Tribuzy
#1
Tribuzy - Execution (2005)

[Obrazek: R-4010886-1382947437-4136.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Execution 07:15     
2. Forgotten Time 04:19       
3. The Attempt 04:08     
4. Divine Disgrace 05:25       
5. Absolution 09:36     
6. Web of Life 04:47     
7. The Nature of Evil (Sinner cover) 07:42     
8. Lake of Sins 04:17     
9. Beast in the Light 06:01       
10. Aggressive 04:19

Rok: 2005
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Brazylia

Skład:
Renato Tribuzy - śpiew
Gustavo Silveira - gitara
Frank Schieber - gitara
Flávio Pascarillo - perkusja

Gościnnie:
Michael Kiske - śpiew (5)
Bruce Dickinson - śpiew (9)    
Mat Sinner - śpiew (7)
Ralf Scheepers - śpiew (7)
Kiko Loureiro - gitara  1-4, 7-10)
Roland Grapow - gitara (5, 6)
Roy Z - gitara (9)
Chris Dale  - bas (1-6, 8-10)
Dennis Ward - bas (7)
Sidney Sohn - instrumenty klawiszowe

TRIBUZY to solowy projekt wokalisty Renato Tribuzy, który w swoim dorobku miał tylko dwie płyty z zespołem THOTEN. Zespół powstał w 2004 roku, w 2005 został wydany debiut nakładem hiszpańskiej, nieistniejącej już wytwórni Arise Records. Niezbyt duża, ale i niemała wytwórnia.
 
TRIBUZY to anomalia, zespół tak naprawdę znikąd, który składu zbyt znanego nie miał.
Zespół, który nie zaistniał szerzej, a jednocześnie wyznaczył pewne trendy i kierunek.
W tamtym czasie, TRIBUZY to było coś innego, muzyka z kraju kompletnie zdominowanego i niemal kompletnie postrzeganego przez pryzmat ANGRA i dziesiątki, setki, a może i tysiące klonów.
Nie znaczy to oczywiście, że nie było zespołów, które próbowały prezentować coś mocniejszego, bo były HIBRIA czy HELLISH WAR, z początku jednak bez większych sukcesów.
Tutaj jednak próbowano się przebić z gwiazdami w składzie i akcentem ANGRA w postaci Kiko Lourerio, który zagrał jako gość w większości kompozycji i sola gitarowe to bez wątpienia mocny atut tej płyty.
Czytelne, melodyjne, techniczne, ale nie przekombinowane czy wypluwane z prędkością światła, czasami potrafią być nawet ciekawsze niż sama kompozycja, co słychać w  Agressor czy Lake of Sins.
To jednak nie jest zwykły heavy/power i czasami próbują tutaj grać coś głębszego i ambitniejszego, są ciągoty do grania progresywnego, momentami aż zbyt przekombinowanego, a jednocześnie prostego, z różnymi inspiracjami, jak niemal dziesięciominutowe Absolution. Kto chciał posłuchać albo nie wierzył, że Kiske da radę przebić się przez kruszącą mury perkusję i ostre gitary heavy/power, to jest dowód namacalny, że daje radę. Solo oczywiście wyborne, podobnie jak w Web of Life, bo Grapow chyba tylko takie potrafi grać i rzadko miewa wpadki, sama kompozycja to wariacja na temat PRIMAL FEAR w połączeniu z BLACK SABBATH i moim zdaniem refren jest zbyt przesłodzony, a jednak jest w tym coś, co sprawia, że słucha się tego do końca.
Z kolosów moim zdaniem lepszy jest tytułowy Execution, ostre, mocne, z agresywnym śpiewem Tribuzy, prostym, żeby nie powiedzieć prostackim refrenem, ale zapadającym w pamięć, z ciekawymi zmianami tempa i przyjemną partią środkową.
Dzieje się tutaj dużo, inspiracji jest wiele, ale najwięcej chyba PRIMAL FEAR, co słychać w coverze SINNER Nature of Evil, typowej dla PF kompozycji w stylu Sinnera, w której oczywiście gościnnie udzielili się nie kto inny jak Scheepers z Sinnerem. Trudno tu coś zarzucić, może poza tym, że jednak goście nieco szkodzą w kreowaniu własnej tożsamości zespołu.
 
Czuć, że ten album to miało być wielkie wydarzenie, które miało odmienić postrzeganie sceny południowoamerykańskiej, od gości, wykonania, po wyborną produkcję, za którą odpowiada Dennis Ward.
Poza pewnymi słabszymi, niezbyt porywającymi melodiami, jak w Lake of Sins czy brakiem pewnego dopracowania i dopieszczenia, to nawet za tymi słabszymi czy wtórnymi utworami stoi bardzo wysoka klasa wykonania i słucha się tego przyjemnie. Renato Tribuzy śpiewa świetnie i naturalnie i bez problemu przechodzi w wyższe tony bez choćby cienia fałszu, sola są wyborne, podobnie jak praca perkusji. Płynność i moc, z jaką gra Flávio Pascarillo są godne podziwu.
Muzyka jednak momentami zbyt wtórna, momentami przekombinowana, bez mocnych melodii, ale bez wątpienia zagrana z mocą. Czegoś jednak zabrakło i może dlatego zespół zniknął ze sceny równie szybko, jak się pojawił.
Jego wpływy słychać jednak po dziś dzień, wystarczy posłuchać chociażby PASTORE czy innych zespołów z tego regionu, którym kilka lat po tym debiucie udało się przebić.
Kropla drąży skałę i może TRIBUZY taką przysłowiową kroplą było.
 

Ocena: 7.5/10
 
SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości