Edu Falaschi
#1
Edu Falaschi - Vera Cruz (2021)

[Obrazek: R-18609448-1620289264-9994.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Burden 02:01
2.The Ancestry 05:50
3.Sea of Uncertainties 04:54
4.Skies in Your Eyes 04:25
5.Frol de la Mar 00:58
6.Crosses 04:40
7. Land Ahoy 09:40
8.Fire with Fire 06:39
9.Mirror of Delusion 05:28
10.Bonfire of the Vanities 03:29
11.Face of the Storm 07:30
12.Rainha do Luar 04:06

rok wydania: 2021
gatunek: melodic power metal
kraj: Brazylia

skłąd zespołu:
Edu Falaschi - śpiew
Diogo Mafra - gitara
Roberto Barros - gitara
Raphael Dafras - gitara basowa
Aquiles Priester  - perkusja
Fábio Laguna - instrumenty klawiszowe


Po raz pierwszy gwiazda ANGRA i ALMAH Eduardo Teixeira da Fonseca Vasconcellos, czyli Edu Falaschi firmuje własnym nazwiskiem album z zupełnie nowymi kompozycjami. Otoczony sławami pierwszej wielkości sceny nie tylko brazylijskiej Edu prezentuje LP "Vera Cruz" wydany w Japonii przez Nexus w maju.

Zbyt daleko od stylu grup, w których występował Falaschi nie odchodzi. Jest tu to wszystko, co dominowało i w ANGRA, ale i w ALMAH. Może tylko klasyczna brazylijskość progresywna zeszła na plan dalszy, a rockowe radiowe inklinacje późnego ALMAH pojawiają się tylko od czasu do czasu. W sumie dużo pędu, także speed power metalowego. dużo chwytliwego, uniwersalnego w przekazie europower metalu i chyba właśnie te kompozycje robią tu najlepsze wrażenie. Tym bardziej, że wykonanie jest oczywiście wirtuozerskie i zagrywki gitarzystów są najwyższej klasy. Chyba nawet Diogo Mafra ma tu większe pole do popisu niż na semi rockowym LP ALMAH "E.V.O.", gra też śmielej i z większym rozmachem. Z kolei Roberto Barros to bez wątpienia niezwykle wartościowe odkrycie dokonane przez Edu dla sceny metalowej, bo ten gitarzysta raczej z muzyką typowo metalową nie miał do tej pory większej styczności. Rzecz nie byłaby tak dynamiczna i powerowa, gdyby nie było tu Aquilesa Priestera i ostatnio tak dewastował w atomowym stylu w roku 2016 na albumie "Alchemist" chińskiego BARQUE OF DANTE. Wyborna technika, wyborne wyczucie konwencji, iście niespożyte siły. Sam lider jak zwykle w wysokiej formie, śpiewa wszystko bez najmniejszego wysiłku, potrafi być mistrzem wysokich pułapów i romantycznym rockowym bardem w jednym. Zasadniczo on zawsze był znakomity i tylko często same nie zawsze wysokich lotów kompozycje trochę tłumiły wyjątkowość jego śpiewu.

Tutaj jest i nieco z fantazją rozegranej neoklasyki w The Ancestry gdzie szybkość jest na miejscu pierwszym, jest także wyborny power metalowy, zagrany z ogromną gracją i swadą Crosses w najlepszej tradycji HELLOWEEN w refrenie i pełnymi energii godnymi uwagi zwrotkami. Killer! Świetnie prezentuje się wykwintny i nasycony muzyczną treścią Fire with Fire, a Mirror of Delusion to już w ogóle po prostu ekstraklasa, bo jak inaczej nazwać wspaniałe połączenie neoklasyki i z fenomenalnym power rockowym refrenem i karkołomnymi popisami gitarzystów w progresywnym stylu. Zniszczenie, ultra eleganckie zniszczenie! Czegoś takiego to Edu już dawno nie prezentował. Klasa.
Jest także nieco większa dawka progresywności w stylu ANGRA w nieco wolniej miejscami  zagranych, pełnym przestrzeni i rozmachu, ale i rycerskiego heroizmu Sea of Uncertainties. Epickość i progresywność na granicy prog rocka słychać w delikatnym, nasyconym ANGRA rozbudowanym mocno Land Ahoy o wysmakowanej aranżacji i instrumentarium i na pewno to jest utwór wartościowy, ale jednak z innej bajki muzycznej niż reszta albumu. Bardziej metalowo, czy dokładniej mówiąc melodic power metalowo rozkręca się w części drugiej o symfonicznym rozmachu. Bogato, bogato... W balladowej konwencji Edu proponował wcześniej różne rzeczy, tym razem Skies in Your Eyes jest taki nieco skierowany do fanów AVANTASIA i romantycznie przesłodzony, no ale Bonfire of the Vanities jest fenomenalny w refrenie, tak epickim i tak romantycznym zarazem. Przepiękne po prostu! Tworzą klimat, wyborny podniosły klimat w rejonach symfonicznych we wstępie do Face of the Storm, by potem przejść do pełnego pędu progressive melodic power w stylu typowym głównie dla Francji, z momentami brutalnych wokali (Max Cavalera z SEPULTURA) i ostrych power/thrashowych zagrywek i jest to coś innego, coś zdecydowanie rycerskiego, zdecydowanie epickiego i zbliżającego się w tej opcji chociażby do MAGIC KINGDOM. Plan drugi jest tu po prostu genialnie zrobiony.
Fragmenty "Jeziora Łabędziego" Czajkowskiego w przepięknym, pełnym zachwycających różnorodnych motywów niewinnie i delikatnie rozpoczynającym się Rainha do Luar... Co za wspaniały pomysł na część drugą z  duetem ze znaną brazylijską wokalistką, kompozytorką i aktorką Elba Ramalho.

Wykonanie jest na najwyższym światowym poziomie, po prostu porywające i zdecydowanie bardziej finezyjne, niż chociażby w przypadku ALMAH. O realizacji nie wypada mówić inaczej niż "na najwyższym poziomie światowym". No w końcu mix i mastering to Mistrz Dennis Ward. Ustawienie planów dalszych jest po prostu arcymistrzowskie.
Co tu wiele deliberować, czegoś takiego z udziałem Edu Falaschi jeszcze nie było. Te powalające refreny, te aranżacje, ta maestria gitarowa.
Coś pięknego!


ocena: 9,5/10

new 19.05.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Edu Falaschi - Eldorado (2023)

[Obrazek: 1152058.jpg?5556]

tracklista:
1.Quetzalcóatl 01:35
2.Señores Del Mar (Wield the Sword) 06:47
3.Sacrifice 06:16
4.Empty Shell 04:10
5.Tenochtitlán 07:12
6.Eldorado 10:37
7. Q'equ'm 01:03
8.Reign of Bones 06:54
9.Suddenly 04:19
10.Wings of Light 08:13
11.In Sorrow 04:27

rok wydania: 2023
gatunek: melodic symphonic power metal
kraj: Brazylia

skłąd zespołu:
Edu Falaschi - śpiew
Diogo Mafra - gitara
Roberto Barros - gitara
Raphael Dafras - gitara basowa
Aquiles Priester  - perkusja
Fábio Laguna - instrumenty klawiszowe

W końcu sierpnia Edu Falaschi, w tym samym doborowym towarzystwie muzyków, co w roku 2021, zaprezentował wydany nakładem własnym nowy album. 30 sierpnia przedstawi go także japońskiej publiczności wytwórnia King Records.

Edu poszukuje i odnajduje mityczne miasto Eldorado, Złote Miasto, tu pobłyskujące dodatkowo barwami melodyjnego power metalu w symfonicznej odmianie. Początek jest tylko umiarkowanie interesujący w rozbudowanym, ale niezbyt formalnie bogatym, poza progresywnie neoklasyczną partią instrumentalną, Señores Del Mar (Wield the Sword). To taki sprawnie rozegrany brazylijski power jakich wiele, przy czym oczywiście wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie. Bardziej klimatycznie, nowocześniej, mniej generycznie jest w nieco wolniejszym Sacrifice z refrenem zdecydowanie wskazującym na inspiracje HELLOWEEN z Kiske i w południowoamerykańskim sosie to brzmi ciekawie. Dopiero w tej kompozycji słychać w jak wybornej formie wokalnej jest Edu Falaschi oraz to, że jednak tym razem nie obędzie się bez jasno sprecyzowanych wycieczek progresywnych, czego dowodzi wirtuozerska partia instrumentalna i tu jest naprawdę bogactwo muzycznych, w tym poza metalowych inspiracji. Ugładzony, festiwalowy song Empty Shell nie jest dobry, bo prezentuje to, co jest najbardziej drażniące w pop metalowej stylistyce zazwyczaj przypisywanej AVANTASIA. I to, że tak ładnie śpiewa Edu wcale tej kompozycji nie ratuje. W Tenochtitlán mamy powrót do estetyki Señores Del Mar i pełen pędu i kapitalnej perkusji Priestlera numer melodic power z chórami i paradami instrumentalistów, ale ponownie ta melodia jest po prostu tylko dobra. To jest ograne, to już było. Centralnie umieszczony i najdłuższy Eldorado jest utworem gatunkowo nieokreślonym. Łagodny rockowy początek, potem progressive power wysokiej klasy, potem znowu podjazdy pod AVANTASIA w nieznośnym pompatycznym stylu, a potem wszystko to samo od początku. Tak sobie średnio to się sumuje... I bardzo średni jest melodic power Reign of Bones i bardzo średnie są tu chóry, na szczęście nieco głuche i schowane na dalekim planie. Fatalny jest Suddenly... Znowu jakiś sentymentalny festiwal muzyczny przychodzi na myśl, marne też palny symfoniczne i wokale poboczne. Naprawdę trzeba było takie rzeczy umieszczać na płycie o pewnym epickim ukierunkowaniu? Na szczęście wracają na tory power metalowe w kolejnym mocno rozbudowanym, ale tym razem pod względem tempa bardziej jednolitym w ramach sporej szybkości Wings of Light. Melodia niestety po raz kolejny taka sobie i to już wszystko słyszeliśmy nie raz wcześniej tak z Niemiec, jak i z Włoch. I pompatycznie i pop dramatycznie się to kończy w In Sorrow z partią symfoniczną, chyba najbardziej na tej płycie wyeksponowaną.
Zakończenie z umiarkowanym rozmachem, tak jak w AVANTASIA. Jakieś to nieszczere...

Wszystko pięknie brzmieniowo opracowane w opcji mixu i masteringu przez Mistrza Dennisa Warda i zarówno on, jak i sam Edu Falaschi jako producent stanęli na wysokości zadania.
Na albumie "Vera Cruz" wszyscy twórcy się świetnie bawili i świetnie bawili słuchacza, tu pracują bardzo ciężko i bardzo poważnie podchodzą do tego wszystkiego, a ostateczny efekt jest zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nacechowana stylem brazylijskim płyta z power metalem melodyjnym, ale nie budzącym głębszych emocji.


ocena: 7/10

new 28.08.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości