Black Sweet
#1
Black Sweet – The Lights (2019)

[Obrazek: The%20Lights_4871.jpg]

Tracklista:
1. We Go 03:57                                 
2. The Lights 03:18                         
3. Beautiful World 04:06                               
4. Break and Remake 04:02       
5. Trim Away 06:09                        
6. Walk in the Rain 03:21                             
7. Leader of My Life 03:41                          
8. Trigger 03:44                
9. Prisoner of Love 04:53                            
10. Dear My Friend 05:07                           
11. We Are One 04:02
 
Rok: 2019
Gatunek: Melodic Metal
Kraj: Japonia
 
Skład:
Masashi Washizuka – śpiew, gitara
Satoshi Kusunoki – gitara
Jun Yoshida - bas
Daichi Kusunoki – perkusja
 
Zespół powstał w 2014 roku i założony został przez braci, Satoshi i Daichi, z początku pod nazwą Hidden Christian. Skład został uzupełniony o wokalistę i basistę i od tamtej pory zmieniło się niewiele, poza nazwą, która została zmieniona w 2017 roku na Black Sweet i udział Yuhki jako producenta.
 
Debiut to była muzyka niezbyt ambitna z kręgów melodic metal z lekkim, heavy metalowym zacięciem i tutaj jest coś podobnego, choć nie do końca.
Niby jest melodic, niby jest metal, ale jest i przesłodzony j-rock.
Zaangażowanie Yuhki słychać, bo coś z melodic metalowej wersji Galneryus jest w The Lights i nawet nie jest to przesłodzone, z całkiem niezłymi solami i wyraźnie zaznaczonym refrenem.
W otwierającym to wszystko We Go chyba tego zabrakło, bo to coś jak odciążone Anthem, przemieszane z Galneryus z dwóch epok. Nie brzmi to źle, ale strasznie schematycznie i taka jest właśnie cała płyta.
Jest tutaj kilka dobrych pomysłów, jak wyluzowane gitarowe wtrącenia w Break and Remake z pewnie zaśpiewanym refrenem, gorszą częścią jednak jest umiejscowienie w tym wszystkim wokali – filtr kompletnie niepotrzebny na początku, tym bardziej, że Masashi Washizuka nie śpiewa tak źle. Trim Away to typowa japońszczyzna i taki kawałek mógł powstać tylko tam. Refleksja i ciepło razem, bardzo ładne tło i Washizuka zabiera nas we wspaniałą podróż.
Może nie jest to szorstki, twardy i dumny heavy czy power metal, ale melodic metal zagrany z wyczuciem i klasą. Takie utwory są często bardzo przesłodzone i siłowe, jednak nie tutaj. Co nie zmienia faktu, że jest tu typowo japońskie wykonanie, co nie każdemu może odpowiadać.
Po tej kompozycji bywa już różnie.
O ile jeszcze Walk In the Rain słucha się przyjemnie, tak Leader of My Life to raczej mętny, zmetalizowany j-rock z nienajgorszym solem, z kolei Prisoner of Love niezły, ale przesłodzony i daleko mu do Seven Seas, które niestety prawdziwej szansy nigdy nie dostało. Trigger to granie poprawne, z kolei Dear My Friend… to jest właśnie stereotyp Japonii i jest to muzyka z tego kraju w najgorszym wydaniu, bo jest nie tylko typowy słodzik japoński, ale i okcydentalizacja dla tłumów młodzieży zachodniej. Jest nawet klaskanie. Po prostu brzmi to okropnie i wzbudza ogromny niesmak.
Na zakończenie melodic power bez historii We Are One, z którego niewiele się pamięta.
 
Solidna i miękka produkcja, ale kiedy trzeba selektywna, dobrze dobrana do muzyki i praca została dobrze wykonana. Gitarowo, kiedy gitarzyści mogą zaszaleć jest całkiem nieźle, ale słychać, że gatunkowe ramy bardzo ich ograniczają i muszą się hamować. Sekcja rytmiczna niezła, ale to raczej poziom poprawny bez większych fajerwerków.
Masashi Washizuka to niezły wokalista i słucha się go bardzo dobrze, chociaż nie ratuje on kompozycji słabych i tam brzmi bardzo blado.
Muzycznie nie jest to złe i wykonanie jest całkiem niezłe, ale momentami kompozycje zakrawają o kompletną kompromitację i żenadę.
To dobra płyta, ale kolejna do stosu z Japonii, po części z najgorszymi jej elementami.
 
Ocena: 7/10
 
SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości