gustów brytyjskich.


Ocena: 7.8/10

17.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Savage - Hyperactive (1985)

[Obrazek: R-5170710-1461532298-5698.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. We got the Edge 03:49
2. Eye for an Eye 04:09
3. Hard in your Heels 04:28
4. Blind Hunger 04:01
5. Gonna Tear ya Heart out 02:45
6. Stevies Vengeance 06:04
7. Cardiac 04:51
8. All Set to Sting 04:17
9. Keep it on the Ice 04:00

Rok wydania: 1985
Gatunek: heavy metal/power metal (NWOBHM)
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Chris Bradley - śpiew, bas
Andy Dawson - gitara
Wayne Renshaw - gitara
Mark Brown - perkusja

To druga płyta SAVAGE z Mansfield, tym razem wydana przez londyńską niedużą wytwórnię Zebra.

Zespół i tym razem zaproponował heavy metal dynamiczny i masywny, z mocnymi ostrymi masywnymi gitarami, jakie bardziej kojarzone są z amerykańskim power metalem tego okresu.
Pod tym względem SAVAGE należał do najcięższych bandów wyrosłych z tradycji NWOBHM i na swojej drugiej płycie nie zamierzał z pozostawania w tej grupie rezygnować.
Początek tego albumu zaskakuje wykorzystaniem riffów THIN LIZZY w "We got the Edge" ta surowość wraca jednak w refrenie z chóralnym wspomaganiem i tak zdzierającego gardło Bradley'a. Potem ten klasyczny SAVAGE w średnim tempie zdominowany przez gitary to "Eye for an Eye" i "Hard in your Heels". Same melodie na tym LP są mniej interesujące niż na debiucie i nie zawsze ich rockowy charakter dobrze się prezentuje w ostrej i mocnej oprawie. Co więcej, gdy ta moc gitar jest redukowana, zespół prezentuje się blado jak w "Blind Hunger", ale powrót do speed power grania w krótkim i zwartym przypomina najlepsze numery z debiutu. Siła SAVAGE to także sola gitarowe i współpraca Dawsona i Renshawa i pod tym względem zmian nie ma. Doskonały duet gitarzystów grających porywające sola, a co potrafili razem zrobić, pokazuje "Stevies Vengeance" dłuższy utwór, rozbudowany, z wykorzystaniem klawiszowego delikatnego tła i z odrobiną melancholijnej psychodelii. W pewnych kompozycjach jednak grupa brzmi trywialnie i podobne rzeczy, jak zagrany w średnim tempie "All Set to Sting" oraz "Keep it on the Ice" robił może wrażenie w roku 1980, ale już nie w 1985.
Czegoś jednak na tym albumie brak. Zapewne świeżości i determinacji bijącej z debiutu. Za dużo tu rocka w masywnej ostrej oprawie.
Chociaż oficjalnie debiut uważa się za lepszy pod względem produkcji, mnie osobiście sound "Hyperactive" podoba się bardziej. Ustawienie sekcji rytmicznej, a zwłaszcza perkusji jest wzorcowe i takiego nie zawsze można się dosłuchać w nowych produkcjach. Gitary fantastycznie brzmią w długich wybrzmiewaniach, a wokal usytuowany centralnie ma dostateczna głośność i wyrazistość.

Album wydała niedoświadczona wytwórnia Zebra i pogrzebała go marną promocją, plasując go w grupie nadziei NWOBHM, który to w tym czasie już przechodził do historii.
Rozczarowani brakiem znaczącego sukcesu muzycy rozwiązali zespół w roku 1986 i pojawił się on ponownie dopiero dziesięć lat później w nieco innym składzie, nie wzbudzając kolejnymi albumami praktycznie żadnego zainteresowania.


Ocena: 7,3/10

29.10.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Savage - Sons of Malice (2012)

[Obrazek: R-6656915-1424010844-5558.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Rage Within 05:04
2. Black N Blue 05:37
3. Sons of Malice 05:26
4. The Hanging Tree 04:41
5. Monkey on My Back 04:43
6. Junkyard Dogs 05:40
7. Blow 04:20
8. Waking the Dead 05:09
9. Choose Revolution 03:04
10. NOW 03:15
11. Look at Yourself 04:27
12. Master of War 03:49
13. Fallen Idols 03:36

Rok wydania: 2012
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Chris Bradley - śpiew, bas
Kristian Bradley - gitara
Andy Dawson - gitara
Mark Nelson - perkusja


Nie do końca spełniona nadzieja NWOBHM SAVAGE w nowym składzie przypomina o swoim istnieniu nową płytą. Mniej lub bardziej śmiało zapowiadana od lat miała być w znacznej mierze powrotem do korzeni stylu grupy, która po rozwiązaniu w 1986 roku pojawiła się z bardziej rockowym repertuarem w połowie lat 90tych i nagrała trzy albumy w latach 1995-2001. Albumy, które jednak nie przywróciły zespołowi miejsca w brytyjskiej rock/metalowej czołówce. Nowy album wydała grupa nakładem własnym (MinusZebra) w kwietniu.

Obecnie z dawnego składu pozostał trzon - Chris Bradley i Andy Dawson. Proponują nudny, płaski, jednowymiarowy heavy metal z bardzo odległymi echami agresywnego melodyjnego stylu, jaki ten zespół zaprezentował na swojej pierwszej najsłynniejszej płycie "Loose 'n' Lethal".
"Sons Of Malice" to godzina heavy metalu kilku riffów powtarzanych w nieskończoność w 13 utworach, z których ani jeden nie jest ani przebojowy, ani poruszający, ani w jakimkolwiek stopniu wyrafinowany. Nijaki śpiew Bradley'a momentami pozującego na rockmana, schematyczna i mechaniczna sekcja rytmiczna i marna współpraca gitarzystów z bezbarwnym Kristianem Bradley'em jako partnerem wyraźnie zmęczonego Andy Dawsona. Razi całkowita nieokreśloność stylistyczna tego, co grają. Ani to metal rycerski, ani tradycyjny brytyjski heavy o rockowych krawędziach, ani formy nowocześniejsze. Płasko, jednowymiarowo i absolutnie przewidywanie od początku do końca. Wszystko odziane w równie nijakie brzmienie, jakby nieco brudnawe i za mocne do tego co tu grają, nieudolnie siląc się na poprowadzoną na skróty przebojowość. Taką, jaka się nie sprawdziła na płytach z poprzedniego okresu działalności.

Wiele z tych powrotów na scenę brytyjskich ekip z czasów NWOBHM jest słabych i niepotrzebnych.
Ten na pewno należy do tej kategorii.


Ocena: 3/10

3.04.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości