Sonic Prophecy
#1
Sonic Prophecy - A Divine Act of War (2011)

[Obrazek: R-7954473-1452355996-4320.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In Nomine Victoria 01:46
2. Call of Battle 04:55
3. Solar Run 05:09
4. Lady in the Flame 06:36
5. A Warrior's Destiny 05:11
6. Sacred Ashes 06:05
7. Heavy Artillery 05:05
8. Juggernaut 05:31
9. Canticle 05:02
10. A Divine Act of War 07:38
11. A Warrior's Destiny [Bonus Orchestral Version] 05:13

Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Shane Provstgaard - śpiew
Austin Dixon - gitara, instrumenty klawiszowe (4,8)
Steve Bishop - gitara
Michael Graybill - bas
Jeff Dreher - perkusja (9,10)
oraz
C.J.Lewis - instrumenty klawiszowe
Tommy Hughes - perkusja (1-8)
Brooke Bosler - śpiew ("In Nomine Victoria")


Zespół ten powstał powstał w roku 2008 w Salt Lake City z inicjatywy wokalisty Shane Provstgaarda z black/death metalowego NECROFAGUS, który nagle zapragnął grać power metal. Debiut grupy ukazał się we wrześniu 2011.

Provstgaard, jako wokalista irytuje swoją manierą a la Kiske i w tym wokalu jest sporo niedociągnięć technicznych. Pod względem instrumentalnym jest chaotycznie. Klawisze lecą sobie w tle, momentami wręcz zagłuszają cało resztę, natomiast gitary zamiast współpracować, tylko czynią chaos.
Kompozycje same w sobie nie przykuwają uwagi na dłużej. Co z tego, że zaczyna się epickim, podniosłym intrem „In Nomine Victoria”, skoro w „Call Of Battle” porzucono to na rzecz grania pod HELLOWEEN z ery Strażnika. Kompozycji nie można odmówić melodyjności i dynamiki, jednak nie wynika z tego nic ponadto, co wynika z marnych kopii dobrych kompozycji HELLOWEEN. Urozmaicenie w postaci bardziej heavy metalowych kompozycji jak choćby „Solar Run”, czy też „Heavy Artillery” też nic nie pomaga, bo to przeciętne utwory,w których jest silenie się na ciężkie partie gitarowe i hymnowe refreny, które nie mają jednak prawie żadnej mocy oddziaływania na słuchacza. Wejście do „Lady In Flame” jest obiecujące bo tym razem zespół stara się zaprezentować bardziej tradycyjny melodyjny metal, w którym postawiono na chwytliwy motyw główny, lecz czar szybko pryska w dalszej części, gdzie znów jest monotonia i te same motywy podane po raz kolejny. Na największą uwagę zasługują : klimatyczny „A Warrior's Destiny” w którym oddano hołd dla BLIND GUARDIAN, a także podniosły, zadziorny i pełen ciekawych motywów „Sacred Ashes” i tutaj słychać nawiązania do TIMELESS MIRACLE. Ta sama melodyjność i wyeksponowanie klawiszy. W „Canticle” słychać próbę grania pod obecny styl DREAMTALE, jednak poziom nie ten, choć pod względem melodii czy też przebojowości utwór zaliczyć należy do najlepszych z tego albumu. „A Divine Act of War”, który jest do bólu przewidywalny i monotonny, co jest spowodowane wałkowaniem w kółko tego samego nieatrakcyjnego głównego motywu i pseudo-epickim prężeniem muskułów.

Wykonawczo przeciętnie, gitarzyści nieciekawi, perkusista głównie studyjny, odrabia pańszczyznę za garść dolarów.
Produkcyjnie też nie ma rewelacji, sound spłaszczony, gitary pomieszane z klawiszami upchanymi tu i ówdzie nieco bez sensu, perkusja raz za głośna, raz za cicha, bas podobnie, przy czym fragmentami zamula.
Generalnie lekki chaos kompozycyjny, brak zadecydowania jaki gatunek tradycyjnego metalu grupa zamierza grać. Bardzo, bardzo przeciętna pierwsza, ale nie ostatnia, płyta ekipy Provstgaarda.


Ocena: 5,2/10


new 22.07.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Sonic Prophecy - Savage Gods (2018)

[Obrazek: 117590-Sonic-Prophecy-Savage-Gods.jpg]

tracklista:
1.Savage Gods 06:45
2.Night Terror 05:39
3.Unholy Blood 05:14
4.Dreaming of the Storm 04:56
5.Man the Guns 05:04
6.Walk Through the Fire 07:09
7.A Prayer Before Battle 05:47
8.Iron Clad Heart 05:25
9.Man and Machine 06:45
10.Chasing the Horizon 06:15

rok wydania: 2018
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Shane Provstgaard - śpiew
Darrin Goodman - gitara
Sebastian Martin - gitara
Ray Opheikens - gitara basowa
Jeff Dreher - perkusja
Steve Bishop - instrumenty klawiszowe

Shane Provstgaarda zmagania z power metalem po raz trzeci. Tym razem w formie ciężkich numerów zagranych w średnich tempach i o ponadnormatywnej długości. Wydawcą jest Rockshots Records z Turynu, a album ukazał się w styczniu 2018.


Zasadniczo Provstgaard za co by się nie wziął, to w końcu wychodzi mu to co najwyżej tak sobie. Tym razem wziął na siebie stworzenie powermetalu na tyle ociężałego, który żeby przykuć uwagę słuchacza, musi mieć w sobie coś więcej, niż tylko kruszące beton riffy. Tymczasem w tym aspekcie jest tu bardzo średnio, mimo prób stworzenia metalu majestatycznego i monumentalnego, o epickim rysie. Shane Provstgaard stara się jak najlepiej to wszystko uwiarygodnić głosem i nawet mu to wychodzi w mocnym śpiewie i okazjonalnym wejściem w najwyższe rejestry.
Te kompozycje są jednak po prostu za długie, za monotonne, mimo wirtuozerskich wysiłków Goodmana i czasem odnoszę wrażenie, że oni po prostu zapominają kiedy mają skończyć. Po jakimś czasie się to zlewa w jeden zestaw walcujących riffów i tylko jakieś chóralne urozmaicenia przerywają ogólną ospałość tego grania (Man and Machine). Nawet nieco lżejszy gitarowo teoretycznie rycerski A Prayer Before Battle, mimo zadatków na dobry numer, w połowie zaczyna usypiać tymi "łoołoooo" i nawet epickie solo niczego tu nie ratuje. Taki numer by się zapewne dobrze prezentował na heavy/epic albumie, a nie tam, gdzie dominuje taki metal jak gra SONIC PROPHECY.
Ciężko coś wyróżnić... może heavy metalową balladę Man the Guns w klasycznym amerykańskim stylu, ale chyba tylko dlatego, że nie ma tego przytłaczającego gitarowego riffowania? Z drugiej jednak strony jakie to banalne i natychmiast ulatujące z głowy. Z godnych odnotowania momentów to podjazdy Shane Provstgaarda pod Erica Adamsa w Man the Guns. Zapewne wydaje mu się, ze znalazł się gdzieś blisko true metalu MANOWAR, ale oczywiście jest w błędzie. Fałszywość solówki gitarowej tylko to potwierdza. Zupełnie mnie też nie przekonuje dramatyczna poza wokalna w niezłym muzycznie Walk Through the Fire i śmieszy jak DeFeis po 2002 roku.
No niech tam, majestatyczny (warunkowo) Chasing the Horizon ma sporo z dobrego klasycznego metalu kat 80 tych, ale to też się gdzieś tam rozpływa w mdłym śpiewie o przekombinowanych płaczliwych doomowych zwolnieniach...
Nie można odmówić Goodmanowi wysokich umiejętności, jednak te ćwierkające solówki w stylu Altus/Piercy z albumu HEATHEN "Breaking the Silence" (1987) jakoś średnio tu pasują do całości. Nieustępliwość gitarzystów jest z jednej strony godna MYSTIC PROPHECY, z drugiej jednak trąci doomem w najbardziej minimalistycznej postaci.
Sekcja rytmiczna coś tu gra i na ogół słabą ją słychać.

Ogólnie to takie sobie granie, gdzie pomysłów jest mniej niż minut przeciągniętych na siłę.
Ta grupa ma potencjał wykonawczy, ale cierpi na ubóstwo twórcze. Nic od siebie, słabe rzeczy od innych.


Ocena: 5,6/10


new 15.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości