28.06.2018, 11:36:57
Vanishing Point - Embrace The Silence (2005)
Tracklista:
1. Hollow 07:07
2. My Virtue 05:23
3. If Only I 05:21
4. Live to Live 05:54
5. Embraced 06:42
6. Season of Sundays 06:39
7. Once A Believer 07:01
8. Reason 06:06
9. Breathe 06:29
10. Somebody Save Me 04:29
11. Insight 05:08
12. A Life Less 06:59
13. As I Reflect 06:08
Rok wydania: 2005
Gatunek: Progressive Melodic Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Silvio Massaro - śpiew
Chris Porcianko - gitara
Tom Vuèur - gitara
Steve Cox -bas
Jack Lukic - perkusja
Leonard Kopilas - instrumenty klawiszowe
Ocena: 8.5/10
16.04.2009
Tracklista:
1. Hollow 07:07
2. My Virtue 05:23
3. If Only I 05:21
4. Live to Live 05:54
5. Embraced 06:42
6. Season of Sundays 06:39
7. Once A Believer 07:01
8. Reason 06:06
9. Breathe 06:29
10. Somebody Save Me 04:29
11. Insight 05:08
12. A Life Less 06:59
13. As I Reflect 06:08
Rok wydania: 2005
Gatunek: Progressive Melodic Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Silvio Massaro - śpiew
Chris Porcianko - gitara
Tom Vuèur - gitara
Steve Cox -bas
Jack Lukic - perkusja
Leonard Kopilas - instrumenty klawiszowe
Ile diabłów mieści się na główce szpilki? Dokładnie nie wiadomo. Dokładnie za to wiadomo, ile muzyki mieści się na Audio CD. 80 minut. Tyle tez muzyki zawiera ten album VANISHING POINT, jednego z najciekawszych zespołów australijskich z kręgu melodyjnego, zaprawionego progresją metalu.
W ciągu pierwszych 10 lat istnienia zespół nagrywał niewiele, wydał zaledwie dwie płyty, a muzycy, poza wokalistą Silvio Massaro i gitarzystą Chrisem Porcianko, zmieniali się często. Zespół muzycznie ewoluował powoli od metalu progresywnego do form nieco prostszych, bardziej melodyjnych. Te 80 minut muzyki, jakie to przedstawili, to efekt tej ewolucji, jaką przechodzili w ciągu poprzednich pięciu lat. Te kompozycje rodziły się długo, nabierały kształtu stopniowo i VANISHING POINT ukazał się jako zespół dojrzały i w pełni uformowany.
Nagrać pewne 80 minut muzyki na bardzo wysokim poziomie jest trudno, jednak Australijczycy temu zadaniu podołali. Połączyli tu niezwykle staranne wykonanie z interesującymi melodiami, pewne rzeczy uprościli, ustawili pod szersze gusta muzyczne niż tylko fanów progresji i płyta może się podobać. Może się podobać zarówno fanom bardziej złożonych form i aranżacji, dla których przygotowano kilka kompozycji w dawniejszym stylu zespołu, jak i tym, którzy nastawieni są na wysmakowany melodic heavy metal.
Jest to granie subtelne nie mające nic wspólnego z radiowym, komercyjnym rock'n'rollowym metalem. Tu mienią się różnymi odcieniami smutek, nostalgia, radości i szczęście, a wszystko jest ciepłe i pastelowe. Massaro to najlepszy australijski wokalista. To słychać. Słychać w bezbłędnym śpiewie, w umiejętności wydobycia głosem odcieni muzycznych, w spokoju, z jakim prowadzi te melodie. Kompozycje są rozbudowane i często trwają ponad sześć minut. Muszą, bo musi tu być miejsce i dla znakomitych, wysublimowanych solówek gitarowych i dyskretnych, pastelowych pasaży klawiszowych. Musi być miejsce dla rozpędzania i zwalniania w tych urzekających melodiach. Musi być miejsce i czas na roztoczenie tych dalszych planów. W tych utworach odbija się cały muzyczny świat. Melodic power z Europy, progressive melodic z USA, neoklasyka... Wiele różnych tu jest inspiracji.
Tu każdy znajdzie coś dla siebie szczególnego, każdy coś znajdzie, nawet jeśli pewne 80 minut go nie usatysfakcjonuje. To trudne, bo przecież grają różną muzykę. Nie ma jednak możliwości, aby nie fascynowali przynajmniej przez godzinę. Tego się świetnie słucha w tej pięknej mieszance stylów, który jest stylem VANISHING POINT. Bardzo to ciepłe i eleganckie granie, wykonane z wielka gracją i swobodą. Każdy tu coś znajdzie... Ja znalazłem "My Virtue", "If Only I", "Embraced" i "Somebody Save Me". Tylko w tej chwili. W innych znajduję coś innego. "Hollow", "Once A Believer" czy jeszcze coś innego. Siłą tej płyty jest to, że w zależności od nastroju i pory dnia coś innego tu fascynuje. Łagodna muzyka, taka ciepła i chyba "Embraced" najbardziej wyraża ideę VANISHING POINT na tym albumie. Kompozycja drogi, kompozycja pożegnań i powitań oraz przemijania. Taki kabriolet, sunący dostojnie po rozpalonej słonecznej autostradzie, a Jej włosy rozwiewają się na wietrze... Kto potrafi w Australii stworzyć taki refren jak w "Somebody Save Me"? Może ktoś i potrafi, ale nikt go tak nie zagra, jak VANISHING POINT. Pięknie tu grają wszyscy, a zagranie zespołu jest niesamowite. Momentami się odnosi wrażenie, że to wszystko jednocześnie gra jeden człowiek, a nawet że ta muzyka jest generowana przez samego Massaro.
Wszystko w oprawie słonecznego brzmienia. Tylko takie, pastelowe, z zacierającymi się granicami pomiędzy poszczególnymi instrumentami.
Płyta idealna? Jednak nie, bo nie jest w stanie dać każdemu pełnej satysfakcji przez 80 minut. Ciekawe, jak by to wyglądało, gdyby to były dwie płyty - jedna z jasnym melodic metalem, a druga z kompozycjami nieco smutniejszymi, bardziej progresywnymi. Na ten zabieg grupa się nie zdecydowała, natomiast na kolejnym LP już tak, "The Fourth Season" i ta płyta to ten ciepły melodic metal.
W ciągu pierwszych 10 lat istnienia zespół nagrywał niewiele, wydał zaledwie dwie płyty, a muzycy, poza wokalistą Silvio Massaro i gitarzystą Chrisem Porcianko, zmieniali się często. Zespół muzycznie ewoluował powoli od metalu progresywnego do form nieco prostszych, bardziej melodyjnych. Te 80 minut muzyki, jakie to przedstawili, to efekt tej ewolucji, jaką przechodzili w ciągu poprzednich pięciu lat. Te kompozycje rodziły się długo, nabierały kształtu stopniowo i VANISHING POINT ukazał się jako zespół dojrzały i w pełni uformowany.
Nagrać pewne 80 minut muzyki na bardzo wysokim poziomie jest trudno, jednak Australijczycy temu zadaniu podołali. Połączyli tu niezwykle staranne wykonanie z interesującymi melodiami, pewne rzeczy uprościli, ustawili pod szersze gusta muzyczne niż tylko fanów progresji i płyta może się podobać. Może się podobać zarówno fanom bardziej złożonych form i aranżacji, dla których przygotowano kilka kompozycji w dawniejszym stylu zespołu, jak i tym, którzy nastawieni są na wysmakowany melodic heavy metal.
Jest to granie subtelne nie mające nic wspólnego z radiowym, komercyjnym rock'n'rollowym metalem. Tu mienią się różnymi odcieniami smutek, nostalgia, radości i szczęście, a wszystko jest ciepłe i pastelowe. Massaro to najlepszy australijski wokalista. To słychać. Słychać w bezbłędnym śpiewie, w umiejętności wydobycia głosem odcieni muzycznych, w spokoju, z jakim prowadzi te melodie. Kompozycje są rozbudowane i często trwają ponad sześć minut. Muszą, bo musi tu być miejsce i dla znakomitych, wysublimowanych solówek gitarowych i dyskretnych, pastelowych pasaży klawiszowych. Musi być miejsce dla rozpędzania i zwalniania w tych urzekających melodiach. Musi być miejsce i czas na roztoczenie tych dalszych planów. W tych utworach odbija się cały muzyczny świat. Melodic power z Europy, progressive melodic z USA, neoklasyka... Wiele różnych tu jest inspiracji.
Tu każdy znajdzie coś dla siebie szczególnego, każdy coś znajdzie, nawet jeśli pewne 80 minut go nie usatysfakcjonuje. To trudne, bo przecież grają różną muzykę. Nie ma jednak możliwości, aby nie fascynowali przynajmniej przez godzinę. Tego się świetnie słucha w tej pięknej mieszance stylów, który jest stylem VANISHING POINT. Bardzo to ciepłe i eleganckie granie, wykonane z wielka gracją i swobodą. Każdy tu coś znajdzie... Ja znalazłem "My Virtue", "If Only I", "Embraced" i "Somebody Save Me". Tylko w tej chwili. W innych znajduję coś innego. "Hollow", "Once A Believer" czy jeszcze coś innego. Siłą tej płyty jest to, że w zależności od nastroju i pory dnia coś innego tu fascynuje. Łagodna muzyka, taka ciepła i chyba "Embraced" najbardziej wyraża ideę VANISHING POINT na tym albumie. Kompozycja drogi, kompozycja pożegnań i powitań oraz przemijania. Taki kabriolet, sunący dostojnie po rozpalonej słonecznej autostradzie, a Jej włosy rozwiewają się na wietrze... Kto potrafi w Australii stworzyć taki refren jak w "Somebody Save Me"? Może ktoś i potrafi, ale nikt go tak nie zagra, jak VANISHING POINT. Pięknie tu grają wszyscy, a zagranie zespołu jest niesamowite. Momentami się odnosi wrażenie, że to wszystko jednocześnie gra jeden człowiek, a nawet że ta muzyka jest generowana przez samego Massaro.
Wszystko w oprawie słonecznego brzmienia. Tylko takie, pastelowe, z zacierającymi się granicami pomiędzy poszczególnymi instrumentami.
Płyta idealna? Jednak nie, bo nie jest w stanie dać każdemu pełnej satysfakcji przez 80 minut. Ciekawe, jak by to wyglądało, gdyby to były dwie płyty - jedna z jasnym melodic metalem, a druga z kompozycjami nieco smutniejszymi, bardziej progresywnymi. Na ten zabieg grupa się nie zdecydowała, natomiast na kolejnym LP już tak, "The Fourth Season" i ta płyta to ten ciepły melodic metal.
Ocena: 8.5/10
16.04.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"