Redemption
#1
Redemption - Redemption (2003)

[Obrazek: 4428_redemption_redemption.jpg]

Tracklista:
1. Desperation, Part I 05:56       
2. Desperation, Part II 04:32     
3. Desperation, Part III 05:42       
4. Desperation, Part IV 05:08     
5. Nocturnal 03:51       
6. Window to Space 13:25     
7. As I Lay Dying 05:07       
8. Something Wicked This Way Comes 24:26

Rok: 2003
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Rick Mythiasin - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Bernie Versailles - gitara
Jason Rullo - perkusja

REDEMPTION zostało założone w 2000 roku przez gitarzystę i klawiszowca zespołu, Nicka Van Dyka, któremu do nagrania debiutanckiego albumu zespołu zebrał całkiem niezły skład, w tym i dość znanych gości, jak chociażby Ray Alder z FATES WARNING, który też był producentem.

Płyta zaczyna się czteroczęściową opowieścią "Desperation" i jest to konkretny i solidny wstęp. Jest tu wszystko, od progressive metalu po ostry i szorstki heavy power Pewne skojarzenia z NEW EDEN występują, ale może to po prostu wina Ricka Mythiasina, który zaśpiewał w obu zespołach?
Sola odgrywają tutaj istotną rolę i to słychać w Part I, który ma solidną podstawę, ale może wydawać się nieco przeładowany, a motyw przewodni nieco rozmyty, ale solo świetnie go podkreśla i kontynuuje. Gdzieś ten motyw jednak umyka w Part II i tu wypływa zbytnie przekombinowanie, a może to tylko echa FATES WARNING.
Part III i IV wydają się bardziej skoncentrowane i nie próbują zlepku różnych pomysłów i jednak FATES WARNING i SYMPHONY X bardziej strawnie wplecione w kompozycję. To jest dobrze zagrane, ale jednak za surowo do tego typu muzyki.
Po tej opowieści jest dość typowy i amerykański "Nocturnal" i coś w tym jest z SYMPHONY X, chociaż duch tego zespołu ciągle się tutaj unosi, ale nie dziwi, skoro zaangażowani są perkusista oraz gościnnie gitarzysta SYMPHONY X, Michael Romeo, chociaż on tutaj robił jedynie orkiestracje. Zagrane sprawnie, chociaż jest to dość monotonne. Niby niecałe 4 minuty, ale nic konkretnego z tego nie wynika.
Window to Space szybko zamazuje to złe wrażenie i jest to kompozycja pełna świetnych melodii, klimatu i ciekawych pomysłów. I Mythiasin... Po prostu wspaniały. Do tego świetna praca sekcji rytmicznej i bas w wykonaniu Dyka, podobnie jak klawisze. As I Lay Dying to przedłużenie kompozycji poprzedniej i tutaj trochę ginie wokalista w natłoku dźwięku, bo perkusja i bas są zbyt wysunięte. Refren wrażenia też nie robi niestety.
Something Wicked This Way Comes to prawdziwy kolos i grubo ponad 24 minuty muzyki i jest to niepotrzebnie przekombinowane, aby ukryć prostotę kompozycji. Rozwija się długo i jest tu sporo dobrych pomysłów, jest też i SYMPHONY X. Mogły być z tego 3-4 bardzo dobre kompozycje, a tak to jest dużo niepotrzebnych zapychaczy i przerywników, które są często zgubne w graniu progresywnym i niestety REDEMPTION tego nie uniknęło, wszystko to jednak trzyma świetny śpiew Ricka Mythiasina, który niestety jest przerywany nudnymi i powtarzalnymi przerywnikami. Sola są bardzo dobre, sama kompozycja wywołuje jednak mieszane uczucia, bo zagrana raczej jednostajnie.
Może i sam zespół zauważył przerost formy nad treścią i przez długi czas nie będzie już kompozycji tak rozwlekłych?

Brzmienie solidne, choć lekko przyciężkie, duszne i surowe jak na takie granie. Wokalista przez większość czasu świetnie się w tym odnajduje i zalicza bardzo dobry występ, ale Mythiasina to profesjonalista, to i trudno było oczekiwać od niego czego innego.
Technicznie jest solidnie, chociaż sama płyta nierówna i zbyt rozwlekła dla własnego dobra. Debiut, to i Dyk poszukiwał własnego stylu. I znalazł, choć nie zawsze to działa i są mielizny w obrębie kompozycji.
Po części znalazł, ale składu nie utrzymał i perkusista odszedł jeszcze przed wydaniem albumu, Mythiasin zagrzał miejsce trochę dłużej, ale w 2005 roku zastąpiony został przez Aldera, który zagrzeje miejsce w zespole na kolejne lata.

Ocena: 7.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Redemption - The Fullness of Time (2005)

[Obrazek: R-4351114-1526138534-7976.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Threads 05:42       
2. Parker's Eyes 06:14     
3. Scarred 07:55     
4. Sapphire 15:54     
5. The Fullness of Time (Part 1: Rage) 05:01       
6. The Fullness of Time (Part 2: Despair) 03:21       
7. The Fullness of Time (Part 3: Release) 05:17     
8. The Fullness of Time (Part 4: Transcendence) 07:59

Rok: 2005
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Ray Alder - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Bernie Versailles - gitara
James Sherwood - bas
Chris Quirarte - perkusja

REDEMPTION powraca po 2 latach w odmienionym składzie. Odeszli Jason Rullo i Rick Mythiasin, a na ich miejsce przyszła pełna sekcja rytmiczna z mało znanego PRYMARY, a za mikrofonem stanął Ray Alder, który miał swój udział na debiucie zespołu.

Tym razem nagranych zostało 8 kompozycji, płyta jest krótsza o 10 minut, nie ma 25 minutowego szaleństwa przeładowanego treścią, z której ciężko było coś sensownego wyciągnąć, więc wydawałoby się, że będzie to granie bardziej zdecydowane i bez wypełniaczy i Threads wydaje się być przystępniejsze niż to, co było oferowane na albumie poprzednim. Jasno zaznaczona melodia, nieskomplikowane aranżacje, inspirowane DREAM THEATRE, SYMPHONY X czy FATES WARNING, co nie dziwi, skoro w skłądzie jest Alder.
Solidny, choć przewidywalny jest Parker's Eyes, ale takie bardziej nostalgiczne klimaty lepiej wychodzą EVERGREY i w drugiej połowie lektor był zupełnie niepotrzebny. Scarred to pogranicze PAGAN'S MIND i DREAM THEATRE i tutaj wchodzi już muzyka bardziej skomplikowana, z wieloma zmianami tempa i pomysłami, które nie zawsze do siebie pasują, ale okraszone bardzo dobrymi solami. Sapphire to już granie bardziej skondensowane i zaczyna wychodzić fakt, że krótszy czas trwania przekłada się na większe skondensowanie i potrzeba znacznie więcej uwagi.  Nie wszystkie pomysły dostają tutaj szansę na rozwinięcie i mimo że występują tutaj solidne melodie, to te najlepsze wydają się być wrzucane jedynie jako krótkie przerywniki. Dobre sola, ale przerost formy nad treścią jest tutaj niestety bardzo mocno zaznaczony.
Jest i czteroczęściowa historia, podobnie jak poprzednio i tego już się słucha bardzo ciężko. W Rage dzieje się aż za dużo przez te 5 minut i poza dobrze zrealizowanym solem nie ma tutaj ani jasno zaznaczonego refrenu ani nawet melodii i ta gdzieś ginie w nawałnicy motywów i pomysłów i to samo dzieje się w Release. Despair to niby krótki oddech, ale to granie kompletnie bez wyrazu w porównaniu z tym, co robiło EVERGREY.
W kończącym album Transendence również sporo EVERGREY, który w tamtym czasie bardzo zyskiwał na popularności i to jest zagrane poprawnie, znacznie przystępniej niż kompozycje poprzednie i tak lekkie zakończenie zaskakuje, chociaż końcówka utworu okropna i przesłodzona.

Brzmienie zostało zrealizowane profesjonalnie, ale standardowo dla gatunku i brzmi to jak kolejna płyta z łatką progressive. Muzycy nie zawiedli, szczególnie Alder, który śpiewa bardzo dobrze, ale sekcja rytmiczna to raczej standard i nie za bardzo się wyróżniają.
Momentami zabrakło dobrych melodii, innym razem nie osiągnęły one swojego potencjału. Słychać rozłam i brak zdecydowania, czy grać czytelniej, ale przystępniej i oszczędniej, czy dużo i skomplikowanie, co po części frustruje i wychodzi płyta bardzo nierówna.
Solidne wykonanie, ale muzyka bez rewelacji.

Ocena: 6.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Redemption - The Origins of Ruin (2007)

[Obrazek: R-1893569-1317399628.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Suffocating Silence 06:37     
2. Bleed Me Dry 06:55       
3. The Death of Faith and Reason 04:51     
4. Memory 09:30       
5. The Origins of Ruin 02:47     
6. Man of Glass 05:05     
7. Blind My Eyes 05:55       
8. Used to Be 06:08     
9. Fall on You 09:24

Rok: 2007
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Ray Alder - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Bernie Versailles - gitara
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja

The Fullness of Time zostało przyjęte z mieszanymi uczuciami, głównie z powodu braku melodii i niepotrzebnego przekombinowania grania, które i tak nie miało wiele do zaoferowania.
Chyba i zespół nie był zbyt zadowolony z poprzedniej płyty i zaszła nie tylko zmiana w składzie na pozycji basisty, ale i w muzyce.
 
Tak dynamicznego killera jak The Suffocating Silence na poprzedniej płycie nie było. Świetne tła klawiszowe, podkreślające melodię główną, niezła dynamika i jasno zaznaczony, refleksyjny refren i mimo braku pomysłu na zakończenie jest to kompozycja bardzo dobra.
Jest i nawiązanie do surowszego i ostrego grania debiutu w The Death of Faith and Reason i w tych 4 minutach unosi się  duch NEVERMORE i SYMPHONY X, a partia solowa zrealizowana wybornie. Ten album jest znacznie przystępniejszy od poprzednich, nie ma dziwnych łamańców i kombinacji, jest zdecydowane granie i 9 minut Memory to miłe zaskoczenie, jak ten zespół ewoluował. Refren coś z EVERGREY, jest i coś z DREAM THEATRE. Proste i jasno wyrażone granie to moc tego albumu i bardzo ładny, w duchu EVERGREY The Origins of Ruin jest zagrany perfekcyjnie od początku do końca, jednak mimo całego szacunku dla Aldera i jak świetnie śpiewa, to sądzę, że Englund z tej kompozycji by wyciągnął jeszcze więcej.
Klimat refleksji dominuje i pięknie podkreślają to klawisze i tęskny śpiew Aldera w Man of Glass, jest nostalgicznie, lekko i rockowo w Blind Eyes i to jest kompozycja poprawna, niezbyt wyróżniająca się na tle innych zespołów progresywnych. Used to Be, podobnie jak Bleed Me Dry to rzemieślnicze i tylko dobre granie progressive metalu i wiele jest takich pochodnych DREAM THEATRE, FATES WARNING czy SYMPHONY X.
FATES WARNING i SYMPHONY X jest też w przewidywalnym, choć zrealizowanym na wysokim poziomie Fall On You. Są zmiany tempa, pokrętne, niejasno zaznaczone melodie i prawdopodobnie najmniej interesujące sola na płycie. Takie refleksyjne rzeczy gra lepiej EVERGREY i szkoda, że to takie zakończenie nieco bez polotu.
 
Za brzmienie odpowiada Tommy Newton i na pochwałę tutaj zasługuje wysunięcie basu. Sean Andrews pokazuje, że to był dobry krok, bo nie jest jedynie dodatkiem do perkusji i gitary. Poza tym typowa, progresywna szkoła brzmienia, gdzie gitary są z reguły delikatne i ostrzejsze tylko w pewnych momentach, z bardziej wysuniętymi klawiszami i czystą i zmiękczoną perkusją.
Alder śpiewa bez zarzutu i jest jeszcze lepszy niż na albumie poprzednim, ale to głównie zasługa tego, że kompozycje są ciekawsze.
Znaczna poprawa względem płyty poprzedniej i może nie jest to odkrycie nowej jakości metalu progresywnego, ale nie zmienia to faktu, że jest to album bardzo dobry i wykonany na poziomie, jakiego należało oczekiwać.
 
Ocena: 8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Redemption - Snowfall on Judgment Day (2009)

[Obrazek: R-3916166-1499075050-4731.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Peel 06:31       
2. Walls 06:57       
3. Leviathan Rising 06:42     
4. Black and White World 08:03     
5. Unformed 06:30     
6. Keep Breathing 07:37     
7. Another Day Dies 05:15     
8. What Will You Say? 05:20       
9. Fistful of Sand 06:35       
10. Love Kills Us All / Life in One Day 11:00

Rok: 2009
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Ray Alder - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Bernie Versailles - gitara
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja
Greg Hosharian - instrumenty klawiszowe

The Origins of Ruin wzbudziło  apetyt na więcej, i kiedy pojawiła się wiadomość, że w 2009 roku będzie jego następca, ponownie nakładem wytwórni InsideOut Music, oczekiwania były duże. W składzie pojawił się nowy klawiszowc Greg Hosharian, a z nim zespół zaczął szukać ponownie.
 
Peel wskazuje, że zespół nie chce zmieniać zwycięskiej formuły i ponownie jako otwieracz jest kompozycja dynamiczna i pewnie zagrana i udana. Walls to już niestety nudna próba kopiowania SYMPHONY X i VOYAGER i Australijczycy zagrali takie kompozycje w 2009 roku o wiele ciekawiej. Są jakieś próby podbicia wartości kompozycji drobnymi ozdobnikami klawiszowymi, ale jest tutaj tylko chaos i bardzo przewidywalne solo. Ponownie SX i NEVERMORE naciera w ostrzejszych partiach Leviathan Rising, ale takie mocniejsze i bardziej skomplikowane granie heavy/power z elementami progresywnymi oferowało w lepszym wydaniu NEW EDEN i ZANDELLE.
Black & White World zaczyna się fatalnie, dalej jest próba grania pomiędzy VOYAGER i DREAM THEATRE, bez osiągania poziomu któregokolwiek z nich, jest to po prostu dobra kompozycja, która nie przyprawia o przyspieszone bicie serca. Unformed to progressive metal bez historii, z którego trudno wyciągnąć coś wartościowego i z podobnym problemem boryka się Fistful of Sand, który próbuje nadrobić braki solidnego refrenu przewidywalnymi i ciężkimi zagrywkami gitarowymi.
Keep Breathing zaczyna się bardzo długo i wychodzi z tego poprawne połączenie SX i DT. What Will You Say to niesamowicie banalna i bez wyrazu zagrana ballada i takich kompozycji jest na pęczki. SYMPHONY X w mocniejszym wydaniu wraca w Fistful of Sand, ale to nadal co najwyżej tylko dobry progressive metal, któremu niestety zabrakło polotu, ale na plus bardzo dobre sola gitarowe.
Na zakończenie Love Kills Us All/Life In One Day i jest to niestety nieudane 11 minut muzyki. Zaczyna się długo, a jak już się zaczyna, to niestety nie jest to nic, czego DREAM THEATRE nie grało. Partie instrumentalne są nie tylko niepotrzebnie długie i tylko po to, aby wydłużyć kompozycję do 11 minut, ale nie ma tam ani dobrej melodii, ani chociaż jednego solidnego sola. W okolicach 6 minuty dopiero zaczyna się faktyczna część kompozycji i jest to strasznie przesłodzona i nieudolna próba grania VOYAGER. Bardzo bajkowo jest to zagrane, rodem z japońskich czy włoskich flower metalowych zespołów, grających w lokalnych remizach.
 
Brzmienie jest solidne, ale typowe dla tego gatunku i ponownie nie można tutaj nic zarzucić.
Alder śpiewa tutaj różnie, ale czasami można odnieść wrażenie, jakby nie chciał tu być, co słychać w wolniejszych, balladowych partiach chyba najbardziej, bo jest w centrum. Technicznie jest bez rewelacji i słyszało się ciekawsze rzeczy w innych zespołach.
Płyta dobra, ale niestety tylko, co rozczarowuje po bardzo dobrym albumie poprzednim.
 
Ocena: 7/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#5
Redemption - This Mortal Coil (2011)

[Obrazek: R-4424522-1376959421-6732.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Path of the Whirlwind 05:26       
2. Blink of an Eye 05:57     
3. No Tickets to the Funeral 06:26     
4. Dreams from the Pit 09:11     
5. Noonday Devil 05:03     
6. Let It Rain 07:21     
7. Focus 05:43     
8. Perfect 04:48     
9. Begin Again 06:11     
10. Stronger than Death 05:29       
11. Departure of the Pale Horse 10:15

Rok: 2011
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Ray Alder - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Bernie Versailles - gitara
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja
Gościnnie:
Gary Wehrkamp - instrumenty klawiszowe (9)

Greg Hosharian długo nie zabawił w zespole i odszedł jakiś czas po nagraniu Snowfall on Judgment Day i głównie tym instrumentem zajmuje się ponownie Dyk, poza Begin Again, gdzie gościnnie zagrał Gary Wehrkamp z SHADOW GALLERY.

Sama muzyka przeszła lekkie zmiany, bo można odnieść wrażenie, że jest to granie znacznie bardziej agresywne niż poprzednio, znacznie większy nacisk położony jest na SYMPHONY X, co szczególnie słychać w Blink of an Eye. Jest też miejsce na do bólu przewidywalny progressive metal nurtu DREAM THEATRE, jak Dreams for the Pit. To nie musiało trwać 9 minut, melodia jest dość przeciętna i jedyne, co ratuje tę kompozycję to świetne sola.
Momentami można odnieść wrażenie, że za inspirację służyli ARTENSION i Mistheria i trudno pozbyć się tego wrażenia w takich kompozycjach jak Noonday Devil i No Tickets to the Funeral. Sporo też tutaj progresji przykrytej rockiem, jak Begin Again, Perfect i Let it Rain i w tym ostatnim nawet ARTENSION odnajdywało się lepiej, podobnie jak TIME REQUIEM. Powracają do SYMPHONY X w Stronger Than Death i ponownie jest to wyliczone i mechanicznie zagrane, bez jakichkolwiek niespodzianek.
Fascynacja rockiem płyty poprzedniej jest również słyszalna w finałowym Departure of the Pale Horse. Przez pierwsze trzy minuty nie dzieje się nic ciekawego, od czwartej w końcu zaczyna się coś dziać, z jasno zaznaczonym refrenem, dobrymi partiami perkusji, poza tym część środkowa jest bardzo przeciętna, od typowego i ogranego do znudzenia przeciągania kompozycji jednym i tym samym motywem, po dość oszczędne solo. Bajkowe zakończenie wypada słaba i zrealizowane jest dość niechlujnie.

Brzmienie względem albumu poprzedniego wydaje się być ostrzejsze i bardziej przestrzenne, ale przy tak ugłaskanej muzyce ten wybór nieco dziwi. W takich klimatach MAESTRICK zagrało jednak na nieco wyższym poziomie.
Na plus garstka sol i Alder, który wydaje się śpiewać z większym przekonaniem niż poprzednio, mimo średnio udanych nakładek wokalnych w ostatniej kompozycji.
Wyszła niedopracowana, bezpieczna, przewidywalna i momentami chaotyczna płyta, co nie dziwi, biorąc pod uwagę naciski i krótki czas przeznaczony na nagrania, bo następca Snowfall on Judgment Day był bardzo wyczekiwany.
Rzadko wychodzi dobra płyta, kiedy popędza się artystę i ten album to kolejny tego dowód.

Ocena: 6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#6
Redemption - The Art of Loss (2016)

[Obrazek: R-8175606-1456568862-1861.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Art of Loss 05:22     
2. Slouching Towards Bethlehem 08:06     
3. Damaged 04:56     
4. Hope Dies Last 10:33     
5. That Golden Light 04:54     
6. Thirty Silver     06:25     
7. The Center of the Fire     07:55     
8. Love Reign o'er Me (The Who cover) 05:08       
9. At Day's End 22:33

Rok: 2016
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Ray Alder - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja
Greg Hosharian - instrumenty klawiszowe

Gościnnie:
John Bush - śpiew
Simone Mularoni - gitara
Chris Poland - gitara
Marty Friedman - gitara
Chris Broderick - gitara

Dla REDEMPTION rozpoczął się trudny czas. FATES WARNING zaczęło ponownie nagrywać po latach przerwy i Alder był zajęty, jednak największym nieszczęściem był tętniak mózgu gitarzysty Bernie'ego Versaillesa, przez którego wylądował w szpitalu w 2014 roku.
Materiał był gotowy, ale nie został nagrany z tego powodu. Zespół czekał, ale jak to mówią "show must go on" i album musiał zostać nagrany. Mając ciągle na uwadze zdrowie Versaillesa, podjęta została decyzja, że zostaną zaproszeni goście na jego miejsce celem nagrania nowego LP, który wydany został przez Metal Blade.

Można powiedzieć, że udało się Dykowi zebrać prawdziwą śmietankę towarzyską i weteranów - Simone Mularoni, Chris Poland, Marty Friedman, Chris Broderick i John Bush to bardzo znane nazwiska w świecie metalu.
Tytułowy Art of Loss wywołuje bardzo dobre pierwsze wrażenie. Jasno zaznaczona melodia i refren, świetna dynamika, bardzo dobre klawisze i wyborne sola. Mularoni i Poland grają tutaj fantastycznie i bez wątpienia byli świetnym wyborem, tak jak pozostali gitarzyści, jednak oni dwaj są w największej ilości kompozycji. Slouching Towards Bethlehem to rzeczy, które ciekawiej grało nie tylko SYMPHONY X, a przystępniej THEOCRACY.
Jest i DREAM THEATRE i FATES WARNING w Damaged i o ile sola Friedmana są na poziomie, zaczyna się problem zapuszczania w rejony rockowe i te elementy są najsłabsze na tym albumie. Najdziwniejszy i chyba najsłabszy jest tutaj Love Reign O'er Me, cover THE WHO. Dlaczego Bush, dlaczego akurat ta kompozycja. Bez wątpienia na uwagę zasługuje tutaj solo Polanda, bo raczej nie występ Busha, który tutaj formą budzi grozę. That Golden Light cechuje się fatalnym, przesłodzonym i dość infantylnym refrenem i tutaj nawet solo za bardzo niczego nie ratuje.
Thirty Silver to wyborne sola Friedmana i Brodericka i to głównie ich ozdobniki przykuwają tutaj uwagę. Jest jeszcze The Center of the Fire, ale to typowy progressive metal DT. Końcówka w postaci 22-minutowego At Day's End, gdzie na plus są świetne ozdobniki gitarowe Dyka, Mularoni i Polanda i sekcja rytmiczna. Sama konstrukcja kompozycji jednak bardzo słaba, dużo jest pustki, gdzie nic się nie dzieje, rockowych elementów. Coś z SYMPHONY X, coś z DREAM THEATRE, ale można było to zagrać ciekawiej. Tutaj są 22 minuty muzyki, w której nie czuć konkretnego motywu przewodniego i płynności, a zlepek losowych pomysłów z nadzieją, że któryś się przyjmie. Mogły być z tego 3 solidne, może i bardzo dobre kompozycje, wyszła jedna przeładowana, w efekcie czego trochę nijaka.

Bardzo dobre, selektywne brzmienie ze świetnie ustawioną perkusją, za które odpowiada w całości Tommy Hansen.
Gitarzyści spisali się wspaniale, podobnie sekcja, poza paroma wyjątkami kompozycje są dobre, ale to głównie dzięki umiejętnościom gości, którzy dali tutaj sporo od siebie i próbowali tę muzykę urozmaicić. Alder śpiewa dobrze, chociaż słychać, że myślami jest już w FATES WARNING.
W większości nienaganna technicznie płyta, której zabrakło oryginalności, ale przede wszystkim zapadających w pamięć refrenów oraz melodii.
Bez tego, jest to tylko techniczna i poprawna płyta z łatką progressive, może i dobra, ale bez wyrazu.

Ocena: 7.1/10

SteelHammer
Odpowiedz
#7
Redemption - Long Night's Journey (2018)

[Obrazek: R-12302485-1532776472-2350.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Eyes You Dare Not Meet in Dreams 05:23       
2. Someone Else's Problem 07:02     
3. The Echo Chamber 08:15       
4. Impermanent 05:11     
5. Indulge in Color 07:52     
6. Little Men 06:33       
7. And Yet... 03:47       
8. The Last of Me 05:06     
9. New Year's Day (U2 cover) 05:57     
10. Long Night's Journey into Day 10:30

Rok: 2018
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Tom S. Englund - śpiew
Nick Van Dyk - gitara, instrumenty klawiszowe
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja

Gościnnie:
Simone Mularoni - gitara
Chris Poland - gitara


Ray Alder po 12 latach z REDEMPTION postanowił odejść z zespołu i skupić się w pełni na FATES WARNING. Dla wielu wydawało się, że to koniec zespołu, szczególnie dla tych, którzy Aldera z tą grupą utożsamiali, ale szybko na jego miejsce znalazł się nowy wokalista, bardzo znany i zyskujący z wiekiem Tom S. Englund z EVERGREY.
Wybór ciekawy, wywołujący konsternację, ale skoro REDEMPTION jest oparte na DNA SYMPHONY X, to Englund wydaje się być idealnym kandydatem, bo ma doświadczenie w takiej muzyce.
Na album nie trzeba było czekać długo i Metal Blade wydało płytę 27 lipca 2018 roku.

Van Dyk nie mógł zagrać sam i zaproszonych zostało tutaj dwóch znamienitych gości, Simone Mularoni i Chrisa Polanda, których można już było usłyszeć w REDEMPTION w 2016 roku.
Tym razem REDEMPTION zagrało coś innego. Nadal progressive metal z kręgu DREAM THEATER i SYMPHONY X, ale i znacznie większym naciskiem na stronę instrumentalną i od strony gitarowej jest to muzyka bardzo bogata i na bardzo wysokim poziomie. Mularoni i Poland to bardzo utalentowani gitarzyści i na tym albumie tylko to potwierdzają. Od strony technicznej The Echo Chamber jest wyborny, nie mówiąc już o bardzo energicznie zagranym, pełnym agresywnych sol gitarowych Eyes You Dare Not Meet in Dreams.
Oczywiście tak uznani goście mają swoje plusy, bo mogą oczarować talentem i tak też jest tutaj, ale jest i ciemniejsza strona, bo przez tak silne osobowości zatraca się tożsamość REDEMPTION, a dominuje DGM, które mocno słychać w The Echo Chamber, ale i przez cały album. Podobnie Poland, który ma doświadczenie w progressive metalu, wyniesione z DAMN THE MACHINE i tego echa słychać w Someone's Else Problem, ale tutaj próbuje się to maskować klasycznymi dla REDEMPTION klawiszami.
SYMPHONY X góruje w Impermanent, ale niestety niewiele z tego wynika poza poprawnym i wyliczonym graniem, podobnie bez historii jest Little Men. Bardzo typowy w stylu DREAM THEATER The Last of Me jest dobry, ale daleko temu do kanonu hitów REDEMPTION.
Mało o wokaliście, więc w końcu trzeba coś o nim napisać i nie robić dłużej z tego tajemnicy. Oczywiście Englund to wyborny wokalista, który od lat pokazuje swoją klasę w EVERGREY i z każdym kolejnym albumem przekracza swoje granice, tymczasem tutaj można odnieść wrażenie, że całe serce pozostawia dla EVERGREY. Jego występy gościnne czy projekty poza EVERGREY wokalnie nie powalają i w większości tak jest tutaj. Tutaj brzmi bardzo niepewnie, to nie jest TEN, który wyciska łzy swoich chłodnym, nostalgicznym i ochrypłym głosem i przypomina się sytuacja innych zespołów, gdzie był wymieniany wokalista. Nowy próbuje brzmieć jak jego poprzednik i Englund zamiast być sobą próbuje być Alderem. Może i wychodzi mu to dobrze w pierwszych trzech kompozycjach, ale brzmi to kompletnie nienaturalnie. Prawdziwy Englund pojawia się w Indulge in Color, po części w And Yet i rozbudowanym Long Night's Journey into Day, w którym śpiewa bardzo swobodnie i bez ograniczeń. Brzmi to bardzo dobrze, szczególnie kiedy są natarczywe klawisze EVERGREY i próba stworzenia przestrzeni.
Englund jednak najbardziej sobą jest w New Year's Day, coverze U2. Dziwne, bo akurat ten utwór tego nie wymagał, a zaśpiewał to chyba najlepiej.
No cóż, tutaj przez większość czasu się powstrzymywał, a wszystkie karty odsłonił w EVERGREY rok później.

Mix i mastering to Jacob Hansen. Selektywnie, nie za ciężko, z metalicznym basem. Standard i nie ma do czego się przyczepić.
Kompozycyjnie jest nierówno, technicznie jest poziom bardzo wysoki, najdziwniej wypadł tutaj Englund, bo REDEMPTION równie dobrze mogło zagrać materiał w wersji EVERGREY 2.0, a mam wrażenie, jakby to było bez przekonania, a wokalista był przecież idealnym kandydatem do muzyki rozbudowanej i refleksyjnej.
Wyszedł misz-masz DGM, SYMPHONY X, DREAM THEATER i FATES WARNING z pierwiastkiem EVERGREY.
Lekkostrawne i momentami interesujące, niezbyt odkrywcze, ale mam nadzieję, że pójdzie to bardziej w stronę EVERGREY i TRAGODIA, bo takiej muzyki brakuje, a na tym albumie nie został wykorzystany pełny potencjał.
Co czas przyniesie, zobaczymy, na razie rządzi EVERGREY.


Ocena: 7.4/10

SteelHammer
Odpowiedz
#8
Redemption - I Am the Storm (2023)

[Obrazek: MjktNjQyNS5qcGVn.jpeg]

Tracklista:
1. I Am the Storm 04:27  
2. Seven Minutes from Sunset 04:28  
3. Remember the Dawn 08:26
4. The Emotional Depiction of Light 06:10
5. Resilience 04:36
6. Action at a Distance 14:19  
7. Turn It On Again (Genesis cover) 04:19
8. All this Time (and Not Enough) 12:36
9. The Emotional Depiction of Light (Vikram's Remix) 06:10
10. Red Rain (Peter Gabriel cover) 05:37

Rok: 2023
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Skład:
Tom S. Englund - śpiew
Nick Van Dyk - gitara
Sean Andrews - bas
Chris Quirarte - perkusja
Vikram Shankar - instrumenty klawiszowe


REDEMPTION powraca po 5 latach w składzie uzupełnionym o klawiszowca Vikrama Shankara, znanego z THREADS OF FATE i MERIDIAN, w którym jest gitarzystą.
Album w marcu wydało tym razem AFM Records.

Od strony technicznej zachowany jest poziom płyty poprzedniej, wyczuwalny też jest bardziej powrót do wcześniejszych albumów z bardziej wygładzonym amerykańskim progressive metalem, gdzie techniczny kunszt przykrywał niedobory melodii. Jest DREAM THEATER (Remember the Dawn), jest SYMPHONY X, pojawia się nawet NEVERMORE i WITHERFALL w agresywniejszych partiach Resilence. Słychać zmiany względem poprzedniego albumu już w tytułowym I am the Storm, Seven Minutes from Sunset przypomina nagrania SUSPYRE i nowy klawiszowiec, choć wycofany i skromny, to stara się tworzyć delikatne dalsze plany, nadając muzyce większej przestrzeni. Dwa pierwsze utwory prezentują się bardzo dobrze i nawet w Seven Minutes from Sunset Englund potrafi oczarować w refrenach, słychać jednak, że muzyka z takim przepychem nie daje mu zbyt wielkiego pola manewru i jego potencjał głosowy ponownie nie został wykorzystany. Słychać zaangażowanie, śpiewa lepiej niż w 2018 roku, ale to nadal jednak techniczny i głośny progressive metal w manierze amerykańskiej, bez chłodu i zwiewności Szwecji, jaką prezentuje EVERGREY. Momentami wychodzi do biednie i po zbędnym, przydługim wstępie Remember the Dawn jest progressive metal bardzo powszedni z ciągotami do rocka, trudno też mówić o jakiejś sensownej konstrukcji samej kompozycji. Po prostu przelatuje i jednym uchem wchodzi, drugim wylatuje.
Bardzo obiecująco przy pianinie rozpoczyna się The Emotional Depiction of Light i w końcu Englund w swoim żywiole. Refleksja, nostalgia... I to wszystko ulatuje po 2 minucie w przerysowanym, bardzo komercyjnym i grzecznym graniem rockowym, może nawet alternatywnym. Brzmi to fatalnie, o wiele za bardzo przesłodzone i za lekkie jak na metalowe granie. Abominacja i antymetal.
Action at a Distance przypomina orkiestracjami SYMPHONY X i w tym refleksyjnym, skromniejszym metalu sprawdza się znacznie lepiej, ale środkowa partia jest kompletnie niepotrzebna i niczego ciekawego sobą nie reprezentuje. Orkiestracje są fajne, ale kiedy coś się w nich dzieje, ale to już jest problem nie tylko REDEMPTION. Drugim kolosem jest All this Time (and Not Enough), ale jest kompletnie bez wyrazu i brzmi podobnie do wcześniejszych utworów i wszystko zaczyna się zlewać w całość. Na plus tutaj Vikram Shankar, który stara się to jakoś ożywić swoimi solami.

Za brzmienie odpowiada Simone Mularoni. Mistrz. Najlepiej brzmiący album REDEMPTION.
Ponownie REDEMPTION nie wykorzystuje atutu, jakim jest Tom S. Englund i tym razem zagrał progressive metal bardzo powszedni, z niższej półki i jakich wiele. Grupa niczym tutaj nie zaskakuje, nie ma tutaj niczego nowego. Może i technicznie jest dobrze, ale technika to nie wszystko i powietrze uchodzi z tego albumu szybko.
Wyszło blado, nijako i to raczej tylko burza w szklance wody.


Ocena: 6.4/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości