25.02.2019, 15:48:18
Iron Maiden - The Book of Souls (2015)
Tracklista:
CD1
CD1
1. If Eternity Should Fail 08:28
2. Speed of Light 05:01
3. The Great Unknown 06:37
4. The Red and the Black 13:33
4. The Red and the Black 13:33
5. When the River Runs Deep 05:52
6. The Book of Souls 10:27
CD2
6. The Book of Souls 10:27
CD2
7. Death or Glory 05:13
8. Shadows of the Valley 07:32
9. Tears of a Clown 04:59
10.The Man of Sorrows 06:28
11.Empire of the Clouds 18:05
9. Tears of a Clown 04:59
10.The Man of Sorrows 06:28
11.Empire of the Clouds 18:05
Rok wydania: 2015
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja
oraz
Michael Kenney - instrumenty klawiszowe
"Kto nie maszeruje ten ginie" jak głosi motto Francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
IRON MAIDEN nie zginąłby nawet gdyby już dalej twórczo nie maszerował, ale pięć lat po "The Final Frontier" grupa przedstawiła kolejny album, nagrany w Studios Guillaume Tell w Paryżu i wydany 4 września 2015 roku tym razem nie przez EMI, a przez niemiecką Parlophone z koncernu fonograficznego Warner Music Group.
Tym razem muzyki jest tak dużo, że nie zmieściła się ona na jednym CD. "The Book Of Souls" to wydawnictwo dwupłytowe, zawierające także najdłuższą kompozycję w historii zespołu. Nie należy tu deliberować czy numery są fajne. bo są szybkie i w starym stylu. IRON MAIDEN XXI wieku gra długie, utrzymane zazwyczaj w średni tempie utwory nastawione na klimat i wyeksponowanie lepszej lub gorszej melodii i w takich kategoriach należy ten LP oceniać.
Początek jest obiecujący, bo w ramach przyjętej konwencji If Eternity Should Fail jest bardzo dobry, z ciekawym, autentycznie klimatycznym zwieńczeniem. Słychać także, że Dickinson jest w dobrej formie, co już jest, jak wiadomo kluczowe dla odbioru całości. Bardziej żwawy Speed of Light, który zgodnie z tradycją mógłby otwierać całość, jest niestety słabym rock/metalowym kawałkiem bez historii, wręcz topornym i z ulgą przyjmuje się klasyczne smutnawe plumkanie w The Great Unknown, który zaczyna chyba trochę zbyt długo, by stać się ot, takim, w miarę dobrym utworem o epickim charakterze, z fajnymi echami z lat 1995-1998, ale na tym fajne rzeczy się tu kończą. Akustyczne wstępy dominują i taki ma także zagrany na nisko strojonej gitarze The Red and the Black, w rytmice z okresu "Powerslave". Kroczący, harrisowski, napisany w całości przez Harrisa właśnie jest ozdobą pierwszego CD. Oczywiście dla tych, którzy poza monotonnym riffowaniem chcą usłyszeć nieco heavy metalowego zęba IRON MAIDEN z czasów prawdziwej chwały. Ponad trzynaście minut podniosłego, epickiego grania bez przestojów mija tak szybko... Łyżka dziegciu w beczce miodu to pewien fragment w środku utworu oraz nieciekawe sola gitarzystów, ale to, że Trzem Muszkieterom nie chce się już grać ciekawych solówek, to nic nowego od lat. Akurat w tej kompozycji nie jest z tym jeszcze aż tak źle... Fajna końcówka, nie wiedzieć czemu przypominająca riffy RUNNING WILD.
Krótszy, zwarty When the River Runs Deep to taki heavy metal maidenowski, jaki pewnie potrafią stworzyć w kilka minut i może tak to trzeba robić, bo to bardzo dobry utwór, w miarę energiczny i wystarczająco interesujący w konstrukcji i melodii by nie nużył w połowie. Podbudowany rockiem, pozbawiony nachalności budowanego na siłę klimatu i z klasycznym powtarzalnym solem gitarowym.
Zamykający CD1 utwór The Book of Souls to pokłady smutku i melancholii w części wstępnej, potem to jednak pewnego rodzaju repetycja z Powerslave z gorszym jednak motywem ancient i w rezultacie otrzymujemy uroczysty, w pewnym stopniu monumentalny numer, gdzie jest kilka lepszych i kilka gorszych motywów muzycznych, ustawionych naprzemiennie i czeka się na powrót tych lepszych...CD2 rozpoczyna się rasowego, dosyć szybkiego heavy metalowego kawałka Death or Glory, heroicznego i classic metalowego, który ma potoczysty refren, gdzie Dickinson wypada wyjątkowo dobrze.
Powtarzające się gitarowe ornamentacje w Shadows of the Valley są bardzo dobre, poza tym jednak jest to po raz kolejny odświeżanie ogranych już bardzo maidenowskich patentów na melodie, zwłaszcza w zazębianiu zwrotek z refrenami. Na pewno jest to jednak rozpoznawalny i zachowawczy IRON MAIDEN środka z lat ostatnich. Podobnie Tears of a Clown, dedykowany aktorowi Robinowi Williamsowi to dobry, sumiennie odegrany kawałek, trochę smutny, ale zawierający taki riff, którego IRON MAIDEN nigdy wcześniej nie użył.
Być może heroiczny, semi balladowy song The Man of Sorrows jest najlepszy na całej płycie, ale to przychodzi z czasem po iluś tam przesłuchaniach. No, coś w tym jest, coś jest...
Empire of the Clouds jest pewnego rodzaju dziełem w dziele. Dickinson gra tu na pianinie, w tle orkiestracje zaaranżowane przez Jeffrey'a Bova, który już dla IRON MAIDEN robił takie rzeczy kiedyś wcześniej. Elegijny, podniosły i patetyczny klimat, delikatne muśnięcia rycerskiego folka, celowa skromność ogólnie użytych środków metalowego wyrazu... Od połowy żwawiej, bardziej maidenowsko, ale ogólnie tu nie ma pomysłu na 18 minut, które na przykład RHAPSODY (też ...ON FIRE) wypełnia bez problemu eksplozjami pomysłów i zaskakujących zmian. To, co zgrał IRON MAIDEN to taki raczkujący symfoniczny metal, podkreślam raczkujący i oby to niemowlę nie wstało i nie zaczęło biegać.
Ogólnie samo wykonanie nie porywa i wszystko opiera się bardziej na kolosalnym doświadczeniu instrumentalistów. Jak i poprzednio zazwyczaj jeden z trzech gitarzystów właśnie drzemie w fotelu, albo poszedł po napoje chłodzące. Miażdżącego natarcia trzech gitar na tej płycie oczywiście nie ma. Harris gra niewiele swoich typowych natarć, Nicko rzadko wychodzi poza tworzenie po prostu jasnych linii rytmicznych.
Plusem albumu jest dobra realizacja, na pewno lepsza i staranniejsza niż na poprzednich kilku płytach. W jakiś sposób jest ona podobna do soundu z "Powerslave" i jeśli jest taka, to musiał to być celowy chwyt, bo całościowo Kevin Shirley (mix) i Ade Emsley (mastering) nie wykorzystali tu wielu możliwości współczesnej techniki nagraniowej. Emsley współpracował z IRON MAIDEN po raz pierwszy, choć wcześniej z samym Harrisem tak, i jest do bardzo dobry fachowiec, co pokazał, chociażby przy tworzeniu albumu "War Machine" TANK, czy też nieco później "Hellhound" MONUMENT.
Ten album jest ogólnie muzycznie dosyć ostrożny i wypośrodkowany i chyba IRON MAIDEN miał dosyć huraganowej krytyki swoich eksperymentów. Opinie o tej płycie w metalowym świecie, odrzucając niepoprawnych maidenfanów i grupę totalnej krytyki twórczości zespołu w XXI wieku były i są dosyć przychylne.
Mimo długości słucha się tego z pewną przyjemnością, trochę nostalgicznie z pewną dozą zadumy nad fenomenem IRON MAIDEN. Płyta niczym nie denerwuje i niczym nie porywa specjalnie. Po prostu solidna płyta weteranów, którzy grają to, co lubią i mają nadzieję, że innym się to też spodoba.
ocena: 7,4/10
new 25.02.2019
"Kto nie maszeruje ten ginie" jak głosi motto Francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
IRON MAIDEN nie zginąłby nawet gdyby już dalej twórczo nie maszerował, ale pięć lat po "The Final Frontier" grupa przedstawiła kolejny album, nagrany w Studios Guillaume Tell w Paryżu i wydany 4 września 2015 roku tym razem nie przez EMI, a przez niemiecką Parlophone z koncernu fonograficznego Warner Music Group.
Tym razem muzyki jest tak dużo, że nie zmieściła się ona na jednym CD. "The Book Of Souls" to wydawnictwo dwupłytowe, zawierające także najdłuższą kompozycję w historii zespołu. Nie należy tu deliberować czy numery są fajne. bo są szybkie i w starym stylu. IRON MAIDEN XXI wieku gra długie, utrzymane zazwyczaj w średni tempie utwory nastawione na klimat i wyeksponowanie lepszej lub gorszej melodii i w takich kategoriach należy ten LP oceniać.
Początek jest obiecujący, bo w ramach przyjętej konwencji If Eternity Should Fail jest bardzo dobry, z ciekawym, autentycznie klimatycznym zwieńczeniem. Słychać także, że Dickinson jest w dobrej formie, co już jest, jak wiadomo kluczowe dla odbioru całości. Bardziej żwawy Speed of Light, który zgodnie z tradycją mógłby otwierać całość, jest niestety słabym rock/metalowym kawałkiem bez historii, wręcz topornym i z ulgą przyjmuje się klasyczne smutnawe plumkanie w The Great Unknown, który zaczyna chyba trochę zbyt długo, by stać się ot, takim, w miarę dobrym utworem o epickim charakterze, z fajnymi echami z lat 1995-1998, ale na tym fajne rzeczy się tu kończą. Akustyczne wstępy dominują i taki ma także zagrany na nisko strojonej gitarze The Red and the Black, w rytmice z okresu "Powerslave". Kroczący, harrisowski, napisany w całości przez Harrisa właśnie jest ozdobą pierwszego CD. Oczywiście dla tych, którzy poza monotonnym riffowaniem chcą usłyszeć nieco heavy metalowego zęba IRON MAIDEN z czasów prawdziwej chwały. Ponad trzynaście minut podniosłego, epickiego grania bez przestojów mija tak szybko... Łyżka dziegciu w beczce miodu to pewien fragment w środku utworu oraz nieciekawe sola gitarzystów, ale to, że Trzem Muszkieterom nie chce się już grać ciekawych solówek, to nic nowego od lat. Akurat w tej kompozycji nie jest z tym jeszcze aż tak źle... Fajna końcówka, nie wiedzieć czemu przypominająca riffy RUNNING WILD.
Krótszy, zwarty When the River Runs Deep to taki heavy metal maidenowski, jaki pewnie potrafią stworzyć w kilka minut i może tak to trzeba robić, bo to bardzo dobry utwór, w miarę energiczny i wystarczająco interesujący w konstrukcji i melodii by nie nużył w połowie. Podbudowany rockiem, pozbawiony nachalności budowanego na siłę klimatu i z klasycznym powtarzalnym solem gitarowym.
Zamykający CD1 utwór The Book of Souls to pokłady smutku i melancholii w części wstępnej, potem to jednak pewnego rodzaju repetycja z Powerslave z gorszym jednak motywem ancient i w rezultacie otrzymujemy uroczysty, w pewnym stopniu monumentalny numer, gdzie jest kilka lepszych i kilka gorszych motywów muzycznych, ustawionych naprzemiennie i czeka się na powrót tych lepszych...CD2 rozpoczyna się rasowego, dosyć szybkiego heavy metalowego kawałka Death or Glory, heroicznego i classic metalowego, który ma potoczysty refren, gdzie Dickinson wypada wyjątkowo dobrze.
Powtarzające się gitarowe ornamentacje w Shadows of the Valley są bardzo dobre, poza tym jednak jest to po raz kolejny odświeżanie ogranych już bardzo maidenowskich patentów na melodie, zwłaszcza w zazębianiu zwrotek z refrenami. Na pewno jest to jednak rozpoznawalny i zachowawczy IRON MAIDEN środka z lat ostatnich. Podobnie Tears of a Clown, dedykowany aktorowi Robinowi Williamsowi to dobry, sumiennie odegrany kawałek, trochę smutny, ale zawierający taki riff, którego IRON MAIDEN nigdy wcześniej nie użył.
Być może heroiczny, semi balladowy song The Man of Sorrows jest najlepszy na całej płycie, ale to przychodzi z czasem po iluś tam przesłuchaniach. No, coś w tym jest, coś jest...
Empire of the Clouds jest pewnego rodzaju dziełem w dziele. Dickinson gra tu na pianinie, w tle orkiestracje zaaranżowane przez Jeffrey'a Bova, który już dla IRON MAIDEN robił takie rzeczy kiedyś wcześniej. Elegijny, podniosły i patetyczny klimat, delikatne muśnięcia rycerskiego folka, celowa skromność ogólnie użytych środków metalowego wyrazu... Od połowy żwawiej, bardziej maidenowsko, ale ogólnie tu nie ma pomysłu na 18 minut, które na przykład RHAPSODY (też ...ON FIRE) wypełnia bez problemu eksplozjami pomysłów i zaskakujących zmian. To, co zgrał IRON MAIDEN to taki raczkujący symfoniczny metal, podkreślam raczkujący i oby to niemowlę nie wstało i nie zaczęło biegać.
Ogólnie samo wykonanie nie porywa i wszystko opiera się bardziej na kolosalnym doświadczeniu instrumentalistów. Jak i poprzednio zazwyczaj jeden z trzech gitarzystów właśnie drzemie w fotelu, albo poszedł po napoje chłodzące. Miażdżącego natarcia trzech gitar na tej płycie oczywiście nie ma. Harris gra niewiele swoich typowych natarć, Nicko rzadko wychodzi poza tworzenie po prostu jasnych linii rytmicznych.
Plusem albumu jest dobra realizacja, na pewno lepsza i staranniejsza niż na poprzednich kilku płytach. W jakiś sposób jest ona podobna do soundu z "Powerslave" i jeśli jest taka, to musiał to być celowy chwyt, bo całościowo Kevin Shirley (mix) i Ade Emsley (mastering) nie wykorzystali tu wielu możliwości współczesnej techniki nagraniowej. Emsley współpracował z IRON MAIDEN po raz pierwszy, choć wcześniej z samym Harrisem tak, i jest do bardzo dobry fachowiec, co pokazał, chociażby przy tworzeniu albumu "War Machine" TANK, czy też nieco później "Hellhound" MONUMENT.
Ten album jest ogólnie muzycznie dosyć ostrożny i wypośrodkowany i chyba IRON MAIDEN miał dosyć huraganowej krytyki swoich eksperymentów. Opinie o tej płycie w metalowym świecie, odrzucając niepoprawnych maidenfanów i grupę totalnej krytyki twórczości zespołu w XXI wieku były i są dosyć przychylne.
Mimo długości słucha się tego z pewną przyjemnością, trochę nostalgicznie z pewną dozą zadumy nad fenomenem IRON MAIDEN. Płyta niczym nie denerwuje i niczym nie porywa specjalnie. Po prostu solidna płyta weteranów, którzy grają to, co lubią i mają nadzieję, że innym się to też spodoba.
ocena: 7,4/10
new 25.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"