19.06.2018, 10:23:54
Dark Empire - From Refuge to Ruin (2012)
Tracklista:
1. A Plague in the Throne Room 05:35
2. Dreaming in Vengeance 07:29
3. The Crimson Portrait 05:08
4. Dark Seeds of Depravity 04:50
5. From Refuge to Ruin 09:59
6. Lest Ye Be Judged 06:01
7. What Men Call Hatred 04:52
8. Black Hearts Demise 04:22
9. The Cleansing Fires 14:22
Rok wydania: 2012
Gatunek: Extreme Progressive Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Brian Larkin - śpiew
Matt Moliti - gitara, śpiew (harsh)
Randy Knecht - bas
Matt Graff - perkusja (muzyk sesyjny)
Ocena: 4/10
28.03.2012
Tracklista:
1. A Plague in the Throne Room 05:35
2. Dreaming in Vengeance 07:29
3. The Crimson Portrait 05:08
4. Dark Seeds of Depravity 04:50
5. From Refuge to Ruin 09:59
6. Lest Ye Be Judged 06:01
7. What Men Call Hatred 04:52
8. Black Hearts Demise 04:22
9. The Cleansing Fires 14:22
Rok wydania: 2012
Gatunek: Extreme Progressive Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Brian Larkin - śpiew
Matt Moliti - gitara, śpiew (harsh)
Randy Knecht - bas
Matt Graff - perkusja (muzyk sesyjny)
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, czyli w Ameryce, pojawił się potwór o imieniu DARK EMPIRE. Do życia powołał go Czarodziej Moliti i wespół z wezwanym zza siedmiu mórz Carlssonem pierwszą płytą z melodyjnym heavy power odegranym i odśpiewanym wirtuozersko dokonali totalnego zniszczenia co najmniej sześciu lasów, przez co padła na nich klątwa ekologów. Potem jednak potwór zaczął się kręcić w kółko, rozpadać, Moliti sklejał go na nowo, uzbroił inaczej i w roku 2008 jego pokraczny atak wywarł już tylko wrażenie na zwolennikach dziwności z pogranicza progresywnego thrashu i power metalu, przymykających oko na niedbały wygląd nowego wcielenia monstrum oraz praktycznie na wszystko inne.
Teraz DARK EMPIRE po bólach i spazmach po raz trzeci pojawia się, aby stoczyć bój, chyba tym razem już o wszystko. Potwór ryczy, a konkretnie ryczy Moliti, bo mamy tu coś pomiędzy harshem i growlem i jak wskazują doniesienia prasowe, album się opóźnił, bo ryczący był głosowo niedysponowany, aby te ryki nagrać. W ten sposób DARK EMPIRE dołączył do grona extreme metalistów. Oczywiście tylko częściowo, bo główny ciężar spoczywa na Brianie Larkinie, którego tożsamość była jedną z najściślejszych tajemnic Molitiego i został przedstawiony praktycznie w ostatniej chwili. Jak się okazuje, specjalnie na co zębów i uszu ostrzyć nie było, bo to taki sobie śpiewak przeciętny, jakich w USA w progpower bez piszczenia jest wielu.
Reszta składu bez większego znaczenia, bo Knecht trzyma się DARK EMPIRE chyba z przyzwyczajenia, a perkusista jest sesyjny i należy mieć nadzieję, że nie z lokalnego ogłoszenia, bo cudów nie pokazuje.
Ogólnie Moliti na swoje granie nie ma zupełnie pomysłu. Albo jakieś popłuczyny po DIVINEFIRE z elementami neoklasycznymi, albo coś pomiędzy death/thrashem i progressive metalem amerykańskim trzeciego sortu. Sam Moliti męczy tymi swoimi bezproduktywnymi zagraniami solowymi poutykanymi pomiędzy to szybsze partie, to znów takie na granicy doom i heavy doom w thrashowo-powerowym sosie. Jest trochę melodii w każdym kawałku, czasem niezłych, jeśli się za mocno nie słucha samego wokalisty, który jednak pcha się na afisz w anielskim fragmencie numeru tytułowego. Dużo agresywnego pędzenia do przodu, daleko odbiegającego od czołówki death/thrashu niestety, do tego jakby próby progresywnego ujęcia niby epickiego klimatycznego grania, występujące bardzo często na równi z brutalnością, która tu niczego nie wnosi. Generalnie, wszystko praktycznie oparte na jednym schemacie, podobne do siebie, bez pomysłu i bez inwencji. Najlepszy być może melodyjny motyw z "Black Hearts Demise". Na koniec prawie 15 minut wystawania słuchacza na próbę cierpliwości w "The Cleansing Fires". Momentami pojawia się cień nadziei, że się to sensownie rozkręci, ale jednak nie... Onegdaj OUTWORLD powiedział najkrótszym utworem ze swojej jedynej płyty więcej niż Moliti i DARK EMPIRE tym tasiemcem. Forma ściągnięta od DIVINEFIRE, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Tyle, że więcej elementów thrashowych i death thrashowych oraz coś na kształt progresywności cały czas jest w bezpośrednim polu widzenia.
Teraz DARK EMPIRE po bólach i spazmach po raz trzeci pojawia się, aby stoczyć bój, chyba tym razem już o wszystko. Potwór ryczy, a konkretnie ryczy Moliti, bo mamy tu coś pomiędzy harshem i growlem i jak wskazują doniesienia prasowe, album się opóźnił, bo ryczący był głosowo niedysponowany, aby te ryki nagrać. W ten sposób DARK EMPIRE dołączył do grona extreme metalistów. Oczywiście tylko częściowo, bo główny ciężar spoczywa na Brianie Larkinie, którego tożsamość była jedną z najściślejszych tajemnic Molitiego i został przedstawiony praktycznie w ostatniej chwili. Jak się okazuje, specjalnie na co zębów i uszu ostrzyć nie było, bo to taki sobie śpiewak przeciętny, jakich w USA w progpower bez piszczenia jest wielu.
Reszta składu bez większego znaczenia, bo Knecht trzyma się DARK EMPIRE chyba z przyzwyczajenia, a perkusista jest sesyjny i należy mieć nadzieję, że nie z lokalnego ogłoszenia, bo cudów nie pokazuje.
Ogólnie Moliti na swoje granie nie ma zupełnie pomysłu. Albo jakieś popłuczyny po DIVINEFIRE z elementami neoklasycznymi, albo coś pomiędzy death/thrashem i progressive metalem amerykańskim trzeciego sortu. Sam Moliti męczy tymi swoimi bezproduktywnymi zagraniami solowymi poutykanymi pomiędzy to szybsze partie, to znów takie na granicy doom i heavy doom w thrashowo-powerowym sosie. Jest trochę melodii w każdym kawałku, czasem niezłych, jeśli się za mocno nie słucha samego wokalisty, który jednak pcha się na afisz w anielskim fragmencie numeru tytułowego. Dużo agresywnego pędzenia do przodu, daleko odbiegającego od czołówki death/thrashu niestety, do tego jakby próby progresywnego ujęcia niby epickiego klimatycznego grania, występujące bardzo często na równi z brutalnością, która tu niczego nie wnosi. Generalnie, wszystko praktycznie oparte na jednym schemacie, podobne do siebie, bez pomysłu i bez inwencji. Najlepszy być może melodyjny motyw z "Black Hearts Demise". Na koniec prawie 15 minut wystawania słuchacza na próbę cierpliwości w "The Cleansing Fires". Momentami pojawia się cień nadziei, że się to sensownie rozkręci, ale jednak nie... Onegdaj OUTWORLD powiedział najkrótszym utworem ze swojej jedynej płyty więcej niż Moliti i DARK EMPIRE tym tasiemcem. Forma ściągnięta od DIVINEFIRE, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Tyle, że więcej elementów thrashowych i death thrashowych oraz coś na kształt progresywności cały czas jest w bezpośrednim polu widzenia.
Produkcja słaba, jak na takie granie, gdzie potrzeba ekspozycji death thrashowej i power thrashowej mocy słaba. Płasko, jednoplanowo, brzęcząco i sztucznie. Pewnie jednak lepiej, niż na albumie poprzednim. W ostatecznym rozrachunku godzina muzyki pozującej na ambitną, a w kosmopolitycznym języku Szekspira określanej zazwyczaj celnie jako "uninspired".
Na samym końcu albumu słychać dzwony. Oby nie wieściły pogrzebu tego straszydełka, bo potwór DARK EMPIRE zdechł już dawno temu.
Na samym końcu albumu słychać dzwony. Oby nie wieściły pogrzebu tego straszydełka, bo potwór DARK EMPIRE zdechł już dawno temu.
Ocena: 4/10
28.03.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"