Martiria
#1
Martiria - The Eternal Soul (2004)

[Obrazek: R-5557298-1406393636-3683.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Memories 01:27
2. The Ancient Lord 04:46
3. The Most Part of the Men 04:35
4. Arthur 03:43
5. Celtic Lands 05:29
6. Babylon Fire 06:53
7. The Gray Outside 05:27
8. Romans and Celts 04:49
9. The Soldier and the Sky 04:32
10. Fairies 05:00
11. Winter 05:20

Rok wydania: 2004
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Rick Anderson - śpiew
Andy ’Menario’ Menarini - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - bas
Maurizio Capitini - perkusja


Początki istnienia MARTIRIA to druga połowa lat 80-tych XX wieku, jednak w tym czasie zespół zdziałał bardzo mało. Potem na długie lata zniknął ze sceny i na poważnie powrócił dopiero w roku 2003, gdy w składzie pojawił się wokalista Rick Anderson, który w 1986 pełnił zaszczytną rolę Damien Kinga III w kultowym amerykańskim WARLORD.
W MARTIRIA, kierowanym przez gitarzystę Andy'ego Menario, nie musiał wychodzić z roli, bowiem ta grupa reprezentuje odłam tradycyjnego heavy metalu w epickiej odmianie i taką muzykę zaprezentowała na swojej pierwszej płycie z 2004 roku wydanej przez brazylijską wytwórnię Hellion Records. Dojrzali muzycy zbudowali swoje kompozycje w oparciu o liryki Marco R. Capelli osnute na wątkach historycznych i mitologicznych, częściowo chrześcijańskich i oprawione również elementami muzyki dawnej i folk.

Ciekawe, że pewne echa WARLORD można usłyszeć w wielu kompozycjach i takie amerykańskie połączenie dynamicznych heavy i power metalowych riffów z wolniejszymi patetycznymi i czasem pompatycznymi refrenami to wizytówka tego LP.
MARTIRIA w znacznym stopniu stawia na klimat i nostalgiczną, refleksyjną łagodność przekazu, wykorzystując rozległe chórki i gitarę akustyczną jak w "The Ancient Lord". Szkoda jednak, że interesujące zagrywki akustyczne gitarzysty i klawiszowca zarazem w ciepłym melancholijnym tonie są tu nieraz burzone przez dosyć prymitywne riffy główne, stanowiące kontrast z budowanym klimatem. To słychać w obiecująco się rozpoczynającym "The Most Part of the Men". W prostszych utworach nastawionych na rytmikę i bez nastawienia na monumentalność wypadają dobrze, jednak czasem za lekko to się prezentuje, a i same melodie nie są imponujące jak w "Arthur". Wyważone, spokojne granie z domieszką poetyki bardów wychodzi zespołowi najlepiej i także Anderson czuje się w takiej muzyce najpewniej. "Celtic Lands" czy "Babylon Fire" to jedne z najlepszych kompozycji na płycie o ciekawym rozwinięciu opowiadanych historii i wysmakowanym, a zarazem oszczędnym wykorzystaniu instrumentów klawiszowych. W "Romans and Celts" słychać już jednak rozdarcie pomiędzy dumnymi medievalowymi chórami a tym łagodnym podejściem do epiki, jaką grupa ogólnie proponuje. Dużo ciepła w bojowym motywie głównym "The Soldier and the Sky" i trzeba przyznać, że tak jak MARTIRIA gra niewiele zespołów.
Epic heavy metal zazwyczaj kojarzy się z mocą i potęgą, czasem z barbarzyńską brutalnością, tu zaś podejście jest inne i ta wypieszczona łagodność niekoniecznie musi spodobać się fanom tej odmiany metalu. Poniekąd MARTIRIA przypomina w swojej zwiewności i swobodzie zespoły greckie, nie ma jednak ich dumnej surowości, z drugiej zaś strony, gdzieś prezentuje stylistykę takich zespołów jak KALEDON czy THY MAJESTIE w sposobie przekazu. To słychać w "Faires" i najbardziej chyba w bardzo delikatnym songu "Winter", gdzie można usłyszeć piękne solo gitarowe i partię chóralną.

Anderson wypada różnie, najsłabiej w partiach najdelikatniejszych, zwłaszcza przy gitarze akustycznej i jemu najbardziej brakuje tu umiejętności przekazania tego ciepła. Nie znaczy to jednak, że śpiewa słabo. Również partie perkusji mogłyby być staranniej dobrane. Urzekają jednak klawisze i oprócz solówek gitarowych także zgranie basu z gitarą prowadzącą.
W sferze brzmienia nieco razi ustawienie momentami zbyt suchej gitary. Najbardziej jednak brakuje autentycznego dramatyzmu, którego wydobyć się zespołowi w swoich utworach nie udało. Epic heavy metal nastroju, wysmakowany - jednak głębi duszy nie porusza.


Ocena: 7,6/10

30.06.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Martiria - On the Way Back (2011)

[Obrazek: R-4030286-1513101339-5113.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Cantico 00:44
2. Drought 06:20
3. Apocalypse 07:21
4. Song 04:12
5. Ashes to Ashes 06:06
6. The Sower 07:52
7. Gilgamesh 05:27
8. The Slaughter of the Guilties 06:53
9. You Brought Me Sorrow 04:42
10. Twenty Eight Steps 09:08
11. On the Way Back 04:37

Rok wydania: 2011
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Rick Anderson - śpiew
Andy Menario - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - bas
Umberto Spiniello - perkusja


Album "On the Way Back", czwarty w dorobku zespołu MARTIRIA, wydany przez My Graveyard Production w czerwcu, tak na dobrą sprawę nie jest płytą z nowym materiałem. Złożyły się bowiem na niego najstarsze kompozycje grupy z lat 1987-1988 umieszczone pierwotnie na mało znanych demach "The Twilight of Rememberance" i "Gilgamesh Epopee" nagrane po ponad dwudziestu latach na nowo, w nowych wersjach i z wokalem Ricka Andersona, niegdyś Damien Kingiem III z amerykańskiego WARLORD, który od lat obok Menario i twórcy tekstów Marco R.Capelli stanowi główną podporę zespołu z Rzymu.
Podobne "odkurzanie" i odświeżanie najstarszych kompozycji jest od jakiegoś czasu w modzie i wiele zespołów chętnie wraca do swoich prapoczątków, nieraz odległych od ich aktualnych muzycznych zainteresowań. MARTIRIA pozostaje jednak w kręgu epic heavy metalu i te nagrania tylko częściowo odbiegają od tych, jakie zaprezentowane zostały na trzech albumach z XXI wieku.

Nie znam oryginalnych wersji, zapewne brzmienie było znacznie gorsze, tu natomiast jest staranie dobrane z miękką gitarą, głębokim basem, niezbyt ciężką przestrzenną perkusją i dyskretnymi klawiszami w tle.
Jedynie same melodie wydają się nieco surowsze niż na ostatnich albumach ("Ashes To Ashes") mimo że i tu zastosowano łagodzenie poprzez klimatyczne wstawki akustyczne i partie o symfonicznym charakterze. Dużo jest grania wolnego, ale bardziej klimatycznego niż dostojnie rycerskiego, jak w "Apocalypse" czy szczególnie w "Song". Tego klimatu i stopniowego budowania napięcia w trakcie rozwoju opowieści nagromadzono bardzo dużo w "The Sower" niepokojącym, psychodelicznym i onirycznym zarazem. Część druga jest tu znacznie bardziej metalowa, ale i tu metal złamany zostaje delikatnymi wokalizami i pianinem. Grupie MARTIRIA często stawia się zarzut, że gra epic metal zbyt zbliżony do melodic heavy metalu ze zbyt uproszczonymi głównymi liniami melodycznymi. Tu trudno taki zarzut postawić, bo "Gilgamesh" takiej jednoznacznej głównej melodii nie ma i słychać, że grupa w dawnych latach nieco eksperymentowała z łączeniem różnych środków wyrazu, gdzieś z lekka zahaczających o rozwiązania progresywne. Występ Andersona jest bardzo dobry i te numery zaśpiewane są przez niego z wielkim wyczuciem.
Te kompozycje są w większości długie, toczą się wolno i Anderson w niezwykle interesujący sposób wypełnia rozległe niezagospodarowane przez inne instrumenty przestrzenie w "The Slaughter of the Guilties". Mistrzem łagodnego głosu jest w fantastycznym, nostalgicznym "You Brought Me Sorrow", gdzie również usłyszeć można najlepsze i po prostu znakomite partie basu Maniscalco na pierwszym planie. Tak się obecnie tego instrumentu rzadko używa i to zostało wyciągnięte z głębokich lat 70-tych. Jeśli chodzi o Menario, to godne szacunku są wysmakowane fragmenty zdominowane przez gitarę akustyczną, natomiast sola gitary elektrycznej, nieco odmienne od tych z ostatnich płyt, przypominają w większości średniej klasy sola art i space rockowych grup z dawnych lat.
Zdecydowanie najwięcej epickości w klasycznym stylu jest w "Twenty Eight Steps" z dostojnym nieco orientalno-starożytnym motywem przewodnim i atmosferą pośrednią pomiędzy melodyjnym epickim doom a tradycyjnym true heavy z lat 80-tych i można to porównać do mixu stylu MEMORY GARDEN z debiutu i wczesnego SOLITUDE AETURNUS. Tu także nie zabrakło łagodnych fragmentów, wokaliz i chórów w tle zdecydowanie najlepiej dobranych, jeśli brać pod uwagę całą płytę. Album zamyka kwintesencja smutku w smyczkach, orkiestracjach i dzwonach oraz przepiękna gra Menario na gitarze akustycznej i chyba ten jeden raz mogli zrezygnować z wokalu Andersona, bo ta gitara akustyczna doprawdy powiedziała tu wszystko w drugiej części. Cudowne zakończenie płyty, która jako epic heavy nie nastraja do dobycia miecza, nie jest również zbiorem prostych numerów z rycerzami i polami mitycznych bitew w roli głównej.

Odegrana z pietyzmem i niezwykłą starannością muzyka pierwszych fascynacji Menario, bardzo dojrzała i więcej wymagająca od słuchacza niż najnowsze kompozycje grupy.
Jest to album bardzo dobry, choć może nie w kategorii true epic heavy metal. Metal klimatu, metal niebanalnych, choć tradycyjnych w formie rozwiązań.
Często zespoły nagrywając takie LP czy EP ze swoimi utworami z przeszłości, przywołują do życia koszmarki, które na zawsze powinny być pogrzebane w mroku zapomnienia. MARTIRIA do tej grupy z całą pewnością nie należy.


Ocena: 8,4/10

17.06.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Martiria - The Age of the Return (2005)

[Obrazek: R-10369772-1496133440-7491.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Last Chance 02:09
2. A Cry in the Desert 04:23
3. Misunderstandings 04:18
4. The Giant and the Shepherd 05:42
5. Exodus 05:18
6. Regrets 04:20
7. The Cross 08:50
8. So Far Away 05:13
9. Hell Is Not Burning 05:50
10. Memories of a Paradise Lost 05:25
11. Revenge 06:39
12. The Age of the Return 05:12

Rok wydania: 2005
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Rick Anderson - śpiew
Andy ’Menario’ Menarini - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - bas
Maurizio Capitini - perkusja


Na swojej drugiej płycie "The Age of the Return", wydanej przez Underground Symphony w roku 2005, MARTIRIA kontynuuje swoją epicką melancholijną podróż przez czas, przestrzeń i historyczne wydarzenia, mniej lub bardziej ubrane w poetycką formę.

Bardzo dużą rolę tym razem przypisano wokalom i to słychać w znacznie bardziej teatralnym, pełnym niuansów śpiewie Andersona, który tym razem w delikatnych fragmentach i bardziej nastrojowych kompozycjach wypada bardzo dobrze.
Pojawili się także w tej kategorii goście, w tym 23 osoby z kręgu śpiewaczek i śpiewaków operowych i można na tym albumie usłyszeć profesjonalne soprany, tenory, barytony i basy, choć w ograniczony zakresie, bo jest to płyta przede wszystkim gitarowa. Co więcej, w pewnych momentach nawet power metalowa i monumentalizm epiki true heavy jest niepełny. To, co najważniejsze w klimatach, jest jednak oddane bardzo dobrze i słychać to także w drugiej części udanego A Cry in the Desert, gdzie ta piękna, subtelna łagodna melancholia i nostalgia zostały wyraziście zaprezentowane w drugiej części tej kompozycji.
Wyborne męskie głosy i fanfary wspomagają Andersona w łagodnej epickiej opowieści Misunderstandings, z urzekającymi gitarowymi ornamentacjami i echami WARLORD, ale jeszcze większe wrażenie robi The Giant and the Shepherd z kilkoma planami dalszymi - klawiszowym, gitarowym i symfonicznym i ta pełna introwertycznego skupienia delikatna opowieść robi ogromne wrażenie, także gdy pojawiają mocniejsze akordy, a końcu rozbrzmiewa to z pełną true epic heavy metalową siłą. Być może mocniej nieco zagrany Exodus byłby lepszym punktem albumu, ale w istniejącej  formie to pieśń barda, dobra, ale przy elektrycznych gitarach mało wyrazista. Regrets to zaś przykład, jak taka pieśń barda powinna wyglądać. Takim spokojnym nastrojem przesycony jest Memories of a Paradise Lost, gdzie drugi głos jest żeński, symfonika elegancka, a melodia rozwija się w kierunku refleksyjnego melodyjnego klasycznego epickiego metalu.
Tymczasem So Far Away to zupełna zmiana klimatu, jest to wyraźny ukłon  w stronę WARLORD w opcji epickiego hard rocka zagranego z gracją i lekkością. Anderson zaśpiewał tu jak na Damiena Kinga III przystało.
Centralnym, teatralnym, symfonicznym i wybornie zrobionym elementem tej płyty jest pełen chórów i posępnego klimatu The Cross, gdzie w rolę Piotra wcielił się Gregg Gammon, a Marii Magdaleny Barbara Pride Anderson. Robi wrażenie, zwłaszcza monumentalne, patetyczne zakończenie tej kompozycji. W podobnym klimacie utrzymany jest wolny i dostojnie kroczący Hell Is Not Burning.
W końcowej części albumu sporo smutnej gitary w przepięknym nostalgicznym Revenge i trochę szkoda, że weszły tu te fragmenty szybsze, nieco toporne gitarowe w stosunku do wysmakowanych części łagodniejszych. Jednak i tak jest spora dawka wysublimowanego poetyckiego metalu.  Nieco ostrzej, nieco bardziej dynamicznie jest w The Age of the Return, ale tylko na tyle, żeby podkreślić patos tej kompozycji, zaznaczany także w mistrzowskim solo gitarowym Menari.

Produkcja w większości aspektów nie jest zła, ale sound gitary Menarini jest niedobry, po prostu niedobry. Szorstki, surowy nad miarę i zupełnie bez głębi. Zastanawia fakt, że tego nie poprawiono, bo to brzmienie kłóci się zarówno z delikatnością klawiszy, jak i pastelową dyskrecją sekcji rytmicznej, a już na pewno z wokalami, szczególnie zaproszonych wokalistów operowych. Jest to ciężki błąd produkcyjny, który sporo czaru i uroku ujmuje tym kompozycjom. Poetycki epicki heavy metal. To określenie do tego albumu pasuje najbardziej. Mało miecza, dużo lutni... tak naprawdę, to mało kto grał i gra ten w sposób.

ocena: 8,4/10

new 23.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Martiria - Time Of Truth (2008)

[Obrazek: R-10370480-1496147272-5120.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Prologue 01:54
2. The Storm (Ulysses) 05:00
3. Time to Pay 05:29
4. Morgana, Again 05:21
5. 13th of October 1303 05:09
6. God Knows 05:09
7. As Far as We Can See 04:58
8. Give Me a Hero 07:05
9. Your Law 05:07
10. Prometeus 04:42
11. Soliloquy (Warlord cover) 04:44
12. Like Dinosaurs 04:43
13.Epilogue 01:22

Rok wydania: 2008
Gatunek: melodic power/epic metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Rick Anderson - śpiew
Andy ’Menario’ Menarini - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - gitara basowa
Fabrizio La Fauci - perkusja

W październiku 2008 roku MARTIRIA przedstawia nakładem Underground Symphony swój  trzeci LP "Time Of Truth", nagrany z nowym perkusistą Fabrizio La Fauci.

Gdyby w roku 2008 przyznawano nagrodę za najbardziej anemiczny album z heavy i power metalem, to ta nagroda zdecydowanie by przypadła MARTIRIA. Ten zespół już wcześniej nie należał do tytanów dynamiki, ale pewne rzeczy są zrozumiałe, gdy stosuje się równocześnie jakieś chwyty z estetyki doom czy atmospheric grania, a nie obraca w obszarze, w zasadzie melodic power pod płaszczykiem epic heavy.
Pomiędzy Prologiem a Epilogiem znajduje się tu zestaw zadziwiająco ospałych, pozbawionych życia i energii kompozycji, które można przypisać do różnych podgatunków melodyjnego power metalu, przy czym termin power można tu zastosować tylko umownie. Anemiczne utwory w stylu KALEDON czy THY MAJESTIE (The Storm (Ulysses), Time to Pay, Morgana, Again czy też 13th of October 1303, As Far as We Can Se) są nie tylko odegrane bez jakiegokolwiek metalowego, epickiego zacięcia, ale są po prostu pozbawione nawet fundamentu dobrej melodii, nudzą po kilkunastu sekundach, tym bardziej że i zaproponowane symfonizacje i tła klawiszowe są marne, ubogie i zrealizowane amatorsko, jak w 13th of October 1303 z dodatkowym wokalem żeńskim (Barbara Pride Anderson), który po prostu brzmi jak kiepska klisza z płyt THY MAJESTIE.
Co z tego, że Anderson śpiewa dobrze, skoro śpiewa jednowymiarowe kołysanki z rycerzami w tle, bez epickiego zacięcia i monumentalizmu i, jeśli już patrzeć na to jak na epicki power metal, to bez ani jednej bojowej heroicznej włoskiej galopady.
Ta ospałość i przeciąganie udaje łagodność przekazu w God Knows, no i dajcie mi bohatera, który bez ziewania przetrwa siedem minut patetycznego zanudzania w "mega epickim" Give Me a Hero. Ohydne synthy pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach (Your Law), sola gitarowe są słabej klasy, zdecydowanie poniżej tego, co Menarini grał na wcześniejszych płytach. Czy nowy perkusista jest dobry, to tego stwierdzić nie można, bo tak pukać to każdy w tych tempach by potrafił, a tak marnie historii o Prometeuszu to chyba nikt nie opowiedział. Jakieś przebłyski w miarę dobrego melodyjnego grania są może na końcu w Like Dinosaurs, gdzie w największym stopniu nawiązują do nagrań z wcześniejszych płyt i ta delikatność, epickość jest dosyć przekonująco zarysowana. Tyle że w drugiej części to się znowu staje nudnawe.

Ani jednej bardzo dobrej melodii głównej, ani jednego zapadającego w pamięć refrenu, ani jednej epickiej power metalowej partii we włoskim stylu. Tydzień nie jedli, dwa tygodnie nosili kamienie w kamieniołomach i ruszyli do studio nagrać tę płytę.
Brak sił, bezradność wykonawcza, brak pomysłu na cokolwiek co jest atrakcyjnym metalem.
Okropny wstyd, fatalny album.

ocena: 3/10

new 24.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Martiria - Roma S.P.Q.R. (2012)

[Obrazek: R-5552279-1396348640-1653.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Nihil Aliud Quam Superstitione 00:48
2. Callistus Wake 05:14
3. Tale of Two Brothers 04:57
4. Byzantium 05:32
5. Britannia 00:34
6. The Northern Edge 05:06
7. Hannibal (Sons of Africa) 05:33
8. Omens 01:10
9. Ides of March 05:42
10.The Scourge of God 05:05
11.Elissa 05:01
12.Burn, Baby Burn (Magnum Incendium Romae) 06:10
13.Are You Afraid to Die? 00:26
14.Spartacus 04:59

Rok wydania: 2012
Gatunek: epic power metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Federico "Freddy" - śpiew
Andy ’Menario’ Menarini - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - gitara basowa
Umberto Spiniello - perkusja


W roku 2012 Rick Anderson ogłasza, że jego czas w MARTIRIA dobiegł końca. W 2013 można go ponownie usłyszeć na nowej płycie WARLORD.

Natomiast MARTIRIA wydaje nakładem My Graveyard Production we wrześniu 2012 swój piąty album, pod tytułem "Roma S.P.Q.R." sięgający do historycznych wydarzeń z czasów starożytnego Rzymu. Nowym wokalistą jest tu tajemniczy Federico "Freddy", o którym w sumie wiadomo niewiele, a nawet prawie nic o jego wcześniejszej muzycznej karierze.
O ile Anderson miał w MARTIRIA swoje chwile triumfu wśród momentów słabszych, to "Freddy" jest po prostu wokalistą słabym. Słaby bezbarwny głos, manieryczność przekazu, śpiewanie sobie a nie do muzyki, marne wyczucie epickości w metalowej muzyce. Znoszenie jego udziału w tej historycznej podróży przez starożytną przestrzeń i czas, wymaga sporo cierpliwości.
Z drugiej strony jednak i kompozycje są tu marne. Jak się słyszy mizerię muzyczną pseudo-epickiego Callistus Wake, to ma się chęć natychmiast to wyłączyć, ale zawsze istnieje nadzieja, że pod interesująco brzmiącymi tytułami kryje się jednak coś interesującego. Jakaś tam niezła melodia miejscami i znakomite chóry to wszystko, co ma jakiś sens w Tale of Two Brothers, Byzantium to nudzenie na poziomie "epickich" wolnych songów z roku 2008, a The Northern Edge niewiele się od tego różni. Nieco power metalowo, nieco progresywnie, ogólnie przekaz jest zupełnie niejasny. Hannibal (Sons of Africa). Hmmm... zapewne Hannibalowi byłoby wstyd, gdyby usłyszał taki "bojowy" song mu poświęcony. Po prostu straszne.
Menarini gra na tej płycie na gitarze rzeczy kompromitujące, zupełnie jakby cofał się do czasów może nie rzymskich, ale do tych, gdy dopiero zapoznawał się ze swoim instrumentem. A przecież rok wcześniej na "One Way Back" grał takie piękne rzeczy. Łagodny i smutny song Ides of March ma piękne chóry męskie i bardzo dobre tło symfoniczne, ale  "Freddy" psuje tu wszystko skutecznie i ostatecznie. Kto tam zaśpiewał w tych chórach? Fenomenalne głosy epickie! Jakiś tuzinkowy, niby heroiczny power metal w The Scourge of God. Może trzeba było jednak nagrać płytę w stylu KALEDON? Bo ta galopada by w sumie pasowała i do KALEDON. Zresztą, kompozycji Elissa do KALEDON z czasów Palazzi brakuje niewiele, tyle że Palazzi to bardzo dobry wokalista. Jak nie należy grać epic heavy, pokazują w Burn, Baby Burn (Magnum Incendium Romae), chociaż sam pomysł wykorzystania wolnych, kroczących, powtarzalnych riffów nie jest zły. Heavy/power metalowa opowieść o Spartakusie w "Spartacus" jest beznadziejna. To tylko potwierdza fakt, że cierpliwość słuchacza w przypadku tego albumu nie zostaje nagrodzona. Ani to epickie, ani podniosłe, ani monumentalne. Nawet niemelodyjne na tyle, by coś z tego numeru zapamiętać.

Brzmienie wyostrzone, solidne, z głośną perkusją i dobrymi planami dalszymi. Ale kto teraz we Włoszech nie nagrywa solidnych płyt w opcji soundu? Chociaż tego się tu udało nie zepsuć Andy ’Menario’ Menarini... Słabo, po prostu słabo i tak się grało we Włoszech może w połowie lat 80-tych, gdy tam metal dopiero się rozwijał i raczkował. To "dzieło" nie wzbudziło zainteresowania i jedyny pozytywny aspekt, to odejście pana "Freddy" w tym samym chyba jeszcze roku. Odszedł także Spiniello i do nagrania kolejnego albumu Menario musiał poszukać w 2013 innych muzyków.

ocena: 3,3/10

new 11.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Martiria - R-Evolution (2014)

[Obrazek: R-6731613-1425499100-9043.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. King of Shadows (Orpheus) 04:09
2. Steam Power 04:49
3. Southern Seas 05:14
4. Salem 04:39
5. The Road to Tenoochtitlan 05:23
6. Grim Reaper 04:24
7. Light Brigade 02:35
8. Dark Angels 04:51
9. Revolution 04:48
10.The Mark of Cain 04:38
11.The Viol and the Abyss 05:45
12.Across the Mountains 04:08
13.Tsuhima 06:20

Rok wydania: 2014
Gatunek: epic power metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Flavio Cosma - śpiew
Andy ’Menario’ Menarini - gitara, instrumenty klawiszowe
Derek Maniscalco - gitara basowa
Vinnie Appice - perkusja


Rok 2013 stoi w przypadku MARTIRIA pod znakiem kolejnych zmian personalnych. Pojawia się nowy, nieznany wokalista Flavio Cosma i, co jest sporą sensacją, słynny perkusista Vinnie Appice, znany chociażby z BLACK SABBATH, DIO czy HEAVEN AND HELL. Nowy "amerykański" wątek w historii tego włoskiego zespołu. W lutym 2014 nakładem brytyjskiej wytwórni Rocksector Records zespół przedstawia album "R-Evolution".

Rewolucji muzycznej nie ma i pod względem kompozycji jest to płyta w epic power solidna, i na pewno lepsza od poprzedniej. Ujawnia się natomiast inny bohater, i wcale nie jest to Appice. Jeśli Rick Anderson i jego śpiew był bardzo i istotnym elementem w muzyce MARTIRIA, to Flavio Cosma stanowi jego jeszcze bardziej wyraziste wcielenie i to wokalista obdarzony fantastycznym, głębokim i dalekosiężnym głosem o epickiej i teatralnej barwie i tak w zasadzie to jego się przede wszystkim słucha na tym albumie. Jego śpiew jest doskonały technicznie, emisja bez wysiłku, z pełną swobodą i niebywałą gracją i elegancją. Do tego nie ma tu śladu zmanierowania czy też prób puszenia się śpiewania w stylu operowym.
Znakomicie wypada już w pierwszym, zresztą bardzo dobrym epickim numerze King of Shadows (Orpheus) w otoczeniu symfonicznych chórów. Potężne epickie solo zagrał tu także Menario i szkoda, że potem zbyt często na tym albumie nie robił podobnych rzeczy. Udane są przepełnione power metalowym heroizmem melodyjne Steam Power i Revolution z pełnymi rozmachu wokalami w refrenach orazł łagodniejszy spokojny melodic power metalowy The Mark of Cain z interesująco przedstawioną historią epicką w eleganckiej formie. Wybornie w całej stawce prezentuje się melancholijny w zwrotkach z gitarą akustyczną i monumentalnym kruszącym refrenem Southern Seas. Gorzej, mimo plastycznego wokalu wypada szybszy w manierze heavy/power The Viol and the Abyss. Trzeba jednak powiedzieć, że Flavio Cosma na pazur i zadzior w głosie do śpiewania także takich kompozycji. Moc wyrazu artystycznego!

W Salem pojawia się coś z rytmiki HAMMERFALL, w Grim Reaper coś z ostrzejszych i szybszych kompozycji MANILLA ROAD
Wolniejsze, zwaliste, epickie numery są raczej takie sobie w melodiach (The Road to Tenoochtitlan, Tsuhima, Across the Mountains), są jednak przepięknie, aktorsko zaśpiewane przez Flavio i bardzo staranie zagrane przez Menario. Jest też nieco melodic heavy w Dark Angels ze wspaniałym refrenem (Flavio !).
Delikatny balladowy i smutny song Light Brigade to popis Flavio w melancholii przekazu i tak ogólnie można powiedzieć, że jego maksymalne wysunięcie do przodu na plan pierwszy na całej płycie, to nie jest dzieło przypadku. Menario musiał sobie zdawać sprawę, jak zjawiskowego pozyskał frontmana i jak ogromne znaczenie będzie miała jego należyta ekspozycja. Zresztą słychać, że cała grupa gra tu pod niego, jemu akompaniuje i jego ustawia jako postać centralną.

Jest na tym albumie chęć zagrania dobrze, jest wola stworzenia widowiska i to po części udaje. Rzecz jasna znakomite są niezbyt skomplikowane, ale bardzo dobrze dopasowane partie perkusji Appice, a co do brzmienia, głębokiego i soczystego nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. Zespół podkreśla, że jest to płyta 10 lecia wydania pierwszego albumu, stara się nawiązać do pewnych wątków i pewnych koncepcji z debiutu. Czyni to konsekwentnie i odrzucając bezbarwny i niemrawy styl z poprzedniej nieudanej płyty.

Szkoda, że to jak na razie jedyny album z Flavio Cosma. Od roku 2014 MARTIRIA nic nowego nie nagrał, ale należy mieć nadzieję, że jeszcze to uczyni.

ocena 8,3/10

new 18.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości