28.06.2018, 15:42:03
White Wizzard - Flying Togers (2011)
Tracklista:
1. Fight To The Death 04:54
2. West L.A. Nights 04:38
3. Starchild 05:24
4. Flying Tigers 05:08
5. Night Train To Tokyo 05:02
6. Night Stalker 03:55
7. Fall Of Atlantis 05:08
8. Blood On The Pyramids 02:58
9. Demons And Diamonds 09:13
10. Dark Alien Overture 02:13
11. War Of The Worlds 04:03
12. Starman's Son 06:38
Rok wydania: 2011
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Wyatt "Screaming Demon" Anderson - śpiew
Lewis Stephens - gitara
Jon Leon - bas, gitara
Giovanni Durst - perkusja
Ocena: 3,8/10
19.11.2011
Tracklista:
1. Fight To The Death 04:54
2. West L.A. Nights 04:38
3. Starchild 05:24
4. Flying Tigers 05:08
5. Night Train To Tokyo 05:02
6. Night Stalker 03:55
7. Fall Of Atlantis 05:08
8. Blood On The Pyramids 02:58
9. Demons And Diamonds 09:13
10. Dark Alien Overture 02:13
11. War Of The Worlds 04:03
12. Starman's Son 06:38
Rok wydania: 2011
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Wyatt "Screaming Demon" Anderson - śpiew
Lewis Stephens - gitara
Jon Leon - bas, gitara
Giovanni Durst - perkusja
WHITE WIZZARD z Los Angeles to zespół, któremu specjalistyczne publikatory poświęcają bardzo dużo miejsca. W przeciągu niecałych dwóch lat został wykreowany na gwiazdę, a historię nieustannych odejść i powrotów wokalisty Wyatta "Screaming Demon" Andersona z wypiekami na twarzy śledził cały metalowy młodzieżowy świat.
Młodzieżowy, bo grupa złożona z ludzi młodych do młodych kierowała swoje pierwsze melodyjne nagrania heavy metalowe z pogranicza komercyjnego rocka wideoklipów i dla tejże widowni odgrzała stare heavy patenty lat 80tych na swojej pierwszej płycie "Over The Top". O grupie tej mówiło się po jej wydaniu jako o objawieniu neo tradycyjnego grania, choć tak naprawdę, to tylko sprawna ekipa odtwórcza opierająca się na cudzych riffach i pomysłach, nie zawsze jednak znanych młodszej mniej doświadczonej metalowej publiczności.
"Flying Tigers" musiał się pojawić szybko, przede wszystkim dla podtrzymania zainteresowania i pojawił się zgodnie z rozkładem jazdy już we wrześniu 2011 nakładem Earache Records.
Bardzo dobrze się stało, bo płyta ujawniła w jasny sposób faktyczną wartość zespołu, działającego pod presją czasu.Ta wartość jest nikła, a płyta jest nie tylko rozczarowująca, ale w zasadzie kompromitująca. Jest to bezładny zestaw utworów wszelakiej maści i kalibru dobranych bez ładu i składu, gdzie melodyjny naiwny stadionowy heavy metal miesza się z zawstydzającą swoim poziomem true epickością, o "zadziwiającym" instrumentalnym" Dark Alien Overture " nie wspominając.
Sprytnie próbowaniu to wszystko ustawić w odpowiedniej kolejności i "Fight To The Death" mocno nawiązuje do poprzedniego albumu i jako gorsza kopia stylu TWISTED TOWER DIRE z dawniejszych lat jest jeszcze w miarę do przyjęcia. Potem jednak spada się na łeb na szyję razem z zespołem w koszmarnych wyświechtanych stadionowych numerach w rodzaju" West L.A. Nights", albo "Night Train To Tokyo", przy których rytmicznie kiwać się mogą co najwyżej nastolatki w T-shirtach z napisem Coca Cola. Nijakość heavy metalu, jaki grają wyraża z kolei pełen "oooo oooo" "Flying Tigers". Balladowy a zarazem true wzniosły "Starchild" jest być może najlepszy na tym LP, te serie płaczących gitar solowych zrobione fajnie jednak wystudiowanie tego jest aż nazbyt słyszalne. Autentyzmu na tym albumie praktycznie ma i to słychać również w obowiązkowych nawiązaniach do klasyków z IRON MAIDEN w "Night Stalker" i tu znów jest chęć natychmiastowego posłuchania w zamian TWISTED TOWER DIRE.
Zupełnym nieporozumieniem są nagrania w stylu epickiego heavy z motywami "ancient" takie jak "Fall Of Atlantis", czy "Blood On The Pyramids" oraz "War Of The Worlds" i tak nieudolnie wykorzystanych orientalnych i starożytnych motywów na próżno szukać gdzie indziej. Poważyli się też na kolosa true heavy w postaci "Demons And Diamonds", który poza dobrze dobranym szybkim tempem części pierwszej nie ma nic więcej do zaoferowania. Ta melodia, znów z akcentami "ancient" jest nierozpoznawalna i nie do zapamiętania, nie mówiąc już o jakiejkolwiek spójności i wytworzeniu klimatu. Tego klimatu trochę wygenerowali w zamykającym płytę "Starman's Son", ale to tylko jedynie trochę lepszy numer na kiepskiej płycie i nic ponadto.
Grać potrafią, tego zresztą dowiedli wcześniej, ale grać potrafi wielu. Zapewne również sporo nad tym wszystkim pracowano w studio nagraniowym, bo mocny wyrazisty metaliczny bas na pierwszym planie trudno uznać za przypadkowy, podobnie jak zmienne, aczkolwiek często paskudnie sztuczne brzmienie gitar. Wokalnie poprawnie, a nawet dużo więcej, o ile się lubi takie nieautentyczne ale wytrenowane głosy w klasycznym heavy metalu.
WHITE WIZZARD nie ma pomysłu na granie metalu. Ci ludzie nie potrafią stworzyć szczerych zapadających w pamięć utworów ani takich, jakie marzą się fanom IRON MAIDEN, ani fanom SKID ROW. Jeżeli tego typu zespoły będą nadal lansowane jako czołówka amerykańskiego neo tradycyjnego grania, to obraz tego, jaka jest kondycja takiej muzyki w USA w dobie obecnej, będzie mocno wypaczony.
Młodzieżowy, bo grupa złożona z ludzi młodych do młodych kierowała swoje pierwsze melodyjne nagrania heavy metalowe z pogranicza komercyjnego rocka wideoklipów i dla tejże widowni odgrzała stare heavy patenty lat 80tych na swojej pierwszej płycie "Over The Top". O grupie tej mówiło się po jej wydaniu jako o objawieniu neo tradycyjnego grania, choć tak naprawdę, to tylko sprawna ekipa odtwórcza opierająca się na cudzych riffach i pomysłach, nie zawsze jednak znanych młodszej mniej doświadczonej metalowej publiczności.
"Flying Tigers" musiał się pojawić szybko, przede wszystkim dla podtrzymania zainteresowania i pojawił się zgodnie z rozkładem jazdy już we wrześniu 2011 nakładem Earache Records.
Bardzo dobrze się stało, bo płyta ujawniła w jasny sposób faktyczną wartość zespołu, działającego pod presją czasu.Ta wartość jest nikła, a płyta jest nie tylko rozczarowująca, ale w zasadzie kompromitująca. Jest to bezładny zestaw utworów wszelakiej maści i kalibru dobranych bez ładu i składu, gdzie melodyjny naiwny stadionowy heavy metal miesza się z zawstydzającą swoim poziomem true epickością, o "zadziwiającym" instrumentalnym" Dark Alien Overture " nie wspominając.
Sprytnie próbowaniu to wszystko ustawić w odpowiedniej kolejności i "Fight To The Death" mocno nawiązuje do poprzedniego albumu i jako gorsza kopia stylu TWISTED TOWER DIRE z dawniejszych lat jest jeszcze w miarę do przyjęcia. Potem jednak spada się na łeb na szyję razem z zespołem w koszmarnych wyświechtanych stadionowych numerach w rodzaju" West L.A. Nights", albo "Night Train To Tokyo", przy których rytmicznie kiwać się mogą co najwyżej nastolatki w T-shirtach z napisem Coca Cola. Nijakość heavy metalu, jaki grają wyraża z kolei pełen "oooo oooo" "Flying Tigers". Balladowy a zarazem true wzniosły "Starchild" jest być może najlepszy na tym LP, te serie płaczących gitar solowych zrobione fajnie jednak wystudiowanie tego jest aż nazbyt słyszalne. Autentyzmu na tym albumie praktycznie ma i to słychać również w obowiązkowych nawiązaniach do klasyków z IRON MAIDEN w "Night Stalker" i tu znów jest chęć natychmiastowego posłuchania w zamian TWISTED TOWER DIRE.
Zupełnym nieporozumieniem są nagrania w stylu epickiego heavy z motywami "ancient" takie jak "Fall Of Atlantis", czy "Blood On The Pyramids" oraz "War Of The Worlds" i tak nieudolnie wykorzystanych orientalnych i starożytnych motywów na próżno szukać gdzie indziej. Poważyli się też na kolosa true heavy w postaci "Demons And Diamonds", który poza dobrze dobranym szybkim tempem części pierwszej nie ma nic więcej do zaoferowania. Ta melodia, znów z akcentami "ancient" jest nierozpoznawalna i nie do zapamiętania, nie mówiąc już o jakiejkolwiek spójności i wytworzeniu klimatu. Tego klimatu trochę wygenerowali w zamykającym płytę "Starman's Son", ale to tylko jedynie trochę lepszy numer na kiepskiej płycie i nic ponadto.
Grać potrafią, tego zresztą dowiedli wcześniej, ale grać potrafi wielu. Zapewne również sporo nad tym wszystkim pracowano w studio nagraniowym, bo mocny wyrazisty metaliczny bas na pierwszym planie trudno uznać za przypadkowy, podobnie jak zmienne, aczkolwiek często paskudnie sztuczne brzmienie gitar. Wokalnie poprawnie, a nawet dużo więcej, o ile się lubi takie nieautentyczne ale wytrenowane głosy w klasycznym heavy metalu.
WHITE WIZZARD nie ma pomysłu na granie metalu. Ci ludzie nie potrafią stworzyć szczerych zapadających w pamięć utworów ani takich, jakie marzą się fanom IRON MAIDEN, ani fanom SKID ROW. Jeżeli tego typu zespoły będą nadal lansowane jako czołówka amerykańskiego neo tradycyjnego grania, to obraz tego, jaka jest kondycja takiej muzyki w USA w dobie obecnej, będzie mocno wypaczony.
Ocena: 3,8/10
19.11.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"