Wind Rose
#1
Wind Rose - Shadows Over Lothadruin (2012)

[Obrazek: R-4174579-1372351138-5384.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Prelude (Awakening) 02:40
2.Endless Prophecy 05:05
3.The Tournament 00:14
4.Siderion 04:18
5.The Grand March 00:29
6.Son of a Thousand Nights 04:52
7.The Fourth Vanguard 06:40
8.Dark Horizon 00:23
9.Majesty 09:36
10.The Havoc 00:23
11.Oath to Betray 05:06
12.Led by Light 07:14
13.Sacred Fount 00:38
14.Moontear Sanctuary 05:51
15.Vererath 00:51
16.Close to the End 10:40

rok wydania: 2012
gatunek: progressive symphonic power metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Alessio Consani - gitara basowa
Daniele Visconti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe


WIND ROSE z Pizy powstał w roku 2009 i dosyć szybko, bo w  2012 zainteresował wytwórnię mediolańską Bakerteam Records, która wydała debiut grupy w sierpniu 2012 roku.

To zainteresowanie nie dziwi, bo w ostatnich latach liczba nowych grup grających heroiczny fantasy power metal symfoniczny we Włoszech bardzo zmalała, a zainteresowanie taką muzyką nawet wzrosło. Wzrosły także oczekiwania, bo minął już czas, gdy słuchaczom wystarczał KALEDON czy HIGHLORD z pierwszych płyt i teraz liczy się coś więcej, zwłaszcza odkąd pojawiły się wystawne albumy "cinematic" muzyków zgrupowanych wokół takiego czy innego RHAPSODY.
WIND ROSE wychodzi na scenę z taką właśnie bogato zaaranżowaną muzyką, z bombastycznymi symfonicznymi wstawkami, gustownymi narracjami, słuchowiskowymi wstawkami i zwartą logiczną formułą quasi historycznej opowieści.
Dodatkowo wszystko jest ubarwione średniowiecznym folkiem rycerskim, podanym w przyjaznej dla ucha formie oraz pewnym rysem progresywnym, pojawiającym się w konstrukcji kompozycji, gdzie bardzo łagodne partie o charakterze lirycznym zderzają się z graniem mocniejszym, typowo power metalowym co pogłębia dramatyzm narracji, jak w Endless Prophecy. Porównywanie tego zespołu do RHAPSODY (w każdej formie) jest porównaniem nieco na wyrost, bo muzycy nie reprezentują takiego poziomu i grupa plasuje się tu raczej gdzieś w obszarach THY MAJESTIE w symfonice i VEXILLUM w folkowych stylizacjach, jednak całość jest bardzo zgrabnie opowiedziana i takiego rytmicznego folk metalowego Siderion z mocnymi bębnami słucha się bardzo dobrze. Nie ma tu niczego odkrywczego, ale chórki są bardzo dobre, a krążące motywy grane zwykle przez minstreli proste i czytelne. Pierwszy utwór przy pianinie (Son of a Thousand Nights) pojawia się dosyć szybko i jest przeciętny, nie wykraczając poza ograne włoskie schematy. Bardzo pomysłowo został umieszczony zaraz potem mocny w gitarze, posępny i prowadzony na drugim planie The Fourth Vanguard i to jest kompozycja znakomita, pełna dramatyzmu i heroizmu, a równocześnie daleka od prymitywnego pojmowania epic grania. Brutalne wokale walczą tu z czystymi i wysokimi i jest autentyczne napięcie w tych kontrapunktach. W tej kompozycji pojawia się bardzo wyraziste solo, które można by uznać za neoklasyczne, aczkolwiek przypisywanie temu zespołowi etykiety neoclassical jest zdecydowanie niesłuszne. To, co się tu dzieje w części instrumentalnej to klasyczny włoski melodic progressive i partia klawiszowa rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Układ albumu jest bardzo tradycyjny i kolos o cechach epickich Majesty pojawia się mniej więcej w środku. Fanfary w stylu THY MAJESTIE czy KALEDON, masywny, ale odsunięty do tyłu plan klawiszowy i spokojne rozwijanie głównej opowieści,  pastelowe i refleksyjne. Dopiero w końcowej części nabiera to mocy w progresywnej rozbudowanej partii ze zgrabnymi po części rockowymi solami. Na zdecydowanie progresywny obszar WIND ROSE zabiera w Oath to Betray i to takie typowe nudne włoskie granie progresywnego power metalu bez głębszej historii muzycznej. Potem ponownie wracają do symfonicznego power metalu w Led by Light, bliskiemu THY MAJESTIE, ale i z akcentami folkowymi, bardzo delikatnie tu zarysowanymi. Bardzo to potem się miękko toczy, ten epicki duch gdzieś ulatuje w meandrach zróżnicowanych wokali, a potem progresywność ponownie zaczyna dominować i na końcu wygrywa. Natomiast łagodność opowieści minstrela zwycięża w bardzo ładnie zrobionym Moontear Sanctuary i ten song jest dopracowany do perfekcji w tych wszystkich niuansach, a zwłaszcza w tym co tu grają gitary akustyczne.
Na takich albumach bardzo ważny jest finał i tutaj jest delikatny, pastelowy, z pianinem i refleksją.  Rozwija się power metalowo, raczej progresywnie niż epicko to łagodniejąc, to przybierając na sile, ale jakoś to nie porywa, nie sprawia wrażenia prawdziwego zwieńczenia tak misternie przygotowanej opowieści. Gdzieś na samym końcu jest nieco monumentalizmu, ale takiego jaki może zaoferować powiedzmy LABYRINTH czy VISION DIVINE...

Ten zespół gra bardzo dobrze, ale Francesco Cavalieri to wokalista o przeciętnych umiejętnościach i średnio interesującym głosie. Owszem, pewne wysokie partie wychodzą mu bardzo dobrze, okrzyki też, ale ogólnie czasem by się wolało, żeby nie śpiewał. Jest po prostu miejscami zupełnie bezbarwny. Ileż to płyt z włoskim metalem z tego kręgu poległo właśnie z powodu mało charyzmatycznego wokalu... Coś jednak widzi w nim Philippe Giordana, skoro od 2015 Cavalieri jest także wokalistą FAIRYLAND.
Mastering tego albumu zrobił bardzo zasłużony i bardzo doświadczony szwedzki Mistrz Göran Finnberg. I może niedobrze, że tak się stało. Mistrz soundu gitar gothenburg melodic death metal (ale także i HAMMERFALL czy FIREWIND) ustawił tu zbyt ciężką gitarę do tego wszystkiego i za bardzo zepchnął sound klawiszy na obszary pastelowe. Brzmi to trochę kontrowersyjnie, no chyba że taki był zamysł stworzenia kontrapunktów instrumentów. Mimo wszystko, i pomysł i realizacja tego budzi wątpliwości.
Czy i ekipa WIND ROSE miała wątpliwości? Być może tak, skoro na kolejnych albumach przyjęła nieco inny muzyczny kierunek.


ocena: 7,8/10

new 22.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Wind Rose - Warden Of The West Wind (2015)

[Obrazek: R-7331488-1495033555-7881.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Where Dawn and Shadows Begin 01:26
2.Age of Conquest 06:27
3.Heavenly Minds 05:13
4.The Breed of Durin 06:10
5.Ode to the West Wind 05:49
6.Skull and Crossbones 07:08
7.The Slave and the Empire 01:04
8.Spartacus 06:41
9.Born in the Cradle of Storms 05:54
10.Rebel and Free 05:05

rok wydania: 2015
gatunek: power metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Daniele Visconti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe


W roku 2015 WIND ROSE przedstawił swój drugi album, wydany przez Scarlet Records.

Grupa nie zdecydowała się kontynuować stylu ze swojego debiutu i tym razem przedstawiła power metal heroiczny, ale znacznie mocniejszy i z minimalną dawką progresywności. Wokal Cavalieri jest bardziej bojowy i bardziej rycerskie są chórki, są także elementy średniowiecznego folk, ale na pewno nie można zaliczyć WIND ROSE do ekip grających folk/power.
Jest dynamicznie w stylu niemieckim, ale także granie to jest bliskie VEXILLUM czy podobnym grupom włoskim, a zasadniczym klimacie obraca się to w obszarach KALEDON. Uproszczenie muzyki WIND ROSE jest bardzo słyszalne i w zasadzie w zamian za pewien baśniowy i refleksyjny klimat stworzony na pierwszej płycie niczego nie oferują w zamian.
To solidne mocne riffy power metalowe jako element zasadniczy, dosyć sztampowe refreny mające swoją genezę w muzyce BLIND GUARDIAN i chyba zbyt mocno wycofane klawisze, których udział jest mały i można zauważyć, że tam, gdzie są w większej dawce, jest i znacznie ciekawsza muzyka. Do tych najbardziej udanych kompozycji można tu zaliczyć Heavenly Minds i oferujący znacznie więcej niż inne utwory Ode to the West Wind, wyraźnie nawiązujący do stylu debiutu, dramatyczny, z bardzo dobrym wokalem i dyskretnym podbarwieniem włoską progresywnością. Jest tu także melodia zdecydowanie mniej ograna, niż w pozostałych numerach i jest wrażenie uczestnictwa w czymś więcej, niż tylko w przemarszu rycerzy i kmieci. Także Born in the Cradle of Storms, zrobiony z większym rozmachem, dobrym tłem symfonicznym i pianinem w tle, daje wrażenie uczestniczenia w jakimś większym epickim wydarzeniu.
Dominuje ograny power metal rycerski z nutą dosyć prymitywnego wykorzystania folk (Age of Conquest, The Breed of Durin) albo niezły, ale zupełnie nieoryginalny fanfarowy włoski epicki power metal w stylu KALEDON czy THY MAJESTIE jak w Skull and Crossbones, który brzmi solidnie, ale tylko dzięki mocnemu i klarownemu brzmieniu. Od kompozycji zatytułowanych Spartacus wymaga się zwykle więcej, tu jednak polegli i brzmi to jak MARTIRIA, HOLY MARTYR czy DOMINE w słabszej formie, i ten utwór jest wtórny i nieinteresujący, choć są próby jego ożywienia w symfonicznie zaaranżowanych wokalach. Może się podobać dynamiczne zakończenie w postaci Rebel and Freez fanfarami i bojowymi chóralnymi refrenami, o ile ogólnie się lubi finały w stylu KALEDON czy THY MAJESTIE.

Może się także podobać znakomite brzmienie tego albumu, barwne, z mięsistą gitarą, bardzo dobrym umiejscowieniem planu symfonicznego (zbyt skromny jak na możliwości zespołu) i ogólną wysoką selektywnością.
WIND ROSE, jako zespół drugiej fali heroic symphonic power metalowej z Włoch, jest grupą sprawną, ale zupełnie niczego nie wnosi do gatunku, gdzie ramy wyznaczają wskazane wyżej zespoły. Po prostu solidna robota w mocno wyeksploatowanych obszarach.


ocena: 7,4/10

new 23.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Wind Rose - Stonehymn (2017)

[Obrazek: R-12241765-1532510801-2365.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Distant Battlefields 01:23
2.Dance of Fire 06:47
3.Under the Stone 06:38
4.To Erebor 05:14
5.The Returning Race 07:22
6.The Animist 01:25
7.The Wolves' Call 05:06
8.Fallen Timbers 06:25
9.The Eyes of the Mountain 06:34

rok wydania: 2017
gatunek: power metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Daniele Visconti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe

Jest to trzeci LP WIND ROSE, wydany przez Inner Wound Recordings w maju 2017 roku.
Niekiedy przy okazji tej płyty mówi się, że WIND ROSE gra tu power/folk metal. Nic bardziej mylnego. Jest w tym tyle autentycznego folk metalu, ile w swoim czasie było w BLING GUARDIAN, czyli akurat tyle, by gitarowo i klawiszowo stworzyć średniowieczną atmosferę dla snucia fantasy opowieści miecza i topora. WIND ROSE pozostaje w kręgu VEXILLUM czy FOGALORD i w sumie nie różni się od nich niezbyt mocno. Faktem jest jednak, że sposób przekazu na tej płycie jest przekonujący, przede wszystkim dzięki wysokim umiejętnościom muzyków i ich zdolności do budowania pompatycznych planów z chórami bojowymi. To jest najlepszy element tego albumu, zasadniczo wypełnionego bardzo ogranymi  motywami. Te kompozycje z powodu bogatej aranżacji mają jednak określony urok i reprezentują równy poziom, także w opcji battle/medieval, która w To Erebor zbliża się nawet do poziomu SUIDAKRA. Tawernowe zaśpiewy w rozbudowanym The Returning Race są sympatyczne, ale to wszystko jest w sumie bardzo naiwne i w przeciwieństwie do ALESTORM zrobione zupełnie na poważnie. Trochę na tej płycie brakuje solidnych partii solowych gitary, nawet w wysokiej klasy Dance of Fire. Przy The Wolves' Call wydaje się, że to już wszystko było wcześniej w innych zamieszczonych tu kompozycjach. Fallen Timbers jest jakby bardziej epicki od pozostałych utworów, ci wojownicy tu skaczą wokół ogniska z obracanym na rożnie prosięciem, albo może nawet dzikiem, śpiewają sobie:

Hey ana hai
Ena hey ana hai Ena
Hey ana hai ena heya ana ha

i jest folkowo, ale tak, jak na wsi  potiomkinowskiej. Jest jednak w tej kompozycji fenomenalny fragment romantyczny z gitarą akustyczną i symfonicznym tłem. Przepiękny fragment.
Pewien sentyment do stylu z debiutu nadal mają, co słychać w bardzo dobrym pompatycznym i bojowym The Eyes of the Mountain na zakończenie tego albumu.

Przyznam, że na tej płycie Francesco Cavalieri śpiewa wybornie i to głos mocarny, rycerski i tawernowy. Ogólnie wykonanie jest bardzo dobre, może poza kilkoma partiami perkusji, ale nie będę drążyć tego tematu.
Produkcja fantastyczna, także dlatego, że zdjęte zostało odium germańskie z soundu gitary, brzmienie jest selektywniejsze głębsze i znacznie ciekawsze niż w roku 2015.
Ogólnie jest to solidny album, generyczny w pewnej niszy wytworzonej we Włoszech w ostatnich kilku latach. To taki spaghetti folk/power, gdzie prawdziwego folk metalu spod znaku FOLKODIA czy SKILTRON po prostu nie ma, bo nie ma folkowych instrumentów, a klawisze nie zastąpią dud czy skrzypiec.


ocena: 7,7/10

new 24.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Wind Rose - Wintersaga (2019)

[Obrazek: R-14236454-1570450666-6590.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Of Iron and Gold 02:49
2.Wintersaga 05:11
3.Drunken Dwarves 04:32
4.Diggy Diggy Hole (Yogscast cover) 05:16
5.Mine Mine Mine! 05:13
6.The Art of War 05:49
7.There and Back Again 06:19
8.The King Under the Mountain 05:34
9.We Were Warriors 09:16

rok wydania: 2019
gatunek: power/folk metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Federico Gatti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe


Od roku 2018 w WIND ROSE jest nowy perkusista Federico Gatti z popularnego ANCIENT BARDS i nowa wytwórnia Napalm Records, czyli zmiany (przynajmniej dla zespołu) na lepsze. Napalm Records wydała kolejny album Włochów, czyli "Wintersaga" we wrześniu 2019 roku.

WIND ROSE brnie konsekwentnie w obszary folk power i trochę to uwiarygadnia pojawieniem się skrzypiec w wykonaniu Ally Storch-Hukriede z Berlina, która w swoim czasie zagrała w FOLKEARTH, który to zespół w pełni można było określić jako folk, coś tam - coś tam, bo były i dudy i akordeon i flet piccolo i inne podobne niemetalowe instrumenty, no i była jakaś tam koncepcja na folkowe granie. W przypadku WIND ROSE jest po raz kolejny wieś potiomkinowska, tyle że jeszcze bardziej kolorowa i radosna niż na "Stonehymn". Coś na kształt TURISAS może, a może jeszcze nie do końca.
Zasadnicze wątki folklorystyczne w formie zagrywek krużgankowych i akompaniament do pieśni bardów tworzy nadal Meranda, przy czym akcenty symfoniczne ustąpiły raczej miejsca takim w ramach niczym nieskrępowanej radosnej zabawy. Trochę skrzatów i podobnych bajkowych postaci, trochę mieczy i toporów, przy czym te dobrze komponują się z mocnym i pewnym siebie wokalem Cavalieri, trochę epiki rycerskiej w riffach i wybrzmiewaniach bębenków Gatti, wprawionego w symfonicznych i para- symfonicznych opowieściach o mrocznym średniowieczu w ANCIENT BARDS.
Tytuły i tematyka jako żywo przypomina TURISAS, przy czym przoduje Drunken Dwarves, a gdy brakuje własnych pomysłów, to sięgają po coverowanie tawernowych zaśpiewów Yogscast w Diggy Diggy Hole. To już chyba wolę podobną twórczość własną VEXILLUM z ich ostatniej płyty. W Mine Mine Mine! kompletnie upodabniają się do SKILTRON, tylko dudów niestety brak. W The Art of War styl FOLKENARTH czy FOLKODIA przebija od pierwszej do ostatniej sekundy i kompozycja jest zupełnie nieoryginalna. Trochę wstyd aż tak kopiować pewne klasyczne pomysły. Oczywiście, Ally Storch-Hukriede jak zwykle urzeka swoją grą. W There and Back Again nieco medieval/battle grania w stylu BATTLELORE i pieśń barda w momentami mocniejszej oprawie gotowa. There and Back Again to ograny folk/battle/medieval do tego stopnia, że trudno nawet napisać, kto z klasyków czegoś takiego nie grał. Oczywiście, najlepiej robił to WAYLANDER, bo przynajmniej agresja była autentyczna. Tu te ryki w tle są zupełnie nie do przyjęcia. Być może najlepszy jest umieszczony na końcu We Were Warriors, gdzie klimat jest bardzo dobry, zwłaszcza na początku i to taka szlachetniejsza wersja epickiego power metalu z pierwszej płyty w naturalny stylu włoskim.

Tym razem mix i mastering to dzieło niemieckiego speca Lasse Lammerta, tego od ALESTORM i w sumie to nawet brzmieniowo się ma podobnie. Power metalu mniej, oryginalności praktycznie wcale.
Głównie kolorowa zabawa kmieci i dziewek służebnych na podgrodziu, gdzie od czasu do czasu zagląda jakiś opity okowitą woj albo krasnolud.


ocena: 6,8/10

new 27.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Wind Rose - Warfront (2022)

[Obrazek: 1024047.jpg?4234]

tracklista:
1.Of War and Sorrow 02:00
2.Army of Stone 05:05
3.Tales of War 04:44
4.Fellows of the Hammer 06:15
5.Together We Rise 05:02
6.Gates of Ekrund 05:53
7.One Last Day 06:29
8.The Battle of the Five Armies 07:19
9.I Am the Mountain 07:17
10.Tomorrow Has Come 04:36

rok wydania: 2022
gatunek: epic power/folk/symphonic metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Federico Gatti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe


Po raz drugi nakładem Napalm Records ukazała się dziś, 10 czerwca 2022, nowa płyta WIND ROSE.

Łagodne intro Of War And Sorrow wprowadza w klimat tego medievalowego albumu z power metalem o zawartości folka rycerskiego znacznie mniejszej, niż można było oczekiwać.
Bardzo dobry jest bojowy Army of Stone w średnim tempie i mogą się podobać tak inkrustacje gitary akustycznej, jak i klawiszowe Meranda, udane są także chórki, uprzedzając - na całej płycie. Jest ta rycerska atmosfera budowana także przez surowy wokal Francesco Cavalieri. No właśnie, chyba zanadto surowy do tej muzyki, którą od true heavy epic metal stylistycznie jednak dużo dzieli. Na pewno symfoniczne power zagrywki w Tales Of War to nie epic metal w surowym stylu tu jednak wyszło to z surowszym wokalem bardzo interesująco. Śpiewają wojownicy, to słychać! Ważne jest, że unikają nieuzasadnionych folkowych podrygiwań przy zamkowych ogniskach (no, może trochę w Together We Rise), ogranych numerów z natężającymi przy lutni minstrelami też nie ma. Jest power metal heroiczny, może niespecjalnie oryginalny, ale klimatyczny i owszem, semi folkowym Fellows of the Hammer. Centralnie umieszczony Together We Rise zbudowany jest na podobnych patentach o fundamencie rycerskiego folka, jednak sama melodia ma mniejszą siłę rażenia niż kompozycja poprzednia. Trochę się robi zbiór pieśni marszowych, gdy dochodzimy do  Gates of Ekrund, tyle że ten utwór jest jak do tej pory najlepszy ze wszystkich i melodia jest kapitalna, a spokojne tempo i refren wzorcowe. Och ten refren... Takie to tworzą tylko Grecy i Włosi. Moc! Ogólnie to ci wojownicy na tej płycie, to tacy są raczej romantyczni i niezbyt groźni. Chyba dobrze się zastanowią zanim kogoś zetną mieczem czy toporem. W sumie to dobrze, bo ileż można słuchać prymitywnych wojów w skórach przyozdobionych czaszkami wrogów. Godnie i dumnie maszerują w pełnym dostojeństwa zbudowanego klawiszami One Last Day.
Siedem minut to już trzeba umieć zagospodarować, a WIND ROSE daje dwie takie kompozycje pod koniec albumu. Akustycznie poetycko się rozpoczyna The Battle of the Five Armies, pierwszy z nich łączy partie symfoniczne o podniosłym charakterze z szybszymi, parokrotnie nawet na granicy speed/power. Miejscami w klasycznej manierze SABATON i to w najlepszej formie. Pewnie najwięcej classic epic heavy metalu w tym utworze. Robi wrażenie, doprawdy robi. A I Am The Mountain jest po prostu wzruszający i poruszający i to majstersztyk takiego poetyckiego epic ze wspaniale zbudowanym dramatyzmem. Chóry tu dewastują i tyle, melodia niezwykła, część instrumentalna urzekająca. Przepiękne! Dwa długie wspaniałe heroiczne songi WIND ROSE ! A na koniec bardziej poetyckie outro z chórami i gitarami akustycznymi niż song barda Tomorrow Has Come. I te chóry są tu po raz kolejny piękne.

Można mieć takie czy inne uwagi do tych czy innych aspektów tego albumu i poszczególnych kompozycji, ale na pewno jest to płyta zyskująca przy bliższym i dokładniejszym zapoznaniu. Jest tu sporo niuansów, szczegółów, świetnych mini wątków gdzieś lekko poukrywanych pomiędzy zwrotkami w częściach instrumentalnych, no i kultura wykonania jest bardzo wysoka.
Ten zespół do tej pory grał po prostu poprawnie, tym razem jest dużo, bardzo dużo artyzmu metalowego.
Produkcja nieskazitelna, pełna głębi ciepła bijącego z instrumentów. Mix chórów i wokali pobocznych wyśmienity, sound perkusji godny uznania. No tak, Simone Mularoni i wszystko jasne.

Pewne zaskoczenie, oczywiście na plus. Najlepsza, znakomita płyta WIND ROSE, bez krasnoludów i elfów. Heroiczny power metal wojowników, którzy na pewno potrafią śpiewać i grać.


ocena: 9,5/10

new 10.06.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości