Ghee-Yeh
#1
Ghee-Yeh - Metal Blast (2011)

[Obrazek: Metal%20Blast.jpg]

Tracklista:
1. Metal Blast 01:08
2. Going Away 04:44
3. Let It Love 04:59
4. Waiting For Tomorrow 04:28
5. I Will Survive 04:11
6. Dear Enemy 04:04
7. Inside The Hole 05:22
8. Fairy Tale 05:19
9. Heaven Eyes 04:44
10. Without A Trace 04:41
11. 2109 (instrumental) 03:16
12. Stand Up And Shout (Dio cover) 03:37

Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Chile

Skład zespołu:
Paulo Domic - śpiew
Ghee-Yeh (Guillermo Olivares) - gitary, śpiew
Nicolás Quinteros - instrumenty klawiszowe
Cristián Rozas - bas
Andrés Rojas - perkusja

Co to w ogóle za nazwa GHEE-YEH? Co najmniej dziwaczna nawet jak na warunki wciąż jeszcze dosyć egzotycznego metalowego Chile. Ghee-Yeh to jednak jak się okazuje nowy pseudonim artystyczny zapewne największego chilijskiego gitarowego pirotechnika Guillermo Olivaresa, który wcześniej występował w innych grupach a ostatnio w rozwiązanym już melodic power metalowym HUMAN FACTOR. GHEE-YEH powstał z jego inicjatywy w roku 2008 i zebrał się w nim skład doświadczony, o nazwiskach znawcom sceny chilijskiej nieobcych i z Paulo Domicem jako wokalistą -i bardzo dobrze. Domic ma idealny głos do tego co muzycznie upichcił Olivares, a jest to danie wieloskładnikowe, gdzie jest niemal wszystko z obszarów melodyjnego mocniejszego grania -od hard rocka, poprzez melodic heavy metal aż po power metal, także w tej typowej dla Europy odmianie.
To drugi LP Ghee-Yeh. Pierwszy ukazał się w roku 2010 ("Turn the Page") i mimo swej niewątpliwej wartości większego rozgłosu nie zdobył, poza rodzinnym krajem rzecz jasna. Nakładem własnym "Metal Blast" ukazał się w  końcu września.

Nowy album wart jest uwagi. Momentami nierówny zawiera jednak wiele ekscytujących kompozycji, chwilami przywołuje miłe wspomnienia i oczarowuje grą lidera, będąc w pewnym stopniu pretekstem do zaprezentowania przez niego swoich bardzo wysokich umiejętności.
Stricte instrumentalnego grania niedużo i poza intro gitarowym "Metal Blast" (eksplosive!) jest tylko jeszcze prawie na koniec prześliczny kawałek "2109" przypominający instrumentale Blackmore'a z czasów RAINBOW takie jak "Snowman" czy nieśmiertelny "Vielleicht Das Naechste Mal". Więcej z RAINBOW już raczej nie ma, bo "Going Away" to szybki melodic power z brytyjskim szlifem w melodii i to znakomity numer. Ta brytyjskość przeważa tu całościowo nad innymi geograficznymi wpływami za sprawą Domica, który śpiewa jak mistrzowie rock/metalowej muzy ubiegłego stulecia z Wysp. Kapitalny występ, doprawdy. Sam Olivares oczywiście tym, co robi bezkonkurencyjny i zadziwia inwencją, czasem aż za bardzo splatając neoklasykę z łamańcami i ultraszybkimi natarciami od czasu do czasu wychodząc poza nawias przewodnich linii melodycznych dosyć daleko. Ładnie prezentują się melodic metalowe numery, lekkie i z udanymi melodiami okraszonymi chwytliwymi refrenami, które owszem często już były, ale gdy śpiewa Domic, to brzmi to świeżo i atrakcyjnie jak w "Let It Love". Olivares czasem mu wtóruje, zresztą ponoć początkowo planował on w tym zespole sam pełnić obowiązki wokalisty, ale dobrze się stało, że tu się pojawił w składzie Domic. Złoty głos.
W kompozycjach ładnie wbudowane są klawisze, takie również brytyjskie z lat 80tych, przy czym nigdy nie wchodzą w paradę gitarze i ujawniają się bardziej przy okazji lżejszych melodic metalowych numerów takich jak "Waiting For Tomorrow". Niby nic takiego a przecież staranne i bujające. Balladowy song z gitarą akustyczną na początku absolutnie zdominowany przez Domica, oryginalności zero, ale ujmuje, także swoim niewymuszonym patosem. Niespecjalnie w tym wszystkim wypada "Dear Enemy", niekonkretny i tym razem tylko refren ratuje sytuację przy nadmiernie nowoczesnym riffie przewodnim i jeden jedyny raz niedopasowanych klawiszach. Za to nieco elektroniki można wybaczyć w "Inside The Hole". Melodyjny killer na granicy heavy i power tym razem zaśpiewany bardziej zadziornie i popisem gitarzysty, którego nadejście czuje się po prostu przez skórę. A do tego solo klawiszowe Nicolása Quinterosa i dzieło w końcu wieńczy sam Olivares. Dostojny, chłodniejszy z tłem symfonicznym "Fairy Tale" przepiękny i poruszający w melodii uroczystej i eleganckiej to ozdoba tego albumu, a i Ghee-Yeh pogrywa tu na swoim jak zwykle wysokim poziomie. Hard rockowy o cechach AOR "Heaven Eyes" w angielskim stylu jest nieco słabszym punktem płyty, chociaż zapewne zwolennikom takiego łagodniejszego stylu także może się spodobać, bo odegrany jest pewnie i swobodnie tyle, że tym razem solo gitarowe mogło być prostsze i bardziej wbudowane w melodię. Bardziej dynamiczny mix power i melodyjnego heavy z hard rockiem w "Without A Trace" w sumie daje taki stadionowy rock/metal jednak z pewnością nie można go odnieść do stylistyki amerykańskiej. Jako bonus grupa serwuje powerową wersję klasyka DIO "Stand Up And Shout" i jest wysokoenergetycznie, ale przy zachowaniu niemal wszystkich cech oryginału i nawet Domic schodzi z głosem nieco niżej, ale bez silenia się na kopiowanie R.J.Dio.
Produkcja znakomita, klarowna soczysta, ognista i kolorowa. Bas kapitalny, perkusja aż dymi i kipi.

Tak powinna brzmieć taka muzyka. Przyswajalna bez żadnych problemów i z gatunku łączących różne metalowe gusta szukających w muzyce melodii. Jasne, że nie jest to granie odkrywcze, ale to wszystko zagrane na żywo z pewnością porwie tłumy. Dużo killerów, gracja i elegancja. Album skierowany do fanów takich wykonawców jak Alex Masi czy Artur Falcone i niczym im nie ustępuje. Obok lidera drugim bohaterem jest Domic, który poniekąd nawet pana Ghee-Yeh przyćmiewa.
Kolejny eksportowy band z Chile i ten kraj ostatnio ma coraz więcej do zaoferowania.


Ocena: 8,5/10

2.10.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Ghee-Yeh - przez Memorius - 20.06.2018, 22:37:01
RE: Ghee-Yeh - przez Memorius - 03.05.2019, 16:10:59

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości