Warchylde
#1
Warchylde - Murder by Decibels (1985)

[Obrazek: R-3806562-1405509409-8047.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Murder by Decibels 07:01
2. Please Don’t Go 04:37
3. Whispers 00:52
4. The Voice From the Fames 04:19
5. South side Mary 03:04
6. Victor 05:22
7. You Can Get High 04:28

Rok wydania: 1986
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Joey Irby - śpiew
Butch Whitney - gitara
Casey Moore - gitary, śpiew, instrumenty klawiszowe
Cal Moore - bas, śpiew
Mike Whitney - perkusja

WARCHYLDE z Cleveland jest jednym z najdziwniejszych zespołów grających tradycyjny metal z USA z połowy lat 80tych. Gra na tej płycie metal w gruncie rzeczy trudny do zdefiniowania, przede wszystkim dlatego, że ilość inspiracji i wpływów jest tu po prostu niezliczona.

W obrębie poszczególnych kompozycji nieustannie zmieniają się style jest wszystko od classic US Power, poprzez rock metal stadionowy, glamowe i hard rockowe melodie, i banalne refreny, i masa innych zaskakujących elementów, jak już na samym początku utworu tytułowego organy, a potem seria efektów F/X jakich w tym czasie na metalowych albumach głównego nurtu raczej się nie spotykało. Mocne gitarowe granie następuje w tym kawałku dalej, ale czuje się tu ducha lat 70tych i hard rocka tamtych czasów... a może glamowego grania i do tego te chórki, absolutnie niemetalowe, zresztą na całej płycie stylizowane podobnie wesołe i czyściutkie... i jakie wysmakowane solo w części instrumentalnej do głównego motywu prostego rokendrola. Zadziwiające, albo bardzo dziwne - jak kto woli. W numerze "Please Don’t Go" ... THE BEATLES? A może coś innego... Płyta wcale nie długa, a znalazło się tu miejsce dla pełną emocji miniaturę na gitary akustyczne "Whispers". Mocno zastanawia pokręcony nastrój niepokoju i namacalnego szaleństwa w wieloplanowym (znakomita gitara w tle) "The Voice From The Flames". Progresywny power metal? Coś więcej, coś innego, coś umykającego klasyfikacji. Prosty rock metalowy i wyjątkowo amerykański "South Side Mary"... znów te chórki i nagle solo zbliżone do stylu Bourgie z BUGDIE, ale tak zagrane jak się to robi w southern rocku...
Balladowy początek "Victor" prześliczny, z prześlicznymi partiami pianina, potem power metal, potem kapitalny popis wokalny Joey'a Irby w rockowym stylu w świetle jupiterów. Ten wokalista jest zresztą ogólnie znakomity. Niesamowity głos w wysokich partiach, pełne panowanie we wszystkich rejestrach i rockowy feeling. Kapitalny głos.
Znakomity gitarzysta Casey Moore, finezyjny i nieprzewidywalny. Zastanawia sposób wykonania tej kompozycji - taki power metalowy ze stanowiącymi kontrapunkt akcentami rockowymi. Dziwnie grają. Nawet taki ograny motyw arena rock/metalu w "You Can Get High" na koniec.
Jest to rok 1986 w USA, a zespół jest nieznany i pewnie niespecjalnie bogaty. A brzmienie jest fantastyczne (kaseta!). Ostre, klarowne, gitary tną jak brzytwy przy równocześnie braku surowizny, bas niesłychanie dobrze słyszalny i brzmiący także "inaczej". Słychać także każdy perkusyjny niuans. Ustawienie wokalisty w tym wszystkim wzorcowe, a wieloplanowość zrealizowana w sposób zupełnie niespotykany w tamtym okresie.

Grają jakiś rodzaj melodyjnego metalu. Jaki sprecyzować trudno. "Mainstreamowy crossover"? Chyba czegoś takiego nie ma, ale na ich użytek można ukuć taki termin.
Potem ten zespół w innym składzie, ale wciąż pod wodzą Casey'a Moore'a nagrywał jeszcze w latach 90tych i w końcu się rozleciał.
Dziwna płyta... chyba jednak bardzo dobra, bo oryginalność powinno się doceniać.


Ocena: 8/10

8.10.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Warchylde - Warchylde (1995)

[Obrazek: NC04MDQyLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Straight Ahead (Dont Look back) 05:36
2. Money Maker 04:24
3. Wherever You Are 03:58
4. Hey You! 03:56
5. White House Of Lies 04:30
6. Rise To Live Again 05:01
7. Drifting Thru Time 05:12

Rok wydania: 1995
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Cal Moore - śpiew, gitara basowa
Casey Moore - gitary, śpiew, instrumenty klawiszowe
Butch Whitney - gitara
Mike Whitney - perkusja

Choć druga połowa lat 80tych była jeszcze okresem bardzo dobrym dla bardziej melodyjnych form heavy metalu w USA, to WARCHYLDE zniknął ze sceny, by pojawić się ponownie dopiero w roku 1992 już bez Irby, wydanym na kasecie nakładem własnym (Cirron) zestawem kompozycji "We Came To Rock You" licząc, że zainteresuje się tym jakaś poważniejsza wytwórnia. Było już jednak za późno, zdecydowanie za późno. Królowała już inna muzyka. Grupa mimo to nie zrezygnowała i w 1995 zaprezentowała, tym razem już w wersji CD album zatytułowany po prostu "Warchylde", a w tematyce miejsce beztroskiej rokendrolowej zabawy zajęły sprawy polityczne i społeczne.

Jako główny wokalista pokazał się tym razem Cal Moore i ten jego styl klasycznego czystego śpiewu inspirowany w nieznacznym stopniu solowym panem O.O. (podkreślam nieznacznym) może się tu podobać. W zalewie bezmelodyjnego grania, udającego heavy i power, grupa pozostała sobą, grając taką hybrydę gatunkową w umiarkowanych, miarowych tempach. Ten album się znakomicie zaczyna. Takie chwytliwe i elegancko bujające numery jak Straight Ahead i Money Maker z fenomenalnymi solami gitarowymi, które dziś można by uznać za typowe dla stoner metalu. No, no kto by pomyślał... I taki rys może nawet MEGADETH (słychać ten riff) w Money Maker, ale przecież i atmosfera SAVATAGE. Świetny numer. Potem jednak te ciągoty do brytyjskiego rocka z Lennonem w tle powodują, że dla fana metalu nic nie ma w Wherever You Are, ani w Drifting Thru Time. Trochę melodyjnie kontrolowanego gniewu metalowego lat 90tych w Hey You! to niezłe jak na te 90te lata granie, gdy jednak zaczynają ciężej operować gitarami, to już White House Of Lies wypada bardzo słabo, podobnie jak zupełnie pozbawiony jasno wyrażonej melodii Rise To Live Again. Czy wszyscy naprawdę muszą grać jak PANTERA? W That's Me Inside najwięcej jest nawiązań do solowego Ozzy Osbourne'a zwłaszcza w refrenie, ale jedyne co tu przykuwa uwagę, to zagrane przez Casey'a Moore'a partie hammondów. Im dalej, tym bardziej wydziwiają i budując klimat niepokojący jak z horror rocka w My Creation stanowią tylko bladą kalkę z Alice Coopera... I może jak się bardziej wsłuchać w Land of The Free, to w pewnych miejscach znajdzie się trochę dobrego gitarowo heavy metalu.

Świetnie zaczęli, kiepsko skończyli. Album, pomimo dobrej produkcji jak na self z połowy lat 90tych, rozczarowuje po zadziwiającym początku. Wystarczyło inwencji na dwa świetne utwory.
To był ostatni taniec WARCHYLDE. Obojętne przyjęcie płyty i co za tym idzie upadek przedsięwzięcia fonograficznego pod nazwą Cirron przypieczętowało ostatecznie upadek zespołu, który został oficjalnie rozwiązany w roku 1996.


ocena: 5,5/10

new 3.12.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości