25.06.2018, 19:47:13
Dignity - Project Destiny (2008)
Tracklista:
1.Project Destiny 04:41
2. Arrogance and Rapture 04:44
2. Arrogance and Rapture 04:44
3. Cry in Despair 05:48
4. Dreams Never Die 04:43
5. Icarus 04:40
6. Inner Circles Sympathy 04:46
7. The Edge of the Blade 04:30
7. The Edge of the Blade 04:30
8. Inner Demons 04:51
9. Don't Pay the Ferryman (Chris De Burgh cover) 03:20
Rok wydania: 2008
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Austria
Skład zespołu:
Joakim Lundberg (Jake E)- śpiew
Martin Mayr - gitara
John Boy Bastard - bas
Roland Navratil - perkusja
Frank Pitters - instrumenty klawiszowe
Frank Pitters - instrumenty klawiszowe
DIGNITY powstał w Wiedniu w roku 2006, a ponieważ power metal z Austrii raczej jest metalowym świecie zjawiskiem marginalnym, to zapewne nikt specjalnie nie zwróciłby na tę ekipę uwagi. Stało się jednak inaczej, gdyż wokalistą tej grupy został Jake E ze szwedzkiego DREAMLAND, a całością projektu kierowali znani z ELDENBRIDGE Mayr i Navratil.
Grupa niemal natychmiast po zaprezentowaniu swojego materiału uzyskała kontrakt ze słynną Napalm Records i debiut ukazał się w sierpniu 2008.
Przed premierą obiecywano sobie wiele po tej płycie, a przede wszystkim obiecywali sobie wiele fani Joakima Lundberga.
Ci się zdecydowanie nie zawiedli na jego występie. Jake E śpiewa przepięknie, czystym dosyć wysokim głosem, bardzo elegancko, nienagannie technicznie i z ogromnym ładunkiem emocji w głosie. Tyle, że śpiewa do muzyki, która tak naprawdę trudno zdefiniować, bo wszystkiego jest tu sporo, a niczego w dostatecznej ilości. No, może łagodnością przekazu.
DIGNITY balansuje na granicy melodic power, melodic heavy metalu, przystępnej progresywności, ale próbując ustabilizować proporcje na jednym poziomie nie jest w stanie wyraźnie określić grona słuchaczy, do których ta muzyka jest skierowana. Jest to granie nadzwyczaj miękkie i układne, nacechowane delikatnością, której podołał Jake E, ale która tak naprawdę powinna wychodzić od wokalu żeńskiego i tu demony ELDENBRODGE zaczynają nieco straszyć z kąta. Owszem, jest tu określona partia power metalowych riffów niemal w każdym utworze, ale zaraz wszystko łagodnieje w bardzo miękkich zwrotkach i jeszcze bardziej miękkich refrenach, ciekawych, ale wykraczających poza melodic melodic refreny średnio notowanego mainstreamu. Doskonałym na to przykładem jest Project Destiny. Pewna dawka progresywnych rozwiązań zazwyczaj niczemu nie służy, jak w Cry in Despair i w Inner Demons, pewne wzorowanie się na melodic progressive grupach włoskich w Icarus daje efekt przeciętny i tu melodia refrenu jest chyba najsłabsza na całej płycie.
Gdy trzymają się takiej nieco bardziej jednolitej konwencji prezentują bardzo dobre klimatyczne i melancholijne melodyjne granie w Arrogance and Rapture, gdzie ozdobą jest wpadający w ucho niezbyt szybki refren. Bardzo udany w tej konwencji jest także Dreams Never Die. Grają bardzo dobrze rzeczy bardzo jednocześnie banalne, jak wygładzony melodic power z elementami hard rocka w Inner Circles Sympathy. Są tu i klawisze o cechach progresywnych i dobre solo gitarowe Mayra, ale to jest po prostu tylko dobre rockowe granie z dociążona gitarą. Niektórym z tych utworów brakuje ewidentnie mocy (The Edge of the Blade) i zostaje wrażenie dosyć miałkiego metalu o nietrafionym radiowym przesłaniu. Nawet cover Chrisa De Burgha jest taki bardzo sztywny i gładki, i do pewnej magii oryginału sporo tu brakuje.
Całość zagrana została bardzo sprawnie i elegancko, w białych rękawiczkach, ale przy power metalu trzeba czasem ręce nieco pobrudzić. Mocy za mało, porywających progresywnych akcji za mało, przebojowości za mało, klimatu za mało.
Jest to płyta, która łatwo "wchodzi" w trakcie słuchania, przyjemna w odbiorze także dzięki po prostu perfekcyjnej krystalicznej produkcji (mastering - Finnvox Studio Helsinki i Maestro Mika Jussila !), ale jakoś mało to zachęca do wracania do tej muzyki.
ocena: 7/10
Grupa niemal natychmiast po zaprezentowaniu swojego materiału uzyskała kontrakt ze słynną Napalm Records i debiut ukazał się w sierpniu 2008.
Przed premierą obiecywano sobie wiele po tej płycie, a przede wszystkim obiecywali sobie wiele fani Joakima Lundberga.
Ci się zdecydowanie nie zawiedli na jego występie. Jake E śpiewa przepięknie, czystym dosyć wysokim głosem, bardzo elegancko, nienagannie technicznie i z ogromnym ładunkiem emocji w głosie. Tyle, że śpiewa do muzyki, która tak naprawdę trudno zdefiniować, bo wszystkiego jest tu sporo, a niczego w dostatecznej ilości. No, może łagodnością przekazu.
DIGNITY balansuje na granicy melodic power, melodic heavy metalu, przystępnej progresywności, ale próbując ustabilizować proporcje na jednym poziomie nie jest w stanie wyraźnie określić grona słuchaczy, do których ta muzyka jest skierowana. Jest to granie nadzwyczaj miękkie i układne, nacechowane delikatnością, której podołał Jake E, ale która tak naprawdę powinna wychodzić od wokalu żeńskiego i tu demony ELDENBRODGE zaczynają nieco straszyć z kąta. Owszem, jest tu określona partia power metalowych riffów niemal w każdym utworze, ale zaraz wszystko łagodnieje w bardzo miękkich zwrotkach i jeszcze bardziej miękkich refrenach, ciekawych, ale wykraczających poza melodic melodic refreny średnio notowanego mainstreamu. Doskonałym na to przykładem jest Project Destiny. Pewna dawka progresywnych rozwiązań zazwyczaj niczemu nie służy, jak w Cry in Despair i w Inner Demons, pewne wzorowanie się na melodic progressive grupach włoskich w Icarus daje efekt przeciętny i tu melodia refrenu jest chyba najsłabsza na całej płycie.
Gdy trzymają się takiej nieco bardziej jednolitej konwencji prezentują bardzo dobre klimatyczne i melancholijne melodyjne granie w Arrogance and Rapture, gdzie ozdobą jest wpadający w ucho niezbyt szybki refren. Bardzo udany w tej konwencji jest także Dreams Never Die. Grają bardzo dobrze rzeczy bardzo jednocześnie banalne, jak wygładzony melodic power z elementami hard rocka w Inner Circles Sympathy. Są tu i klawisze o cechach progresywnych i dobre solo gitarowe Mayra, ale to jest po prostu tylko dobre rockowe granie z dociążona gitarą. Niektórym z tych utworów brakuje ewidentnie mocy (The Edge of the Blade) i zostaje wrażenie dosyć miałkiego metalu o nietrafionym radiowym przesłaniu. Nawet cover Chrisa De Burgha jest taki bardzo sztywny i gładki, i do pewnej magii oryginału sporo tu brakuje.
Całość zagrana została bardzo sprawnie i elegancko, w białych rękawiczkach, ale przy power metalu trzeba czasem ręce nieco pobrudzić. Mocy za mało, porywających progresywnych akcji za mało, przebojowości za mało, klimatu za mało.
Jest to płyta, która łatwo "wchodzi" w trakcie słuchania, przyjemna w odbiorze także dzięki po prostu perfekcyjnej krystalicznej produkcji (mastering - Finnvox Studio Helsinki i Maestro Mika Jussila !), ale jakoś mało to zachęca do wracania do tej muzyki.
ocena: 7/10
27.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"