Seven Spires
#1
Seven Spires - Solveig (2017)

[Obrazek: R-10654338-1592629164-9001.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Siren 01:51     
2. Encounter 03:51     
3. The Siren (Reprise) 00:27       
4. The Cabaret of Dreams 04:27       
5. Choices 04:45     
6. Closure 05:47     
7. 100 Days 03:28       
8. Stay 04:32       
9. The Paradox 05:01     
10. Serenity 04:36     
11. Depths 04:17     
12. Distant Lights 04:56     
13. Burn 08:20       
14. Ashes 04:45       
15. Reflections 03:10

Rok wydania: 2017
Gatunek: Symphonic Metal
Kraj: USA

Skład:
Adrienne Cowan - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jack Kosto - gitara
Peter de Reyna - bas
Chris Dovas - perkusja


Założony w 2013 przez Jacka Kosto, któremu można przy okazji przypisać odkrycie Adrienne Cowan, bo to był pierwszy zespół, w którym można było ją usłyszeć już w 2014 roku, wtedy też rozpoczęła się kariera zespołu.
Debiut wydany został 4 października 2017 roku przez Black Ray Music Group LLC, która prawdopodobnie została stworzona celem wydania tego albumu.

Stylistycznie, zespół plasuje się pomiędzy EPICA a IGNEA z elementami MAYAN, ale bez zbędnej i przytłaczającej brutalności, ale z elementami ancient. Dobrym przykładem mieszaniny tych zespołów są chociażby Choices i Closure. Sam album zaczyna się sztampowo, bo Encounter to typowy metal symfoniczny w wolniejszych tempach, który słyszało się nie tylko w EPICA, ale Adrienne Cowan wnosi ten utwór na wyższy poziom. Wszechstronność i swoboda, jak i zasięg głosu niszczą i hipnotyzują, co najważniejsze nie męczą, bo nie stara się tutaj być kolejną operową wokalistką czy silącą się na heavy metalową zadziorność piosenkarką. Niezwykły głos nawet w tak poprawnych kompozycjach jak Choices i Closure robi wrażenie.
Jest jeszcze The Cabaret of Dreams, który próbuje być musicalowy, ale zupełnie to nie wyszło i na pewno ta kompozycja przyczyniła się do powstania MASTERS OF CEREMONY. Taką muzykę lepiej zostawić profesjonalistom z EVIL MASQUERADE.
Delikatna strona w 100 Days oczarowuje, kończąc jedynie poprawną pierwszą część albumu, kompletne zniszczenie nadchodzi jednak w power metalowym, eleganckim Stay z wyborną melodią i idealną współpracą orkiestracji z sekcją rytmiczną. I Cowan. Co za moc! Wspaniała współpraca całego zespołu i zapowiedź nie tylko kolejnego albumu, ale i FIREWING. Podobnie wspaniałe, wzorowe Distant Lights i Ashes. Cudowne, melodic metalowe perły z elementami symfonicznymi, refrenami pełnymi ciepła, szczególnie Ashes, w którym jest coś z nieodżałowanego RIDE THE SKY w rockowej lekkości. Prawdziwe arcydzieła i hity godne najwyższych not.
The Paradox to bardziej ekstremalne podejście do metalu symfonicznego, w którym Cowan błyszczy i który miażdży kompletnie to, co MAYAN próbowało zagrać, podobnie jak Serenity, w którym jest ukazana wszechstronność Cowan w kontrastach z jej mocnym growlem.
Depths i Burn nie są złe, ale to ponownie tylko dobra muzyka niezbyt wyróżniająca się na tle gatunku, poza oczywiście realizacją, która jest na bardzo wysokim poziomie.

Za produkcję odpowiadają wspólnie Jack Kosto i Sascha Paeth. Kosto słychać, że doświadczenie przeniósł na sound debiutu FIREWING, ale Paeth zadbał tu o mocniejszy, bardziej amerykański wydźwięk i większą selektywność. Wspaniały, metaliczny bas i umiejscowienie orkiestracji, ale Paeth ma w tym wieloletnie już doświadczenie.
Muzycy spisali się na medal i mimo że to album raczej wokalny, to każdy zagrał tutaj na wysokim poziomie. Wyborna współpraca sekcji i Kosto potrafi czasami wyczarować mały, ale ładny ozdobnik. Problemem jest pierwsza połowa płyty, która zaburza nie tylko spójność, ale i wprowadza zupełnie niepotrzebny eklektyzm, do tego co najwyżej poprawny i prawdziwa zawartość zaczyna się w drugiej połowie.
Zespół okazał się sukcesem i otworzył wrota kariery dla Cowan, która od tamtego czasu współpracowała z zespołami mniej i bardziej znanymi. Na kolejny album SEVEN SPIRES jednak trzeba było poczekać.


Ocena: 7.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
 Seven Spires - Emerald Seas (2020)

[Obrazek: R-14799773-1581839398-7512.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Igne Defendit 01:59     
2. Ghost of a Dream 03:41     
3. No Words Exchanged 03:28     
4. Every Crest 03:57       
5. Unmapped Darkness 04:32       
6. Succumb 03:54       
7. Drowner of Worlds 05:06     
8. Silvery Moon 03:10       
9. Bury You 03:57     
10. Fearless 05:15       
11. With Love from the Other Side 01:33       
12. The Trouble with Eternal Life 04:39       
13. Emerald Seas Overture 03:52

Rok wydania: 2020
Gatunek: Symphonic Melodic Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Adrienne Cowan - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jack Kosto - gitara
Peter de Reyna - bas
Chris Dovas - perkusja


Po trzech latach, SEVEN SPIRES w niezmienionym składzie powraca z nowym albumem, tym razem przy wsparciu uznanej wytwórni Frontiers Records, która wydała album 14 lutego 2020 roku. Zadbano też o premierę w Japonii, za którą odpowiadało King Records i wydało album 2 dni wcześniej.

Tym razem zespół odpuścił sobie symfoniczny rozmach EPICA i surowość MAYAN, zastępując to w większości eleganckim melodic power pełnym ciepła, mocno zaznaczonych melodii i refrenów, w centrum czego jest ponownie wyborna i wszechstronna Cowan, która jest tutaj królową.
Tajemnicze rozpoczęcie z elementami flamenco Ghost of a Dream bardzo dobre i świetnie tutaj wpleciono te akcenty, są i mocniejsze chwile z growlem, ale to są tylko momenty i takich wybuchów jest kilka na tym albumie. No Words Exchanged to piękno i elegancja TEMPERANCE i czeka się na Pastorino, który jednak nigdy nie nadchodzi. Zabrakło gościa do duetu, aby ten utwór osiągnął swój pełny potencjał. Every Crest dobry, ale niestety to taki power metal bez historii i lepiej tutaj wypada dramatyczny Unmapped Darkness z partiami extreme i łagodnie płynącym refrenem. Nawet kiedy idą w delikatniejsze rejony w stylu NIGHTWISH, to nie ma tutaj disneyowskiej naiwności, a moc i przebojowość TWILIGHT FORCE, jak w Succumb.
Pięknie to jest zagrane i wielkie brawa dla sekcji rytmicznej, która ponownie daje z siebie wszystko, aby nie była to kolejna sztampowa płyta z tradycyjną perkusją i głęboko schowanym basem. Bas w najcięższym Drowner of World jest morderczy, tak jak perkusja, która na tym albumie rozegrana jest inteligentnie. Jest czego posłuchać i słychać kunszt, którym starają się dorównać wokalistce i ekstremalna miazga obecna też jest w Fearless, ale tutaj za bardzo poszli w pancerne kompozycje SEPTICFLESH. Wykonanie bez zarzutu, ale zabrakło w tym wszystkim dobrej melodii i refrenu. Pieśń barda Silver Moon niestety mimo udanego występu Cowen jest nijakie, szczególnie w porównaniu z Bury You, który przypomina LUCA TURILLI'S RHAPSODY OF FIRE i TEMPERANCE.
Właściwą zawartość albumu kończy The Trouble with Eternal Life i jest to prawdziwe mistrzostwo melodic power metalu. Pięknie zaznaczony bas, który ma tutaj sporo do powiedzenia, oszczędne klawisze i orkiestracje, które kwitną w zamaszystym refrenie. Wspaniałe zakończenie.

Produkcja ponownie Sascha Paeth przy wsparciu wieloletniego współpracownika Miro Rodenberga. Robota godna mistrzów.
Słychać, że zespół się rozwinął i nagrał tym razem album nie tylko krótszy, ale i znacznie bardziej spójny tematycznie i przede wszystkim równy. Nie ma tutaj wrażenia oderwania czy przeplatania się różnych wizji jak na albumie poprzednim, choć są tutaj kompozycje mocniejsze, bez których można było się obejść, ale są chociaż zrealizowane na dobrym poziomie.
Cowam zabija, sekcja rytmiczna bezlitosna jak poprzednio i słusznie przeniosą swoje doświadczenia stąd do wybornego FIREWING, podobnie jak Jack Kosto, któremu nie brakuje pomysłów na ciekawe melodie.
Frontiers postawiło na dobrego konia i na rok 2021 planowany jest trzeci album.
Czy będzie to przeklęta płyta i czy nie za szybko?
To się okaże, ale jeśli utrzymają obrany tutaj kurs, to na pewno będzie to ciekawe wydarzenie.


Ocena: 8.4/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Seven Spires - Gods of Debauchery (2021)

[Obrazek: R-20131921-1630915910-5119.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wanderer’s Prayer 01:42     
2. Gods of Debauchery 06:46     
3. The Cursed Muse 04:19     
4. Ghost of Yesterday 03:53     
5. Lightbringer 03:03     
6. Echoes of Eternity 05:13     
7. Shadow on an Endless Sea 05:10     
8. Dare to Live 04:44     
9. In Sickness, in Health 04:21     
10. This God Is Dead 10:37     
11. Oceans of Time 04:19     
12. The Unforgotten Name 05:26     
13. Gods Amongst Men 04:10     
14. Dreamchaser 05:40     
15. Through Lifetimes 04:13     
16. Fall with Me 04:00      

Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal/Melodic Extreme Metal
Kraj: USA

Skład:
Adrienne Cowan - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jack Kosto - gitara
Peter de Reyna - bas
Chris Dovas - perkusja


Długo nie trzeba było czekać i zaledwie rok po premierze poprzedniej pojawia się kolejna płyta, w niezmienionym składzie, ale wzbogaconym o gości i ponownie nakładem Frontiers Records z premierą wyznaczoną na 10 września 2021 roku.
Trzecia płyta... Test, czy zespół ma jeszcze coś wartościowego do powiedzenia, czy może jednak powinien rozważyć zakończenie działalności.
Oczywiście album był promowany i w singlach i teledyskach można było usłyszeć około 30 minut, co już dawało pewien niepokojący obraz, który znalazł potwierdzenie w całości.

Poza melodyjnym i eleganckim symphonic power metalem, którego jest niestety mało, dodał do wszystkiego DIMMU BORGIR, BAL-SAGOTH, więcej MAYAN i EPICA, TRISTANIA, AMARANTHE, które brzmi tragicznie w Lightbringer i to jest utwór kompletnie nietrafiony nawet na radiowy singiel dla nastolatek.
Gods of Debauchery może jest i dobre w opcji agresywnie podanego melodic death metalu ocierającego się o symphonic black, w którym Cowan wykorzystuje swoje doświadczenie z YASS-WADDAH, podobnie The Cursed Muse, ale tutaj kontrastowy refren jest znacznie ciekawszy, podobnie jak realizacja instrumentalna i orkiestracje, które są godne podziwu.
Przepięknie za to wypada Ghost of Yesterday, perfekcyjnie nawiązujący tematycznie do najbardziej udanych utworów z debiutu i albumu poprzedniego. Echa MYRATH, EPICA i IGNEA obecne, ale zrealizowane na bardzo wysokim poziomie. Ponownie motyw ancient w Echoes of Eternity, ale to już było w IGNEA, EPICA, i MYRATH też zrealizowało to lepiej, refren niestety nie porywa.
Ostry wstęp w stylu CRADLE OF FILTH Shadow on an Endless Sea zwiastuje coś ostrzejszego i agresywniejszego, ale to znów kontrasty, które niezbyt do siebie pasują i wrażenie robi jedynie realizacja, szczególnie basowy shred. Klasyczny MDM z regionów CHILDREN OF BODOM i KALMAH pomieszany z SINERGY w Dare to Live prezentuje się o wiele ciekawiej (szczególnie autentyzm na miarę SERENITY IN MURDER) na tle niepotrzebnej brutalizacji, próbującej maskować brak pomysłów i tutaj połączenie przeciwieństw wypada bardzo dobrze, ale tym razem solo gitarowe niestety mało interesujące.
Jeśli komuś brakowało WITHIN TEMPTATION (czy jak kto woli TRISTANIA z czasów Rubicon, nawet motyw podobny), to  jest w poprawnym In Sickness, In Health.
10 minut This God is Dead to KAMELOT lat późniejszych i gościnnie zaśpiewał tutaj Roy Khan, który oczywiście jest jak zwykle w formie. Do tego jeszcze EPICA i tradycyjne dla takich kolosów partie extreme melodic metalowe, które nie zaskakują, szczególnie druga połowa w stylu WINTERHORDE. Jest poprawnie, ale gdyby było krócej, to może by wyszło to lepiej, jak wyborny Oceans of Time z bardzo dobrym, tradycyjnym refrenem, ale podkreślającym walory całego zespołu i wspaniale eksponujący nie tylko demolujący głos Adrienne Cowan, ale i idealną współpracę z orkiestracjami. Może i jest to EPICA z czasów Consign to Oblivion przemieszana z tradycyjnym power metalem, ale grają to naprawdę przekonująco i z pasją.
The Unforgotten Name to STORMLORD i duet wokalny, nostalgiczny klimat jest ujmujący i rozmach jest tu ogromny, prezentuje się to znacznie lepiej od kolosalnego punktu kulminacyjnego albumu, które właśnie powinien dostarczyć takich emocji. Dalszy ciąg ciągot do muzyki ekstremalnej obecny jest w Gods Amongst Men, który od strony realizacji robi wrażenie, ale to nie jest potęga WINTERHORDE.

Tak, eklektyzm na tym albumie jest potworny i brak zdecydowania, co mają grać rzutuje na całość niestety negatywne, szczególnie, że w ramach muzyki ekstremalnej nie prezentują sobą zbyt wiele ciekawego i czym dokładnie jest Dreamchaser nie wiem. To na pewno coś nowego i eksperyment zagrany bardzo umiejętnie, ale nie wiem, czy bym chciał słuchać tego więcej, szczególnie, kiedy do mieszaniny progressive power metalu i extreme dodają rock. Ten utwór to cały album w pigułce - trudno stwierdzić, co się słyszy, ale na pewno stoją za tym ludzie utalentowani. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, bo Cowan to obecnie jedna z najlepszych i najbardziej wszechstronnych wokalistek, sekcja rytmiczna grają jak nadludzie, i tylko Kosto momentami wydaje się za tym nie nadążać, dając czasami skromne i nijakie popisy gitarowe.
Bo i czym jest Fall with Me jak nie bardzo tradycyjną i standardową do bólu balladą?

Tym razem mixu i masteringu osobiście dopilnował sam Sascha Paeth i oczywiście, że brzmi to idealnie i to jest jedyna rzecz, poza stroną techniczną utworów, którą można zdecydowanie pochwalić.
Egzamin trzeciej płyty SEVEN SPIRES zdało, ale ledwo i jednak rozczarowało. To jest powtórka z debiutu i powielenie dokładnie tych samych błędów, gdzie zespół nie poszedł niestety w jakość, tylko w ilość i wyszła płyta okrutnie nierówna, synkretyczna, ale i niestety bez tak morderczej garści killerów jak debiut, nie mówiąc już o krótszej, ale znacznie równiejszej płycie poprzedniej.
Tutaj trudno nawet powiedzieć, do kogo ta płyta ma być skierowana, skoro materiał to metalowy kalejdoskop, w którym dla każdego będzie wszystkiego za mało, w tym i fanów grupy.
Może gdyby dopracować niektóre kompozycje, mniej udane usunąć i album skrócić, to by była z tego płyta nieznacznie gorsza od pierwszego albumu, tymczasem jest najsłabszy album grupy, który budzi bardzo mieszane uczucia i może zmęczyć.
Dobry, ale to raczej z powodu wykonania niż wartości kompozycyjnej.


Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości