Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:976
Satan’s Host – Metal From Hell (1986)
Tracklista:
1. Prelude: Flaming Host 01:22
2. Black Stelé 03:53
3. Into the Veil 04:26
4. Metal from Hell 04:17
5. King of Terror 04:35
6. Strongest of the Night 04:33
7. Standing at Death's Door 03:19
8. Hell Fire 05:46
9. Souls in Exile 07:59
Rok: 1986
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Leviathan Thisiren (Harry ‘The Tyrant’ Conklin) - śpiew
Patrick Evil (Patrick Elkins) - gitara
Belial John Phantom - bas
D. Lucifer Stele (Rob Evans) - perkusja
Zespół założony został w późnych latach 70-tych, którego głównym motorem napędowym był i jest Patrick Elkins, ale poważna działalność zespołu rozpoczęła się na przełomie 1985-1986 roku, kiedy do grupy dołączył Harry ‘The Tyrant’ Conklin, świeżo po odejściu z JAG PANZER, przybierając pseudonim Leviathan Thisiren.
Jeśli ktoś po udziale Tyranta spodziewa się bezpośredniej kontynuacji wybornego debiutu JP, ten nie ma tu czego szukać, bo mamy tutaj do czynienia z US Power, solidnie wykonanym, ale niczym nowym.
To zwykły i całkiem solidny US Power, jak w Black Steel ze świetnym basem i bardzo dobrym śpiewem Tyranta, podobnie udany jest Hell Fire z dobrymi solami.
W tych kompozycjach sporą rolę odgrywa bas, który jest on bardzo dobry i szkoda, że poza tym zespołem Belial John Phantom nie dostał szansy. Te dwie kompozycje to wypadkowe stylów JAG PANZER, IRON MAIDEN, METAL CHURCH i OMEN.
Into the Veil też ma w sobie coś z IM i SLAYER, podobnie Metal From Hell, z którego klimat debiutu ekipy z LA aż się wylewa. King of Terror zaczyna się fatalnie i ryki Tyranta są jednymi z najbardziej kompromitujących w historii. Czy to miała być próba grania pod Hell Awaits czy może POSSESSED trudno powiedzieć, ale coś nie kliknęło, chociaż od strony technicznej jest tutaj bez zarzutu. Kolejnym utworem, który nie wywołuje większych emocji jest heavy metalowy Standing At Death’s Door, który przypomina bardziej debiut MANOWAR i odstaje strasznie, przeciętny refren i niezbyt interesująca melodia w niczym tu nie pomagają.
Może kończący Souls In Exile sztucznie przeciągnięty, bo tak naprawdę zaczyna się dopiero od drugiej minuty, ale jest to całkiem przyjemne słuchowisko z wybornym zgraniem całego zespołu.
Brzmienie… z tym jest różnie. Wydanie CD brzmi lepiej niż winylowe, które pamiętam było bardzo przeciętne. Sekcja rytmiczna i wokalista są wysunięci na front, przez co czasami gitary potrafią brzmieć płasko. Lepszy efekt z takim miksem odniósł chyba EUCHARIST na swoim debiucie.
Sekcja rytmiczna wyborna i sola basowe bardzo dobre, w niczym nie ustępują Tyrantowi, który śpiewa świetnie. Gitarowo też jest dobre, tylko jej brzmienie pozostawia trochę do życzenia.
Album wydany został nakładem Web Records na winylu, co zespołowi nie pomogło, z kolei druga płyta, Midnight Wind została nagrana i miała zostać wydana przez tę samą wytwórnię, ale z powodu jej bankructwa do tego nie doszło i zespół wydał to jako bootleg w 1987 roku.
Od tego momentu o dalszych losach zespołu mów się różnie – jedna wersja przyjmuje, że zespół rozpadł się zaraz po odejściu Conklina, inna, że zespół zaprzestał działalności z powodu spadku popularności US Power, satanistyczną nazwę, która im się przysłużyła równie dobrze jak SATAN z Newcastle, braku zaangażowania i śmierci perkusisty Roba Evansa, który został zamordowany w 1989 roku.
W 1994 roku zespół się reaktywował, ale dopiero w 1999 roku się ujawnił, wydając EP In Articulo Mortis, które pokazało zmianę kierunku i wizji zespołu i zaczęli grać black/death metal.
Historia lubi się powtarzać i jak to mawia klasyk „oni zawsze wracają” i w 2010 roku Tyrant powrócił, a z nim granie z debiutu, ale w odnowionej i lepszej formie.
Ocena: 7.8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:976
Satan's Host - By The Hands of the Devil (2011)
Tracklista:
1. By the Hands of the Devil 06:25
2. Shades of the Unlight 06:03
3. Demontia 05:55
4. Before the Flame 08:01
5. Bleeding Hearts of the Damned 03:42
6. Black Hilted Knife 06:22
7. Revival 05:41
8. Fallen Angel 06:05
9. Inferior Worlds 07:08
10. Norwegian Wood (The Beatles cover) 03:25
Rok: 2011
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Harry ‘The Tyrant’ Conklin - śpiew
Patrick Evil (Patrick Elkins) - gitara
Marcus Garcia - bas
Anthony Lopez - perkusja
SATAN'S HOST po bardzo dobrze przyjętych płytach death metalowych miał złą wiadomość dla fanów ekstremalnego grania - L.C.F. Elixir odszedł z zespołu, a w 2010 roku na jego miejsce powrócił The Tyrant i zaczęły się prace nad nową płytę. W 2011 roku JAG PANZER po 7 latach przerwy nagrało kolejny album i był to tylko poprawny, kwadratowy i ugłaskany metal USA, który nie wzbudził sensacji, a The Tyrant nie tyranizował.
To wzbudzało pewne wątpliwości, bo czy Conklin da radę w takim repertuarze? Trzy miesiące po płycie JP świat otrzymał odpowiedź.
Powrót do US Power Metalu słychać już w tytułowym By The Hands of the Devil i... Tyrant powrócił. W JAG PANZER dawno nie śpiewał z takim pazurem. Bez problemu przebija się przez ostre, brutalne gitary i gęstą perkusję, wybijającą blasty. Były próby określania tego jako blackened power metal, ale powiedzmy sobie szczerze, ten gatunek tak ewoluował, że growl i blasty nie są już niespodzianką i zagrywkami zarezerwowanymi wyłącznie dla black i death metalu.
Chwytliwa melodia, bardzo dobre sola, świetny refren - grają tak, jakby kryzys US metalu nigdy nie zawitał. Kompozycja złożona, głównie prowadzona przez Tyranta. Najbardziej morderczy występ daje jednak w wybornych Black Hilted Knife i Revival, gdzie zespół gra z prędkością dźwięku i Tyrant już dawno nie był takim mocarzem, jak w zwolnieniach Black Hilted Knife. Co za głos. Jaki on wszechstronny, płynny w tych przejściach i jego falset jak i niskie ryki brzmią fenomenalnie. Potrafią też zagrać wolniej i Shades of the Unlight to prawdziwe mistrzostwo ostrzejszego grania. Demontia to tylko dobry US power bez takiej siły refrenu jak kompozycje poprzednie i to tylko przeciętne przygotowanie do 8 minutowej masakry Before the Flame. Dumne, rycerskie, zmiany temp. I ten Tyrant. Tutaj jest tyle pomysłów, że niektóre zespoły nie są w stanie tyle zagrać na całej płycie.
Niestety, cały album to nie tylko moc i zniszczenie i Bleeding Hearts of the Damned to typowa, słaba amerykańska ballada, nadużywająca IRON MAIDEN, z kolei Fallen Angel poza wybornym śpiewem, solami gitarowymi i sekcją ma niewiele do zaoferowania. Melodia przesłodzona, przypominająca słabsze kompozycje z zespołów Conklina, przeciętny refren. W Inferior Worlds też czegoś zabrakło poza refrenem i zagrane to jest bez przekonania, z dość przeciętnym solem i tylko perkusja Lopeza robi tu furorę. Rozczarowujące, biorąc pod uwagę twardy i szorstki Before the Flame.
Świetna, czysta produkcja, której nie da się wiele zarzucić, nie przytłacza nawet w tych brutalnych momentach.
Niezłe sola gitarowe, ale gwiazdami poza Tyrantem są tutaj bez wątpienia Garcia i Lopez. Perkusja bardzo płynna i zagrana z energią, nawet w momentach, kiedy gitara pod koniec albumu jest dość rozlazła i zmęczona. Sporo melodii, bardzo dobrych zresztą, tak jak potężnych refrenów, ale większość sukcesu to oczywiście świetna forma Tyranta, który niestety nie jest w stanie uratować tych słabszych kawałków i pod koniec niestety znacznie wytracają na mocy.
To wydanie SATAN'S HOST wywołało ogromną sensację i szybko pozyskał nowych fanów w miejsce tych, którzy chcieli kolejną death metalową płytę.
Ocena: 8.2/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:976
Satan's Host- Virgin Sails (2013)
Tracklista:
1. Cor Malifecus - Heart of Evil 07:22
2. Island of the Giant Ants 06:03
3. Dichotomy 06:24
4. Of Beast and Men 06:35
5. Akoman 00:44
6. Reanimated Anomalies 04:53
7. Infinite Impossibilities 06:54
8. Vaporous of the Blood 06:27
9. Taromati 00:58
10. Virgin Sails 07:58
Rok wydania: 2013
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Harry ‘The Tyrant’ Conklin - śpiew
Patrick Evil (Patrick Elkins) - gitara
Marcus Garcia - bas
Anthony Lopez - perkusja
W niezmienionym składzie, Patrick Evil powraca, na fali ciepło przyjętego debiutu, z mistrzem Tyrantem u steru i ponownie pod banderą Moribound Records 19 listopada 2013 roku.
Niby załoga ta sama, ale kapitan Patrick obrał inny kurs. Agresja i moc jest, nie jest to jednak kurs po dzikich, niespokojnych wodach, pełnych sztormów i słonej wody na pokładzie. To jest bardziej wyprawa powolna, nadal z wybuchami dynamitu, które wytwarzają ogromne fale. Ogólnie to jednak muzyka wolniejsza, stawiająca na bardziej epickie, powolne i bardziej rozbudowane.
Bogate technicznie? Jak najbardziej, praca sekcji rytmicznej jest godna uznania, tak samo wyrafinowane sola gitarowe Patricka, które są bardzo dobrymi ozdobnikami. Tutaj nie rozczarowują i grają z sercem i wyraźnie słyszalną pasją.
Tyrant? Tyrant tyranizuje na tym albumie jeszcze bardziej, niż poprzednio, miażdży absolutnie swoją charyzmą i jest w fenomenalnej formie. W SATAN'S HOST odżył, i tam, gdzie w JAG PANZER brzmiał jak cień samego siebie, tutaj nawet w inspirowanym JAG PANZER Vaporous of the Blood totalnie niszczy i góruje nad wszystkim, odważnie i w wielu wersjach, w każdej perfekcyjnie.
Najbardziej zawodzą kompozycje, które są bardzo nierówne i wysoki poziom muzyków nie jest w stanie braków zamaskować. Album jest o 4 minuty krótszy od poprzedniego, ale jest tutaj 8 kompozycji i większość nie schodzi poniżej 6 minut.
Na poprzedniej płycie również było sporo kompozycji dłuższych, ale nie wytracały aż tak na tempie i dobrym przykładem jest tutaj Infinite Impossibilities, który również punktuje stagnację kompozycyjną. Te utwory są zwyczajnie przeładowane i sztucznie przedłużone. Cor Malifecus - Heart of Evil jakoś się jeszcze broni jako nawiązanie do By The Hands of the Devil, chociaż nie musiało to trwać 8 minut.
Niektóre melodie są bardzo dobre i Dichotomy wychodzi tutaj na plus, jednocześnie punktując największy problem. Znacznie więcej ta kompozycja by zyskała, gdyby trwała 3 minuty, bo zwolnienia są tutaj kompletnie zbędne. Rozumiem próby urozmaicenia, ale nie w ten sposób, to musi być bardziej płynne i lepiej przemyślane i z tym boryka się niemal każda kompozycja, Of Beast and Men z solidnym refrenem również.
Killerem jest Island of the Giant Ants. Idealnie wyważone zmiany temp, dobrze przemyślane, genialnie podkreślone melodie, punktujący bas, dynamiczna praca perkusji, przyprawiająca o szybsze bicie serca, rozszarpująca gitary i znakomity, najprostszy z możliwych refren. Absolutny geniusz. Po prostu geniusz.
I po tym już nie łapią wiatru w żagle i wszystko zaczyna się zlewać w jedno, tytułowy utrzymany w bardziej heavy metalowej tradycji Virgin Sails kończy album tak, jak się rozpoczyna, zamykając cykl. Ostatnie 4 minuty bardzo dobre i szkoda, że trzeba czekać 4.
Produkcja Dave'a Otero bezbłędna. Selektywna, z ostrą gitarą i potężną perkusją z Tyrantem w centrum uwagi, który swoim potężnym głosem bez problemu się przebija. No i metaliczny bas, który bardzo dobrze słychać.
Szkoda, że jest to album tak nierówny i każdy genialny pomysł jest torpedowany powszednimi zagrywkami heavy metalowymi, przez które wytracają moc.
Nadal muzyka warta uwagi, choć nie tak orzeźwiająca jak poranna morska bryza.
Ocena: 7.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:976
Satan's Host - Pre-dating God Part 1 & 2 (2015)
Tracklista:
Part 1:
1. Hell's Disciples 05:26
2. Embers of Will 06:48
3. Valley of Blood 06:45
4. Pre-Dating God 05:29
5. Greed, Lust, Hate, War 06:34
6. After the End 05:56
7. See You in Hell (Grim Reaper cover) 04:47
Part 2:
1. Fanning the Flames of Hell 06:13
2. Soul Wrent 06:16
3. Lady n' the Snake 06:48
4. As the Dead, They Sleep 06:34
5. Descending in the Shadow of Osiris 07:19
6. Reprise: Pre-Dating God (Classic Metal Re-Mix) 05:33
Rok wydania: 2015
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Harry ‘The Tyrant’ Conklin - śpiew
Patrick Evil (Patrick Elkins) - gitara, bas
Anthony Lopez - perkusja
Na kolejny album, czy może raczej albumy, nie trzeba było czekać długo, bo grupa przystąpiła do nagrań kolejnej płyty już w 2014 roku, ale na albumie zagrało trio.
Wydaniem albumu ponownie zajęło się Moribound Records, które wydało Part I 18 stycznia 2015 roku, a Part II dzień później.
Od strony technicznej, te albumy są równie dobre, jak poprzednie, szczególnie partie gitarowe i basowe Elkinsa. Jego szarże są tutaj bardzo dobre, sola jak zwykle charakterystyczne i nie brakuje tutaj ozdobników gitarowych, to muzyka bogata w popisy i co do umiejętności nie można mieć zastrzeżeń. Lopez gra równie energicznie jak na albumach poprzednich i gra dobrze, nie brakuje mu energii. Wchodzi jednak pewna schematyczność i monotonia, brakuje pierwiastka nieprzewidywalności, do tego techniczna zachowawczość. To słychać niemal na każdym kroku na tym albumie, wszystko już było na płytach poprzednich, do tego było lepiej.
Hell's Disciples mówi wszystko, co trzeba wiedzieć o tym albumie - Virgin Sails MKII z elementami debiutu, SKULLVIEW jakby mniej w porównaniu z płytą poprzednią, ale uderzają w heavy metal ostatnich JAG PANZER, w cięższych momentach może coś z HELSTAR... Może stąd bezbarwny cover See You in Hell. Tyrant śpiewa niby dobrze, ale momentami wychodzi bardzo manierycznie i sztucznie, jak w Embers of Will czy właśnie coverze GRIM REAPER, który śpiewa spokojnie, ale bez hipnotyzującej potęgi Grimmetta. Myślę, że można było to zrealizować lepiej.
Kompozycji niby nie ma dużo, bo nie licząc coveru i bonusowego garażowego Pre-Dating God na Part II, ale Part II jest równie przerośnięte i przeładowane, jak Virgin Sails i wszystkie zarzuty, jakie miałem dla tego albumu, tutaj są zwielokrotnione.
Najlepszy bez wątpienia jest tytułowy Pre-Dating God, bo to 5 minut konkretnego, aczkolwiek przewidywalnego US Power. Znacznie bardziej zdecydowane, przemyślane, z lepiej nakreślonym motywem przewodnim i wokalnie Tyrant wypada nieźle.
Największy problem obu części to długość kompozycji, dokładnie jak Virgin Sails, szczególnie na Part II, gdzie kompozycje trwają w większości niemal 7 minut. Niepotrzebnie przeciągnięte, przeładowane, z dobrymi pomysłami, które toną przez przeciągnięcie ich do granic możliwości. Zwyczajnie toną.
Tutaj nie ma kompozycji złych, i jeśli chodzi o sam poziom jest to album równy, po prostu niezwykle dłużący się i niepotrzebnie trwający 80 minut.
Sound autorstwa Dave'a Otero bez zmian i bez niespodzianek. Trudno robić zarzut z dobrego brzmienia i selektywnego, ale perkusja nie jest tak mocna, jak na By The Hands of the Devil i zmierza to wszystko do soundu głównego nurtu US Power, co tylko wzmaga poczucie braku tożsamości tych płyt, a szczególnie różnicy pomiędzy tym a poprzednim, bo brzmią bardzo podobnie nie tylko od strony aranżacji, ale i brzmienia.
Nie jest to album zły, ale bardzo skostniały i zupełnie niezaskakujący, gdzie zespół niebezpiecznie zaczyna zbliżać się do US Power bez historii grup pokroju CHARRED WALLS OF THE DAMNED czy ostatnich płyt JAG PANZER. Porównania z DEATH DEALER i NIVIANE nie ma.
Zespół słusznie zrobił sobie długą przerwę od studyjnych wojaży, koncentrując się na skromnej działalności koncertowej i powolnym tworzeniu materiału na kolejny album, który będzie mieć premierę w 2022.
Oby było lepiej, bo konkurencja jest mocna.
Ocena: 7/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:976
Satan's Host - This Legacy Will Never Die (2022)
Tracklista:
1. Deadman's Walk 06:32
2. Minuet ~ Vampyre en Amor 05:36
3. From the Dark 06:02
4. Malediction 06:34
5. Shadow's Blood 07:44
6. Astarte 06:22
7. Altars in Hell 06:46
8. This Legacy Will Never Die 04:14
9. Warcry 06:42
10. Mysticum 09:19
Rok wydania: 2022
Gatunek: Black/Heavy/Power Metal
Kraj: USA
Skład:
Harry ‘The Tyrant’ Conklin - śpiew
Patrick Evil (Patrick Elkins) - gitara
Derek Moros - bas
Anthony Lopez - perkusja
Siedem lat to długo i przez taki okres czasu wiele się może zmienić. Patrick Evil myślał, komponował, i w końcu w 2022 roku, razem z Conklinem i Lopezem, z nowym basistą, który miał szansę zadebiutować, 29 kwietnia 2022 został wydany długo wyczekiwany album, ponownie przez wytwórnię Moribund.
Przy okazji Pre-dating God pisałem, że zmiany są potrzebne, bo zespół zaczynał brzmieć jak kopia samego siebie i zaczynały się problemy wielu innych grup US Power, jak niewyróżniające się melodie i zlewające się ze sobą kompozycje.
Widać Elkins myślał podobnie i chciał pociągnąć SATAN'S HOST w innym kierunku, ale bardzo niezdecydowanie i to raczej gra pozorów niż realna zmiana. Nadal jest Conklin, który ma partie dobre, bardzo dobre, ale i niesamowicie manieryczne i sztucznie, taki kalejdoskop wokalny, gdzie słychać to wokalne niezdecydowanie jest w From the Dark, ale i Deadman's Walk ma pewne naleciałości JAG PANZER, przynajmniej jeśli chodzi o formę. Falsety są, delikatnie mówiąc, średnio udane. Materiał raczej nie przerósł wokalisty, bo Tyrant ma talent, co słychać na innych albumach i rozchodzi się tutaj o kompozycje. I ich jakość.
Z wierzchu, może się to wydawać, że to nowy kierunek, bo brzmienie jest znacznie bardziej przybrudzone, nie jest tak mocne i selektywne jak na albumach poprzednich, można powiedzieć, że przybliża ich do POSSESSED i są nawet momenty, kiedy uderzają w growl (Minuet), ale to tylko pozory, bo to nadal SATAN'S HOST albumów poprzednich. Zagrywki gitarowe są dokładnie takie same, tak jak tempa i aranżacje. Wystarczy posłuchać Altars in Hell, który brzmi jak odrzut z By the Hands of the Devil. Na tamtym albumie to byłoby może dobre z jakimś potencjałem, tutaj jest to prawie killer razem z From the Dark.
Najbardziej zabrakło pomysłów na melodie, popełniane są błędy poprzednich albumów, czyli niepotrzebne i sztuczne wydłużanie kompozycji. Po co Malediction, w którym niewiele się dzieje trwa 6 minut trudno powiedzieć, tak jak jednostajny Shadow's Blood.
Mysticum to 9 minut toporności ostatnich płyt JAG PANZER i to jest bardzo przeciętny, momentami miałki heavy metal, szczególnie w refrenie. Trudno powiedzieć, co to jest, czy heavy metal bez pomysłu czy CIRITH UNGOL w bardzo krzywym zwierciadle. A może coś jeszcze innego. Jest tutaj dobrych pomysłów, jak zakończenie Minuet, kilka dobrze przemyślanych melodii, ale to wszystko tonie w morzu chłodnej zachowawczości. Nawet sola gitarowe nie są zbyt wyszukane i brzmią raczej jak kopia czasów minionych.
Najgorszy na całym albumie jest bez wątpienia Warcry. To jest bardzo nieudolna próba złagodzenia SLAYER lat 1988-1990. Poważna pomyłka przy pracy i straszna wpadka, która pokazuje brak pomysłu.
Album zmarnowanego potencjału zespołu, który powrócił silny, ale z czasem się staczał, aż w końcu osiadł na mieliźnie.
Tyrant momentami śpiewa ciekawie i przykuwa uwagę, ale to o wiele za mało, aby uznać ten album za dobry, szczególnie kiedy większość kompozycji jest przeciętna i nie bardzo jest do czego wracać.
Przykro pisać o rozczarowaniu, kiedy liczyło się na mocny powrót, ale niestety tak bywa.
Ani to mocne jak POSSESSED, ani brudne jak VENOM, ani nawet kontrowersyjne jak SLAYER.
Przeciętny album obiecującej grupy.
Ocena: 5.5/10
SteelHammer
|