Iron Maiden
#16
Iron Maiden - The Book of Souls (2015)

[Obrazek: R-7397750-1440622968-7258.jpeg.jpg]

Tracklista:
CD1
1. If Eternity Should Fail 08:28
2. Speed of Light 05:01
3. The Great Unknown 06:37
4. The Red and the Black 13:33
5. When the River Runs Deep 05:52
6. The Book of Souls 10:27
CD2
7. Death or Glory 05:13
8. Shadows of the Valley 07:32
9. Tears of a Clown 04:59
10.The Man of Sorrows 06:28
11.Empire of the Clouds 18:05

Rok wydania: 2015
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja
oraz
Michael Kenney - instrumenty klawiszowe


"Kto nie maszeruje ten ginie" jak głosi motto Francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
IRON MAIDEN nie zginąłby nawet gdyby już dalej twórczo nie maszerował, ale pięć lat po "The Final Frontier" grupa przedstawiła kolejny album, nagrany w Studios Guillaume Tell w Paryżu i wydany 4 września 2015 roku tym razem nie przez EMI, a przez niemiecką Parlophone z koncernu fonograficznego Warner Music Group.
Tym razem muzyki jest tak dużo, że nie zmieściła się ona na jednym CD. "The Book Of Souls" to wydawnictwo dwupłytowe, zawierające także najdłuższą kompozycję w historii zespołu. Nie należy tu deliberować czy numery są fajne. bo są szybkie i w starym stylu. IRON MAIDEN XXI wieku gra długie, utrzymane zazwyczaj w średni tempie utwory nastawione na klimat i wyeksponowanie lepszej lub gorszej melodii i w takich kategoriach należy ten LP oceniać.

Początek jest obiecujący, bo w ramach przyjętej konwencji If Eternity Should Fail jest bardzo dobry, z ciekawym, autentycznie klimatycznym zwieńczeniem. Słychać także, że Dickinson jest w dobrej formie, co już jest, jak wiadomo kluczowe dla odbioru całości. Bardziej żwawy Speed of Light, który zgodnie z tradycją mógłby otwierać całość, jest niestety słabym rock/metalowym kawałkiem bez historii, wręcz topornym i z ulgą przyjmuje się klasyczne smutnawe plumkanie w The Great Unknown, który zaczyna chyba trochę zbyt długo, by stać się ot, takim, w miarę dobrym utworem o epickim charakterze, z fajnymi echami z lat 1995-1998, ale na tym fajne rzeczy się tu kończą. Akustyczne wstępy dominują i taki ma także zagrany na nisko strojonej gitarze The Red and the Black, w rytmice z okresu "Powerslave". Kroczący, harrisowski, napisany w całości przez Harrisa właśnie jest ozdobą pierwszego CD. Oczywiście dla tych, którzy poza monotonnym riffowaniem chcą usłyszeć nieco heavy metalowego zęba IRON MAIDEN z czasów prawdziwej chwały. Ponad trzynaście minut podniosłego, epickiego grania bez przestojów mija tak szybko... Łyżka dziegciu w beczce miodu to pewien fragment w środku utworu oraz nieciekawe sola gitarzystów, ale to, że Trzem Muszkieterom nie chce się już grać ciekawych solówek, to nic nowego od lat. Akurat w tej kompozycji nie jest z tym jeszcze aż tak źle... Fajna końcówka, nie wiedzieć czemu przypominająca riffy RUNNING WILD.
Krótszy, zwarty When the River Runs Deep to taki heavy metal maidenowski, jaki pewnie potrafią stworzyć w kilka minut i może tak to trzeba robić, bo to bardzo dobry utwór, w miarę energiczny i wystarczająco interesujący w konstrukcji i melodii by nie nużył w połowie. Podbudowany rockiem, pozbawiony nachalności budowanego na siłę klimatu i z klasycznym powtarzalnym solem gitarowym.
Zamykający CD1 utwór The Book of Souls to pokłady smutku i melancholii w części wstępnej, potem to jednak pewnego rodzaju repetycja z Powerslave z gorszym jednak motywem ancient i w rezultacie otrzymujemy uroczysty, w pewnym stopniu monumentalny numer, gdzie jest kilka lepszych i kilka gorszych motywów muzycznych, ustawionych naprzemiennie i czeka się na powrót tych lepszych...CD2 rozpoczyna się rasowego, dosyć szybkiego heavy metalowego kawałka Death or Glory, heroicznego i classic metalowego, który ma potoczysty refren, gdzie Dickinson wypada wyjątkowo dobrze.
Powtarzające się gitarowe ornamentacje w Shadows of the Valley są bardzo dobre, poza tym jednak jest to po raz kolejny odświeżanie ogranych już bardzo maidenowskich patentów na melodie, zwłaszcza w zazębianiu zwrotek z refrenami. Na pewno jest to jednak rozpoznawalny i zachowawczy IRON MAIDEN środka z lat ostatnich. Podobnie Tears of a Clown, dedykowany aktorowi Robinowi Williamsowi to dobry, sumiennie odegrany kawałek, trochę smutny, ale zawierający taki riff, którego IRON MAIDEN nigdy wcześniej nie użył.
Być może heroiczny, semi balladowy song The Man of Sorrows jest najlepszy na całej płycie, ale to przychodzi z czasem po iluś tam przesłuchaniach. No, coś w tym jest, coś jest...
Empire of the Clouds jest pewnego rodzaju dziełem w dziele. Dickinson gra tu na pianinie, w tle orkiestracje zaaranżowane przez Jeffrey'a Bova, który już dla IRON MAIDEN robił takie rzeczy kiedyś wcześniej. Elegijny, podniosły i patetyczny klimat, delikatne muśnięcia rycerskiego folka, celowa skromność ogólnie użytych środków metalowego wyrazu... Od połowy żwawiej, bardziej maidenowsko, ale ogólnie tu nie ma pomysłu na 18 minut, które na przykład RHAPSODY (też ...ON FIRE) wypełnia bez problemu eksplozjami pomysłów i zaskakujących zmian. To, co zgrał IRON MAIDEN to taki raczkujący symfoniczny metal, podkreślam raczkujący i oby to niemowlę nie wstało i nie zaczęło biegać.
Ogólnie samo wykonanie nie porywa i wszystko opiera się bardziej na kolosalnym doświadczeniu instrumentalistów. Jak i poprzednio zazwyczaj jeden z trzech gitarzystów właśnie drzemie w fotelu, albo poszedł po napoje chłodzące. Miażdżącego natarcia trzech gitar na tej płycie oczywiście nie ma. Harris gra niewiele swoich typowych natarć, Nicko rzadko wychodzi poza tworzenie po prostu jasnych linii rytmicznych.

Plusem albumu jest dobra realizacja, na pewno lepsza i staranniejsza niż na poprzednich kilku płytach. W jakiś sposób jest ona podobna do soundu z "Powerslave" i jeśli jest taka, to musiał to być celowy chwyt, bo całościowo Kevin Shirley (mix) i Ade Emsley (mastering) nie wykorzystali tu wielu możliwości współczesnej techniki nagraniowej. Emsley współpracował z IRON MAIDEN po raz pierwszy, choć wcześniej z samym Harrisem tak, i jest do bardzo dobry fachowiec, co pokazał, chociażby przy tworzeniu albumu "War Machine" TANK, czy też nieco później "Hellhound" MONUMENT.
Ten album jest ogólnie muzycznie dosyć ostrożny i wypośrodkowany i chyba IRON MAIDEN miał dosyć huraganowej krytyki swoich eksperymentów. Opinie o tej płycie w metalowym świecie, odrzucając niepoprawnych maidenfanów i grupę totalnej krytyki twórczości zespołu w XXI wieku były i są dosyć przychylne.
Mimo długości słucha się tego z pewną przyjemnością, trochę nostalgicznie z pewną dozą zadumy nad fenomenem IRON MAIDEN. Płyta niczym nie denerwuje i niczym nie porywa specjalnie. Po prostu solidna płyta weteranów, którzy grają to, co lubią i mają nadzieję, że innym się to też spodoba.


ocena: 7,4/10

new 25.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#17
Iron Maiden - Senjutsu (2021)

[Obrazek: R-20087653-1630627436-3327.jpeg.jpg]

Tracklista:
CD1
1. Senjutsu 08:20
2. Stratego 04:59
3. The Writing on the Wall 06:13
4. Lost in a Lost World 09:31
5. Days of Future Past 04:03
6. The Time Machine 07:09

CD2
7. Darkest Hour 07:20
8. Death of the Celts 10:20
9. The Parchment 12:39
10.Hell on Earth 11:19

Rok wydania: 2021
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja

Cytując słowa piosenki - "i znów księżniczka Anna spadła z konia". Dokładna data to 3 września 2021, a szczegółowy przebieg tego wydarzenia można prześledzić dzięki wytwórni Parlophone, będącej jednym z elementów składowych Warner Music Group. Parlophone muzyką metalową się nie zajmuje, bo na tym zbyt wiele milionów zarobić nie można, no chyba że wydaje się produkty muzyczne pod szyldem IRON MAIDEN. Zachodzi pytanie techniczne - czy można zmieścić 82 minuty muzyki na jednym Audio CD? No właśnie nie wiem, równe 80 na pewno, ale 82? W sumie to jednak pytanie retoryczne, bo przecież IRON MAIDEN nie może wydać albumu z jednym CD. Produkt musi być pokaźny, okazały i jest. Deluxe digibook, Box Set, Blue-Ray, a wersji winylowej trzy płyty, a nie dwie, bo dwie się za bardzo opatrzyły, no i dwie, to wydają grupy stoner i psychodelic rock, a oni tam co niektórzy to ponoć nawet trawkę popalają i inne zioła. Przypominając tytuł filmu "Za kilka dolarów więcej" zrobi się wszystko, żeby tej muzyki było ponad 80 minut.

Z okładki spogląda Eddie w stroju japońskiego samuraja i zaraz się przypomina trzecia płyta HOLY MARTYR, gdzie też tak wiele było japońskich akcentów, ale muzycznie zupełnie żadnych. Nie wspominając już, rzecz jasna o "Sacred Blade" grupy SAMURAI z roku 1984. W roku 1984 ekipa IRON MAIDEN była w świetnej formie, ale cóż czas leci... W dobie, gdy głosowych następców Dickinsona regularnie przybywa, sam Bruce Bruce w 2021 wypada blado, bo ani emisja już nie ta, ani nie ta pasja. A jego rola na tej płycie jako melancholijnego i refleksyjnego narratora jest przecież bardzo duża. IRON MAIDEN już dawno przeszedł na zdystansowane heavy metalowe pozycje, w opcji pracy sekcji rytmicznej bezpieczne i niewymagające od Harrisa i McBraina niczego poza wykorzystaniem swoim technicznych możliwości na pół gwizdka. Pozostaje jednak niezmienna i niezależna od temp rola gitarzystów, tu oczywiście nadal trzech i powstaje pytanie, dlaczego aż trzech, skoro w większości kompozycji słychać w zasadzie tylko jednego, a dwaj pozostali chyba poszli na kawę do bufetu? Rzadko, bardzo rzadko tu słychać, że jest ich trzech, słychać natomiast, że w partiach instrumentalnych jeden z nich gra bez przerwy po prostu kompromitujące, beznadziejne solówki, nie wskaże jednak palcem, który konkretnie.
Trochę to wszystko jest maskowane wypłaszczonym brzmieniem, gdzie żaden z instrumentów nie wysuwa przed inne, bas jest słabo słyszalny, a wokalista schowany gdzieś w tej pastelowej gitarowej papce. Nagrywano to wszystko w Paryżu, bo Paryż jest światową stolicą sztuki, a niektórzy uważają to co tworzy IRON MAIDEN w wieku XXI za sztukę. Miksował to ponownie Kevin Shirley, realizator mocno przeceniony i tak naprawdę bez realnych sukcesów na polu mixu muzyki metalowej, mimo że działa w tym zakresie od trzydziestu lat. Mastering po raz drugi zrobił
Ade Emsley i zrobił taki, jak mu kazali i taki, jak mu wypadało zrobić, żeby to pasowało do wypracowanej co najmniej od 2006 roku stylistyki. Z drugiej strony jednak rozmyte, pastelowe brzmienie nie męczy tak bardzo jak "Sharp & clear", gdy ma się do czynienia z utworami rozwlekłymi, pełnymi nieustannych irytujących powtórzeń i niesamowitych dłużyzn zakotwiczonych jeszcze w The Angel and the Gambler i z uporem przywoływanych po roku 2000 na każdej płycie. Tu te nieznośne dłużyzny pojawiają przede wszystkim w utworach najdłuższych, wystawiają na próbę cierpliwości w Death of the Celts, The Parchment, w Hell on Earth i jeszcze paru innych i jakże przyjemną odmianą jest tu bardzo dobry, zwarty i dynamiczny Days of Future Past, gdzie i Dickinson się ładnie ożywia w refrenie, który tu ciągnie wszystko dynamicznie do przodu. Także niedługi Stratego to też przykład udanego, maidenowskiego rozpoznawalnego heavy metalu z prostymi heroicznymi galopadami i bez zadęcia na pseudo progresywność.
Co z tego jednak, gdy już na samym początku straszliwie zanudzają w pozbawionym treści Senjutsu, wkrótce potem pojawia się The Writing on the Wall, brzdąkanina z elementami southern czy czegoś tam podobnego, niechlubnie promująca singlowo ten album. Trzeba być psychicznie przygotowanym na rozwlekłość i przeciąganie na siłę oraz opcję "wszystko to już było" i tak jest w przypadku niesamowicie już ogranego przez nich układu riffów z Lost in a Lost World. Klimatycznie i onirycznie ma się prezentować wstęp do The Time Machine, ale tak nie jest, jest za to zmarnowanie jednego z najlepszych pomysłów na motyw przewodni utworu, który mógłby trwać cztery minuty i być niszczącym hitem. Tak, ten mały fragment w środkowej części kompozycji, skoczny, potoczysty, który powtarzają jeszcze raz nieco później. Coś bliższe konwencji heroicznej ballady jest obowiązkowe i IRON MAIDEN odrabia tu pańszczyznę w tej konwencji w Darkest Hour, w ostateczności zasługując na ocenę dobrą, zyskując dzięki chwytającemu ze serce solo gitarowemu.
Z tych trzech mini kolosów umieszczonych na CD 2 można by z pewnością wykroić coś ciekawego. Mini, bo już nie uraczyli słuchaczy Empire of the Clouds w wersji Bis i to taki mały plus.
Stylizowany po części na pieśń barda Death of the Celts jest trywialny w typowej brytyjskiej manierze ze słabo jednak zaaranżowanymi elementami muzyki celtyckiej i to jeden z najbardziej nieudanych utworów zespołu od lat. The Parchment oferuje motywy orientalne, nudne i bardzo ograne i ma się trochę wrażenie obcowania z rozlazłą wersją Powerslave, jednak motyw, który się tu nagle pojawia, jest fenomenalny i jaki znakomity utwór w średnim tempie można by z tego stworzyć! Zmarnowany potencjał, zmarnowany... No końcówka jeszcze bardzo dobra.
Motyw przewodni z Hell on Earth jest oczywiście kalką maidenowską, ale sam z siebie się zawsze obroni i całościowo jakoś te ponad 11 minut toczy się bez nadmiernego ziewania, ale i bez iskry emocji. Solidnie w heroicznym, epickim i romantycznym stylu.

Produkt IRON MAIDEN & Parlophone. Produkt, choć oczywiście będzie na niego wielki popyt wśród tych, którzy ten zespół uważają za najlepszy na świecie i zjawiskowy, a przy tym znają jeszcze tylko JUDAS PRIEST. Kto jest z klasycznym heavy metalem na bieżąco, ten podejdzie to tego bardzo spokojnie.
Ekipa IRON MAIDEN to ludzie o ogromnych umiejętnościach i potencjale, ale od wielu lat są zakładnikami pewnej nietrafionej konwencji muzycznej, która czyni z tego zespołu band drugiego szeregu. To podejrzane i mam nadzieję, że nie stoją za tym jakieś złe siły, na przykład Reptilianie.


ocena: 6,9/10

new 3.09.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości